Cassandra usiadła przy biurku, od razu podłączając twardy dysk, który zabrała, do swojego laptopa. Zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób może złamać hasło, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zrezygnowana w końcu wysłała SMS ‘a do Liam ‘a, żeby jak najszybciej do niej przyjechał. Co prawda uznała tę wiadomość, jako osobistą porażkę, ale nigdy nie była jednym z najlepszych hackerów na świecie. Owszem, potrafiła zdjąć poste hasła, albo dostać się do potrzebnych plików, ale tylko dlatego, że Samuel nauczył ją podstaw.Fazy żalu: podobno pierwszą jest niedowierzanie. ~ Harlan Coben
Podniosła
się i zbiegła po schodach na dół, kiedy tylko usłyszała pukanie do drzwi.
Otworzyła je na oścież, mrużąc oczy, kiedy Payne zaczął się jej uważnie
przyglądać. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Odsunęła się od drzwi, pozwalając mu
tym samym na wejście do środka. Mężczyzna jednak nawet się nie poruszył, w
dalszym ciągu mierząc ją uważnym spojrzeniem. W końcu westchnęła podenerwowana
i udała się w głąb mieszkania, prosto do swojego gabinetu. Nie zaszła daleko, ponieważ
Liam - jakby nagle odzyskał świadomość – podszedł do niej w dwóch krokach
odwrócił przodem do siebie.
-- Czemu masz całe ubrania we krwi? –
zapytał ostro, przyciągając ją mocniej do siebie, żeby nie była w stanie się
wyrwać. Szatynka przewróciła oczami, po czym wzruszyła obojętnie ramionami.
-- Jeżeli myślałeś, że uda mi się
napaść na dwa domy i nikogo po drodze nie zabić, to powinieneś się zastanowić
nad tym, w jakim zawodzie pracujemy – westchnęła, próbując zabrać swoje ramię i
przywrócić krążenie krwi w całej ręce. Palce powoli zaczynały drętwieć kobiecie
i nie mogła uznać tego za najprzyjemniejsze odczucie na świecie.
-- W sumie racja – mruknął i uwolnił Cassie. Szatynka natychmiast zaczęła poruszać ramieniem,
zaczynając wspinać się po schodach.
Po
kilkudziesięciu sekundach w końcu dotarli do gabinetu ciemnowłosej. Nie chciała
go tutaj wpuszczać, ale pocieszała się tym, że będzie mogła mieć go cały czas
pod obserwacją. Payne usiadł za biurkiem i od razu wziął się za zabawę z komputerem.
Musiał jak najszybciej wrócić do domu, ponieważ Louis i Samantha po raz kolejny
postanowili udowodnić sobie nawzajem, kto jest ważniejszy dla Malika i po kim
dłużej by płakał. Niall mógł sobie sam z nimi nie poradzić.
Cassandra
już od jakiegoś czasu nie robiła nic konkretnego. Siedziała przed szufladą i
układała w niej papiery. Mężczyzna był zbyt skupiony na swojej pracy, żeby
cokolwiek przeczytać, albo zauważyć coś ciekawego. Westchnęła cicho, zamykając
przegrodę na klucz i wyjmując z kieszeni wibrujący telefon. Zaraz po
przeczytaniu SMS ‘a, oczy szatynki otworzyły się szeroko, a źrenice powiększyły
do nienaturalnych rozmiarów.
-- Malik nie żyje – powiedziała cicho,
zasłaniając usta dłonią, jakby w cale nie chciała powiedzieć tych trzech słów.
Liam przerwał pracę i zaczął się głośno śmiać, ale żaden bodźce nie dochodziły
do Cassie. W końcu dostała to, czego chciała, ale nie czuła się
usatysfakcjonowana, a nawet wręcz przeciwnie. Gdyby tylko mogła, to cofnęłaby
czas i nie kazała Samuelowi dzwonić do nikogo. – Ja nie żartuję. Patrz – głos
dwudziestopięciolatki załamał się nieznacznie, co natychmiast zamaskowała
głośnym odchrząknięciem, po czym podała swój telefon Payne ‘owi. Mężczyzna
natychmiast odebrał od niej komórkę.
