19 września 2014

[01] Chapter First (First Season)

Miarą człowieka nie jest zachowanie w chwilach spokoju, lecz to, co czyni, gdy nadchodzi czas próby. ~ Martin Luther King
~*~

         Obudziła się dość późno. Nie miała w zwyczaju przesypiania poranków, które zazwyczaj przeznaczała na treningi, a tamtego dnia, kiedy otworzyła oczy zegarek wskazywał godzinę dwunastą popołudniu. Umówili się z Fernandezem, że nie będzie przychodzić na komisariat w czasie wykonywania zadania, ponieważ mogła mieć n karku obserwatorów i wtedy wszystko poszłaby na marne. Westchnęła ciężko, przecierając twarz dłońmi. Była w pełni świadoma, że jej życie stało się zagrożone bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak nie mogła już zrezygnować. Zawiodłaby nie tylko siebie, ale też szefa i całą resztę zespołu, który opracowywał ten plan przez bardzo długi czas. Naprawdę się nad nim namęczyli, a każdy z nich włożył w niego cząstkę siebie. Wszyscy mocno wierzyli w sukces, a niektórzy bez zawahania mówili o łatwym zwycięstwie. Cassandra musiała tylko wszystko wprowadzić w życie. Niby nic trudnego, a jednak świadomość tego, jak ciężko zapowiadały się kolejne miesiące przytłaczała ją i powodowała ból głowy.
 
          Niechętnie podniosła się z ciepłego łóżka i mozolnym krokiem powędrowała do kuchni. Skoro nie miała w planach w najbliższym czasie chodzenia do pracy, to nigdzie jej się tak naprawdę nie śpieszyło. Otworzyła lodówkę, stojącą w prawym kącie na przeciwko wejścia do pomieszczenia i wyjęła z niej naturalny jogurt. Zdrowe odżywianie było niemalże naturalne w zawodzie szatynki. Przecież nie mogłaby uganiać się za kryminalistami z dwudziestoma kilogramami nadwagi. Żałowała tylko, że jej znajomi z drogówki nie byli takiego samego zdania i sprawiali, że opinia publiczna z dystansem i ogromną krytyką podchodziła do wszystkich policjantów. Wzdrygnęła się, słysząc dźwięk telefonu, który wyrwał ją z zamyślenia. Wzięła go do ręki, a kiedy zobaczyła na wyświetlaczu numer nieznany, przewróciła lekceważąco oczami. To było przewidywalne.

-- Ładnie ci w tej piżamce, skarbie – usłyszała niski, męski głos Malika, który na pewno wykorzystywał do przewracania naiwnym dziewczynom w głowach. Mogła się spodziewać, że będzie chciał ją osobiście obserwować. Starannie dobierał sobie ludzi, z którymi współpracował i sam musiał stwierdzić czy ktoś się nadaje do tego, żeby mu pomagać. Było to dość paradoksalne, ponieważ głównie gustował w ludziach marginesu społecznego, których ona na co dzień zamykała za kratami.  Odwróciła się w kierunku okna, a za nim zobaczyła mężczyznę, stojącego na dachu sąsiedniego bloku z telefonem przy uchu. To był on, nie miała żadnych wątpliwości.

-- Powinnam się cieszyć, że komplementował mnie ktoś taki, jak ty? – zapytała, upewniając się, że mężczyzna dostrzeże sarkazm w jej głosie i zupełnie nie zwracając na niego uwagi kontynuowała jedzenie śniadania. W odpowiedzi otrzymała jego gardłowy śmiech. Oblizała usta, starając się zignorować niepotrzebne myśli, zaprzątające jej głowę.
 
-- Posłuchaj, Aniołku - postanowiła zignotować sposób, w jaki nazwał ją tym razem i słuchała pobieżnie tego, co mówił dalej. - Ja wczoraj nie żartowałem. Albo zginiesz, albo się dostaniesz i nie ma innej opcji. Naprawdę chcesz ryzykować śmierć tak ślicznej twarzyczki? Daję ci ostatnią szansę na rezygnację – ostrzegł, a w jego głosie nie było nawet krzty rozbawienia, jakim obdarzył ją przed chwilą. Cassandra zagryzła mocno dolną wargę. On nie wiedział, ale decyzję podjęła już dawno i nie chciała z niej zrezygnować. Zrobił coś, za co musiał ponieść srogą karę, wymierzoną nie przez prawo, a przez nią samą.

-- Czekam na test – odpowiedziała twardo i prostując plecy przycisnęła czerwoną słuchawkę. Odruchowo wzrok szatynki powędrował w miejsce, gdzie przed chwilą go widziała, jednak dach był zupełnie pusty. Westchnęła ciężko. Czy jej koniec był bliski?

