17 lipca 2016

Koniec

PODSUMOWANIE

Publikacja opowiadania rozpoczęła się: 05.09.2014 (część pierwsza); 05.09.2015 (część druga)

Łącznie opublikowałam 64 części w tym:
* część pierwsza: 1 zapowiedź + prolog + 34 rozdziały (4 i 15 po dwie części) + epilog
* część druga: 2 zapowiedzi + prolog + 20 rozdziałów (15 dwie części) + epilog

Opowiadanie przeczytane zostało dotychczas 130 705 razy (66 867 - Blogspot + 63 838 - Wattpad)

PODZIĘKOWANIA

Zacznę nudno – chciałam podziękować wszystkim tym, którzy są tutaj ze mną od samego początku. To najpierw dzięki nim pisałam opowiadanie, które miało stać się po prostu kolejną szmirą, ukrytą gdzieś w bezkresnych zakamarkach Internetu. Gdyby nie wy i kolejni czytelnicy, którzy pojawiali się cały czas – z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować również i wam, tym którzy dowiedzieli się o TQWB nieco później i niezrażeni gigantyczną ilością, bądź co bądź, dość długich rozdziałów, postanowili je nadrobić i być ze mną – nie odniosłabym sukcesu. Tak, te ponad pięć tysięcy gwiazdek na wattpadzie i kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń uważam za mój bardzo duży sukces. Wiem, że to niewiele w porównaniu do tego, co osiągają inne autorki, ale sukces sukcesowi nierówny.

Od początku chciałam stworzyć coś innego. Coś, czego nigdy wcześniej nie było. Ominęłam sceny współżycia seksualnego głównych bohaterów, w drodze do finału zabijałam wszystkich po kolei, walcząc ze stereotypem, że gangsterzy w fanfictions są przesłodzonymi, należowanymi idiotami i tak dalej. Mam nadzieję, że chociaż w najmniejszej części zrealizowałam swój cel. Nie lubię wpisywać się w durne schematy. Wolę tworzyć coś innego.

Co dalej? Tego nie wiem. Najpierw muszę podkańczać wszystko to, co zaczęłam. Zapraszam na mój profil, gdzie znajdziecie inne opowiadania mojego autorstwa – zarówno te zakończone, jak i trwające. Nie chcę na razie podejmować się niczego nowego, bo wiem, że będę musiała przerwać połowę ‘projektów’ z nadejściem września.

Cóż jeszcze mogę powiedzieć?

Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś wattpadowo-bloggerowo zobaczymy. Ja wrócę z jakimś opowiadaniem, to więcej niż pewne, bo pisanie jest dla mnie cholernie ważne i nie ptrafię z niego zrezygnować. A wy? Będziecie wtedy ze mną?


Jesica Evans xox
@imnightmarexx
#TQWBff

[00] Epilogue

‘To dobrze, kiedy człowiek zawodzi nasze oczekiwania, kiedy nie odpowiada z góry powziętym wyobrażeniom. Typowość to koniec człowieka, to wyrok na niego. Jeśli nie da się po podciągnąć pod żaden wzorzec, jeżeli nie jest typowy, to znaczy, że spełnia co najmniej połowę wymagań jakie stawia się człowiekowi. Jest panem samego siebie, zdobył już szczyptę nieśmiertelności.’ ~ Borys Pasternak „Doktor Żywago”
         Kilka tygodni później…

         Jednym z ulubionych zajęć Zayna, kiedy akurat nie miał nic konkretnego czy zaplanowanego do zrobienia, było obserwowanie przypadkowych przechodniów na zatłoczonych, miejskich ulicach. Jego słabością było uważne przyglądanie im się i zastanawianie nad tym, jakie mogło być ich życie. Nie chodziło mu o stan majątkowy. To ludzkie twarze zawsze najbardziej go intrygowały i fakt, jak bardzo łatwo można z nich odgadnąć, jak czuje się obserwowana osoba.

         Wzrok Malika przesunął się powoli po tłumie, zatrzymując się na dłużej na wysokiej blondynce, obwieszonej torbami ze znanych sieciówek. Jasne włosy nieustannie targał wiatr, powodowany przez przejeżdżające samochody. Miała przez to zasłonięte oczy, co nieudolnie starała się zmienić ręką, zajętą przez uchwyty reklamówek. W drugiej trzymała telefon, do którego cały czas coś mówiła. Już na pierwszy rzut oka można było domyślić się, że jest zdenerwowana. Zmarszczki na nosie i szybkie kroki dodawały jej postawie wściekłości. Zayn zaśmiał się pod nosem. Może i była ładna, ale za bardzo podobna do innych ludzi, znajdujących się dookoła niej. A on nie przepadał za kopiami, były zbyt nudne jak na jego gust.

         Mulat musiał przyznać, że ludzie z większych miast mieli skłonność do popadania w schematy, dyktowane przez styl ich życia, idoli czy chociażby aktualne trendy, panujące w modzie. Czasami miał wrażenie, że oni wszyscy bali się być inni niż sąsiedzi, znajomi, pracodawcy, przyjaciele… Jakby ta inność była czymś złym; wręcz nie do przyjęcia. Zayn zdążył już nie raz zaobserwować, że ludzi dobierają się w grupy, żeby spędzać czas z kimś identycznym. Ponadto nie odstępowali swoich telefonów na krok. Zawsze musieli trzymać je w dłoniach i co chwilę sprawdzali czy nie dostali jakiegoś powiadomienia, na które musieli odpisać jak najszybciej. Byli uzależnieni, chociaż mało który z nich chciał przyznać to sam przed sobą, a co dopiero przed kimkolwiek innym.

         Zayn prychnął pod nosem, czym przestraszył staruszkę, siedzącą na ławce obok. Skinął lekko głową, powstrzymując się od cichego śmiechu. Nie raz słyszał o tym jak marnuje swoje życie kradnąc, zabijając i sprzedając śmierć pod postacią narkotyków młodym ludziom. Nie jeden człowiek mówił mu, że mógłby lepiej wykorzystać czas dany mu przez Boga. On natomiast nic nie odpowiadał. Tylko w ciszy zastanawiał się, w czym taki prokurator jest lepszy od niego? Zayn przynajmniej nie był uzależniony od niczego, co stawało się jego szefem. To on był panem i władcą swojej codzienności… Nie telefon.

-- Już się przyjrzałeś? – do jego uszu dobiegł rozbawiony głos byłego przyjaciela. Kątem oka zauważył ruch obok siebie i domyślił się, że to Harry w końcu postanowił pokazać się na umówionym wcześniej miejscu. – Mam to, co do mnie przysłałeś. Doprawdy, mogłeś mnie chociaż poinformować o tym, że nawet brat Horana jest zamieszany w to wszystko. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem go w swoich drzwiach – Malik uśmiechnął się do siebie pod nosem.

-- Nie bądź śmieszny, Hazza. Oboje doskonale wiemy, że nie zgodziłbyś się, gdybym przez kilka tygodni kazał przetrzymywać ci sprzęt do wyrabiania pieniędzy – mężczyzna wzruszył beztrosko ramionami, zgniatając w palcach papierosa, o którym zupełnie zapomniał. – Masz wszystko w tym pudełku? Nie chciałbym znów przechodzić przez tą cholerną odprawę na lotnisku. Idioci opóźnili lot o prawie godzinę tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie mam narkotyków w żołądku – prychnął, przewracając oczami. Styles zaśmiał się głośno, oddając mu pudełko.

-- Jesteś zdenerwowany, bo opóźnili lot, czy dlatego że szukali ci narkotyków nie tylko w żołądku? – brązowowłosy uniósł wysoko brew, mierząc gangstera uważnym spojrzeniem. Malik zjeżył się jeszcze bardziej, dając mu tym do zrozumienia, że ma kończyć, ale i pewność, że trafił w samo sedno.

-- Nie ważne – rzucił pośpiesznie, otwierając pudełko. Uśmiechnął się szeroko, po kolei przesuwając palcem po metalowych płytkach, ukrytych pod folią bąbelkową. – Dzięki stary, że to przechowałeś. No i że pomyślałeś, zanim postanowiłeś wysłać to pocztą. Gdyby jakimś cudem odkryli, że to ja ukradłem i te zabawki, znowu wysłaliby za mną masę listów gończych. Na razie podoba mi się moja wolność – po tych słowach zamknął z powrotem opakowanie i zapakował je do czarnej, nieprzezroczystej reklamówki, którą wydobył z kieszeni czarnego, eleganckiego płaszcza, który postanowił na siebie założyć.

-- Nie ma za co. W końcu jednym z powodów, dla których opuściłem gang było uwolnienie cię od ciągłego kłamania, kiedy nazywałeś siebie najmądrzejszym ze wszystkich – odparł spokojnie Harry, wsuwając dłonie do zimowej kurtki. Zayn spojrzał na niego i zmierzył całą jego sylwetkę nieprzeniknionym spojrzeniem.

-- Wiesz, że… - zaczął, przerywając w momencie, kiedy na twarzy dawnego przyjaciela rozciągnął się zmęczony uśmiech.

-- Wiem, jednak nie zamierzam korzystać z twojej propozycji powrotu. Owszem, przyjemnie było sobie przypomnieć stare czasy, ale mówiłem ci. Mam rodzinę, nie tak dawno urodził mi się zdrowy syn i to na tym chciałbym się teraz skupić. Nie chcą narażać ani narzeczonej, ani jego na niebezpieczeństwo, łączące się z moim powrotem do gangu – Styles odwrócił wzrok na ulicę, pokrytą niewielką warstwą śniegu. Wiele osób było zdziwionych nawet taką ilością. Śnieg w Berlinie raczej nie występował.

-- Rozumiem cię. Ale jak już będziesz gdzieś w pobliżu Los Angeles, albo Nowego Jorku to wpadnij do nas. Chłopaki też chcieliby z tobą porozmawiać – zrezygnowany Mulat podniósł się powoli z ławki. Nasunął na dłonie skórzane rękawiczki i zaczął się powoli wycofywać do swojego samochodu.

-- Wy też wpadnijcie. Victor ucieszy się, kiedy pozna wszystkich swoich wujków. Najlepiej żywych i ze wszystkimi częściami ciała – Zayn roześmiał się szczerz, kręcąc z rozbawieniem głową. Tak bardzo brakowało mu tych momentów w ostatnim czasie. Skinął po raz ostatni głową – ni to na pożegnanie, ni na zrozumienie słów Harry’ego – odwrócił się na pięcie, wsiadł do samochodu i odjechał prosto na lotnisko.

~*~

         Louis półleżał na hamaku, rozwieszonym między dwoma drzewami. Przed nim rozciągał się widok na błękitny ocean, przy którym spokojnie spacerowali ludzie wraz ze swoimi rodzinami. Słońce zaszło już jakiś czas temu, chowając się za horyzontem, aby dać dzień ludziom, zamieszkującym drugą półkulę. Ciepły wiatr smagał jego nagie plecy. Odruchowo mocniej naciągnął koc na drobną dziewczynę, która spała słodko z głową, ułożoną na jego piersi. Uśmiechnął się do siebie, składając drobny pocałunek na jej włosach.

-- Louis? – Denise poruszyła się niespokojnie, otwierając powoli oczy. – Co się stało? I gdzie my tak właściwie jesteśmy? – podniosła głowę, rozglądając się uważnie dookoła. Zrezygnowana, opadła z powrotem na swoje miejsce. Zmarszczyła zdziwiona brwi, czując wibracje pod głową, spowodowane cichym śmiechem jej chłopaka. – Nie nabijaj się głupku, ostatnie co pamiętam to nasz spacer na molo – mruknęła oburzona, dźgając go lekko palcem w żebra.

-- Bo to faktycznie jest ostatni moment, w którym jeszcze jako tako kontaktowałaś – mężczyzna złapał za róg koca, z powrotem naciągając go dziewczynie na ramiona. – A jesteśmy dalej w Los Angeles, z tą różnicą, że teraz leżymy na hamaku przy plaży pod kocem, na którym mieliśmy jeść truskawki. I to tylko ja miałem leżeć, a ty mnie karmić – Louis uniósł brew z udawanym oburzeniem, nawet na chwilę nie spuszczając spojrzenia z blondynki. Denise zmarszczyła zdziwiona nos.

-- Nie wierzę, że aż tak bardzo się upiłam – powiedziała od razu, obejmując szatyna ręką w pasie. Wtuliła się w jego bok, automatycznie wręcz chowając twarz w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem i zaczęła chuchać mu w skórę ciepłym powietrzem, powodującym przyjemne dreszcze na całym ciele.

-- Bo tak nie było – odparł od razu, zaczynając spokojnie gładzić ją dłonią po plecach. – Owszem, byłaś wstawiona i powoli zaczynałaś tracić kontakt z rzeczywistością, ale jakieś dzieci podbijały piłkę i dostałaś nią w głowę.
- I dlaczego nie poszedłeś do domu? – Blake zamknęła oczy. Powoli przypomniała sobie czas spędzony z Louisem na molo. Kilometry, które musieli pokonać, żeby do niego dotrzeć sprawiły, że poczuła się senna.

-- Bo twoja siostra i mój przyjaciel za wszelką cenę postanowili zrobić sobie z niego miejsce do wiecznego kopulowania, a Niall nieustannie z tym walczy. Mam ich dość Denise, zostańmy tutaj na noc, a jutro pojedźmy w cholerę i wróćmy dopiero jak Malik wpadnie na kolejny, genialny pomysł jak zniszczyć sobie wolność – Tomlinson schował nos we włosach swojej dziewczyny, wzdychając cicho. Spuścił powieki, mocniej ją do siebie przytulając.

-- Pod jednym warunkiem – zastrzegła od razu dziewczyna. Ziewnęła cicho, zasłaniając dłonią usta. – Ty powiesz o tym Amandzie. Ja nie mam zamiaru przerywać jej kopulowania z Liamem.

~*~

         Nowy Jork był miastem, w którym wszystko się zaczęło. To tutaj Cassandra popełniła swoje pierwsze błędy i to właśnie tutaj postawiła wszystko na jedną kartę – zemstę. Z czasem przekonała się jak bardzo źle postąpiła. Już na początku wiedziała, że nie ma szans w starciu z Malikiem, a mimo to postanowiła zaryzykować. Działała, chociaż nie do końca wiedziała, co robi. Kierował nią instynkt, który zdecydowanie mogła porównać do zwierzęcego. Liczyła się tylko chęć mordu i pokonania obranej wcześniej ofiary.

         Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Mimo wszystko, nie mogła zaliczyć tego czasu do całkiem straconych. W końcu udało jej się nie raz udowodnić bandzie facetów, że kobieta może być im równa. Zachwiała też równo poukładany świat Zayna, wdzierając się do niego i burząc wszystko po kolei. Nigdy nie sądziła, że ktoś taki jak on może współczuć, a co dopiero kochać. Ale zrobił to, zakochał się właśnie w niej.

         Prychnęła pod nosem, zaciskając dłonie na rękojeściach kuli, na które była skazana jeszcze przez bardzo długi okres czasu. To wszystko wydawało jej się tekstem marnie napisanego romansu, w którym to dwójka wrogów na przekór wszystkim i wszystkiemu chce być razem. To nie był scenariusz dla niej. W jej życiu musiało się coś dziać. Stali partnerzy nie są dla niej.

-- Uroczo wyglądasz z tymi kulami, Willosn – przewróciła oczami, słysząc za sbą niski, męski głos Malika. Odwróciła się powoli i popatrzyła na niego. Zdziwiła się, kiedy zrozumiała, że ma na sobie czarny, elegancki płaszcz. Nie spodziewała się kiedykolwiek zobaczyć go w takim wydaniu. – Jak żebra? – zamyślona, nie zauważyła, kiedy podszedł do niej w zaledwie kilku krokach.

-- Jakoś się trzymają – wymusiła lekki uśmiech, uciekając od niego wzrokiem. Odwróciła się powoli z powrotem w kierunku panoramy miasta. Musiała przyznać, że ponowne przebywanie na Brooklińskim sprawiało jej nie małą przyjemność. – Podobno nie były bardzo uszkodzone. Zemdlałam, bo straciłam dużo krwi, ale nie przejmuj się, już dochodzę do siebie – wzruszyła lekko ramionami. Czuła jego palący wzrok na plecach.

