„Nigdy się nie tłumacz – przyjaciele tego nie potrzebują, a wrogowie i tak nie uwierzą„~ Mark Twain
Cassie
wyszła na balkon w swoim mieszkaniu i uważnym spojrzeniem zmierzyła pogrążone w
ciemnościach ulice Nowego Yorku. Około piętnastu minut temu wszystkie lampy
zgasły, a w blokach odcięto dopływ prądu. Szatynka domyśliła się, że ma to
związek z jakąś niewielką awarią, a sąsiadki tylko ją w tym upewniły. Jednak
coś w środku podpowiadało kobiecie, że w ciemnościach może stać się coś złego,
co będzie miało związek z Malikiem.
Westchnęła
ciężko, przypominając sobie, co powiedział jej Samuel, odnośnie Mulata. Nie
chciała wierzyć w słowa przyjaciela, a cała ta sytuacja w dalszym ciągu nie do
końca do niej dochodziła. Kiedy tylko znalazła się w domu chłopaków nie
wytrzymała i była gotowa przyznać się do wszystkiego, co zrobiła przez ostatnie
kilka miesięcy. Chwila słabości przyćmiła wszystkie plany, jakie do tamtego
momentu snuła i wszystko w momencie mógł szlag trafić. Na szczęście w
pomieszczeniu był jedynie Louis, który nie zrozumiał, albo po prostu nie chciał
tego robić, nawet słowa z tego, co powiedziała. Najprawdopodobniej pomyślał, że
jest następną głupią, która ślepo zakochała się w Zaynie i nie widzi świata
poza nim. Może tak będzie dla niej lepiej? A może taka właśnie jest prawda?
Cass
podskoczyła, słysząc głośny wystrzał pistoletu, dochodzący z najbliższej ślepej
uliczki. Zmrużyła oczy, starając się cokolwiek dostrzec z tamtego miejsca, ale
niestety było na to zbyt ciemno. Wrodzona ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem kobiety,
przez co natychmiast wbiegła do wnętrza mieszkania i skierowała się prosto na
parter. Na szczęście miała na sobie ubranie, w którym zaledwie kilka godzin
temu włamywała się do domu jednego z największych wrogów Malika. Zmarszczyła
brwi, uświadamiając sobie, że do świtu pozostało jedynie kilka godzin, przez co
zabójcy mogliby zostać złapani przez policję.
Zamknęła
za sobą drzwi na zamek i sprawdzając po drodze, czy aby na pewno ma na sobie
wszystkie noże oraz pistolety, zbiegła jak najszybciej po schodach. Wybiegła z
klatki, kierując się prosto do ślepego zaułka. Starała się zachowywać w miarę
cicho, co przy takim sposobie przemieszczania nie jest nawet w najmniejszym stopniu
proste. Przywarła plecami do murka, przekręcając głowę w stronę zaułka i
zaciskając dłoń na pistolecie, wyjętym z kabury, znajdującej się pod bluzą,
zaczęła nasłuchiwać wszystkiego, co się tam dzieje.
-- Gdzie są kurwa wszystkie informacje
z mojego komputera? – warknął jeden z głosów, a chwilę później kolejny wystrzał
przeciął ciszę, panującą dookoła. Szatynka zmrużyła oczy, rozpoznając w
mężczyźnie Branda. Uśmiechnęła się do siebie, domyślając się o czym mówi.
-- Skąd mam widzieć? – syknął drugi,
najprawdopodobniej rozkładając ręce na boki. – Nie dociera do ciebie, że z
mojego komputera zniknął cały twardy dysk? Nie mam teraz nic. Chuj strzelił wszystkie
plany, dotyczące naszego pieprzonego napadu na bank, informacje na temat Malika
i tej jego pizdy – dodał szybko, a Cassandrze natychmiast mina zrzedła,
słysząc, jak ją nazwał. Nikt nie miał prawa obrażać jej w ten, ani żaden inny,
sposób i oni zaraz się o tym przekonają. Jeszcze tylko chwilę, żeby dowiedzieć się
więcej.
-- Nie uważasz, że to dziwne? –
zapytał po chwili ciszy Kornel, a Samuel westchnął zrezygnowany, zaczynając
chodzić w te i z powrotem. – To, że ktoś ukradł nam dokładnie te same
informacje, debilu – wytłumaczył, kiedy jego towarzysz nie odezwał się nawet
słowem.