         Zrezygnowana wyrzuciła do kosza resztki jogurtu, czując że nawet kęs więcej nie przejdzie przez jej gardło, w którym uformowała się nieprzyjemna gula i udała się prosto do swojego pokoju, aby wybrać jakieś ubrania. Kiedy dzierżyła je już w dłoniach popatrzyła za szybę. Oblizała górną wargę, zastanawiając się, czy w tym momencie również ktoś ją obserwuje; w końcu było to całkiem prawdopodobne. Potrząsnęła głową, prowizorycznie spuszczając rolety. Nie wstydzi się swojego ciała, ale wolałaby jednak nie robić striptizu dla grupki napalonych kryminalistów. Tego byłby już zdecydowanie zbyt wiele, nawet jak na jej wyćwiczoną psychikę. Gdy była już ubrana stanęła przed lustrem i zaczęła zastanawiać się, co mogłaby zrobić z włosami. Po kilkuminutowym przekładaniu ich z boku na bok zrezygnowana po prostu związała je w wysokiego kucyka. Nie lubiła się za bardzo stroić, na co wskazywał już sam zawód dwudziestopięciolatki, więc nawet nie popatrzyła na kosmetyki, leżące w jednej z szufladek komody i czekające na jakąś specjalną okazję. 

         Dwie godziny później postanowiła wyjść na spacer i właśnie dlatego teraz idzie jedną z przeludnionych ulic Nowego Yorku. Kocha to miasto, ale czasami wydaje jej się, że wszyscy żyją w nim zbyt szybko, nie zauważając, że zatracają prawdziwych siebie w pracy oraz pogoni za ideałami, które tak naprawdę nie istniały. Stanęła w miejscu, podnosząc głowę do góry, żeby przez kilka sekund popatrzeć na błękitne niebo, na którym widniały białe chmury. Uśmiechnęła się do siebie. Kilka lat temu zginęła siostra Cassie i od tamtej pory niebieskooka prawie co noc ogląda gwiazdy, ślepo wierząc w to, że gdzieś pośród nich jest właśnie ona. Szczęśliwa, uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do życia, czyli taka, jak ją zapamiętała. Potrząsnęła głową, kiedy dała sobie sprawę, że musi dziwnie wyglądać, stojąc na środku i szczerząc się do siebie, jak głupia.

         Kiedy zauważyła w tłumie blondyna, ubranego w bluzę i dżinsy zdziwiła się. Temperatura na pewno jest wyższa, niż dwadzieścia stopni, a ona sama ma na sobie jedynie krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Otworzyła szeroko oczy, kiedy uświadomiła sobie, kim on może być. Natychmiast zawróciła, przyspieszając kroku. Gdy dostrzegła, jak on rusza prosto za nią już wiedziała, że ma rację. Malik musiał go wysłać, żeby przeprowadził test, dzięki któremu dostanie się do jego gangu, albo zginie na miejscu z rąk nigdy nieodnalezionego sprawcy. Automatycznie jej szybki chód przemienił się w bieg. Nie chodzi o to, że tchórzy. Nigdy! Po prostu nie ma przy sobie żadnej broni, oprócz niewielkiego noża, schowanego za paskiem od spodni. Jak mogła być na tyle głupia, żeby w takim momencie opuścić swoje mieszkanie bez pistoletu?! Przecież to było do przewidzenia, że prędzej czy później ktoś na nią napadnie.

         Zaklęła pod nosem widząc, jak z każdą chwilą, kiedy coraz bardziej zbliża się do swojego bloku, ilość ludzi się zmniejsza. Liczyła na to, że uda jej się zgubić tego kolesia gdzieś w tłumie, ale grubo się pomyliła. Musi coś zrobić, bo zaraz wszystko pójdzie się kochać! Skręciła gwałtownie w pustą uliczkę, ale okazała się ona być ślepa. Uderzyła pięściami w mur, po czym spróbowała się po nim wspiąć. Już miała przechodzić na drugą stronę, ale w ostatnim momencie ktoś złapał ją za kostkę i sprawił, że z głośnym jękiem opadła na betonową nawierzchnię. Nie miała jednak czasu na użalanie się nad sobą, ponieważ musiała zrobić szybki unik przed ciężkim butem mężczyzny. Przewróciła się na prawą stronę, podrywając po chwili na równe nogi. Obrzuciła napastnika nienawistnym spojrzeniem, cofając się po woli do tyłu. Niestety, w końcu jej plecy spotkały się z twardą powierzchnią ściany. Usłyszała kpiący śmiech blondyna, a chwilę później mierzył w nią swoją spluwą.

-- Aż szkoda takiej ślicznej buźki – od razu zmrużyła oczy czekając, aż pociągnie za spust. Kiedy tylko się to stało, automatycznie opadła na kolana, na czworaka podchodząc do jego nóg i łapiąc za nie, żeby upadł. W jej głowie pojawiła się również myśl, że dzielą się z Zayn ‘em mózgiem, bo mają takie same teksty.

