Miarą człowieka nie jest zachowanie w chwilach spokoju, lecz to, co czyni, gdy nadchodzi czas próby. ~ Martin Luther King
~*~
Obudziła
się dość późno. Nie miała w zwyczaju przesypiania poranków, które zazwyczaj przeznaczała na treningi, a tamtego dnia, kiedy otworzyła oczy zegarek wskazywał godzinę dwunastą
popołudniu. Umówili się z Fernandezem, że nie będzie przychodzić na komisariat w czasie wykonywania zadania, ponieważ mogła mieć n karku obserwatorów i wtedy wszystko poszłaby na
marne. Westchnęła ciężko, przecierając twarz dłońmi. Była w pełni świadoma, że jej życie stało się zagrożone bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. Jednak nie mogła już zrezygnować. Zawiodłaby nie tylko siebie, ale też
szefa i całą resztę zespołu, który opracowywał ten plan przez bardzo długi czas. Naprawdę się nad nim
namęczyli, a każdy z nich włożył w niego cząstkę siebie. Wszyscy mocno wierzyli w sukces, a niektórzy bez zawahania mówili o łatwym zwycięstwie. Cassandra musiała tylko wszystko wprowadzić w życie. Niby nic trudnego, a jednak świadomość tego, jak ciężko zapowiadały się kolejne miesiące przytłaczała ją i powodowała ból głowy.
Niechętnie podniosła się z ciepłego łóżka i mozolnym krokiem powędrowała do kuchni. Skoro nie miała w planach w najbliższym czasie chodzenia do pracy, to nigdzie jej się tak naprawdę nie śpieszyło. Otworzyła lodówkę, stojącą w prawym kącie na przeciwko wejścia do pomieszczenia i wyjęła z niej naturalny jogurt. Zdrowe odżywianie było niemalże naturalne w zawodzie szatynki. Przecież nie mogłaby uganiać się za kryminalistami z dwudziestoma kilogramami nadwagi. Żałowała tylko, że jej znajomi z drogówki nie byli takiego samego zdania i sprawiali, że opinia publiczna z dystansem i ogromną krytyką podchodziła do wszystkich policjantów. Wzdrygnęła się, słysząc dźwięk telefonu, który wyrwał ją z zamyślenia. Wzięła go do ręki, a kiedy zobaczyła na wyświetlaczu numer nieznany, przewróciła lekceważąco oczami. To było przewidywalne.
Niechętnie podniosła się z ciepłego łóżka i mozolnym krokiem powędrowała do kuchni. Skoro nie miała w planach w najbliższym czasie chodzenia do pracy, to nigdzie jej się tak naprawdę nie śpieszyło. Otworzyła lodówkę, stojącą w prawym kącie na przeciwko wejścia do pomieszczenia i wyjęła z niej naturalny jogurt. Zdrowe odżywianie było niemalże naturalne w zawodzie szatynki. Przecież nie mogłaby uganiać się za kryminalistami z dwudziestoma kilogramami nadwagi. Żałowała tylko, że jej znajomi z drogówki nie byli takiego samego zdania i sprawiali, że opinia publiczna z dystansem i ogromną krytyką podchodziła do wszystkich policjantów. Wzdrygnęła się, słysząc dźwięk telefonu, który wyrwał ją z zamyślenia. Wzięła go do ręki, a kiedy zobaczyła na wyświetlaczu numer nieznany, przewróciła lekceważąco oczami. To było przewidywalne.
-- Ładnie ci w tej piżamce, skarbie –
usłyszała niski, męski głos Malika, który na pewno wykorzystywał do przewracania naiwnym dziewczynom w głowach. Mogła się spodziewać, że będzie
chciał ją osobiście obserwować. Starannie dobierał sobie ludzi, z którymi współpracował i sam musiał stwierdzić czy ktoś się nadaje do tego, żeby mu pomagać. Było to dość paradoksalne, ponieważ głównie gustował w ludziach marginesu społecznego, których ona na co dzień zamykała za kratami. Odwróciła
się w kierunku okna, a za nim zobaczyła mężczyznę, stojącego na dachu
sąsiedniego bloku z telefonem przy uchu. To był on, nie miała żadnych wątpliwości.