Cisza
po raz kolejny zapanowała na całej ulicy. Z oddali dało się słyszeć ciche
syreny wozów policyjnych, co mogło oznaczać tylko tyle, że ktoś przestraszył
się i wezwał gliniarzy. Willson westchnęła cicho zirytowana. To może jedynie
pogorszyć sytuację. Musi jak najszybciej się ujawnić, żeby dokładnie dowiedzieć
się, co chcą zrobić, ponieważ za kilka sekund może być już za późno i nie
będzie wiedziała dosłownie nic konkretnego, co mogłoby jej pomóc. Zaczęła
głośno klaskać dłonią w nadgarstek, cały czad trzymając w drugiej pistolet z
palcem na spuście i wyszła z ciemności, stając przodem do gangsterów.
-- Brawo panowie. Należy wam się
premia za kreatywność i umiejętność logicznego myślenia – zaśmiała się,
spuszczając rękę z bronią wzdłuż ciała, a drugą oparła na biodrze, nie
przestając uważnie obserwować każdego ich ruchu. Musiała być ostrożna, jeżeli
nie chciała dzisiaj stracić życia.
-- Willson – wysyczał jeden z nich, starając
się, żeby nazwisko dwudziestopięciolatki zabrzmiało jak najgorsza obelga na
świecie. Szatynka zaczęła się głośno śmiać, przechylając głowę do tyłu i kręcąc
z niedowierzaniem głową.
-- We własnej osobie – syknęła,
prostując się i zaczynając jeździć długimi, smukłymi palcami po pistolecie.
Odgłos kogutów na dachach samochodów stawał się coraz głośniejszy, co
utwierdzało ją w przekonaniu, że powinna zdecydowanie się pospieszyć, jeśli
chce tę noc spędzić w łóżku.
-- Czego chcesz? I co knujecie razem z
Malikiem? – oboje, jak na zawołanie zaczęli mierzyć w nią pistoletami, palce
wskazujące trzymając na spustach, gotowi do wystrzału. Kobieta cofnęła się
niezauważalnie o krok, jakby to miało osłonić ją przed kulami i wzruszyła
beztrosko ramionami.
-- Zdecydowanie coś, co by was
zaintrygowało i pomogło w dalszej działalności. Niestety ja wam nie mogę o tym
powiedzieć – westchnęła teatralnie, przybierając zrozpaczony wyraz twarzy. Mimo
zbliżających się suk chciała jak najbardziej się z nimi podroczyć. Z całą
pewnością był to pewien sposób na odreagowanie po rzekomej śmierci Mulata, o
której najwidoczniej nie wiedział nikt, oprócz członków jego gangu. I najlepiej,
żeby pozostało tak jak najdłużej.
-- Gadaj wredna żmijo, a może uda ci
się uniknąć kary za to, co zrobiłaś – Cenzie chciał do niej podejść, ale ten
drugi w ostatnim momencie złapał go za ramię, sprawiając że z powrotem staną w
miejscu. Cass zaśmiała się po raz kolejny.
-- No takiego określenia na moją
skromną osobę, to ja jeszcze nie słyszałam – zakpiła, przewracając oczami i
zatrzymując palce w jednym miejscu na broni. Szykowała się do ataku, albo
ucieczki. Sama jeszcze za dobrze tego nie wiedziała. – Jestem ciekawa, jakby
podsumował mnie ten blondasek, którego zarżnęłam jak świniaka u ciebie na
podwórku – dodała, kierując swoje spojrzenie na Branda. Tym razem to on, mocno
przeklinając pod nosem, ruszył prosto w kierunku szatynki, chcąc ją osobiście
zabić. Cenzie jednak go nie zatrzymywał i pozwolił robić to, na co ma ochotę.
-- Ten szczeniak nie miał nawet
siedemnastu lat – warknął, oddając pierwszy strzał. Willson natychmiast
zareagowała, padając na kolana, by natychmiast podnieść się na równie nogi i w
tempie natychmiastowym zacząć się cofać. Zabawa zaczynała coraz bardziej się
rozkręcać.
-- To po co pozwoliłeś wstąpić mu do
gangu? Ty przecież z własnego doświadczenia powinieneś wiedzieć, że nasz świat nie jest usłany różami i
innymi tego typu chwastami, a wróżki nie wychodzą ze swoich malutkich domków,
bojąc się, że mogą stracić skrzydełka – powiedziała niewinnie, wzdrygając się,
kiedy jej plecy dotknęły twardej ściany. Mogła strzelić, ale jeszcze nie teraz.