         Zauważyła, jak z jego dłoni wypada pistolet, więc od razu się przy nim znalazła, chwytając w obie ręce i odskakując na bok, dzięki czemu uniknęła innego strzału. Tak, jak jej się wydawało – Malik nie odpuści jej nawet (zwłaszcza dlatego), jeśli jest dziewczyną. Odwróciła się w jednej sekundzie, odpalając broń, a strzał uderzył prosto w udo drugiego napastnika. On również odrzucił na bok spluwę. Tamtej jednak nie ruszyła, ponieważ usłyszała, jak blondyn podnosi się, żeby się na nią rzucić. Wycelowała prosto w niego, uśmiechając się zadziornie.

-- Co teraz? – zapytała, podnosząc się na równe nogi. Mierzyła raz w ranionego, a raz w (jak się okazało) niebieskookiego. Musiała mieć stu procentową pewność, że jest już w miarę bezpieczna.

         Zwężyła oczy słysząc cichy szelest. W ostatnim momencie odsunęła się na bok, dzięki czemu kula nie wylądowała w jej głowie, a ramieniu drugiego napastnika. Przewróciła oczami nad swoją głupotą. Przecież to oczywiste, że taki test byłby zbyt prosty. Odwróciła się do tyłu, skąd pochodził strzał. Zauważyła dość postawnie zbudowaną sylwetkę jeszcze jednego mężczyzny. Zaklęła pod nosem, rozpoznając w niej Malika. Czy on naprawdę musi mieć nad wszystkim pełną kontrolę? Łatwiej byłoby się po prostu pogodzić z faktem, że pierwszy raz od kilku lat jakaś kobieta im dorównała, ale nie – trzeba ją wykończyć. Rozejrzała się szybko dookoła. Wychodzi na to, że nie ma już w pobliżu nikogo więcej. Wycelowała broń prosto w Mulata i zaczęła nią podążać za jego przemieszczającą się sylwetką. Dosyć ciekawie byłoby, gdyby teraz go zabiła. Całe zadanie zakończyłoby się teraz i w tym miejscu. Nacisnęła spust, a sekundę potem dało się słyszeć głośny, męski krzyk oraz widzieć spadającą prosto w śmietnik sylwetkę. Pokręciła przecząco głową przypominając sobie, jak załatwił swojego największego wroga. Tamten myślał, że go zabił, ale Zayn jest doskonałym aktorem. Zaczęła stawiać drobne kroki, podchodząc w miejsce, gdzie spotkał się z ziemią. W ostatnim momencie odskoczyła na bok. Wiedziała, że tak łatwo, to z nim nie będzie!

-- Trafiłaś mnie, suko! – warknął, podnosząc się do pozycji stojącej. Zachwiał się na nogach i właśnie wtedy zauważyła ranę w lewym barku. Uśmiechnęła się do siebie zwycięsko, widząc furię w jego oczach.

-- To suko brzmiało lepiej, niż aniołku – zakpiła, obracając pistolet w palcach, aczkolwiek cały czas przyglądała się szefowi gangu. Widziała, jak jego twarz z każdą sekundą minimalnie łagodnieje. Nie dawało jej to spokoju, ponieważ on nigdy tak łatwo nie odpuszczał, nawet raniony. Zauważyła, że nie patrzyła na nią, tylko gdzieś do tyłu.

         Zamknęła oczy, uśmiechając się do siebie i spuszczając głowę w dół. Odczekała trzy sekundy, w ostatnim momencie odsuwając się delikatnie w prawo, żeby uniknąć ataku ze strony blondyna, którego miała wątpliwą przyjemność poznać, jako pierwszego. Niestety, ale nie przewidziała, że zamachnie się on po raz kolejny, przez co nóż przeciął jej delikatną skórę na policzku. Dotknęła twarzy wierzchem dłoni, żeby zobaczyć jak duże jest rozcięcie. Stwierdziła, że już zbyt długo bawi się z nimi w kotka i myszkę. Sięgnęła dłonią do paska spodni, uchylając się przed kolejnymi ciosami. To prawda, blondyn walczył do końca, czego nie można mu nie przyznać, ale widać również było, że z każdym kolejnym ciosem słabł coraz bardziej. Nie były one już tak precyzyjne i oddawane ze zdecydowanie mniejszą siłą. Wyjęła nóż zza paska i zamachnęła się, żeby ugodzić nim mężczyznę, ale powstrzymał ją przed tym głos Malika.

-- Wystarczy, przecież nie chcemy żadnych ofiar śmiertelnych – zakpił, patrząc prosto w jej oczy. Wzruszyła ramionami, opuszczając dłoń, ale cały czas pozostając w stanie gotowości. Przecież nigdy nic nie wiadomo. – Oddaj broń – wyciągnął dłoń w jej kierunku, na co ona pokiwała tylko przecząco głową.

-- Możesz zapomnieć, że kiedykolwiek ją miałeś – powiedziała pewnie. Może i jest kobietą, ale Cassandra w stu procentach obala twierdzenie, że one nie potrafią poradzić sobie z mężczyznami i są tymi niewinnymi. Dodatkowo cofnęła się o krok do tyłu, żeby czuć się choć trochę bezpieczniej, o ile jest to możliwe w ich towarzystwie.

-- Zadziorna. Lubię takie – oblizał swoje usta, podchodząc bliżej do kobiety, żeby się z nią podrażnić. Jednak ona bardzo szybko obróciła całą zabawę na swoją korzyść, celując pistoletem prosto w jego przyrodzenie. Mina Mulata natychmiast spoważniała i nie było w niej nawet odrobiny rozbawienia. – Przyjdź tutaj jutro o dwudziestej trzeciej. Wtedy pokażemy ci miejsce spotkań i podamy informacje na temat pierwszego zadania – powiedział poważnie, udając się w kierunku mężczyzny, który oberwał prosto w udo.

         Dla pewności obserwowała ich, jak odchodzą aż do ostatniego momentu, kiedy to zniknęli pomiędzy ludźmi. Co było dziwne – wyglądali, jakby zupełnie nic im się nie stało, a w ciałach nie mieli kul. Nie wiedziała, co robią, że nie odczuwają bólu, ale zazdrościła im tego. Ona sama nie raz, nie dwa została raniona na akcjach, w których brała udział i musieli ją natychmiast po zakończeniu odwozić do szpitala, ponieważ ból był tak niemiłosierny, że praktycznie za każdym razem mdlała w karetce. Westchnęła ciężko, ruszając przed siebie. Nie może przecież całego dnia spędzić w jakiej obskurnej, ślepej uliczce. Ruszyła żwawym krokiem przed siebie, usiłując upchnąć broń za paskiem spodni, obok noża. Przecież nie może wyjść do ludzi z pistoletem, bo od razu naślą na nią policję, a jeżeli wyjdzie z tego bez uszczerbku na zdrowiu, to banda Malika natychmiast zacznie coś podejrzewać. Westchnęła ciężko, kierując się w stronę swojego mieszkania. Zostało jej do przejścia jeszcze kilka metrów.

         Nie mogła zrozumieć tylko jednej rzeczy. Dlaczego wszyscy ludzie przyglądają się z zaciekawieniem kobiecie. Odruchowo sięgnęła dłonią „zakazanego” przedmiotu. Przecież to niemożliwe, żeby go zauważyli, jest mały i zbyt dobrze zamaskowany. O co, więc im wszystkim może chodzić. Mijała właśnie wystawę w jakimś sklepie, kiedy czerwona plama na własnej twarzy przykuła jej uwagę. Odruchowo zatrzymała się w miejscu i zaczęła sobie przyglądać. Zaklęła szpetnie pod nosem, dostrzegając zakrwawioną szramę, rozciągającą się przez cały policzek od kości aż do brody szatynki. Przewróciła oczami, rozpuszczając włosy i usiłując właśnie nimi zakryć ranę. Dosyć słabo jej to wychodziło.

         Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie znalazła się w swoim mieszkaniu i mogła w końcu się rozbroić. Natychmiast powędrowała do łazienki, gdzie wyjęła z szafki niewielką apteczkę. Odszukała w niej opatrunki oraz wodę utlenioną, po czym przeszła do mniej przyjemnej czynności, jaką jest oczyszczanie rany. Automatycznie skrzywiła się, kiedy spirytus zaczął palić twarz szatynki. Zacisnęła zęby, żeby nie zacząć krzyczeć i kontynuowała opatrywanie policzka. Na całe szczęście cięcie nie było głębokie i obeszła się bez lekarza. Westchnęła ciężko uświadamiając sobie, że najbliższe miesiące będą najgorszymi w całym jej życiu. 


~*~

Nie mam nic do powiedzenia, nie mam nawet siły na myślenie. Przepraszam za to, ale jestem uciurana łażeniem z Evi.
Zapraszam tylko na rozdział pierwszy Redfire (link z boku).
Dobranoc wszystkim, Jes. xx

4 komentarze:

  1. Jesteś wielka! Tyle opowiadań, a każde bardzo ciekawe. Zaczyna się naprawdę interesująco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Omgggg. Genialne :)
    Hahahahahha Jak ona wycelowala w jaja Malika hHhhhahahhahahaha czemu mnie to tak smieszy???? :D
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń