"Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności."
~ Jim Morrison
Nie
ruszał się, w dalszym ciągu uważnie śledząc wzrokiem swoje dłonie. Pod nosem
nucił jakąś bezsensowną piosenkę, którą udało mu się usłyszeć ostatnio w radiu.
Doszło do niego kilka szeptów osób, które podchodziły coraz bliżej; jakby
wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co za chwilę miało nadejść. Może
nawet policja zaczynała uważniej przyglądać się dziedzińcowi. Wiedział jednak,
że nie mają zamiaru niczego robić. Wszyscy go nienawidzili, co szczerze
powiedziawszy schlebiało mu. W końcu właśnie do tego dążył.
Podniósł wzrok, kiedy cień mężczyzny padł na jego twarz i zasłonił mu słońce. Uśmiechnął się szeroko, kiwając głową, chcąc przywitać się 'uprzejmie' z Aaronem. Ten w odpowiedzi warknął głośno i złapał go za bokserkę, podnosząc do góry. Był wyższy, przez co Zayn musiał stanąć na palcach. Mulat zaczął się głośno śmiać, kręcąc z niedowierzaniem głową. Złapał mężczyznę za nadgarstki, chcąc w ten sposób utrzymać równowagę.
-- Z czego się tak cieszysz, pieprzony sukinsynie? - syknął, zbliżając swoją twarz do twarzy Malika. Mężczyzna skrzywił się mocno, wydając z siebie ciche westchnienie.
-- Nie wiem, Kinson, czy nie dają wam tutaj pasty do zębów, czy ty nie umiesz jej używać, ale powiem ci bracie, że powinieneś zainwestować przynajmniej w gumę do żucia, bo ci jedzie z paszczy - starszy krzyknął głośno, rzucając czarnowłosym z całej siły, przez co ten odleciał na kilka metrów, na sam koniec uderzając mocno plecami o ziemię. Skrzywił się, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Ostatnim, co chciał mu dać, to satysfakcja z tego, że sprawił mu ból. Niewielki, ale zawsze jakiś. Przekręcił się na brzuch, przygotowując się do wstania. - Spokojnie, mój drogi przyjacielu. Przecież nie chciałem cię urazić, po prostu postanowiłem dać ci dobrą, przyszłościową radę - zaśmiał się, podnosząc się na rękach. Chciał wstać, ale Aaron usiadł okrakiem na jego plecach, ponownie powalając na piasek. Malik splunął, chcąc pozbyć się chociaż jego części z ust.
-- Teraz ja dam ci dobrą, przyszłościową radę, przyjacielu - Kinson złapał go za rękę i wygiął ją z całej siły do tyłu. Tym razem nie był w stanie powstrzymać się od głuchego krzyku. - Nie powinieneś był dać się złapać, nie w mieście, do którego mnie przenieśli - warknął, szarpiąc go. Nie chciał go od razu zabić. Musiał pokazać mu chociaż część cierpienia i frustracji, jakie znosił przez ostatnie dwa lata, od momentu osadzenia.
Zayn, nie czekając na to, aż ten idiota zrobi mu jeszcze większą krzywdę, przewrócił ich jednym ruchem, dzięki czemu teraz to on siedział na plecach Kinsona i przygniatał jego twarz do ziemi. Nie miał czasu na żadną zabawę z nim. Musiał się spieszyć, żeby zdążyć przekazać mu wszystkie informacje jeszcze przed przybyciem swojego adwokata. Musiał wiedzieć, ile osób będą wyciągać z tego miejsca.
-- Posłuchaj mnie uważnie Kinson - syknął czarnowłosy, pochylając się niżej. Tak, żeby usłyszał go jedynie Aaron. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym, o zamierzał zrobić. - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, ale muszę wiedzieć, że chcesz ze mną współpracować. W innym przypadku niczego się nie dowiesz.
-- A co jeżeli cię okłamię, żeby wyciągnąć z ciebie te informacje - warknął, wiercąc się pod swoim przeciwnikiem. Musiał się jakoś uwolnić, żeby pokazać mu, że jest od niego sto razy lepszym gangsterem. W końcu to on oszukiwał cały świat przez wiele lat.
