3 października 2014

[02] Chapter Second (First Season)

Lepszą częścią odwagi jest rozsądek. ~ William Shakespeare
~*~

          Zaczęła wyciągać z lodówki rzeczy, z których mogłaby zrobić coś jadalnego na obiad. Zdążyła już dojść do siebie po tej całej akcji z Malikiem, więc jej brzuch zaczął domagać się jedzenia. Jako, że nigdy nie była za dobrą kucharką, musiała dość długo zastanawiać się, co może zrobić z kilku jajek, kawałka kiełbasy i pomidora. Obstawiła jajecznicę, chociaż jej nienawidzi. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta – od kilku lat je to praktycznie codziennie, ponieważ zawsze ma w lodówce jedynie te produkty. Westchnęła cicho, nakładając przygotowany posiłek na talerz. Usiadła na blacie i zaczęła grzebać w swoim jedzeniu. Zapowiada się kolejny, cudowny dzień.


~*~

         Zaklęła pod nosem, kiedy rano obudził ją dźwięk telefonu. Wczoraj zupełnie nic ciekawego się nie działo, więc włączyła sobie telewizję i oglądała po kolei wszystkie ciekawsze filmy aż do trzeciej nad ranem. Przez to chciała przespać dziś pół dnia, ale jak widać ktoś postanowił kobiecie uniemożliwić to w bezczelny sposób. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy urządzenie w końcu przestało wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki i przewróciła się na drugi bok, chowając głowę w poduszkę. Zacisnęła mocno powieki, mocniej wbijając się twarzą w puchowy przedmiot, kiedy pomieszczenie kolejny raz zostało wypełnione dźwiękami piosenki „Wild Child”. Zrezygnowana podniosła się z łóżka i udała w kierunku komody, na której leżała jedna z nowszych Nokii. Dotknęła ekranu, żeby odebrać połączenie i od razu przyłożyła aparat do ucha, rzucając się z powrotem na łóżko.

-- Dzień dobry, Aniołku. Śliczny dziś mamy dzień, nieprawdaż? – usłyszała rozbawiony głos swojego wroga. Westchnęła ciężko, zakrywając twarz ramieniem wolnej ręki. Nie miała siły, żeby znów się podnieść i zasłonić rolety.

-- Dla kogo dobry, dla tego dobry – wymamrotała pod nosem, nie poruszając się nawet o milimetr. Nigdy więcej nie będzie podczas misji z jakimś niebezpiecznym gangsterem oglądać do późna głupich filmów, które i tak jej nie interesują. O ile w ogóle dożyje do kolejnej takiej akcji

-- Zabawna, jak zwykle – zaśmiał się po raz kolejny. Zaczynał szczerze denerwować zaspaną Cassie. Zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć i pogorszyć tym samym swojej i tak chorej sytuacji w tym wszystkim.

-- Raz ze mną rozmawiałeś, a za drugim prawie się pozabijaliśmy. Skąd możesz wiedzieć, jaka jestem na co dzień? – zapytała, podnosząc jedną brew do góry, chociaż pewnie i tak nie mógł tego zobaczyć. Jego śmiech zaczynał ją coraz bardziej denerwować. Musi zapamiętać, żeby powstrzymać się od złośliwych komentarzy, żeby w końcu przestać doprowadzać go do aż takiej radości, bo za chwilę naprawdę nie zdoła okiełznać swoich nerwów.

-- Nie powinnaś chodzić tak późno spać. Przecież teraz zupełnie nie nadajesz się na żadną większą akcję, a u mnie w gangu niestety każdy musi być gotowy nawet o piątej rano – powiedział na pozór przyjemnym głosem. Cassandra gdzie na sto procent sobie nie poradzi i stamtąd nie wróci.

-- Czy obserwowanie mnie sprawia ci aż taką przyjemność? – zapytała, siadając na łóżku i odgarniając wszystkie włosy, jakie opadły na jej zaspaną twarz. Nie musi przeglądać się w lusterku, żeby wiedzieć, że wygląda jak siedem nieszczęść.