-- Powinnam się cieszyć, że
komplementował mnie ktoś taki, jak ty? – zapytała, upewniając się, że mężczyzna dostrzeże sarkazm w jej głosie i zupełnie nie zwracając na
niego uwagi kontynuowała jedzenie śniadania. W odpowiedzi otrzymała jego
gardłowy śmiech. Oblizała usta, starając się zignorować niepotrzebne myśli, zaprzątające jej głowę.
-- Posłuchaj, Aniołku - postanowiła zignotować sposób, w jaki nazwał ją tym razem i słuchała pobieżnie tego, co mówił dalej. - Ja wczoraj nie
żartowałem. Albo zginiesz, albo się dostaniesz i nie ma innej opcji. Naprawdę
chcesz ryzykować śmierć tak ślicznej twarzyczki? Daję ci ostatnią szansę na
rezygnację – ostrzegł, a w jego głosie nie było nawet krzty rozbawienia, jakim obdarzył ją przed chwilą. Cassandra zagryzła mocno dolną wargę. On nie wiedział, ale
decyzję podjęła już dawno i nie chciała z niej zrezygnować. Zrobił coś, za co musiał ponieść srogą karę, wymierzoną nie przez prawo, a przez nią samą.
-- Czekam na test – odpowiedziała
twardo i prostując plecy przycisnęła czerwoną słuchawkę. Odruchowo wzrok szatynki powędrował w
miejsce, gdzie przed chwilą go widziała, jednak dach był zupełnie pusty.
Westchnęła ciężko. Czy jej koniec był bliski?
Zrezygnowana
wyrzuciła do kosza resztki jogurtu, czując że nawet kęs więcej nie przejdzie przez jej gardło, w którym uformowała się nieprzyjemna gula i udała się prosto do swojego pokoju, aby
wybrać jakieś ubrania. Kiedy dzierżyła je już w dłoniach popatrzyła za szybę.
Oblizała górną wargę, zastanawiając się, czy w tym momencie również ktoś ją
obserwuje; w końcu było to całkiem prawdopodobne. Potrząsnęła głową, prowizorycznie spuszczając rolety. Nie wstydzi
się swojego ciała, ale wolałaby jednak nie robić striptizu dla grupki
napalonych kryminalistów. Tego byłby już zdecydowanie zbyt wiele, nawet jak na
jej wyćwiczoną psychikę. Gdy była już ubrana stanęła przed lustrem i zaczęła
zastanawiać się, co mogłaby zrobić z włosami. Po kilkuminutowym przekładaniu
ich z boku na bok zrezygnowana po prostu związała je w wysokiego kucyka. Nie
lubiła się za bardzo stroić, na co wskazywał już sam zawód
dwudziestopięciolatki, więc nawet nie popatrzyła na kosmetyki, leżące w jednej
z szufladek komody i czekające na jakąś specjalną okazję.
Dwie
godziny później postanowiła wyjść na spacer i właśnie dlatego teraz
idzie jedną
z przeludnionych ulic Nowego Yorku. Kocha to miasto, ale czasami wydaje
jej
się, że wszyscy żyją w nim zbyt szybko, nie zauważając, że zatracają
prawdziwych siebie w pracy oraz pogoni za ideałami, które tak naprawdę
nie
istniały. Stanęła w miejscu, podnosząc głowę do góry, żeby przez kilka
sekund
popatrzeć na błękitne niebo, na którym widniały białe chmury.
Uśmiechnęła się
do siebie. Kilka lat temu zginęła siostra Cassie i od tamtej pory
niebieskooka prawie co noc ogląda gwiazdy, ślepo wierząc w to, że gdzieś
pośród nich jest właśnie
ona. Szczęśliwa, uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do życia, czyli
taka, jak
ją zapamiętała. Potrząsnęła głową, kiedy dała sobie sprawę, że musi
dziwnie
wyglądać, stojąc na środku i szczerząc się do siebie, jak głupia.