-- Doskonale wiesz, że rozpoznaję, kiedy ludzie kłamią - zaśmiał się, przeczesując uważnym spojrzeniem wszystkich ludzi, gromadzących się dookoła nich w coraz większej ilości. Denerwowali go, ale nie miał się ich teraz jak pozbyć.
-- Jej jakoś nie rozpracowałeś - Mulat nieświadomie zaczął rozglądać się po miejscach, gdzie stoją policjanci. Znalazł ją. Przyglądała mu się uważnie, obejmowana przez tego swojego przyjaciela; Samuela. Chciała przybiec, żeby go uratować. Uśmiechnął się do siebie pod nosem.
-- Ona rozpracowała się sama - mruknął lekko rozbawiony. Nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Nie wtedy, kiedy dowiedział się, że Cassandrze dalej na nim zależy. - A teraz przestań gadać. Masz czas do jutra. Chyba nie myślisz, że przyjechałem tutaj, żeby pozwolić im mnie zabić. Jestem tutaj tylko na chwilę, żeby zaproponować ci układ.
-- Mów - zażądał Kinson, kiedy Zayn zszedł z niego i pozwolił mu normalnie oddychać. Spojrzał groźnie na kilku więźniów, którzy natychmiast sie cofnęli, a w ślad za nimi poszła reszta. Wszyscy wiedzieli, że nie należy z nim zaczynać, a już szczególnie, kiedy jest wściekły.
-- Nie ma tak łatwo. Musisz się zastanowić i kiedy będę miał stu procentową pewność, że mnie nie oszukasz, przyjdę do ciebie. Na razie pożegnam cię. Wydaje mi się, że mogę już wrócić do swojej celi - z powrotem przyjął poważny wyraz twarzy i ruszył we wspomnianym przez siebie kierunku. Nie miał zamiaru dłużej przebywać wśród tych wszystkich więźniów, którzy zastanawiali się, jak go po cichu sprzątnąć. Nie bał się ich, ale miał dość przebywania w centrum uwagi.
Odszedł szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie. Miał nadzieję, że nie spłoszył Aarona. W końcu chciał się zgodzić, ale on musiał mieć pewność. Wiedział, że jeżeli przetrzyma go trochę, to uda mu się jeszcze bardziej podsycić jego ciekawość. Jeżeli dowiedziałby się o wszystkich jego zamiarach od razu, to po pewnym czasie znudziłby się współpracą z nim i zostawił go na lodzie. Malik zdecydowanie wiedział, jak przekonać swoich potencjalnych wspólników do myślenia i pragnienia wykonywania swojej pracy jak najlepiej.
~*~
Zmęczona Cassie wyjrzała przez okno i westchnęła ciężko, widząc kolorowe światła, zapalane po zmroku i oświetlające ulice Los Angeles. Wiedziała doskonale, że już od dawna powinna siedzieć w domu, ale nie była w stanie pojawić się w swoim domu, żeby ratować resztki godności i prywatności. Schowała twarz w dłoniach, opierając łokcie na blacie biurka. Zamknęła oczy. Miała w planach przespać się tutaj, na komisariacie, ale wiedziała, że musi wziąć prysznic. Poza tym w środy zawsze miała treningi i nie mogła przyjść na nie zupełnie wyprana z sił. Potrzebowała przynajmniej czterech godzin snu, żeby doprowadzić się do porządku.
Podniosła się z krzesła, zarzucając na siebie bluzę. Nie odkładała pistoletu do biurka, postanawiając wpaść kolejnego dnia na chwilę do swojego biura. Musiała przecież mieć jakąkolwiek pomoc w wypadku potrzeby obrony przed intruzami. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i witając się z policjantami, którzy już dawno zaczęli drugą zmianę, wyszła na zewnątrz.
Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy ciepły, kalifornijski wiatr owiał jej twarz. Lubiła pogodę, jaka panowała w Los Angeles, ale zdecydowanie bardziej wolała Nowy York. Ostatnie dwa lata ciągnęły jej się w nieskończoność i cały czas zastanawiała się nad tym, kiedy w końcu będzie mogła wrócić do swojego ukochanego miasta.