-- Nawet nie wiesz jak wielką. Szczególnie, kiedy siedzisz na łóżku w samej za dużej koszuli i majtkach – zamruczał do słuchawki seksownym tonem.

         Na twarzy szatynki najpierw pojawiło się zdziwienie. Nie zrozumiała o co mu chodzi, ale kiedy tylko już to się stało pisnęła cicho, podrywając się z siedzenia i w tempie natychmiastowym podbiegła do okna, żeby jak najszybciej spuścić roletę. Po drodze zerwała połączenie. Następnie natychmiast podeszła do szafy, z której wyjęła krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawem, która była na nią o rozmiar za duża. W tempie natychmiastowym udała się do łazienki, gdzie przywołanie się do porządku zajęło jej mniej więcej piętnaście minut. Teraz stała przed dużym lustrem i przyglądała się sobie. Była już prawie całkiem ubrana. Została tylko góra, ale musiała zrobić jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz.

         Westchnęła ciężko, chwytając w dłonie kaburę, w której znajdowała się broń i założyła ją na wysokości swoich żeber. Właśnie dla tego koszulka była większa, niż powinna – żeby nie było widać pistoletu. Zamknęła na chwilę oczy, a po kilku sekundach wychodziła już z łazienki w miarę przygotowana na to, co ma się stać dzisiaj wieczorem. Chciała, żeby to całe gówno jak najszybciej się skończyło, bo już po kilkudziesięciu godzinach ma dość. Jeżeli Malik będzie jej robił takie niespodzianki każdego poranka, to w końcu nie wytrzyma i zamiast wpakować go do paki, to zabije. Weszła do kuchni i otworzyła  lodówkę, przeszukując ją całą wzrokiem. Tak, jak się spodziewała – zupełnie nic w niej nie było.

         Mruknęła pod nosem kilka przekleństw i poszła w kierunku przedpokoju, gdzie ubrała na stopy czarne tenisówki. Wyszła z mieszkania, uprzednio zamykając za sobą drzwi. Zdążyła już przejść kilka przecznic, kiedy dostrzegła kątem oka jakiegoś chłopaka na dachu jednego z niższych budynków w mieście. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Była w stu procentach pewna, że Malik podepnie jej niejeden ogon, ale nie spodziewała się, że na tyle głupi, żeby włazić na bloki. Przecież ich tam jest od razu widać i, nawet jeśli ją już zauważył, to zna bardzo prosty sposób na zgubienie go. Oblizała górną wargę, wchodząc do pierwszego lepszego sklepu. Zauważyła w szybie jego wystawy, że obserwator zniknął. Uśmiechnęła się do siebie tryumfująco. Przeszła przez niewielki sklep i wyszła tylnym wyjściem. Stanęła w miejscu, widząc przed sobą blondyna, którego wczoraj postrzeliła. Odruchowo popatrzyła na jego udo, które było zdecydowanie większe niż drugie.

-- Blizny są jak trofea. Im masz ich więcej, tym lepszym wojownikiem jesteś – powiedział mężczyzna, widząc gdzie patrzy Willson. Szatynka natychmiast podniosła wzrok na jego twarz i zmierzyła ją dokładnie. Był przystojny, tego nie można mu odmówić, ale również kretynem, co go zupełnie wyklucza.

-- Macie słabych obserwatorów – stwierdziła, krzyżując ręce pod piersiami. Widziała niezrozumienie, wymalowane na twarzy Horan ‘a. Całą resztę gangu zdążyła przeanalizować zaraz po Maliku, więc nie powinna mieć większych problemów z rozpoznawaniem ich, jak widać na załączonym obrazku.

-- Skąd wiesz, że kogokolwiek ci podstawiliśmy? – zapytał, unosząc wysoko jedną brew. W odpowiedzi otrzymał kpiący śmiech kobiety. Oni naprawdę mieli ją za głupią, albo niedorozwiniętą.