Za chwilę.
-- Zaraz ty stracisz coś cenniejszego,
niż skrzydełka – warknął, po raz kolejny strzelając do szatynki.
Ona
sama znów opadła na kolana, ale tym razem na jednym wystrzale się nie
skończyło. Mrużąc oczy zaczęła uciekać, mocno pochylona do przodu, przez co
wszystkie pociski utykały w murze za nią, zamiast w ciele ciemnowłosej.
Przeskoczyła nad szklaną butelką, czując że jeszcze kilka metrów i wybiegnie
prosto przed mężczyznę, dzięki czemu będzie miał ją prosto na celowniku, co
mogłoby się skończyć dla niej wręcz tragicznie.
Strzały
jednak w końcu ustały, ponieważ magazynek w spluwie mężczyzny został opróżniony
do ostatniego naboju. To jednak nie pocieszyło kobiety, ponieważ światła wozów
policyjnych oświetliły uliczkę, oślepiając ją i jej przeciwników. Zasłoniła się
rękami, stawiając jedną nogę za sobą, żeby złapać równowagę, kiedy przechyliła
się w tył. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc przyzwyczaić oczy do zbyt dużej
ilości światła, ale niestety nie udało jej się to.
-- Rzućcie broń! Wszystkie ulice,
którymi moglibyście uciec są zablokowane, więc nie stawiajcie oporu! – głos,
wzmocniony przez megafon, rozniósł się między blokami, przedzierając się przez
dźwięki sygnałów świetlnych. Cassandra zaśmiała się głośno, stając prosto i
chowając pistolet do kabury.
-- Widzę McColl, że wyrwali cię z
ciepłego łóżeczka! – krzyknęła, nie zważając na to, że policjanci, którzy są
razem z nim, najprawdopodobniej bardzo dobrze ją znają i nie mogą uwierzyć, że
widzą ją z gangsterami. Nie wszyscy wiedzieli o tym, jak z Fernandezem
rozwiązali niektóre gangi.
-- Wkurwiasz mnie Willson. Jeżeli w
tym momencie nie rzucisz broni, to osobiście cię zestrzelę – warknął mężczyzna,
mrużąc mocno powieki. Marc wytłumaczył mu wszystko, ale on nie miał zamiaru
pokazywać, że wie cokolwiek. Otwarcie powiedział mu, że jak tylko nadarzy się
do tego okazja, to on ją po prostu zabije, żeby zdechła tak, jak na to
zasługuje. Właśnie to zazdrość robi z człowiekiem.
-- Wolisz noże czy pistolety? Bo
wiesz. Ja zawsze mam przy sobie pełny arsenał, co daje mi więcej możliwości
zabijania – zaśmiała się, rozkładając ręce na boki i przechyliła głowę, jakby
właśnie reklamował jakiś supernowoczesny produkt, który „każdy powinien mieć w wyposażeniu
swojego wymarzonego domu”.
Mina
jednak jej zrzedła, kiedy poczuła silne ramię, oplatające ją na wysokości pasa
i zimny, metalowy przedmiot, przyłożony prosto do skroni. Zadrżała na całym
ciele, otwierając szeroko oczy, uświadamiając sobie, że mężczyzna, stojący za
nią może w każdej chwili ją zabić. Wystarczy, że pociągnie za spust i będzie
oglądać ten świat z góry.
-- Jeżeli pozwolicie nam pójść, to wam
ją oddamy – po głosie rozpoznała, że napastnikiem jest Kornel, który właśnie w
ten sposób chciał zemścić się na niej za śmierć jednego z członków jego gangu.
Sięgnęła powoli jedną dłonią do paska swoich spodni, drugą kładąc na ręce
Branda. Nie miała zamiaru poddawać się tak łatwo i każdy, kto chociażby
pomyślał inaczej był skończonym kretynem.
-- Jaką mamy pewność, że za chwilę nie
pojedziecie do jakiegoś domu i nie zabijecie człowieka? Zdecydowanie odpada –
fakt, że Stephen w dalszym ciągu korzysta z megafonu stanowczo zaczął
denerwować kobietę. Chciała mu za to mocno przyłożyć; z resztą nie tylko za to.
Wkurwiał ją ogólnie tym, że oddychał tym samym powietrzem, co ona sama.
-- W takim razie pożegnajcie się z
Cassie – sarknął gangster i zanim zdążył pociągnąć za spust ciemnowłosa wbiła
mu nóż w brzuch, przez co wypuścił broń i upadł na kolana.
Ona
natomiast, korzystając z chwili dezorientacji wszystkich dookoła, zaczęła biec
przed siebie – prosto w kierunku radiowozów. Pochyliła się do przodu, mrużąc
oczy. Przeskoczyła zwinnie nad samochodem, omijając wszystkich zdziwionych
mężczyzn i zaczęła kierować się prosto do centrum miasta, gdzie
najprawdopodobniej w tym momencie roi się od ludzi. Co prawda większość z nich
jest mocno pijana, ponieważ dzisiaj sobota, ale w nich też jest łatwo się w
mieszać.
Usłyszała
za sobą kilka ostrych przekleństw, wystrzał pistoletu, którym McColl
najprawdopodobniej chciał wszystkich ocucić i trzask zamykanych drzwi. Czyli
będą ją ścigać radiowozami. Marny wybór. Szatynka gwałtownie skręciła w
uliczkę, chociaż dobrze wiedziała, że nic w niej nie ma. Jedynie ściana na
końcu oddziela jedno osiedle od drugiego, ale to było dla niej wystarczające zabezpieczenie.
Gdy tylko znalazła się już na końcu, zamknęła jeden ze śmietników, weszła na
niego, a później podciągnęła się na ściance, przeskakując na drugą stronę. Nie
przewidziała tylko, że tam również znajdują się radiowozy.
~*~
Liam
spał właśnie w swoim łóżku. Nic mu się nie śniło, nie kręcił się po całym
meblu, a kołdra, z powodu upału, panującego na zewnątrz, została zrzucona na
podłogę. Niestety, ktoś postanowił przerwać mu odpoczynek i zadzwonił na
prywatny numer Payne'a. Mężczyzna zmarszczył mocno brwi, przewracając
się na plecy i układając dłonie na brzuchu nawet nie przyszło mu do głowy, żeby
odebrać połączenie. Jedyne, czego w tym momencie chciał i potrzebował, to
święty spokój. Jednak kiedy ktoś nie ustępował, podniósł się w końcu do pozycji
siedzącej, po czym przecierając oczy jedną dłonią, drugą sięgnął po komórkę,
odbierając ją.
~ Co jest tak ważne, że nie może poczekać do rana?
– warknął, by po chwili zacząć przeciągle ziewać.
~ Willson właśnie utknęła w pułapce policjantów i
z tego co widzę nie ma pojęcia, co może zrobić – mruknął Louis, a w tle dało
się usłyszeć ryk kogutów na dachach radiowozów.
~ To ją uratuj, jaki masz problem? – westchnął zrezygnowany
nad niekompetencją przyjaciela, opadając na poduszki. Jednak po chwili ciszy
zorientował się, co szatyn próbuje mu przekazać i otwierając szeroko oczy,
poderwał się z łóżka, w tempie natychmiastowym podchodząc do swojej szafy. – Za
chwilę tam będę, nie wyłączaj telefonu. Znajdę cię na radarze – burknął, już
zaczynając wymyślać mowę powitalną dla kobiety, która na pewno wygłosi, kiedy
tylko znajdą się z powrotem w ich domu.
~*~
Jenkins
w dalszym ciągu siedział w plecionym w fotelu na balkonie w mieszkaniu Daniela
i przyglądał mu się uważnie. Właśnie przed chwilą wytłumaczył, w czym mógłby mu
pomóc, ale mężczyzna zaczął się mocno wahać, co do podjęcia ostatecznej
decyzji. W sumie Alex mu się nie dziwił. Na coś takiego potrzeba przynajmniej
kilku dni, ale on nie mógł czekać.
-- A co się stanie z moim synem, jeśli
ja zginę? – zapytał w końcu, podnosząc wzrok i popatrzył prosto w oczy swojego
towarzysza. Musiał mieć pewność, że nic mu się nie stanie i będzie miał
zapewnioną przyszłość. Dla niego mógłby zrobić wszystko.
-- Będzie miał odpowiednią opiekę i
środki na wykształcenie – zapewnił policjant, splątując palce obu dłoni i
wędrując spojrzeniem na przeciwległy budynek.
-- A jeśli panu również się coś
stanie? Bez obrazy, ale jednak pana zawód zobowiązuje do pewnych rzeczy i
któregoś pięknego razu pana również mogą zabić – mruknął cicho, zamykając oczy.