Na początku zabroniono jej kontaktu z kimkolwiek z byłych znajomych, a nawet z rodzicami. Jednak po roku mogła ich na chwilę odwiedzić. Miała pięć dni, żeby wszystko pobieżnie im wytłumaczyć. I udało jej się to. Została nawet matką chrzestną małej Carli. Okazało się, że przyjaciółka doskonale wiedziała, że nie zostawi ich na lodzie i że wróci. Szkoda, że tylko do tego była potrzenka.
Droga do domu minęła jej w zaskakująco szybkim tempie. Zamyślona, nawet nie zauważyła, kiedy zapakowała na podziemnym parkingu. Zgasiła silnik i otworzyła drzwi, ale nie opuściła pojazdu. Moment spotkania z przeszłością zbliżał się do niej wielkimi krokami, ale ona nie była jeszcze na niego gotowa. Dwa lata to zdecydowanie za mało, żeby uporać się ze wszystkim, co tak długo zajmowało pierwsze miejsce w jej życiu. Odetchnęła głęboko, żałując że nie może odpalić papierosa. Nikotyna była rzeczą, która w ostatnim czasie dość często musiała pomagać Cassandrze w zapanowaniu nad emocjami. Dziękowała w duchu wszystkim świętością za to, że nie musiała przechodzić rutynowych badań psychologicznych. Gdyby zbadał ją jakiś specjalista, to na pewno natychmiast odsunęliby ją od wykonywania zawodu. Wiedziała, że w tym wszystkim niemały udział miał Fernandez, ale nawet go o to nie pytała i nie dziękowała mu. Mężczyzna i tak zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo wdzięczna jest mu za wszystko, co dla niej zrobił w przeciągu trwania jej służby w policji. Nawet rodzice nie zrobili dla niej tyle przez całe życie.
Podniosła się powoli na równe nogi i zamknęła samochód za pomocą centralnego zamka. Kierowana desperacją, postanowiła wejść na siódme piętro po schodach. Wmawiała sobie, że czas jaki będzie musiała na to poświęcić, wystarczy, aby wymyślić jakąś przekonywującą mowę na temat tego, dlaczego oni wszyscy powinni dać jej w końcu święty spokój i pozwolili pracować. W głębi ducha wiedziała jednak, że tylko przeciąga to, co nieuniknione.
Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi na klatkę schodową i ruszyła w kierunku swojego mieszkania. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, dłonie trzęsły się niemiłosiernie, a w głowie przewijały kolejne wizje tego, jak powinno wyglądać ich spotkanie. Wiedziała, że nie ma się czego obawiać. W końcu oni jej nie zabiją, a tylko porządnie nastraszą. To nie im nie ufała. Ona nie miała pewności co do tego, czy da radę zapanować nad swoimi odruchami.
Odetchnęła głęboko i nacisnęła klamkę, popychając do przodu drewnianą powłokę. Przygryzła wargę, kiedy powitała ja kompletna ciemność. Nie podobało jej się to zupełnie. Po cichu weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, starając się nie narobić zbytnio hałasu. Przeszła do salonu, a kiedy w dalszym ciągu nie usłyszała żadnego szmeru, włączyła światło.
Zdziwiła się, widząc wszystko w nienagannym porządku - tak, jak to wcześniej zostawiła. Tylko zdjęcia na regale, stojącym przy jednej ze ścian były poprzestawiane i gazety na stoliku dokładniej ułożone. Westchnęła ciężko, opadając na kanapę. Skrzywiła się mocno, kiedy przy próbie przekręcania głowy jej kark strzelił głośno. Nienawidziła tego dźwięku.
W
pewnym momencie, kiedy zaczynała już przysypiać, usłyszała tupot czyichś
kroków. Natychmiast poderwała się z miejsca i sięgnęła po pistolet. Otworzyła
szeroko oczy, czując jedynie gładką powierzchnię szkła pod palcami. Broni tam
nie było. Odwróciła się przodem do okna, kiedy ktoś przeszedł tamtędy.
Wiedziała, że nie jest sama i w cale jej się to nie podobało. Powoli sięgnęła
do kieszeni i odblokowała telefon, lekko go wysuwając. Odnalazła numer Samuela
i z powrotem schowała urządzenie, upewniając się, że dotykowy ekran nie spotka się z
jej skórą.
-- Witaj, Cassandro - odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, tym razem zauważając intruza. Podniosła ręce, zauważając, jak celuje prosto na nią, z jej własnego pistoletu. Niestety nie mogła dostrzec jego twarzy, rąk, dłoni ani jakiejkolwiek innej części ciała. Miał na sobie kominiarkę, rękawiczki i bluzę z długim rękawem. Jednak głos; na pewno już go wcześniej słyszała.
-- Kim jesteś? - zmrużyła oczy, stawiając kilka, ledwo zauważalnych kroków w jego kierunku. Dłonie przez cały czas miała uniesione na wysokość głowy. Musiała być ostrożna.
-- Nie ważne, kim jestem, ale co zamierzam zrobić. Na pewno mnie pamiętasz, Cassie. Kogoś takiego jak ja się nie zapomina - szatynka zwęziła oczy, cofając się szybko, kiedy włamywaczka - po głosie rozpoznała kobietę - naładowała pistolet. W głowie przewijały jej się najszczęśliwsze i najgorsze momenty życia. Widziała swoje tryumfy i porażki. Wiedziała, wręcz przeczuwała, że to koniec.
Odetchnęła głęboko, spoglądając prosto w brązowe oczy swojej oprawczyni. Dostrzegła w nich satysfakcję i swego rodzaju szaleństwo. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła okazać strachu, jaki czuła w tamtym momencie. Musiała być silna i pokazać swoją wyższość nawet w tak fatalnym momencie.
Nagle usłyszała huk wystrzału i poczuła tępy ból w lewym ramieniu. Krew spłynęła po skórze i ubraniach policjantki, w dość szybkim tempie skapując również na podłogę. Ciepło, pochodzące z kuli rozeszło się po jej ciele. Zrobiła jedynie krok do tyłu, nie chcąc stracić równowagi. Kolejny strzał, tym razem tylko draśnięcie nad poprzednią raną. Cassandra wiedziała, że musi się poddać i upaść, jeżeli chce przeżyć tę noc.
Powoli opadła na podłogę, krzycząc, kiedy miejsce postrzału zetknęło się z twardą powierzchnią. Usłyszała śmiech kobiety, a później głośnie trzaśnięcie drzwiami. Natychmiast wydobyła zdrową ręką telefon z kieszeni i włączyła tryb głośnomówiący usłyszała kilka krzyków i donośny dźwięk syren. Chociaż nie była pewna, czy nie dochodzi on z zewnątrz, zza lekko uchylonego okna. Chciała się odezwać i powiedzieć Samuelowi, że nie jest tak źle, jak słyszał, że nic jej tak naprawdę nie jest, ale nie była w sanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku poza cichym jękiem bólu. Czarne plamy przysłoniły pole widzenia ciemnowłosej. Resztkami świadomości zarejestrowała jeszcze tylko, jak ktoś wtarga do pomieszczenia. Później zemdlała.
~*~
Ups?
Niestety wczoraj tylko remis, ale i tak jest dobrze. Sorry Niall, w niedzielę skopiemy wam cztery litery xd
Powiem wam coś w sekrecie. Fizyka to suka.
Jestem chora i muszę chodzić do szkoły. Życie :)
Okay. Na razie tyle. Idę spać, bo już prawię nie widzę na oczy. Mogą pojawić się przez to błędy.
Dobranoc,
Jesica xox
@imnightmarexx <- nowy user tak przy okazji.
Powiem wam coś w sekrecie. Fizyka to suka.
Jestem chora i muszę chodzić do szkoły. Życie :)
Okay. Na razie tyle. Idę spać, bo już prawię nie widzę na oczy. Mogą pojawić się przez to błędy.
Dobranoc,
Jesica xox
@imnightmarexx <- nowy user tak przy okazji.
Co za idiotka odważyła się podnieść rękę na Cassie?! Coraz ciekawiej się robi :)
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
Ps. Masz rację. Fizyka to suka.. :(
Rozdział taki ahtwghtsj !!!
OdpowiedzUsuńJa chcę żeby juz coś z Zaynem ten tego, no.
Jak dla mnie fizyka to ogromna SUKA przez wielkie S!!!!
Nienawidze tego przedmiotu!!
Życzę ci abyś szybko wróciła do zdrowia !!
I oczywiście weny :)
Czekam na next'a!!!
Claudia xxx.
@Dire_ctioner_