-- Można się tego było łatwo domyśleć, a ten na dachu nie umie się chować – przewróciła oczami, wracając do wnętrza sklepu. Właśnie uświadomiła sobie, że jest to spożywczak, a ona właśnie takiego szukała.

         Zupełnie zignorowała fakt, że blondyn coś do niej krzyczy. W wejściu chwyciła koszyk i od razu poszła po swoje zakupy. Znalazła to, co jej potrzebne, zapłaciła i w tempie natychmiastowym udała się do domu. Może i miała całkiem sporo pieniędzy, ale nie chciała, żeby jej jedzenie skończyło na chodniku, bo musiałaby bronić się przed ludźmi Malika. Dzięki takiej motywacji dotarła na miejsce w pięć minut. Na szczęście bez żadnych komplikacji.

         Czas do godziny dwudziestej drugiej minął Cassie na wpatrywaniu się w telewizor i wymyślaniu różnych historii na temat tego, jak będzie wyglądać jej spotkanie z nimi. Scenariusze zaczynały się na tym, że zabija ich wszystkich, aby jak najszybciej skończyć misję i dopełnić swojej zemsty, a kończyły na tym, że to ona sama leży martwa w kałuży krwi. Popatrzyła na zegarek, który informował ją o tym, że do spotkania zostało pół godziny. Z cichym westchnieniem wyłączyła telewizor, podniosła się i udała do pokoju, po inne ubrania. Nie może się tam pokazać w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach, bo zniszczyliby ją. Otworzyła szafę na całą szerokość. Przywitał ją niesamowity bałagan. Większość ciuchów zwisała z półek lub była po prostu wrzucona do środka. Kobiecie jednak to nie przeszkadzało, ponieważ zawsze wiedziała, gdzie co jest upchnięte i dzięki temu oszczędzała swój cenny czas rano.

         Chwyciła w dłonie ciemne, dżinsowe spodnie, białą bokserkę oraz czarne skarpetki. Upewniła się tylko, że ma zasłonięte rolety w pokoju i zaczęła się przebierać. Na sam koniec założyła jeszcze kaburę z dwoma pistoletami i czarną bluzę. Stopy włożyła w trampki, które ciasno zawiązała, po czym związała włosy w kucyka i naciągnęła kaptur na głowę. Przejrzała się w lustrze po raz ostatni. Nie chciała tam iść, ale obiecała sobie, że nigdy się nie podda, a ona słowa zawsze dotrzymuje. Zamknęła oczy, odliczając do dziesięciu, żeby opanować drżenie dłoni. Bała się, ale każdy normalny człowiek na jej miejscu również zostałby opanowany przez strach.

         Wyszła z mieszkania, a kiedy upewniła się, że zamknęła w drzwiach wszystkie zamki, zeszła do podziemnego parkingu. Odszukała wzrokiem swojego motoru i z cieniem uśmiechu na twarzy udała się w jego kierunku. Na samym początku jazdę motocyklem uznawała za konieczność – część swojej pracy. Dopiero po dwóch latach zauważyła, że sprawia jej to niesamowitą przyjemność. Od tamtej pory wszędzie poruszała się tylko na nim. Nie ruszała również spraw, które dotyczyły nielegalnych wyścigów, ponieważ czuła niesamowite wyrzuty sumienia, kiedy musiała zamykać zawodników, którzy podzielali jej pasję. Oczywiście miała z tym kilka problemów, ale bardzo szybko sobie z nimi poradziła.