Kiedy
zauważyła w tłumie blondyna, ubranego w bluzę i dżinsy zdziwiła się. Temperatura
na pewno jest wyższa, niż dwadzieścia stopni, a ona sama ma na sobie jedynie
krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Otworzyła szeroko oczy, kiedy
uświadomiła sobie, kim on może być. Natychmiast zawróciła, przyspieszając
kroku. Gdy dostrzegła, jak on rusza prosto za nią już wiedziała, że ma rację.
Malik musiał go wysłać, żeby przeprowadził test, dzięki któremu dostanie się do
jego gangu, albo zginie na miejscu z rąk nigdy nieodnalezionego sprawcy.
Automatycznie jej szybki chód przemienił się w bieg. Nie chodzi o to, że
tchórzy. Nigdy! Po prostu nie ma przy sobie żadnej broni, oprócz niewielkiego
noża, schowanego za paskiem od spodni. Jak mogła być na tyle głupia, żeby w
takim momencie opuścić swoje mieszkanie bez pistoletu?! Przecież to było do przewidzenia,
że prędzej czy później ktoś na nią napadnie.
Zaklęła
pod nosem widząc, jak z każdą chwilą, kiedy coraz bardziej zbliża się do
swojego bloku, ilość ludzi się zmniejsza. Liczyła na to, że uda jej się zgubić
tego kolesia gdzieś w tłumie, ale grubo się pomyliła. Musi coś zrobić, bo zaraz
wszystko pójdzie się kochać! Skręciła gwałtownie w pustą uliczkę, ale okazała
się ona być ślepa. Uderzyła pięściami w mur, po czym spróbowała się po nim
wspiąć. Już miała przechodzić na drugą stronę, ale w ostatnim momencie ktoś
złapał ją za kostkę i sprawił, że z głośnym jękiem opadła na betonową
nawierzchnię. Nie miała jednak czasu na użalanie się nad sobą, ponieważ musiała
zrobić szybki unik przed ciężkim butem mężczyzny. Przewróciła się na prawą
stronę, podrywając po chwili na równe nogi. Obrzuciła napastnika nienawistnym
spojrzeniem, cofając się po woli do tyłu. Niestety, w końcu jej plecy spotkały
się z twardą powierzchnią ściany. Usłyszała kpiący śmiech blondyna, a chwilę
później mierzył w nią swoją spluwą.
-- Aż szkoda takiej ślicznej buźki –
od razu zmrużyła oczy czekając, aż pociągnie za spust. Kiedy tylko się to
stało, automatycznie opadła na kolana, na czworaka podchodząc do jego nóg i
łapiąc za nie, żeby upadł. W jej głowie pojawiła się również myśl, że dzielą
się z Zayn ‘em mózgiem, bo mają takie same teksty.
Zauważyła,
jak z jego dłoni wypada pistolet, więc od razu się przy nim znalazła, chwytając
w obie ręce i odskakując na bok, dzięki czemu uniknęła innego strzału. Tak, jak
jej się wydawało – Malik nie odpuści jej nawet (zwłaszcza dlatego), jeśli jest
dziewczyną. Odwróciła się w jednej sekundzie, odpalając broń, a strzał uderzył
prosto w udo drugiego napastnika. On również odrzucił na bok spluwę. Tamtej
jednak nie ruszyła, ponieważ usłyszała, jak blondyn podnosi się, żeby się na
nią rzucić. Wycelowała prosto w niego, uśmiechając się zadziornie.
-- Co teraz? – zapytała, podnosząc się
na równe nogi. Mierzyła raz w ranionego, a raz w (jak się okazało)
niebieskookiego. Musiała mieć stu procentową pewność, że jest już w miarę
bezpieczna.
Zwężyła
oczy słysząc cichy szelest. W ostatnim momencie odsunęła się na bok,
dzięki
czemu kula nie wylądowała w jej głowie, a ramieniu drugiego napastnika.
Przewróciła oczami nad swoją głupotą. Przecież to oczywiste, że taki
test byłby
zbyt prosty. Odwróciła się do tyłu, skąd pochodził strzał. Zauważyła
dość
postawnie zbudowaną sylwetkę jeszcze jednego mężczyzny. Zaklęła pod
nosem,
rozpoznając w niej Malika. Czy on naprawdę musi mieć nad wszystkim pełną
kontrolę? Łatwiej byłoby się po prostu pogodzić z faktem, że pierwszy
raz od
kilku lat jakaś kobieta im dorównała, ale nie – trzeba ją wykończyć.