-- Skąd wiesz, że to nie podróbka? –
zapytał, mierząc kobietę uważnym spojrzeniem. Cass zamknęła oczy, kręcąc głową
w każdą możliwą stronę i podciągając kolana pod brodę, o które oparła głowę.
Wplotła palce we włosy, ciągnąc za nie z całej siły. Powinna się cieszyć, a nie
czuć tę cholerną pustkę, jaka towarzyszyła jej po stracie Josephine.
-- Mam wtykę w policji. Wszystkie
informację dostaję zaraz po zdarzeniu – ciemny blondyn natychmiast poderwał się
z siedzenia i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Po
kilku sekundach zawrócił jednak, podchodząc do Cassandry. Wziął ją na ręce i
zaczął nieść w kierunku wyjścia z mieszkania. Wyszedł z klatki schodowej i
posadził ją na miejscu pasażera. Nie bał się zostawić otwartego mieszkania
kobiety, ponieważ zanim po nią wrócił, zdążył napisać do jednego z ludzi
Malika, żeby pilnował go i nie grzebał w niczym, bo może tego pożałować.
Zajął miejsce kierowcy, odpalając silnik i od razu włączając się do ruchu.
Jego
głowa, zazwyczaj pełna wyjść awaryjnych, teraz świeciła kompletną pustką.
Musiał jak najszybciej porozmawiać z chłopakami, żeby dojść do czegokolwiek.
Jeżeli Willson mówi, że coś się stało i wie to od swoich „znajomości”, to jak
najszybciej trzeba sprawdzić tą informację, ponieważ może okazać się faktycznie
prawdziwa.
~*~
Komisarz
Axel Jenkins chodził w te i z powrotem po pustym korytarzu jednego z
nowojorskich szpitali. W trzy godziny wrócili tutaj z Europy i zaczęli
przywracać Malika do żywych. Kazał Rossi ‘emu zadzwonić do Cassandry i
powiedzieć jej o zgonie gangstera. Nikt na ranie nie mógł go szukać. Musiał
mieć czas do działania. Kiedy tylko mężczyzna w białym kitlu wyszedł z sali
operacyjnej, natychmiast do niego podbiegł.
-- Co z nim? – zapytał bez chwili
zwłoki. Radiowóz już na niego czeka i musi jak najszybciej znaleźć się u pewnej
osoby, która mogłaby pomóc mu w realizacji planu.
-- Będzie żył. Jednak muszę pana
prosić, żeby pospieszył się pan z przywiezieniem zastępcy. Nie mogę blokować
całego oddziału wiekami, ponieważ mam wielu pacjentów – upomniał go lekarz,
splątując palce u dłoni przed sobą i poruszając się na stopach do przodu i do
tyłu.
-- Jutro na pewno będzie tutaj –
zapewnił i truchtem udał się w kierunku wind. Naprawdę musi się pospieszyć.
~*~
-- Ale jesteś w stu procentach pewna?
– Niall po raz kolejny zadał to samo pytanie, mierząc uważnym spojrzeniem twarz
szatynki.
-- Tak, Horan! Jest kurwa w stu
procentach pewna i ja też jestem w stu procentach pewny! Malik nie żyje! –
krzyknął podenerwowany Liam. Cała sytuacja chyba właśnie zaczęła do niego
dochodzić i wróciło logiczne myślenie. Nie mógł uwierzyć w to, że jeden z jego
najlepszych przyjaciół zginął robiąc coś, w czym był najlepszy.
-- Nie krzycz na mnie! Po prostu to
niemożliwe, żeby Zayn od tak po prostu dał się zabić – syknął Niall,
rozkładając ręce na boki i mierząc Payne ‘a złym spojrzeniem.