         Wyłączyła silnik, parkując swoją maszynę niedaleko miejsca spotkania. Zdjęła z głowy kask, chowając go do schowka pod siedzeniem, rozpięła u góry bluzę, żeby mieć łatwy dostęp do broni i ruszyła przed siebie. Po drodze naciągnęła jeszcze kaptur na głowę i rozglądała się uważnie dookoła, nasłuchując najmniejszego szelestu. Przymrużyła oczy, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności, ponieważ w do zaułka nie docierało światło lamp. Zauważyła dwie postacie, które stały odwrócone do niej tyłem. To na pewno nie był Malik i jego ludzie. Przynajmniej nie ci, których wcześniej widziała. Schowała się za jeden z murów, kiedy zauważyła, że stoją nad jakimś ciałem. Chciała podsłuchać ich rozmowy, ale zdecydowanie albo była zbyt daleko od nich, albo oni w ogóle się nie odzywali. Obstawiała to pierwsze. Odetchnęła głęboko, zaciskając palce na pistolecie i już chciała się ujawnić, ale w ostatnim momencie poczuła mocny uścisk na ramieniu. Zdusiła w sobie pisk, zaciskając zęby. W ciemnościach dostrzegła Zayn ‘a, który trzymając palec na ustach sygnalizował szatynce, że ma być cicho. Pokiwała twierdząco głową, robiąc krok w bok, gdy on również chciał zobaczyć co się dzieje. Usłyszała przekleństwo, które wydobyło się z jego ust.

-- Znasz ich? – zapytała ledwo dosłyszalnie. W odpowiedzi natychmiast się do niej odwrócił, mierząc ją nienawistnym spojrzeniem. No tak, miała być cicho.

Przewróciła oczami, machając ręką, przez co chciała przekazać mu, że cały czas czeka na odpowiedź. Malik pokiwał twierdząco głową. Chciała teraz coś rozwalić z wściekłości. Skoro ten kretyn zna tę dwójkę i zachowuje się w stosunku do nich tak ostrożnie, to może znaczyć tylko jedno – mają kłopoty. Ciałem leżącym na betonie na sto procent jest jeden z jego bandy,  który miał przyprowadzić Cassie do ich domu, ale skoro nie było ich długo postanowił sprawdzić, co się dzieje. Zupełnie ignorując mężczyznę, stojącego obok i fakt, że w każdym momencie może ją zabić, wyjęła jeden pistolet spod bluzy, po czym naładowała go z cichym trzaskiem, rozchodzącym się pośród ciszy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że zwróciła na siebie uwagę. Wymijając czarnowłosego wyszła z ukrycia, mierząc we wrogów. Widziała zdziwienie i wściekłość na ich twarzach, co tylko miło łechtało jej ego. Uwielbiała doprowadzać innych do szału.

Kiedy zdołała zmierzyć ich twarze badawczym spojrzeniem wmurowało ją w ziemię. Ona sama również doskonale znała tych kolesi. Pół roku temu osobiście wsadziła ich do paki za dilerstwo i liczne zabójstwa. Dostali dożywocie, ale jak widać ktoś musiał nie dopilnować więzienia. Oblizała górną wargę i uśmiechnęła się wrednie widząc, jak ciskają w nią piorunującym spojrzeniem. 

-- Proszę, proszę. Kogo moje biedne oczy widzą – zakpiła, kładąc palce na spuście i naciskając na niego, ale nie na tyle, żeby broń odpaliła. – Czyżbyście dostali przepustkę za dobre sprawowanie? – rzuciła nie zważając na to, kto cały czas stoi za murem. Najprawdopodobniej również inny ludzie z gangu Malika tutaj byli, ale oni też stali się mało ważni.

-- Willson – wysyczał jeden, jakby nazwisko kobiety było największą obelgą, kierowaną do innego człowieka. W odpowiedzi dostał jej głośny śmiech.

-- Nie wzywaj imienia pana Boga swego na daremno – poruszyła zabawnie brwiami. Widziała narastającą wściekłość na jego twarzy.