Rozejrzała
się szybko dookoła. Wychodzi na to, że nie ma już w pobliżu nikogo
więcej.
Wycelowała broń prosto w Mulata i zaczęła nią podążać za jego
przemieszczającą
się sylwetką. Dosyć ciekawie byłoby, gdyby teraz go zabiła. Całe zadanie
zakończyłoby się teraz i w tym miejscu. Nacisnęła spust, a sekundę potem
dało
się słyszeć głośny, męski krzyk oraz widzieć spadającą prosto w śmietnik
sylwetkę. Pokręciła przecząco głową przypominając sobie, jak załatwił
swojego
największego wroga. Tamten myślał, że go zabił, ale Zayn jest doskonałym
aktorem. Zaczęła stawiać drobne kroki, podchodząc w miejsce, gdzie
spotkał się
z ziemią. W ostatnim momencie odskoczyła na bok. Wiedziała, że tak
łatwo, to z
nim nie będzie!
-- Trafiłaś mnie, suko! – warknął,
podnosząc się do pozycji stojącej. Zachwiał się na nogach i właśnie wtedy
zauważyła ranę w lewym barku. Uśmiechnęła się do siebie zwycięsko, widząc furię
w jego oczach.
-- To suko brzmiało lepiej, niż
aniołku – zakpiła, obracając pistolet w palcach, aczkolwiek cały czas
przyglądała się szefowi gangu. Widziała, jak jego twarz z każdą sekundą
minimalnie łagodnieje. Nie dawało jej to spokoju, ponieważ on nigdy tak łatwo
nie odpuszczał, nawet raniony. Zauważyła, że nie patrzyła na nią, tylko gdzieś
do tyłu.
Zamknęła
oczy, uśmiechając się do siebie i spuszczając głowę w dół. Odczekała trzy
sekundy, w ostatnim momencie odsuwając się delikatnie w prawo, żeby uniknąć
ataku ze strony blondyna, którego miała wątpliwą przyjemność poznać, jako
pierwszego. Niestety, ale nie przewidziała, że zamachnie się on po raz kolejny,
przez co nóż przeciął jej delikatną skórę na policzku. Dotknęła twarzy
wierzchem dłoni, żeby zobaczyć jak duże jest rozcięcie. Stwierdziła, że już zbyt długo
bawi się z nimi w kotka i myszkę. Sięgnęła dłonią do paska spodni, uchylając
się przed kolejnymi ciosami. To prawda, blondyn walczył do końca, czego nie
można mu nie przyznać, ale widać również było, że z każdym kolejnym ciosem
słabł coraz bardziej. Nie były one już tak precyzyjne i oddawane ze
zdecydowanie mniejszą siłą. Wyjęła nóż zza paska i zamachnęła się, żeby ugodzić
nim mężczyznę, ale powstrzymał ją przed tym głos Malika.
-- Wystarczy, przecież nie chcemy
żadnych ofiar śmiertelnych – zakpił, patrząc prosto w jej oczy. Wzruszyła
ramionami, opuszczając dłoń, ale cały czas pozostając w stanie gotowości.
Przecież nigdy nic nie wiadomo. – Oddaj broń – wyciągnął dłoń w jej kierunku,
na co ona pokiwała tylko przecząco głową.
--
Możesz zapomnieć, że kiedykolwiek ją
miałeś – powiedziała pewnie. Może i jest kobietą, ale Cassandra w stu
procentach obala twierdzenie, że one nie potrafią poradzić sobie z
mężczyznami i są tymi niewinnymi. Dodatkowo cofnęła się o krok do
tyłu, żeby czuć się choć trochę bezpieczniej, o ile jest to możliwe w
ich
towarzystwie.
-- Zadziorna. Lubię takie – oblizał
swoje usta, podchodząc bliżej do kobiety, żeby się z nią podrażnić. Jednak ona
bardzo szybko obróciła całą zabawę na swoją korzyść, celując pistoletem prosto
w jego przyrodzenie. Mina Mulata natychmiast spoważniała i nie było w niej
nawet odrobiny rozbawienia. – Przyjdź tutaj jutro o dwudziestej trzeciej. Wtedy
pokażemy ci miejsce spotkań i podamy informacje na temat pierwszego zadania –
powiedział poważnie, udając się w kierunku mężczyzny, który oberwał prosto w
udo.
Dla
pewności obserwowała ich, jak odchodzą aż do ostatniego momentu, kiedy to
zniknęli pomiędzy ludźmi. Co było dziwne – wyglądali, jakby zupełnie nic im się
nie stało, a w ciałach nie mieli kul. Nie wiedziała, co robią, że nie odczuwają
bólu, ale zazdrościła im tego. Ona sama nie raz, nie dwa została raniona na
akcjach, w których brała udział i musieli ją natychmiast po zakończeniu odwozić
do szpitala, ponieważ ból był tak niemiłosierny, że praktycznie za każdym razem
mdlała w karetce. Westchnęła ciężko, ruszając przed siebie. Nie może przecież
całego dnia spędzić w jakiej obskurnej, ślepej uliczce. Ruszyła żwawym krokiem
przed siebie, usiłując upchnąć broń za paskiem spodni, obok noża. Przecież nie
może wyjść do ludzi z pistoletem, bo od razu naślą na nią policję, a jeżeli
wyjdzie z tego bez uszczerbku na zdrowiu, to banda Malika natychmiast zacznie
coś podejrzewać. Westchnęła ciężko, kierując się w stronę swojego mieszkania.
Zostało jej do przejścia jeszcze kilka metrów.
Nie
mogła zrozumieć tylko jednej rzeczy. Dlaczego wszyscy ludzie przyglądają się z
zaciekawieniem kobiecie. Odruchowo sięgnęła dłonią „zakazanego” przedmiotu.
Przecież to niemożliwe, żeby go zauważyli, jest mały i zbyt dobrze zamaskowany.
O co, więc im wszystkim może chodzić. Mijała właśnie wystawę w jakimś sklepie,
kiedy czerwona plama na własnej twarzy przykuła jej uwagę. Odruchowo zatrzymała
się w miejscu i zaczęła sobie przyglądać. Zaklęła szpetnie pod nosem,
dostrzegając zakrwawioną szramę, rozciągającą się przez cały policzek od kości
aż do brody szatynki. Przewróciła oczami, rozpuszczając włosy i usiłując
właśnie nimi zakryć ranę. Dosyć słabo jej to wychodziło.
Odetchnęła
z ulgą, kiedy wreszcie znalazła się w swoim mieszkaniu i mogła w końcu się
rozbroić. Natychmiast powędrowała do łazienki, gdzie wyjęła z szafki niewielką
apteczkę. Odszukała w niej opatrunki oraz wodę utlenioną, po czym przeszła do
mniej przyjemnej czynności, jaką jest oczyszczanie rany. Automatycznie skrzywiła
się, kiedy spirytus zaczął palić twarz szatynki. Zacisnęła zęby, żeby nie
zacząć krzyczeć i kontynuowała opatrywanie policzka. Na całe szczęście cięcie
nie było głębokie i obeszła się bez lekarza. Westchnęła ciężko uświadamiając
sobie, że najbliższe miesiące będą najgorszymi w całym jej życiu.
~*~
Nie mam nic do powiedzenia, nie mam nawet siły na myślenie. Przepraszam za to, ale jestem uciurana łażeniem z Evi.
Zapraszam tylko na rozdział pierwszy Redfire (link z boku).
Dobranoc wszystkim, Jes. xx
cudo
OdpowiedzUsuńJesteś wielka! Tyle opowiadań, a każde bardzo ciekawe. Zaczyna się naprawdę interesująco.
OdpowiedzUsuńOmgggg. Genialne :)
OdpowiedzUsuńHahahahahha Jak ona wycelowala w jaja Malika hHhhhahahhahahaha czemu mnie to tak smieszy???? :D
@luvmyniallers
Rozdzial naprawde swietny. <3
OdpowiedzUsuń