-- Stało się wiele i dobrze o tym wiesz – westchnął ciężko. Spokojnym krokiem przeszedł naprzeciwko niej i spojrzał na nią uważnie. – Poświęciłaś się dla mnie i prawdopodobnie żyję tylko dzięki tobie. Daj mi się jakoś za to odwdzięczyć. Wiem, że pani policjant wolałaby…

-- Nie jestem już panią policjant – wtrąciła mu się. W przypływie dziwnej odwagi podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, które wyjątkowo pokazywały dokładnie to, co w tamtym momencie czuł ich właściciel. – Zrezygnowałam z pracy kilka dni po tym, jak wybudziłam się ze śpiączki. Prawdę mówiąc nigdy nie chciałam tam pracować. Liczyła się dla mnie tylko zemsta za to, co zrobiłeś mojej siostrze. Kiedy to nie możliwe nie widzę sensu ciągnięcia tej szopki dalej – wzruszyła obojętnie ramionami. – Chce to wszystko zakończyć, dlatego zgodziłam się na spotkanie.

         Zayn przez dłuższą chwilę milczał, przyglądając się kobiecie stojącej przed nim. Miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie miał jej tak blisko siebie, chociaż nie raz znajdowali się w znacznie intymniejszych sytuacjach, Przypomniał ją sobie, kiedy praktycznie umierała na jego rękach w niemieckim banku. Była taka krucha i jednocześnie odważna, kiedy przyjęła strzał za niego, chociaż to on był mężczyzną.

-- Chodź ze mną Willson – odezwał się w końcu, a jego głos brzmiał, jakby właśnie wrócił z odległej podróży czasoprzestrzennej. – Nie obiecuję, że to wszystko się uda, ale chodź ze mną. Zakończ to, co było, jeżeli musisz. Ale pozwól mi pomóc ci zacząć wszystko do nowa – Cassie spojrzała na niego zdziwiona. Zastanowiła się przez chwilę nad jego słowami.

-- Chcesz, żebym wstąpiła do twojego gangu? – uniosła wysoko brew. Po wypowiedzeniu tych słów na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej konsternacji. – Jaką mam pewność, że mnie nie zabijesz?


-- Chcę, żebyś do niego wróciła. Mów co chcesz, wiem że kiedy myślałaś, że masz do czynienia z Danielem robiłaś wszystko, żeby moi ludzie dalej trzymali się ze sobą – uśmiechnął się pod nosem. – Nie daję ci żadnej gwarancji na nic, aniołku. Jak już powiedziałem nie mogę ci obiecać, że wszystko pójdzie po naszej myśli, bo jutro jest jedną wielką niewiadomą, ale przecież zawsze możemy spróbować. Co ci szkodzi? I tak nie masz żadnego pomysłu na siebie – ułożył powoli rękę na jej ramionach i wolnym krokiem ruszył przed siebie prosto w miejski busz. Cassandra zaśmiała się radośnie, spoglądając na niego roziskrzonymi oczami. I poszła z nim, zastanawiając się, jak wiele niespodzianek przyniesie jej ta niewiadoma, o której wspominał.

~*~
Trudno mi kończyć to opowiadanie, ale jak się powiedziało A to trzeba dojść do końca alfabetu.
Serdecznie pozdrawiam was z okolic Augsburga - tak, tego w Niemczech na Bawarii. Jestem tu od kilku godzin i chcę wam powiedzieć, że nie warto łatwo rezygnować z marzeń. Już raz byłam w Niemczech, co prawda na drugim końcu, ale chciałam tu cholernie mocno wrócić i proszę - o to jestem i kradnę Internet nowemu znajomemu (legalnie kradnę, proszę państwa - sam podał mi hasło!). Już wiem, że mnie kocha.
Za chwilę dodam jeszcze podsumowanie tego wszystkiego, ale błagam, proszę i żebrzę na kolanach - niech każdy, kto czytał opowiadanie skomentuje ten epilog chociaż kropeczką. Albo na Twittrze z hasztagiem #TQWBff . Chcę mieć pewność, że to wszystko nie sen i że doszłam tak daleko z tym opowiadaniem, które z pewnych przyczyn jest dla mnie bardzo ważne. Z góry wielkie, wielkie dzięki dla łaskawych
Do zobaczenia za chwilę.

12 lipca 2016

[20] Chapter Twentieth (Second Season)



"Miłość, sen i śmierć przychodzą pomału, schwyć mnie za włosy i mocno pocałuj"
~ Algernon Charles Swinbume

         Pomieszczenie, do którego weszli na pierwszy rzut oka nie miało w sobie nic nadzwyczajnego - było po prostu kolejnym pokojem bankowym z dodatkowym pokojem dla stróża. Środek był pusty, a na wprost od wejścia znajdował się metalowy właz, chroniący skarbiec. Nietypowa była jedynie ilość osób, przebywająca w nim i fakt, że część z nich miała ze sobą broń. Cassie odwróciła na chwilę wzrok na kuloodporne szyby, za którymi znajdowało się przynajmniej dziesięciu zakładników, ubranych w garnitury służbowe, a nad nimi stał czarnoskóry mężczyzna z karabinem.

         Słysząc szczęk ładowanej broni odwróciła spojrzenie z powrotem na Jenkinsa, stojącego po środku tego całego zamieszania. Uniosła ręce i widząc, że Malik zdejmuje z siebie kamizelkę kuloodporną, zrobiła dokładnie to samo, po chwili pozbywając się również pasa z bronią. Obiecała przecież Samuelowi, że nie da sie zabić. Chciała przynajmniej spróbować dotrzymać słowa.

-- Kogo ja widzę? Cassandra Willson w całej swojej okazałości - Cassie założyła ręce za głowę, starając się zignorować chęć odszczeknięcia Axlowi. W głowie cały czas miała obraz zatroskanego przyjaciela sprzed kilku minut. - Coś ci nie poszło Malik, odsuwanie jej od tego wszystkiego. Czyżbyś właśnie dlatego przegrał? - mężczyzna zaśmiał się gardłowo, bawiąc się swoją bronią. Kobieta zmarszczyła brwi, spuszczając na chwilę wzrok. Czy naprawdę przeszkadzała Zaynowi w sukcesie? Była aż taką przeszkodą dla jego zwycięstwa?

-- Jeszcze żyję, więc nie wydaje mi się, żebym był przegrany - spokój w głosie Mulata musiał nie spodobać się Jenkinsowi, ponieważ wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Spoważniał, a rozbawienie zniknęło z jego oczu. Cass musiała przyznać, że oboje byli zupełnymi przeciwieństwami, co było dość zadziwiające zważając na fakt, że trudnili się dokładnie tym samym. Młodszy był zawsze opanowany i nie dawał się sprowokować, dopiero później przychodził po zemstę. Starszy natomiast nie potrafił ukrywać swoich emocji, co zauważyła kiedy jeszcze razem pracowali. Był narwany i chciał dostawać wszystko natychmiast, najlepiej podane na złotej tacy przez półnagą modelkę z okładki ostatniego playboya.

-- Poddaj się, Jenkins - wtrąciła się w końcu, chcąc mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą. - Przed budynkiem są prawie wszyscy policjanci ze stolicy i kilka oddziałów z innych miast. Nie masz z nami szans - spięła się lekko, czując na sobie powątpiewające spojrzenie Malika. Wzruszyła lekko ramionami, nawet na chwilę nie odwracając na niego wzroku. - Musiałam - mruknęła cicho, prostując plecy.

-- Nie wydaje ci się, moja droga Willson, że nie powinnaś mówić mi, kto ma szanse, a kto nie? - na twarzy byłego policjanta ponownie rozciągnął się szeroki uśmiech. Wiedziała, że go bawi, sama na siebie była wściekła, a w jej obowiązkach leżało ostrzeganie przed aresztowaniem i konsekwencjami, nawet jeżeli brzmiała jak idiotka, nie miała się jak bronić, a dookoła niej krążyli uzbrojeni gangsterzy. - Jestem skłonny wypuścić tych wszystkich ludzi, ale jedno z was musi zginąć za nich - złączył ręce za plecami, przyglądając się im uważnie, z nieukrywaną satysfakcją.

         Cassie otworzyła szeroko oczy i popatrzył na Zayna. Jak dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo boi się śmierci. Przez kilka ostatnich lat jeździła na różne akcje policyjne i nie zastanawiała się nad ich konsekwencjami. Po prostu działała, nie dopuszczając do siebie myśli, że może się to dla niej skończyć tragicznie. Malik pokręcił głową i rozwścieczony popatrzył na swojego byłego wspólnika.

-- Już chyba nawet wiem, kto zostanie tu na zawsze - zaczął ponownie gangster. Machnął na jednego ze swoich podwładnych i wskazał podbródkiem na policjantkę. Mężczyzna natychmiast podszedł do niej, podając jej niewielki pistolet. Wzięła go i popatrzyła na niego, jakby po raz pierwszy miła do czynienia z bronią palną. Czy on chciał, żeby popełniła samobójstwo? Aż tak bardzo pragnął ją upokorzyć za to, że go postrzeliła? - Masz pięć sekund na to, żeby go zabić - wskazał z pogardą na Mulata, który, wydawać by się mogło, chce być pierwszy i zniszczyć go spojrzeniem. Napiął wszystkie swoje mięśnie, odwracając wzrok na kobietę i cała złość jakby w momencie z niego wyparowała. Widział ją już nie raz, ale w tamtym momencie wydawała się taka krucha i przestraszona, że ledwo powstrzymał się od przytulenia jej i durnego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Wbrew pozorom miał uczucia, chociaż starał się wmówić wszystkim dookoła, że pozbył się ich już dawno temu.

-- A jeżeli tego nie zrobi? - zapytał w końcu Zayn, przerywając ciszę, zakłócaną jedynie przez ciężki oddech zakładników, przesiadujących za pancerną szybą. Jenkins roześmiał się, jakby właśnie usłyszał jeden z lepszych kawałów.

-- Tego nie trudno się domyślić - wzruszył beztrosko ramionami, przyglądając im się. Byli dla niego niezłym przedstawieniem, jednak musiał się stąd zmywać. To wszystko zaczynało go nudzić. Miał to, po co przyszedł i nie było potrzeby jeszcze się męczyć. - Wtedy ja zabiję ją - uśmiechnął się z satysfakcją, widząc coraz większe przerażenie, malujące się na trupio bladej twarzy policjantki. - Jeden...

         Cassie, jakby rażona piorunem, przekręciła się przodem do Malika i kierowana instynktem uniosła broń, celując w klatkę piersiową Zayna. Patrzyła przed siebie, rozchylając lekko usta. Nie była w stanie popatrzeć mu w oczy. Za bardzo jej na nim zależało... Za bardzo go kochała, żeby znieść myśl, że może już nigdy więcej nie zobaczyć w nich rozbawienia, kiedy starała się mu zaimponować, wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że stara się po prostu pokazać, że jest od niego sto razy lepsza we wszystkim, w czym by nie konkurowali.

- Dwa...

         Pokręciła głową z rezygnacją. Nie była. To Malik był najlepszy. Świadczyć o tym mógłby chociaż fakt, ile razy udało mu się ją przechytrzyć. Dawał złudne nadzieje, że jest tak blisko złapał i zamknięcia, że zaczynając w nie wierzyć, czuła się dumna ze swojej pracy. A chwilę później uciekał i ponownie ukrywał się. Wydawało jej się, że w ten sposób leczy się z jego cholernego uroku. Powoli zapomina o tym, co czuje i mentalnie przygotowuje się do kolejnego spotkania z nim. Rzeczywistość okazywała się zimnym kubłem wody, wylanym za kołnierz. Wystarczył zwykły dotyk, spojrzenie i już leciała do niego jak głupia mucha, przyciągana przez światło lampy, które prowadziło do jej rychłej zguby...

- Trzy...

         I była jeszcze sprawa Josephine, w której zawiodła po całej linii. Nie dość, że nie obroniło młodszej siostry, to w dodatku zakochała się w mężczyźnie, który zlecił zabicie jej. Jedynej osoby na świecie, do której mogła przyjść bez obawy odrzucenia. Nawet z rodzicami nie miała tak dobrej relacji jak ze swoją młodszą siostrzyczką, z którą miała zobaczyć się ponownie. Już za kilka chwil.

- Cztery...

         Opuściła ręce, utrzymując broń już tylko w jednej dłoni. Poddała się. Nie było sensu dalej walczyć. Wiedziała, że nie ma szans z rzeczywistością, lękami i uczuciem, które niechciane zagościło w jej miękkim sercu. Zamknęła oczy w chwili, kiedy Zayn złapał ją za nadgarstki i przyłożył sobie koniec lufy do czoła. Popatrzyła na niego szklącymi się oczami. Jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku, kiedy powoli otworzyła powieki i popatrzyła na niego po raz ostatni. Uśmiechnęła się delikatnie. Mimo wszystko nie chciała, żeby zapamiętał ją w złym świetle.

-- No strzelaj - warknął zdesperowany Malik, mierząc jej twarz z przerażeniem, którego po raz pierwszy w życiu nie potrafił ukryć. Cassie pokręciła przecząco głową, dostrzegając kątem oka ruch w głębi pomieszczenia. To musiał być Jenkins, unoszący broń. I tak już za długo przeciągał ostatnią sekundę, która jej... Która im została.

         Ciężkie powietrze w pomieszczeniu przeciął głośny odgłos wystrzału. Na początku wszyscy trwali w kompletnym bezruchu. Nikt się nie poruszył, urzędnicy jedynie bardziej skulili się w swoim niewielkim więzieniu i krzyknęli, bojąc się, że pocisk został skierowany do któregoś z nich. Cassie, czując pieczenie na wysokości żeber, uniosła dłoń i dotknęła obficie krwawiącej rany. To niesamowite, że zatracona w prawie czarnych ze złości Malika tęczówkach, nawet nie poczuła jak coś rozrywa jej skórę i kruszy kości. Popatrzyła na palce, zaplamione szkarłatną cieczą i skrzywiła się mocno, dopiero zaczynając odczuwać niesamowity ból, paraliżujący wszystkie jej nerwy. Straciła panowanie w nogach, które stały się lekkie, jakby to właśnie z nich najpierw uciekło życie. Kolana się pod nią ugięły i gdyby nie silne ramiona Malika, upadłaby na podłogę.

         Zayn, w akompaniamencie głośnych śmiechów, uklękną powoli, tuląc do siebie Cassie. Przyjrzał jej się uważnie i przesunął powoli wierzchem dłoni po jej policzku. Zamknął na chwilę oczy, zaciskając dłoń na ramieniu ciemnowłosej.

-- To był bardzo, bardzo zły wybór, Jenkins - syknął i chwycił broń, która wypadła z dłoni Willson. Już nic poza wściekłością się nie liczyło. Adrenalina popłynęła żyłami Zayna, a w głowie huczało mu od wyższego ciśnienia. To wszystko trwało już zdecydowanie za długo.

~*~

-- Wiesz, że patrzenie na to okno nic ci nie da? - Samuel wzdrygnął się lekko, kiedy do jego uszu nieoczekiwanie dotarł głos Erica. Odwrócił się w jego kierunku i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, dlatego nie spodziewał się, że akurat on przyjdzie go pocieszać.

-- Kesper - blondyn westchnął ciężko, przesuwając się na masce samochodu, żeby jego towarzysz mógł oprzeć się obok. - Wiem, że nic mi to nie da, ale również nic innego nie mam do roboty - wzruszył lekko ramionami, siląc się na spokojny ton głosu. Uciekając jak najdalej od zamieszania, nad którym starał się zapanować Fernandez, miał nadzieję, że nie będzie musiał z nikim rozmawiać. Jednak z drugiej strony cieszył się, że to właśnie on do niego podszedł. Oprócz Malika był jedyną osobą na świecie, której tak samo jak jemu zależało na życiu i zdrowiu Cassie.

-- Zawsze możemy zebrać ekipę i ruszyć im na pomoc, po cichu licząc na to, że się nas nie... - mężczyźnie przerwał głośny wystrzał. Samuel otworzył szeroko oczy i poderwał sie z miejsca, rozkładając ręce na boki. Brak jakichkolwiek innych dźwięków z budynku mocno go zaniepokoił. Żałował jednak, że nie trwało to dłużej, ponieważ cisza była lepsza niż kolejne serie i krzyki, przedzierające się nawet przez hałas, panujący na placu przed bankiem.

         Blondyn natychmiast rzucił się przez tłum i wyciągając broń z kabury, zaczął biec w kierunku wejścia. Doskonale wiedział, że nikt go nie powstrzyma, a nawet wręcz przeciwnie - nie musiał zbyt długo czekać na reakcję innych policjantów. Zbyt wielu z nich lubiło Willson, żeby nikt oprócz niego nie chciał biec jej z pomocą

~*~

         Malik strzelał najpierw na oślep. Musiał dostać się jak najszybciej do torby z bronią, leżącej pod ścianą. Niestety nie udało mu się to, ale na szczęście dał radę wyeliminować zdecydowanie większą część pomagierów Jenkinsa. Zaklął pod nosem, kiedy amunicja z jego magazynku skończyła się. Nie podejrzewał, że nastąpi to tak szybko. Odrzucił pistolet na bok i wybiegł z dość niedużego pomieszczenia, chcąc mieć więcej szans na schowanie się i dnie czasu policjantom na wbiegnięcie na odpowiednie piętro. Był przekonany, że Rossi nie odpuści i będzie musiał uratować swoją najlepszą przyjaciółkę. Szkoda, że pomoc zawsze przychodzi za późno. To właśnie dlatego nauczył się, że najlepiej jest liczyć tylko na siebie.

         Schował się szybko za jednym z biurek, po drodze wyrywając nóż Willson z uda faceta, który został zabity jako ostatni. Wychylił się na chwilę, żeby sprawdzić mniej więcej, ilu ludzi jeszcze na niego poluje. Korzystając z okazji, że nikt nie wie gdzie jest i wszyscy zdezorientowani rozglądają się dookoła, rzucił ostrzem, trafiając prosto w pierś jednego z gangsterów. Schował się szybko za meblem, prychając pod nosem. Dwudziesty pierwszy wiek, a on bije się na noże jak w średniowieczu.

         Odetchnął cicho, kiedy do pomieszczenia wlała się chmara policjantów. Korzystając z okazji, przemknął się niezauważony pomiędzy walczącymi, wracając z powrotem do Jenkinsa. Nie mógł mu odpuścić i pozwolić na ucieczkę. Nie po tym wszystkim. Nie zasługiwał nawet na to, żeby zaszyć się spokojnie w więzieniu.

         Zauważył go stojącego nad bezwładnym ciałem Cassandry, której klatka piersiowa poruszała się podczas nieregularnego oddechu. Oczy Zayna otworzyły się szeroko. Żyła, Willson żyła. Ledwo, ale jeżeli pospieszy się i zaniesie ją do karetki, oni wszyscy na pewno zrobią co w ich mocy, żeby ją uratować. Nie dopuszczał do siebie innej myśli. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się natychmiast, kiedy usłyszał całkowicie poważny głos Axla.

-- Zbliż się jeszcze o krok, a ją zabiję - Malik zaśmiał się, kręcąc głową. - Co cię tak bawi, przecież ją kochasz? - warknął, wyprowadzony z równowagi.

-- Kocham nie kocham, a ty nie będziesz miał okazji, żeby zrobić cokolwiek - powiedział poważnym tonem. Sięgnął szybko za pasek spodni i rzucił nożem, który trafił idealnie w cel; prosto w gardło Jenkinsa. Jak w średniowieczu.

         Zayn, nie myśląc już o niczym więcej, podszedł szybko do Cass i wziął ją ostrożnie na ręce. Był chłodniejsza niż kiedy ją zostawiał, jej rana dalej krwawiła, ale powtarzał sobie, że tym razem nie może być za późno. Ominął zdezorientowanych policjantów i wybiegł na korytarz. Nie trudził się, żeby przywołać windę. Zajęłoby mu to zbyt wiele czasu. Zbiegł po schodach i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się dookoła. Poczuł nieznany mu dotąd uścisk w piersi. Wolniejszym krokiem podszedł do Erica i podał mu bezwładną kobietę.

-- Jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej krzywdę, to zginiesz - syknął cicho, tak żeby tylko on mógł go usłyszeć. Odsunął się, podchodząc do Fernandeza. To już koniec. Musi tylko odebrać swoje ułaskawienie i może wracać do domu.

~*~

         Harry leżał na łóżku w swoim niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu i bawił sie włosami ukochanej dziewczyny, nawijając je sobie na palce. Dalej nie mógł uwierzyć w to, że zgodził się pomóc swojemu dawnemu przyjacielowi w napadzie na bank. Wiedział, że nie powinien tego robić, nie chciał dopuścić do siebie nawet myśli, że jego syna wychowywałby jakikolwiek inny mężczyzna i że najważniejsza osoba w życiu nigdy nie wybaczyłaby mu śmierci.

         Odetchnął cicho, całując ją w skroń i zdjął ją z siebie ostrożnie. Blondynka natychmiast przytuliła się do poduszki, mrucząc sennie pod nosem. Styles uśmiechnął się czule i wstał z łóżka, kiedy ktoś natarczywie zaczął dzwonić przez domofon. Był zły, że ktokolwiek zakłócił mu chwilę spokoju i naraża jego dziewczynę na przerwanie spokojnego snu, którego tak bardzo brakowało jej ostatnimi czasy. Eddie coraz bardziej dawał się jasnowłosej we znaki i kopał, szczególnie kiedy próbowała usnąć.

         Z cichym westchnieniem otworzył drzwi listonoszowi, który poinformował go o bardzo ważnej przesyłce. Podpisał pokwitowanie i marszcząc brwi, kiedy rozpoznał w posłańcu brata Nialla, przeszedł do kuchni, chcąc sprawdzić co znajduje się w tekturowym pudełku. Rozciął taśmę, wyją metalowy prostokąt z folii bąbelkowej i zaczął się śmiać. Doprawdy, mógł się tego po Maliku spodziewać. 

~*~
Niespodzianka. xD

[19] Chapter Nineteenth (Second Season)



"Bo najbardziej nie cierpię wolnego czasu, kiedy budzą się wspomnienia i odżywają obawy o przyszłość"
~ Olivia Goldsmith

         Cassandra podeszła do metalowej więźniarki i złączyła dłonie na swoich plecach. Przyjrzała się uważnie szaremu pojazdowi, po czym odwróciła się przodem do swojego przełożonego, który patrzył na nią z mieszaniną wyczekiwania i zdenerwowania na twarzy.

-- Czyli mam porozmawiać z Malikiem, chociaż jestem zawieszona w swoich obowiązkach do odwołania i mam całkowity zakaz zbliżania się do niego? - kobieta uniosła jedną brew, unosząc wyżej podbródek. W jej umyśle nieustannie krążył obraz wściekłego Zayna, który rzucił się na swojego byłego przyjaciela tak samo, jak ona kilka minut wcześniej i policjantów, skutecznie go obezwładniających. - To zupełnie bez sensu - dodała szybko, zanim Fernandez zdążył odpowiedzieć. Siwowłosy mężczyzna westchnął ciężko, wsuwając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Wiatr nieustannie smagał jego odkrytą w niektórych miejscach skórę, przyprawiając go o nieprzyjemne pieczenie oraz rumieniec na pomarszczonych ze starości policzkach.

-- Myślałem, że się domyśliłaś - mruknął w końcu, odwracając wzrok od Willson na pojazd. Martwił się o nią tak samo jak zawsze, jednak były sprawy ważne i ważniejsze, a on wiedział doskonale, że jego podopieczna nie będzie chciała im pomóc, jeżeli nie znowu mogła czynnie ingerować w to, co się działo. - Przywracam cię do sprawy. Tylko idź z nim porozmawiaj i niech on doprowadzi to wszystko do końca - Marc odwrócił się do niej plecami i ruszył przed siebie w eskorcie dwóch policjantów.

         Cassie poprawiła skórzaną kurtkę, która zupełnie nie chroniła jej przed zimnem i lekką mżawką, która wpadała jej za kołnierz, mocząc drobne włoski na karku. Patrzyła przez chwilę beznamiętnym wzrokiem w uchylone drzwi wozu policyjnego. Wiedziała, co zastanie w środku. Swojego największego wroga i jego prawnika, rozmawiających o dalszych działaniach, jakich zamierzają się podjąć, aby uchronić go od kary śmierci, która nieustannie nad nim ciążyła. Żałowała, że nie może usłyszeć choć jednego, głośniejszego szeptu, dochodzącego z wewnątrz. Wszystkie słowa ginęły w huku, panującym dookoła szklanego kolosa - siedziby głównej niemieckiego banku.

         Kobieta odetchnęła cicho, zbierając wszystkie myśli i pytania w jedną całość, alby następnie uporządkować je i ułożyć w logiczną całość. Zrobiła pierwszy krok, pokonując niewielką odległość, dzielącą ją od wozu, a potem następny, trochę większy, dzięki któremu znalazła się w środku.

         Rozmowa natychmiast ucichła, a dwie pary ciemnych oczu skupiło na niej. Wiedziała, że nie jest tam mile widziana, ale nie obchodziło jej to. Musiała udowodnić wszystkim, że nie zwariowała do końca na punkcie Malika i że jest w stanie wyciągnąć z niego potrzebne informacje. Musiała pokazać samej sobie, że nie jest wariatką.

-- Chcę z nim porozmawiać, proszę zostawić nas samych - napięta atmosfera, jaka panowała w niewielkim pomieszczeniu sprawiła, że policjantka zapomniała o zimnie, panującym na zewnątrz. Stres przyprawił ją o drobne kropelki potu na plecach, pod czarnym golfem. Prawnik spojrzał na swojego klienta, a ten w odpowiedzi skinął twierdząco głową. Mężczyzna, ubrany w czarny garnitur i białą koszulę podniósł się z metalowej ławki, przymocowanej do jednej ze ścian więźniarki i uprzednio kłaniając się uprzejmie Cass, wyszedł na zewnątrz, od razu zapinając guziki marynarki.

         Ciemnowłosa powiodła za nim wzrokiem, po czym wolnymi krokami podeszła do jego poprzedniego miejsca i usiadła na nim, wyciągając przed siebie nogi. Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. On był ciekawy, dlaczego tak właściwie przysłali do niego zawieszoną Willson, a ona musiała ponownie pozbierać myśli, które rozsypały się w drobny mak zaraz po tym, jak na niego popatrzyła.

-- Dlaczego dałeś się złapać? - zapytała w końcu, odchylając głowę do tyłu. Oparła ją o powierzchnię za sobą i przymknęła lekko oczy. Złączone dłonie położyła sobie na brzuchu. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona. W myślach klęła na siebie za to, że nie zdążyła na samolot powrotny do ciepłego Los Angeles. Ucieczka wydawała się w tamtym momencie łatwiejsza.

-- Jesteście sprytniejszymi szujami niż mi się wcześniej wydawało - Zayn dziękował w duchu wszystkim świętością za to, że miał nadgarstki spięte kajdankami za plecami. Szarpną nimi, nie mogąc się powstrzymać kiedy na czoło kobiety spadło kilka luźnych kosmyków, wysuniętych z luźnego kucyka.

-- Nie bądź śmieszny i nie podważaj mojej wiedzy, zbieranej przez kilka długich lat - prychnęła, zaciskając mocniej dłonie, przez co jej kostki nieznacznie pobielały, a paznokcie wbiły się boleśnie w skórę, zmuszając do trzeźwego myślenia. - Z budynku wyszliście tylko ty i Harry. Dwaj przyjaciele z podwórka. Nikt więcej. Żaden z ludzi, których wynająłeś do pomocy przy obrabowaniu banku. On twierdzi, że chce nam pomóc, a potem ty nieoczekiwanie wyskakujesz wyjściem, które akurat on nam wskazał -mimowolnie wyrzuciła ręce w powietrze, dając w ten sposób upust choć niewielkiej części swojej złości. Zayn wybuchnął szczerym, wręcz chłopięcym śmiechem, co kompletnie ją zdezorientowało. Popatrzyła na niego, marszcząc brwi.

-- Oj Willson, Willson. Od zawsze wiedziałem, że jesteś za mądra na to, żeby być policjantką - pokręcił z rozbawieniem głową, nieustannie śledząc jej ciało nieprzeniknionym spojrzeniem. Spięła się, słysząc jego słowa. Nie rozumiała, o co mu do cholery chodziło. - Nie chciałabyś zmienić profesji? Zostać gangsterem, może kimś więcej? Nie chciałabyś zostać moją wyszczekaną, inteligentną dziewczyną? To miejsce zwolniło się całkiem niedawno, pewnie wiesz - pochylił się, świdrując ją ciemnymi oczami. Miała wrażenie, że czuje jego dotyk na swojej skórze wyraźniej, niż gdyby używał dłoni. Przyłożyła dwa palce do jego czoła, odsuwając go od siebie.

-- Powiedz, czego chcesz w zamian za pomoc - powiedziała sucho, podnosząc się z ławki. Stanęła na przeciwko niego, krzyżując ręce na piersiach. - Dostaniesz co zechcesz, jeżeli nam pomożesz uwolnić zakładników i sprowadzisz Jenkinsa, a ja osobiście dopilnuję twoich żądań - zapewniła, starając się rozszyfrować wyraz jego twarzy, kiedy pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń za nią i myślał nad jej słowami. W końcu pokiwał twierdząco głową, jedna w dalszym ciągu błądził wzrokiem po niewidzialnym punkcie za jej plecami.

-- Zgadzam się na taki układ - powiedział lekko zachrypniętym głosem. Odchrząknął. - Chcę zostać oczyszczony ze wszystkich win i podejrzeń. Pomogę uratować ludzi z banku, a wy pozwolicie mi odejść i nie będziecie mnie ścigać - poprawił się na swoim siedzeniu, w końcu zerkając na kobietę, która bez zawahania skinęła. Spodziewała się tego.

-- Dostaniesz to - zapewniła, robiąc duży krok do tyłu, w kierunku wyjścia. - Za chwilę przyjdzie do ciebie ktoś z bronią i kamizelką. Musimy działać jak najszybciej, żeby to wszystko w końcu się skończyło - rzuciła, odwracając się na pięcie. Zatrzymała się w miejscu, kiedy do jej uszu dotarł głos Mulata, zabarwiony zaskakująco dużym rozbawieniem.

-- Skąd wiesz, że nie sprzed mu kulki w łeb i wam nie ucieknę? - Cassie uśmiechnęła się do siebie pod nosem.

-- Bo wiem, że zależy ci na tej wolności, Malik. Bardziej niż komukolwiek innemu - i wyszła, zasuwając kurtkę pod samą szyję, aby uchronić się przed ponownym atakiem zimnego wiatru.


~*~

         Pytania o to jak potoczyła się rozmowa policjantki z gangsterem rozpoczęły się zaraz po tym, jak opuściła pojazd. Kilku ludzi wręcz rzuciło się w jej stronę, nie zważając na wściekły wyraz twarzy, spowodowany ich nadmierną natarczywością. Rzuciła tylko, że potrzebuje kilku ludzi do pomocy i szybkim krokiem poszła do wozu policyjnego, w którym znajdował się Fernandez wraz z Samuelem i kilkoma innymi pomagierami.

-- Trzeb mu przygotować papier zapewniający niewinność - powiedziała od razu, rzucając szybko okiem po ekranach, przedstawiających zapis z monitoringu więzienia. Zmarszczyła brwi. Nie miała pewności, czy jest prawdziwy. W końcu pokazywał go Styles, a wrogom nie wolno ufać.

-- Nie ma żadnego innego wyjścia? - przewróciła lekceważąco oczami, przenosząc znudzone spojrzenie na McColl'a, siedzącego za kierownicą. - Chyba, że ci to pasuje. W końcu będziecie mogli spotykać się bez zagrożenia, że ktoś podważy twój autorytet, Willson - Cassie zacisnęła zęby widząc w lusterku wstecznym jak usta policjanta rozciągają się powoli w zadziorny uśmiech. Nie mogła dać mu się sprowokować.

-- Malik wejdzie do budynku razem ze mną i piątką innych ludzi. Nikogo więcej, nie może być nas za dużo, żeby łatwiej było się bronić - ignorując zaczepki Stephena odwrócił się i wyszła z pojazdu. Wydała z siebie zduszony krzyk, kiedy Sam złapał ją za rękę i pociągnął na bok. Nie zauważyła, że poszedł za nią.

-- Zgłupiałaś? - warknął, pchając ją mocno na radiowóz, przez co syknęła cicho, zamykając na kilka sekund oczy. - Nigdzie nie pójdziesz, zginiesz tam idiotko! Przecież postrzeliłaś Jenkinsa, a on nie jest facetem, który zapomina takie rzeczy.

-- Nie rzucaj mną - mruknęła, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. - Muszę tam iść Samuel. Kto dopilnuje, żeby wszystko poszło zgodnie z planem, jak nie ja? - odsunęła się od samochodu, rozmasowując palcami obolały kręgosłup. - Jeżeli chcesz, możesz pójść ze mną, ale nie zmuszam cię do tego - wzruszyła lekko ramionami. Uśmiechnęła się lekko do młodego chłopaka, który podszedł do nich z kamizelką kuloodporną i pasem z bronią. Odebrała je od niego, kładąc na bagażniku samochodu, przy którym stali. Zdjęła kurtkę i przebrała się szybko. Chciała mieć to wszystko w końcu za sobą.

~*~

         Nie musiała czekać długo, aż cała potrzebna ekipa przyjdzie pod drzwi wejściowe. Zdziwiła się, kiedy zobaczyła McColl'a, ładującego broń. Wydawało jej się, że nie będzie chciał mieć z tą sprawą nic wspólnego. Pasowałoby jej to. Pewnie właśnie dlatego nie zrezygnował.

         Kiwała zamyślona głową, starając się skupić na instrukcjach swojego przełożengo. Jednak nie była w stanie. Błądziła myślami po wszystkich swoich wspomnieniach. Nie potrafiła tego powstrzymać. Widziała siebie i rodziców podczas różnych uroczystości rodzinnych, jak głaskała mamę po brzuchu ciążowym i rozmawiała z nienarodzoną siostrą, tatę, skręcającego dziecięce łóżeczko... Potem wszystko zatrzymało się na chwilę wokół Josephine. Poczucie winy nie dawało jej spokoju. Pamiętała, jak przeglądały razem albumy rodzinne, biegały po podwórku, oglądały razem filmy i dokuczały sobie nawzajem. Wiedziała, że to wszystko nie musiało się tak szybko skończyć, gdyby nie zignorował próśb siostry o pomoc. Tak niewiele było potrzeba.

         Zamrugała szybko, podnosząc wzrok kiedy poczuła jak ktoś pociera wierzchem dłoni o jej dłoń. Zdezorientowana rozejrzała się po wszystkich dookoła i zrobiła krok do przodu widząc, jak powoli zaczynają wchodzić do budynku. Przewróciła oczami, kiedy Malik otworzył przed nią drzwi na oścież, wpuszczając ją jako pierwszą. Uniosła broń na wysokość swojej twarzy i rozglądając się, zaczęła brnąć poprzez ciemne korytarze.

         Na początku nikt się nie odzywał. Wszyscy skupili się na możliwie, jak najbezpieczniejszym dotarciu do celu - głównego skarbca. Zaledwie kilka metrów od drzwi, Samuel i Stephen wyprzedzili ją, aby móc jako pierwsi sprawdzać czy nie natkną się na nikogo niepożądanego. Mimowolnie wróciła myślami do wiru wspomnień. Jakby jej umysł poczuł, że przerwa w wyświetlaniu filmu jej życia mogła się skończyć.

         Tym razem podświadomie wróciła do chwil, kiedy zaciągnęła się do gangu Zayna, chcąc zemścić się za śmierć siostry i zabić go. Przypomniała sobie każdy dzień, który w tamtym czasie spędzili ze sobą. Pierwszy test - to jak prawie się przez nią pozabijali, wyścigi na motocyklach i oszustwo Malika. Wydawało jej się, że to wszystko było tak niedawno, jakby dopiero wczoraj zamknęli Axla.

-- Obudź się, aniołku. Nie czas teraz ma bujanie w obłokach - usłyszała cichy szept Malika nad swoich uchem. Wzdrygnęła się, chcąc zamaskować w ten sposób przyjemne dreszcze, które przeszły wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy poczuła jego ciepły oddech n swoim uchu. Odwróciła na chwilę głowę, posyłając mu mordercze spojrzenie i przyspieszyła, chcąc wyrównać krok z pozostałymi policjantami.

         Zatrzymała się, widząc jak Stephen otwiera drzwi, które pozwolą im dostać się do zamierzonego celu szybszą i łatwiejszą drogą. Samuel pchnął drzwi i od razu odskoczył na bok, uchylając się przed pierwszymi strzałami.

-- Widzieli nas na monitoringu - syknął Mulat. Ku oburzeniu Cassie, wyszedł zza niej i zasłaniając ją swoim ciałem zaczął strzelać do gangsterów nie trudząc się, żeby schować się za czymkolwiek. Dopiero Willson pociągnęła go za ramię i zmusiła, żeby wszedł razem z nią za ścianę. Uśmiechnął się do niej niewinnie, wychylając się, żeby ponownie zacząć strzelać.

-- Masz dostać ułaskawienie, a nie wieczny spokój - mruknęła cicho, kucając. Wyciągnęła z kabury większy pistolet i zaczęła strzelać po nogach napastników, żeby osłabić ich możliwie jak najbardziej.

-- Nie mów, że przejęłabyś się tym - usłyszała śmiech nad sobą. Szturchnęła lekko łokciem kolano czarnowłosego i podniosła się z podłogi. Kiedy strzały ucichły, przecisnęła się pod jego ramieniem i wolnym krokiem weszła do pomieszczenia pełnego trupów. Rozejrzała się dookoła, uważnie sprawdzając czy nikt nie czai się na nich i machnęła ręką na swoich współpracowników, przywołując ich do siebie.

         Nie czekając na nich, ruszyła przed siebie, mocnym kopniakiem otwierając następne drzwi. Element zaskoczenia i tak został im już odebrany, więc nie było sensu męczyć się dalej z zamkami. Stanęła w miejscu, czując szarpnięcie za ramię. Oburzona odwróciła głowę, gotowa nawrzeszczeć na każdego, kto ją powstrzymuje od dalszej drogi, ale zdusiła w sobie tę chęć widząc, jak McColl przykłada sobie palec wskazujący do ust.

         Uważnie obserwowała jak wymija ją i wolnym krokiem, z wyciągniętą bronią, idzie przed siebie. Wszystko potem działo się w jej oczach jakby w zwolnionym tempie. Kolejne strzały, krzyk Stephena i policjanci, rzucający mu się na pomoc. Zażarta walka na broń, a później pięści. Cassie była ostatnią osobą, której skończyła się amunicja w magazynku. Nie było czasu, żeby go zmieniać. Rzuciła pistolet na podłogę, po czym podbiegła do mężczyzny, podchodzącego od tyłu do Samuela. W ułamku sekundy sięgnęła po krótki nóż, wskoczył mu na plecy i poderżnęła gardło.

         Odskoczyła do tyłu, szeroko otwartymi oczami patrząc na bezwładne ciało, opadające przed nią. Już nie raz miała okazję atakować w ten sposób, ale jeszcze żadna ofiara nie patrzyła na nią pustym, martwym spojrzeniem. Nie było czasu na zastanowienie. W ostatnim momencie odskoczyła na bok, uchylając się przed ciosem innego gangstera. Zamachnęła się, kopiąc go mocno w żołądek, dzięki czemu zyskała czas na zadawanie kolejnych uderzeń. Kilka kosmyków wysunęło się jej z kucyka i opadło na oczy, przez co straciła na chwilę orientację i została powalona silnym ciosem w plecy. Odwróciła się szybko, chcąc obserwować przeciwnika. Przechyliła się, mijając z podeszwą jego ciężkiego buta. Zerknęła kątem oka na nóż leżący kilka metrów dalej, pod metalowym biurkiem. To zabawne, że jak dotąd nie zorientowała się, że dotarli do jednego z wielu grupowych pokojów.

         Krzyknęła, podrywając się z ziemi i chwyciła za monitor, uderzając nim w głowę przeciwnika, dzięki czemu ogłuszyła go, a chwilę później powaliła, mocnym ciosem klawiaturą prosto w potylicę. Cofnęła się, natrafiając plecami na silnie umięśnione plecy Malika. Poczuła jego perfumy.

-- Byłbyś świetną sekretarką, aniołku - zaśmiał się głośno, przez co zadrżał, powodując tym samym dreszcz na skórze kobiety. Przewróciła oczami, zasłaniając się rękami, kiedy inny gangster chciał kopnąć ją w twarz. Schyliła się szybko, sięgając po swój nóż i rzuciła nim w udo napastnika. Mężczyzn wydał z siebie krzyk, a chwilę później padł jak długi. Cassie uniosła brew, widząc McColl'a, któremu udało się doczołgać do pomieszczenia i oprzeć o ścianę przy wejściu.

-- Niczego nie potrafisz beze mnie zrobić, Willson? - uśmiechnął się do niej zadziornie, teatralnie dmuchając w lufę pistoletu, trzymanego w dłoni.

-- Oczywiście - mruknęła cicho, podchodząc do niego. Uklękła przy nim, przyglądając sie uważnie mocno krwawiącej ranie na udzie. Rozpięła mu uszkodzoną kamizelkę kuloodporną i rozerwała koszulkę, odrywając od niej duży pasek materiału, którym owinęła uszkodzoną kończynę, zaraz nad raną postrzałową. - Ktoś musi zabrać cię jak najszybciej do karetki, inaczej się wykrwawisz.

-- Stevens i Colins to zrobią, niech się w końcu stażyści wykażą - wzruszył ramionami, a dwóch, młodych chłopaków natychmiast podeszło do niego, żeby mi pomóc. Cassandra wstała z kolan, wycierając o spodnie krew z dłoni i podeszła do pozostałej grupki.

-- Co dalej? - Samuel skrzyżował ręce na piersiach, przyglądając się twarzy każdego, stojącego obok. Na dłużej zatrzymał się dopiero na przyjaciółce, która cała spięta nie patrzyła na niego, tylko na czubki swoich butów. Blondyn zmarszczył mocno brwi, kiedy dotarło do niego, co kobieta ma na myśli. - Zapomnij, nie ma szans, żebym wpuścił cie tam zupełnie samą - powiedział twardo, kręcąc przecząco głową.

-- Nie sama - zaoponował od razu Zayn. - Cassie pójdzie tam ze mną - dodał od razu, ignorując mordercze spojrzenie kobiety. Już zbyt dużo się go dzisiaj naoglądał, żeby zrobiło na nim jakiekolwiek większe wrażenie. Chociaż była urocza. - Nikogo więcej tam nie wpuszczą, tylko na naszej dwójce Jenkins chce się zemścić - wytłumaczył od razu.

-- I to mnie miało niby uspokoić? - Sam uniósł wysoko brew i poruszył się niecierpliwie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie ma szans wygrać. Jeżeli Willson chciała coś zrobić, to wierciła mu dziurę w brzuchu do momentu, w którym nie zgodził się na każdą propozycję, jaką dla niego miała. - Nie ma mowy. Ja pójdę z Malikiem, Cassandra wraca do Fernandeza i nie ma szans, żebym zgodził się na cokolwiek innego - twardo obstawał przy swoim.

-- Nie bądź dzieckiem, Samuel - warknęła kobieta. Złapała go za rękę i odciągnęła na bok nie chcąc, żeby inni słyszeli ich kłótnię. - Doskonale wiesz, że nie ma innego wyjścia, żeby uwolnić tych wszystkich ludzi. A oni na nas liczą, nie możemy ich zawieść - zaczęła mocno gestykulować rękami, wskazując na zamknięte drzwi, prowadzące prosto do głównego skarbca. Czuła na sobie badawcze spojrzenie Malika, który rozmawiała półszeptem z drugim policjantem.

-- W tym momencie mi to wisi, Cassie. Obiecałem sobie, że nie pozwolę ci się zabić, a idąc tam to tak jakbyś wydała na siebie dobrowolnie wyrok śmierci. Nie bądź jak Malik - popatrzył na nią z mieszaniną bólu i paniki na twarzy. - Tylko jeden raz mnie posłuchaj, naprawdę proszę o aż tak wiele? - zdesperowany blondyn położył jej jedną dłoń na ramieniu, a drugą podniósł jej twarz za podbródek tak, żeby w końcu przestała uciekać od niego wzrokiem i popatrzyła na niego.

-- Nie mogę Sam - westchnęła ciężko, robiąc krok do przodu. Objęła go rękami w pasie, przytulając się do niego najmocniej jak potrafiła. Już dawno nie miała do tego okazji i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. - Obiecuję ci, że nie zrobię niczego głupiego i będę robić wszystko, co mi każą, żebym mogła wyjść z tego pomieszczenia cała i zdrowa. Wrócę do ciebie, bo kto inny jak nie ja miałby kontrolować wszystkie panny, kręcące się dookoła ciebie? - zaśmiała się cicho, zamykając na chwilę oczy. oparła czoło o zagłębienie między obojczykami przyjaciela i zaciągnęła się znajomym zapachem perfum. Po chwili odsunęła się do niego na długość ramienia i pozwoliła, żeby zgarnął z jej twarzy wszystkie kosmyki, wsadzając je za jej ucho.

-- Jeżeli cokolwiek ci się stanie, to pamiętaj że i tak cię dopadnę, nawet śmierć ci nie pomoże - pokręcił głową, cofając się do tyłu. Machnął ręką na Niemca, dając mu znak że ma iść z nim, po czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Cassie, która poddała się gonitwie myśli i wątpliwości, które zawładnęły jej umysłem.

-- Gotowa? - usłyszała za sobą niski głos Zayna. Odwróciła się do niego przodem i pokiwała twierdząco głową. Pozwoliła, żeby objął ją ramieniem i poprowadził prosto do jaskini lwa. A ona zobaczyła ich razem, właśnie w tamtym momencie. Jako ostatnie wspomnienie.

~*~

         Niall spał spokojnie w fotelu, w salonie nowojorskiej posiadłości Malika. Był zmęczony tym, co musiał przechodzić przez kilka ostatnich tygodni. Cieszył się, że sprawa Willson i Jenkinsa miała zostać zakończona raz na zawsze. Zaczynał powoli mieć dosyć tego całego zamieszania wokół Europy. Doprawdy, wydawało mu się, że jego najlepszy przyjaciel potrafi inaczej przeciągnąć kobietę na swoją stronę, żeby potem móc zajmować się nią w odpowiedni sposób. Nie wierzył, że wybory, podejmowane przez Zayna są przypadkowe, one nigdy takie nie były. Mulat zdecydowanie nie należał do spontanicznych, wręcz przeciwnie - zawsze musiał mieć wszystko dokładnie zaplanowane dla pewności, że nic nie posypie mu się w ostatnim momencie i że wszystko pójdzie po jego myśli. Teraz musiał pogodzić się tylko z tym, że w końcu znalazła się dziewczyna, która zdołała zawładnąć jego myślami na tyle, żeby zainteresował się nią na dłużej niż kilka miesięcy.

~*~
Ten rozdział jest przerażająco długi, nie wmówicie mi, że nie.
Nie wiem, kiedy następny, ale wiem jak możecie mnie zmotywować 
( -> #TQWBff <-)
 Wiecie kiedy przewijają się wszystkie wspomnienia? Chwilę przed śmiercią.
Dobranoc, Evansik xx