         Mężczyzna sięgnął po pistolet, ale nie zdołał zrobić nic innego, ponieważ broń szatynki wypaliła, trafiając go prosto w prawe ramię, niewysoko nad piersią. Po przestrzeni rozniósł się jego krzyk, a kilka chwil potem opadł nieprzytomny na beton. Żył, aczkolwiek ledwo. Strzeliła po raz kolejny, do drugiego, kiedy ten chciał zrobić to samo, co jego poprzednik. Jednak tym razem kula utknęła w piersi przeciwnika, przez co on padł na ziemię martwy. Wzięła głęboki oddech, kręcąc głową z dezaprobatą i, nie chowając pistoletu, podeszła do nich. Robiąc krok nad pierwszym, który jeszcze oddychał, ukucnęła przy mężczyźnie, który najprawdopodobniej był z gangu Mulata. Najdelikatniej, jak tylko potrafiła, chwyciła jego poobijane ramię i odwróciła go na plecy, starając się nie zrobić mu żadnej krzywdy. Była w stu procentach pewna, że jest przytomny, ale nie chciał tego ujawnić, żeby jak najdłużej pozostać przy życiu.

-- Spokojnie, to tylko ja – mruknęła, rozpoznając w nim Horan ‘a. Blondyn, rozpoznając głos kobiety, po woli uchylił powieki. – No może w końcu którykolwiek pokusiłby się o to, żeby mi pomóc – warknęła po kilkudziesięciu sekundach w przestrzeń. Usłyszała kilka uderzeń butów o beton i już wiedziała, że miała rację co do tego, że Malik nie przyszedł tutaj sam.

-- Jeżeli którykolwiek z nich mnie dotknie, to osobiście go zabiję, kiedy będę już do tego zdolny – wychrypiał mężczyzna, krzywiąc się nieznacznie. Cassandra w odpowiedzi przewróciła oczami.

-- Jakoś musimy cię przetransportować do szpitala, bo zdechniesz tutaj, jak oni – mruknęła, rozrywając jego koszulkę na mniejsze części. Chwyciła jedną, obwiązując ją dookoła ramienia, w którym najprawdopodobniej utknęła kula.

-- A ty nie możesz? – westchnął, starając się pohamować jęk bólu, kiedy kobieta dotykała jego poranionego ciała.

-- Chociażby nie wiem, jak miała się starać, to jesteś dla mnie za ciężki – uśmiechnęła się przepraszająco w jego kierunku, ocierając zakrwawione dłonie w spodnie. No cóż … I tak miała je zamiar w końcu wyrzucić.

         Nie mówiąc już nic więcej udała się w kierunku parkingu, na którym znajdował się jej motor. Wyszła ze ślepej uliczki, rozglądając się uważnie dookoła. Nie chciała napotkać żadnego policjanta, ponieważ tylko nieliczni wiedzieli o tym, kim ona tak naprawdę jest. Widząc ją całą w cudzej krwi na pewno zabraliby blondynkę na dołek i dziwnym byłoby, gdyby po kilkunastu minutach go opuściła. Założyła kask na głowę, usiadła na motorze i ruszyła za czarnym samochodem, w którym siedziała cała banda. Musi szybko wymyślić jakąś wymówkę na to, skąd znała tamtą dwójkę. 

__________

Nie mam pojęcia, co powinnam dzisiaj napisać. Nie przypominam sobie niczego ważnego. Naprodukowałam się ostatnio na dwóch poprzednich blogach i jeżeli jeszcze ktoś nie wie, to to opowiadanie najprawdopodobniej będzie moim ostatnim. Nie mam pojęcia, czy napiszę drugą część. To zależy od tego czy wy będziecie chcieli.
Chyba tyle.
Dobranoc, Jes. xxx

1 komentarz:

  1. Taaak taaak taaaaak!! Uwielbiam !!! *.* jejciuu on jest cudowny !!! <3 i przepraszam ze nie przeczytalam wczoraj, ale kompletnie nie mialam czasu na to, wybacz ! :*
    Uwielbiam tego bloga !! :)
    2czesc?? Trzy razy TAAAAAAK ! ;)
    POZDRAWIAM ! ;*
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń