Siedziała
na parapecie i wpatrywała się uważnie w samochody, jeżdżące w tę i z powrotem.
W Manhattanie najbardziej podobało jej się to, że one nigdy nie znikały z ulic.
Uwielbiała patrzeć na nie, kiedy była zdenerwowana, smutna, wesoła, szczęśliwa
czy po prostu czuła pustkę w sobie – tak, jak teraz. Już nic nie wiedziała. Czy
powinna kontynuować tę całą szopkę, zrezygnować, a może po prostu położyć się,
usnąć i już nigdy więcej się nie obudzić? Chociaż to ostatnie rozwiązanie
zdecydowanie nie było w jej stylu. Przecież ona się nie poddawała.
Wiedziała
jedno. Jeżeli osobiście nie zabije Malika, to nigdy nie uzyska pewności, że
mężczyzna nie zaczerpnie a nie jednego oddechu więcej. Nie może w tej sprawie
ufać nikomu, a już szczególnie policji. Po ostatnich wydarzeniach upewniła się
w tym przekonaniu i stała się jednocześnie jeszcze bardziej zdeterminowana w
tym, aby dotrzeć do postawionego sobie wcześniej celu.
Z
cichym westchnieniem zeszła z parapetu i wolnym krokiem udała się do
przedpokoju, gdzie zaświeciła światło i zaczęła ubierać czarne trampki.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna odpoczywać, dopóki ma jeszcze
ku temu jakiekolwiek możliwości, ale wiedziała również, że na pewno nie uda jej
się chociażby zmrużyć oka. Była za bardzo pobudzona, a księżyc w pełni również
nie ułatwiał kobiecie zaśnięcia. Zarzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i nie
wkładając rąk do rękawów, wyszła z mieszkania, od razu zamykając za sobą
wejście. Zbiegła po schodach, nie zwracając uwagi na to, że robi dość spory hałas
jak na późną godzinę. Jej jedynym celem w tamtym momencie było świeże
powietrze. Może ono zdoła odciągnąć myśli brązowowłosej od wszystkiego, o czym
za wszelką cenę chciała przestać rozmyślać.
Kiedy
wyszła z klatki schodowej, ciało Cass od razu zostało owiane przez chłodny,
nieprzyjemny wiatr. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, rozglądając się
dookoła. Grupka zupełnie pijanych ludzi szła chwiejnym krokiem, chodnikiem
naprzeciwko, śmiejąc się głośno z tylko sobie znanego powodu. Szatynka
przechyliła głowę, nie przestając uważnie im się przyglądać. Dwie dziewczyny,
ubrane w skąpe sukienki, które niebezpiecznie podwijały im się z każdym
kolejnym krokiem oraz pięciu chłopaków, wręcz pożerających je wzrokiem.
Doskonale wiedziała, gdzie chce teraz pójść. Nocny klub był zdecydowanie
najlepszym miejscem, do którego mogła się udać, żeby chociaż na chwilę przestać myśleć.
Natychmiast
ruszyła przed siebie, kierując swoje kroki do północnej części Manhattanu.
Coraz mocniej wiejący wiatr rozwiewał jej włosy, przez co musiała co chwilę
odgarniać je z oczu, żeby nie potknąć się o coś. Nie miała zbyt długiej drogi
do pokonania, wiec postanowiła przejść ją na piechotę. To prawda – wręcz
kochała jeździć samochodami, ale w chwilach takich jak ta raczej stawiała na spacery.
Nie chciała spowodować jakiegoś poważnego wypadku, albo w najlepszym przypadku,
stłuczki.
Zatrzymała
się przed szklanym wejściem nad którym wisiał wielki, świecący neonowymi
kolorami napis, układający się w słowo „Dominicana”.
Nie zważając na długą kolejkę osób oczekujących na swoją kolej, uśmiechnęła
się do jednego z ochroniarzy i ku oburzeniu tłumu, weszła bez problemu do
środka. Była dość częstym gościem w tym klubie. Zawsze z chłopakami oblewali
wszystkie sukcesy właśnie tutaj.
Wewnątrz
od razu przywitały ją błyski kolorowych świateł, przecinające ciemność, która
panowała dookoła. Lasery oświetlały zarówno tych tańczących na parkiecie, jak i
zajmujących miejsce przy stołach. Najbardziej lubiła to miejsce za to, że w
pomieszczeniach nie unosił się smród papierosów, pomieszany z potem i
alkoholem. Klimatyzacja działa bez zarzutów, dzięki czemu można było zaciągnąć
się powietrzem bez obawy o to, że za chwilę poczuje się silne mdłości i chęć
zwrócenia całej treści żołądkowej.
Parkiet
znajdował się na samym środku ogromnego pomieszczenia, a żeby na nim stanąć
trzeba było zejść kilka stopni na dół. Okrągłe stoliki i siedzenia zostały
natomiast poukładane na podniesieniu. Prawy róg, naprzeciwko wejścia do klubu,
zajmował sporych rozmiarów bar z dwoma barmanami, obsługującymi całą masę
ludzi, pragnących wlać w siebie litry alkoholu.
Szatynka
ruszyła przed siebie, wsadzając dłonie w kieszenie spodni. Czuła na sobie kilka
spojrzeń, co było najprawdopodobniej spowodowane tym, że większość ludzi w
mieście wiedziała już o tym, czym się zajmuje. Kilka osób zeszło jej z drogi,
kiedy zeszła po schodach na parkiet, a chwilę później podeszła do lady i zajęła
jedno z wysokich krzeseł. Nie musiała nawet składać zamówienia, a przed nią
pojawił się duży kufel piwa. Podniosła wzrok na uśmiechającego się do niej
szeroko barmana. Mężczyzna puścił do niej oczko i wziął się za obsługiwanie
dziewczyn z dekoltami do paska. Brązowowłosa nie czekając na nic więcej
sięgnęła po przezroczyste naczynie i przyłożyła sobie jego kraniec do ust.
Przechyliła je, zamykając oczy. Lekko gorzkawa ciecz rozlała się po jej gardle
i spłynęła prosto do przełyku. Wyprostowała się, odstawiając szkło z powrotem
na marmurowy blat, po czym nadgarstkiem przetarła buzię, krzywiąc się przy tym
mocno. Już dawno nie miała kontaktu z alkoholem, przez co zdążyła się
odzwyczaić od jego nieprzyjemnego smaku. Nie zastanawiała się jednak nad tym
zbyt długo i po raz kolejny pociągnęła mocnego łyka napoju.
-- Ktoś tu ostatnio nie w formie –
usłyszała głos znajomego, który pochylał się przed nią, opierając dłońmi o bar.
Pokręciła głową, podnosząc na niego spojrzenie i zmierzyła go uważnie. Od
ostatniego razu nie zmieniło się w nim nic poza tym, że na twarzy miał
mocniejszy niż dotychczas zarost.
-- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz
rację, Franc – westchnęła teatralnie, posyłając mężczyźnie krzywy uśmiech. Ten
w odpowiedzi zaśmiał się wesoło, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Co słychać u
ciebie i Katherine? Dawno nie miała okazji, żeby z nią porozmawiać – rzuciła,
podnosząc kufel.
-- Bardzo, bardzo dobrze. Kat jest w
trzecim miesiącu ciąży, a ja za jakiś czas zostanę ojcem małego Franca Juniora
– uśmiech na jego twarzy znacznie się powiększył, a w błękitnych oczach
zatańczyły iskierki. Otworzyła szeroko powieki, przyglądając mu się z
nieukrywanym niedowierzaniem.
-- Na pewno mówimy o tej samej
Katherine? Tej, którą znam odkąd pamiętam? Szalonej blondynce z jeszcze
bardziej szalonymi pomysłami? Tej, która nigdy, przenigdy nie chciała nawet
słuchać o dzieciach, a co dopiero posiadać własne? – zapytała, kręcąc głową.
Szatyn zaśmiał się głośno, przytakując energicznie głową. Właśnie takiej
reakcji ze strony Cassandry się spodziewał. Zupełnej dezorientacji.
-- Właśnie o tej. Nawet nie wiesz, jak
bardzo zbiła mnie z tropu, oznajmiając mi prosto z mostu, że zaliczyłem celny
strzał. Na początku chciała mnie zabić za to, że, jak to pięknie ujęła,
zrobiłem z niej wieloryba, ale w drugim miesiącu wyciągnęła mnie na zakupy do
jakiegoś dziecięcego sklepu i wszystko zaczęło się zmieniać. Już planuje, kogo
zaprosi na pierwsze urodziny naszego synka. Swoją drogą od razu powiedziała, że
rola chrzestnej jest już obstawiona i w tym temacie nie mam na co liczyć –
kobieta dopiła swoje piwo i podała kufel brązowowłosemu, żeby ponownie mógł go
napełnić, co zrobił bez zbędnych słów. Doskonale wiedział, że nie przyszła
tutaj, żeby z nim porozmawiać, a z jakimś problemem, o który nie miał zamiaru
wypytywać.
-- Świat staje na głowie – mruknęła,
patrząc nieprzeniknionym wzrokiem na różnego rodzaju trunki, poustawiane za
plecami znajomego. – Mówiąc o tym, że rola chrzestnej jest już ustawiona, kogo
miałeś na myśli? – po chwili zawieszenia spojrzała z powrotem na niego.
-- A jak myślisz? – zaśmiał się,
krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Swoją drogą miałem ci powiedzieć, jak
tylko cię spotkam, że masz na karku wyrok śmierci z rąk mojej kochane żony. Nie
może wybaczyć ci tego, że od kilku miesięcy nie odezwałaś się do niej słowem.
-- Bardzo chciałam, ale moje życie
przez ten czas było, i nadal jest, jednym wielkim nieporozumieniem, do którego
nie chcę mieszać bliskich mi osób, jeżeli to nie będzie w cale potrzebne. Nie
przeżyłabym, gdybym straciła Kat, ciebie, albo kogokolwiek innego z naszych. I
tak muszę już zmagać się z całą masą rzeczy, o których mam ochotę zapomnieć –
mruknęła gorzko, obracając kufel palcami.
-- Słyszałem coś o tym. Samuel nie raz
przychodził tutaj w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy i narzekał, jak bardzo
ma ochotę cię zabić za twoje głupie pomysły – Franc pokiwał twierdząco głową, znajdując
się w kompletnym zamyśleniu. – Przepraszam, zaraz do ciebie wracam, tylko
obsłużę kilka napalonych na mnie lasek – przewrócił lekceważąco oczami,
wskazując głową na grupkę rozchichotanych dziewczyn, stanowiącą jego wianuszek
wielbicielek, który od kilku lat go nie opuszczał. Cass zaśmiała się cicho,
kręcąc z dezaprobatą głową, po czym dopiła drugi kufel piwa. Wiedziała, że
pochłaniając procenty w tak szybkim tempie w końcu się upije, ale przecież
właśnie po to tutaj przyszła, prawda?
Podczas
nieobecności ciemnowłosego znów zaczęła zastanawiać się nad tym, co teraz
będzie. Niall wspominał jej, że Malik zupełnie stracił pamięć i nie pamięta
nawet tego, kim dotychczas był. Kiedy opowiadali mu o tym, jak wielu wrogów ma
i co zamierza zrobić, podobno wpatrywał się w nich jak w największych kretynów
na świecie. Nie, żeby nimi nie byli, ale w cale jej się to nie podobało. Musiał
wiedzieć, dlaczego mierzy do niego pistoletem, a później go zabija. Nie
chciała, żeby umierał w błogiej nieświadomości. Miał świadomie cierpieć za
swoje grzechy i ona tego dopilnuje.
-- Zawiesiłaś się – podskoczyła na
krześle, kiedy mężczyzna pstryknął jej palcami przed twarzą. Zmroziła go
spojrzeniem, wystawiając w jego kierunku rękę z pustym naczyniem. Podniósł
wysoko brwi. – Nie wiem, czy dążysz do tego, żeby się upić, ale to chyba nie
jest najlepszy pomysł.
-- Franc ma do ciebie prośbę. Nie
udzielaj mi żadnych rad, bo to i tak w niczym nie pomoże. Po prostu dolewaj i
udawaj, że nic nie widzisz – uśmiechnęła się do niego sztucznie słodko,
wyjmując z kieszeni telefon, który zaczął nagle wibrować. Popatrzyła na
wyświetlacz i skrzywiła się mocno, widząc na nim numer Liama. Postanowiła
zignorować połączenie. Nie miała siły na użeranie się z którymkolwiek z nich.
Mało delikatnie położyła komórkę na blacie i odebrała od znajomego alkohol.
-- Zastanawiam się, co doprowadziło
cię do takiego stanu. Wyglądasz, jakbyś zaraz miała wysadzić o miejsce, jak nie
cały Manhattan – pokręcił z dezaprobatą głową, krzyżując ręce na klatce
piersiowej.
-- Zapewniam cię, że jest znacznie
gorzej. Dalej nie wiem, co mnie powstrzymuje przed zabiciem kilku osób –
mruknęła, uważnie przyglądając się złotemu płynowi, wypełniającemu szkło.
-- Jeszcze nie skończyłaś z tym całym
Malikiem? – mężczyzna zrobił zdziwioną minę. – Przecież zazwyczaj nie
potrzebujesz więcej czasu niż miesiąc, a niedawno minęło już trzy. Czyżbyś się
starzała?
-- Nie denerwuj mnie nawet. Nie dość,
że ktoś go zabił, a on to przeżył, to teraz niczego nie pamięta, a wszyscy
muszą skakać dookoła niego, jakby był jakąś cholerną, porcelanową laką. Mam
tego serdecznie dość – syknęła, zaciskając wolną dłoń z całej siły w pięść.
Telefon po raz kolejny dał o sobie znać, a ona ponownie go zignorowała.
-- Może to odpowiedni moment, żeby go
zabić? Wiesz, skoro wszystkiego zapomniał, to nie będzie potrafił się bronić, a
ty masz ułatwione zadanie – szatyn wzruszył ramionami, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-- Właśnie dlatego to nie jest
odpowiedni moment, żeby pozbyć się go z tego świata. On musi wiedzieć, dlaczego
ginie. Zabicie go w nieświadomości jest zbyt proste – mruknęła, chwytając za
komórkę i odbierając w końcu połączenie.
~ Czego? – warknęła, przykładając aparat do ucha. Miała już serdecznie dość, że przez cały czas czegoś od niej chcą. Musi w końcu przynieść im jakąś jasną definicję pojęcia „wolny wieczór”.
~ Może trochę milej? Chyba zapomniałaś, że w każdej chwili możesz wylecieć stąd na zbity pysk, jak nie skończyć z kulką w głowie – warknął mężczyzna, a w tle usłyszała głośne krzyki. W jednym rozpoznała głos Malika, przez co natychmiast wytężyła słuch.
~ Nie możecie mi nic zrobić bez zgody Malika na jakiekolwiek działanie – rzuciła pewna siebie, podnosząc się z siedzenia. Wygrzebała z kieszeni kilka drobnych i podała je Francowi. Mężczyzna zaczął szukać reszty, ale tylko machnęła na niego ręką i udała się do wyjścia z klubu, posyłając mu ostatni uśmiech.
~ Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewny. Jeszcze zanim Malik wyjechał z Nowego Yorku powiedział nam, że coraz mnie podoba mu się trzymanie cie przy sobie i rozważał wydalenie cię z gangu. Masz szczęście, że ja, albo któryś z chłopaków, już nie pamiętam, wstawiłem się za ciebie. W innym przypadku mogłabyś być sobie najlepsza gdzie indziej, najprawdopodobniej w grobie – stanęła w miejscu, kiedy tylko wyszła na zewnątrz. Payne nieświadomie rozbudził w kobiecie wszystkie uśpione pierwotne instynkty, odpowiedzialne za przetrwanie. Czerwona lampka natychmiast zaświeciła się w jej głowie, a instynkt coraz głośniej podpowiadał, że powinna się pospieszyć. Cholerny Malik i jego problemy z głową!
~ Masz dla mnie jakieś konkretne zadanie, czy zadzwoniłeś tylko po to, żeby sobie ze mną pogadać, bo wiesz. Właśnie przerwałeś mi wprowadzanie się w stan upojenia alkoholowego – mruknęła, postanawiając jak najszybciej zmienić temat. Kontynuowanie go mogłoby mieć dla niej bardzo złe skutki.
~ Mam nadzieję, że jeszcze ci się to nie udało, bo chcę widzieć cię jutro twoim motorem, który kupił ci Malik, pod naszym domem. Pojedziemy na przejażdżkę. Lekarz powiedział, że musimy pokazywać mu wszystkie elementy z jego dawnego życia. Pojedziesz z nim na tor – powiedział twardo. Cass stanęła w miejscu i zawahała się przez kilka sekund, ale jednak postanowiła zapytać.
~ Pojadę z nim sama, czy wyślecie z nami jeszcze kogoś?
~ Miałem ci tego nie mówić, ale skoro tak bardzo nalegasz – westchnął ciężko mężczyzna, a ciemnowłosa była pewna, że przewrócił oczami. – Postanolwiliśmy z chłopakami, że tylko my napadniemy na tego tira. Ty zajmiesz się za ten czas Zaynem, bo tak naprawdę tylko tobie można w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach zaufać.
~ A ten jeden procent? – zaśmiała się, ponownie ruszając przed siebie. Nagle ogarnęło ją zmęczenie, którego nie była w stanie zignorować. Jedynym pragnieniem, jakie w miała w tamtym momencie, było natychmiastowe położenie się spać.
~ Zapamiętaj sobie raz na zawsze
Willson. Nikt z nas nie jest idealny – i rozłączył się, pozostawiając kobietę
samą sobie z jednym, niesamowicie dręczącym pytaniem. Czy powinna jutro skończyć
z tym wszystkim i mieć w końcu święty spokój?
~*~
Dobra nie wiem, co napisać. Robię trzecie podejście.
Nie mam pojęcia, czy była już akcja z odbijaniem karetki z Malikiem, a jak nie to sorry, ale już nie ogarniam.
Tak, jestem zła, więc nie dotykać.
Po lewej stronie znajduje się takie fajne okienko. Ja wiem, że kazdy chce zobaczyć w nim swojego tweeta, więc nie krępujcie się i piszcie. Proszę tak baaaardzo, bardzo pięknie proszę :)
Pozdrawiam, Jes xx
#TQWBff
Szczerze mówiąc to ja też się już polubiłam. Nie było akcji z karetką...
OdpowiedzUsuńNapisałam bardzo długi komentarz, w którym opisałam jak ważna dla mnie jest twoja twórczość. Jestem potwornie zła, bo mi się skasowało. :| W każdym razie rozdział genialny. Chciałabym, żebyś dodawała rozdziały wtedy, kiedy będziesz miała na to czas, a nie z przymusu. Odpocznij sobie od nas trochę, i skup się na nauce, bo nie chcę się wstydzić za ciebie i twoje oceny, kochana. ;D xx
OdpowiedzUsuń