-- To mnie nie wkurwiaj bardziej niż już jestem – odwarknął Payne, podrywając się z siedzenia i podchodząc kilka
kroków do blondyna. Ten natychmiast podniósł ręce, gotowy do samoobrony.
-- Przestańcie kretyni. Jeszcze chwilę
i ją obudzicie – syknął Louis, wchodząc szybkim krokiem do salonu i od razu
podchodząc do szafki z trunkiem, z której wyjął Jack ’a Daniels ‘a. Nie miał
zamiaru dłużej wysłuchiwać krzyków przyjaciół, bo to i tak w niczym im nie
pomoże. – Musimy spiąć dupy i dowiedzieć się, gdzie jest ciało Malika, o ile on
naprawdę nie żyje – mruknął bardziej do siebie, nalewając sobie pełną szklankę
alkoholu. Czuł, że dłużej już bez niego nie wytrzyma. - Nie uwierzę, dopóki nie dotknę go martwego. Do tego momentu dla mnie przez cały czas będzie żywy.
-- To oczywiste, że ktoś sprzedał
Willson jakąś dobrą ściemę! – krzyknął po chwili ciszy blondyn, w dwóch
krokach podchodząc do Tomlinson ‘a. Wyrwał mu z dłoni szkło i przykładając je
do ust, wypił pozostałość whisky, znajdującej się w nim. - Co z nią? – Niall opadł na kanapę,
wplatając palce we włosy i zaczynając ciągnąć za nie z całej siły. To wszystko
zaczynało go przerastać. Nie miał bladego pojęcia, w co powinien wierzyć i komu
zaufać. Dookoła niego, jak i w nim samym, nie znajdowało się nic, oprócz
ogromnego chaosu.
-- Usnęła, ale trudno było. Cały czas
powtarzała, że to ona jest temu winna. Jakby dobrze wiedziała, co się tam stało
– szatyn wzruszył ramionami, wyciągając z szafki kolejną szklankę i ją również
napełnił po brzegi, ale tym razem trzymał szkło mocniej w dłoni.
-- A może mówiła prawdę – westchnął
ponuro Liam, odstawiając z hukiem kryształ na szklany stół, ozdabiający
pomieszczenie.
-- Wątpię, za bardzo jej na nim
zależało – skrzywił się nieznacznie. Spuścił wzrok na swoje dłonie, opierając
się plecami o barek.
~*~
Nienaturalnie
blade ciało Mulata leżało na szpitalnym łóżku, podpięte do kilkuset kabelków,
łączących go z urządzeniami, które jako jedyne wskazywało na to, że mężczyzna
jeszcze żyje. Wszyscy myśleli, że jest nieprzytomny i bliski śmierci, jednak
bardzo się mylili. Zayn był w pełni świadomy tego, że znajduje się teraz w
ogromnym niebezpieczeństwie bez wyjścia. Słyszał, jak Jenkins opowiadał
lekarzowi o tym, że chce podstawić kogoś na jego miejsce i wykiwać cały jego
gang.
Cholernie
wściekał się o to, że nie jest w stanie nawet ostrzec przyjaciół. Może, gdyby
nie te wszystkie cholerne leki, które wprowadzali mu nieustannie od kilkunastu
godzin do organizmu, to byłby w stanie podnieść się i uciec. Wiedział jedno.
Musi pomóc chłopakom i nie spocznie, dopóki nie uda mu się stąd wydostać.
Nawet, jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jakiej uda mu się dokonać w życiu.
~*~
Komisarz
Axel Jenkins siedział właśnie w samochodzie i uważnie przyglądał się obrazom,
mijanym za oknem. Jego plan, jak zdobyć wszystkie pliki z komputera Malika, był
w stu procentach dopracowany i teraz jechał do mężczyzny, który mógłby mu pomóc
w jego realizacji. Tak naprawdę był niezbędnym czynnikiem i musiał się zgodzić,
ponieważ dalsze działanie byłoby bezsensowne.
Wysiadł
z samochodu, pokazując kierowcy gestem dłoni, żeby czekał w nim na niego i
zakładając ciemne okulary, ruszył w kierunku obskurnej klatki schodowej. Bez
najmniejszego oporu otworzył mocno skrzypiące, metalowe drzwi, przerdzewiałe
już w wielu miejscach. Mężczyzna skrzywił się mocno, ciesząc się niezmiernie,
że nie musi mieszkać w takim miejscu. Wsadził dłoń do garniturowych spodni,
zaczynając wspinać się po schodach na najwyższe, czwarte piętro.
Nie
pokusił się o to, żeby dotknąć barierki. Wyglądała tak, jakby zaraz miała
rozpaść się, a sam jej wygląd również do tego nie zachęcał. Z resztą schody nie
prezentowały się w cale lepiej. Jenkins mógł dać sobie rękę obciąć, że przed
sekundą widział uciekającego szczura, przez co po jego plecach przebiegł
nieprzyjemny, odrażający dreszcz. Nienawidził wszystkich zwierząt, ale te
działały na niego szczególnie nieprzyjemnie.
Stanął
przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami, w dużej części zjedzonymi przez korniki.
Zapukał w nie ostrożnie, nie chcąc jeszcze bardziej ich uszkodzić. Po chwili
usłyszał ciężkie kroki, a w następnej wejście otworzyło się z głośnym
szczękiem, ukazując szeroko uśmiechniętego, młodego mężczyznę z chłopczykiem na
plecach.
-- Dzień dobry, w czym możemy pomóc? –
głos Mulata był rozbawiony do granic możliwości i na pierwszy rzut oka można
było dostrzec, że pomimo warunków, w jakich przyszło mu mieszkać jest
szczęśliwym człowiekiem. A może to tylko maska?
-- Nazywasz się Daniel Fray, prawda? –
Jenkins zmierzył go uważnym spojrzeniem, starając się przypomnieć sobie, czy
wyglądał tak samo rok temu, kiedy przyprowadził tego samego chłopca, którego
trzyma na plecach, na komisariat. Nie dostrzegł żadnej różnicy.
-- Tak to ja – zapewnił, przesuwając
się w drzwiach i pozwalając tym samym wjeść mężczyźnie do środka. Jenkins, nie
chcąc dłużej przebywać w towarzystwie szczurów, nie czekał ani chwili dłużej,
tylko natychmiast skorzystał z zaproszenia. Zamknął za sobą ostrożnie wejście. –
Niech pan pójdzie na balkon, a ja za chwilę do pana przyjdę – wskazał ręką
kierunek, a sam udał się w zupełnie przeciwnym.
Po
dojściu na miejsce komisarz zajął pleciony fotel i wyjrzał za barierki,
obserwując uważnie gorszą część Meksyku. Ostatnimi laty nie miał za bardzo
okazji oraz chęci, zapuszczać się tak daleko, ale dokładnie pamiętał wszystkie
swoje misje, związane z tym miejscem. Laików zawsze zaciąga się do brudnej
roboty, żeby pokazać im wszystkim, co będą w przyszłości robić, jeśli nie uda
im się uzyskać awansu na żadną, poważniejszą funkcję.
Mężczyzna
uśmiechnął się do siebie tryumfująco. Jemu udało się oszukać ich wszystkich w
zaledwie kilka miesięcy, dzięki czemu znajduję się teraz tu, gdzie się znajduje
i nikt nie podejrzewa go, kim tak naprawdę jest. Czego można chcieć więcej od
życia? Informacji z komputera Malika, które on zdobędzie za wszelką cenę.
~*~
Louis
siedział na murku w Central Parku, oświetlonym przez uliczne latarnie. Pomimo dziewiątej
w nocy i tak całkiem duża ilość ludzi odwiedzała to miejsce, co Tomlinson ‘owi
nawet w najmniejszym stopniu nie odpowiadało. Bał się, że ktoś go rozpozna i
zadzwoni na policję, przez co może wpaść w duże kłopoty. Postanowił jednak
zaryzykować i zaprosić na wieczorny spacer kobietę, którą poznał kilka dni temu
w klubie. Musiał jakoś odstresować się po tym wszystkim, co miało miejsce przez
ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
-- Długo czekasz? – blondynka, ubrana
w zwiewną, kolorową sukienkę i bladoróżowy sweterek stanęła przed nim w swoich
wysokich szpilkach. Louis natychmiast podniósł się z miejsca, uśmiechnął do
niej szeroko i wyciągnął w jej kierunku otworzoną dłoń.
-- Louis – przedstawił się cicho, nie
chcąc zakłócać ciszy, panującej dookoła nich. – A odpowiadając na twoje
pytanie. Nie, nie czekałem długo – dodał szybko, kiedy uścisnęła mu rękę.
-- Mam na imię Denise – odwzajemniła uśmiech,
zabierając niechętnie dłoń z uścisku szatyna. Jego były takie duże i twarde.
Prawdziwego mężczyzny i to jej się bardzo spodobało, chociaż gdzieś w środku
wiedziała, że nie powinno. – Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła cicho i
niepewnie. Tak naprawdę nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić w stosunku do
niego. Przecież widzieli się tylko raz i zdążyła mu jedynie podać swój numer
telefonu.
-- Nie ma czego opowiadać – zaśmiał się,
nieco nerwowo. Schował dłonie do kieszeni, ruszając przed siebie wolnym
krokiem. – Lepiej ty mi powiedz coś na swój temat – powiedział szybko, patrząc
na nią kątem oka.
-- Nazywam się Denise Black, mam
dwadzieścia pięć lat i pochodzę z Anglii. Aktualnie pracuję w niewielkiej
kawiarence niedaleko Central Parku. Mieszkam ze starszą dwa lata ode mnie
siostrą – wzruszyła ramionami, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i
spuszczając głowę.
I
jesteś kurewsko idealna.
~*~
Zaprawdę powiadam wam. Akcja właściwa opowiadania dopiero się rozkręca, więc powinnyście wstrzymać się od opuszczenia mnie i czytać dalej. Nie określiłam się dokładnie do jakiego gatunku zaliczam The Queen Wears Black, więc równie dobrze może to być fantazy i Malik również wróci. Chociaż mnie wystarczy sam kryminał...
Wiecie co? Wczoraj pierwszy raz od października ćwiczyłam na wuefie i przetrąciłam kolano. To znaczy tak mama mówi, ale jak do poniedziałku nie przestanie boleć, to jadę na prześwietlenie. Zwolniona z wuefu z nogą w gipsie z powodu ćwiczeń na tym przedmiocie. Pięknie to brzmi...
Boli jak cholera.
Jeżeli jest tutaj ktoś, kto chciałby poznać mnie chociaż trochę, to zapraszam na mojego tumblra :)
Pozdrawiam, Evansik xx
Jeżeli macie jakieś dobre piosenki w zanadrzu, to błagam, podsyłajcie mi je w komentarzu. Powoli zaczynam znać całą moją listę na pamięć nawet, jeśli puszczam ją w przypadkowej kolejności.
Ja Cię nie opuszczę! To opowiadanie z rozdziału na rozdział jest coraz lepsze :) Oby Mapik wrócił go gangu bo bez niego to nudno będzie =D
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
Rozdział super :))
OdpowiedzUsuńPierwszy raz od października? No nieźle hahahah
Czekam na nexta 💝
Jak dla mnie bomba *-* ale ten Malik no nie mogę tego zrobić xd
OdpowiedzUsuń