-- Będzie miał opiekunów i kilkaset tysięcy
na kącie. O to nie musi się pan martwić.
-- W takim razie. Zgadzam się panu
pomóc.
~*~
Liam
jechał przez miasto najszybciej, jak tylko było to możliwe. Ze skupieniem
wymalowanym na twarzy, wymijał kolejne samochody, starając się nie spowodować
po drodze żadnego wypadku. Musiał zdążyć na miejsce i po raz kolejny uratować
kogoś z gangu z opałów, ponieważ jeśli okaże się jednak, że Malik żyje, to
pomimo łączącej ich przyjaźni, mógłby mieć duże kłopoty. Szczególnie, że tym
razem chodzi nie o kogo innego, jak samą Cassandrę. Naprawdę ma dzisiaj zamiar
jej nagadać i to bardzo dużo.
~*~
Cass,
zanim ktokolwiek zdążył ją zauważyć, schowała się za jednym ze śmietników i
zaczęła obmyślać plan ucieczki, który pozwoliły jej wyjść cało z tej durnej
sytuacji. Zamknęła oczy, odchylając głowę do tyłu. Otworzyła szeroko oczy,
zaczynając rozglądać się dookoła. Kilka metrów od niej znajdowało się wejście
na dach. Jeśli tylko się do niego dostanie, to na pewno uda jej się uciec.
Odetchnęła głęboko, kucnęła po woli. Musi być ostrożna, żeby na razie nie
zwrócić na siebie uwagi.
Wyszła
ostrożnie zza śmietnika i po cichu podeszła do drabinki, podskakując do niej i
od razu zaczynając podciągać się do góry na rękach. Postawiła stopy na
pierwszym szczeblu i weszła szybko na samą górę. Kiedy tylko znalazła się na
dachu od razu położyła się na nim, zamknęła oczy i zasłoniła usta dłońmi,
powstrzymując głośny wybuch śmiechu.
Nie
miała pojęcia, co doprowadziło ją do aż takiego rozbawienia. Może to reakcja
organizmu szatynki na spadającą adrenalinę. Pokręciła głową, siadając i łącząc
dłonie, oparła łokcie na zgiętych kolanach. Spojrzała na ulicę, na której
wszystko wróciło do normalności. Jedynie wozy policyjne wskazywały na to, co
przed chwilą działo się w całej dzielnicy.
~*~
Dodaję rozdział z telefonu, wiec nie gwarantuję, że wszystko opublikuje się tak jak powinno.
Coraz bliżej rozwiązania sprawy z Malikiem. Jak myślicie, co mu zrobię? xd
Cierpiąc z powodu nadmiaru wolnego czasu i dość wysokiej gorączki oraz braku komputera (nie zaglebiajmybsienw szczegóły, bo po raz kolejny wyjdę na kretynke) wymyśliłam fabułę do mojego autorskiego opowiadania. Z tego miejsca chciałabym zapytać, czy jest ktoś, kto chciałby takowe przeczytać?
Od razu mowię, że nie wyszłabym poza kryminał z odrobiną sztucznego romansu. Sooooo... Decyzję zostawiam wam.
A teraz uwaga! Wymyśliłam sobie hasztag!! Byłabym wdzięczna, gdyby przynajmniej 1/2 z was napisała co myśli o moim opowiadaniu wlasnie na Twitterze. Zawsze to jakiś rozgłos :)
#TQWBff
Pozdrawiam, Evansik xx
@ZelekZMarsa
Świetny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńCudo :)) lece na tt w wiadomym celu hahah
OdpowiedzUsuń"jak myślicie, co mu zrobię?" XDDD co tym razem zrobisz, hm...
OdpowiedzUsuńjuż raz uśmierciłaś go, sprawiłaś, że kłócił się z Wilson na chyba wszystkie możliwe sposoby, nie zabrakło też dreszczyku emocji przy ucieczce przed pieskami, czy przy pozbywaniu się szlafroka głównej bohaterki
strzelam, że pewnie następna ekscytująca akcja bardziej w stylu Cass pt."ucieczka", tylko, że w wykonaniu Malika
ja bardzo chętnie poczytam jakieś inne twoje opowiadanie - każde następne jest jeszcze bardziej zajebiste
/stała czytelniczka, której przycisk "komentarz" zardzewiał