14 marca 2016

[12] Chapter Twelfth (Second Season)



 Powroty rodzą różne złudzenia, wśród nich to, że przeszłość może gdzieś trwać, cudem zachowana na jakiejś zapomnianej wysepce rzeki czasu. To złudzenie nazywamy nostalgią
~ Mariusz Ziomecki
"Mr. Pebble i Gruda


         Promienie letniego słońca, które po raz pierwszy od kilku dni zawitało na berlińskim niebie, wpadały przez uchylone okno do hotelowego pokoju Cassandry. Lekki, chłodnawy wiatr poruszał białymi firankami i fioletowymi zasłonkami. Kobieta przekręciła się na plecy, naciągając na głowę białą pościel. Nie chciała jeszcze wstawać. Już dawno tak dobrze nie spała. W końcu nie śnił jej się żaden koszmar i nie musiała kilkukrotnie wstawać w nocy, żeby pójść napić się wody.

         Westchnęła cicho, słysząc otwieranie drzwi. Wiedziała, że Samuel nie przyszedłby do niej, gdyby nie chodziło o coś naprawdę ważnego. W końcu sam kilkukrotnie powtarzał, że jeżeli zastanie ją śpiącą, a będzie miał do wyboru spóźnienie się na jakieś spotkanie i pozwolenie jej na odpoczynek, to zawsze wybierze tę drugą opcję. Poczuła jak łóżko ugniata się po lewej stronie, a chwilę później Rossi dotyka ją delikatnie w ramię.

-- Cassie przepraszam - westchnął ciężko. - Wiesz doskonale, że nie chcę tego robić, ale muszę cię obudzić. Fernandez i McColl za jakąś godzinę wylądują wraz z Bergsonem. Podobno w Hiltonie było jakieś zabójstwo i miało ono związek z Malikiem - mruknął, gładząc przyjaciółkę po ręce. Ciemnowłosa odetchnęła głęboko, podnosząc się do pozycji siedzącej. Kołdra zjechała na jej nogi, ukazując zaspaną twarz i rozczochrane włosy. Zmierzyła blondyna sennym spojrzeniem.

-- Pierwszy raz żałuję, że nie dotrzymałeś słowa - westchnęła ciężko, gramoląc się niezgrabnie z łóżka. Chciała jak najszybciej wziąć szybki, chłodny prysznic. Potrzebowała go, żeby przywrócić sie do porządku i zacząć myśleć.

         Zamknęła się w łazience, a po kilku minutach, spędzonych na bezsensownym wpatrywaniu się w swoje odbicie, usłyszała trzask drzwi, oznaczający, że Samuel wyszedł z pokoju. Mruknęła kilka przekleństw pod nosem, rozbierając się i wchodząc pod prysznic. Wiedziała, że to będzie długi, pełen wrażeń, dzień...

~*~

         Siedzieli we dwójkę przy metalowym stoliku, w jednej z usytuowanych niedaleko hotelu kawiarni i jedli śniadanie. Willson wpatrywała się pustym wzrokiem za okno, rozmyślając nad tym, co powinna zrobić, kiedy przez przypadek zauważy za nim Zayna. Wiedziała, że to niemożliwe. W końcu nie włóczyłby się bez sensu po zatłoczonym Berlinie doskonale wiedząc, że w każdej chwili ktoś może go rozpoznać i złapać. Mimo wszystko nie był głupi, działał inteligentnie i wiedział, jak powinien rozgrywać poszczególne akcje, żeby działy się na jego korzyść. Właśnie tego nienawidziła w nim najbardziej.

         Przeniosła znudzone spojrzenie na swój talerz, na którym znajdowała się ledwo napoczęta kanapka z jajkiem. Nie miała ochoty na jedzenie. Zgodziła się na cokolwiek tylko dla świętego spokoju, żeby Sam w końcu przestał gadać o tym, jaka to ona jest nieodpowiedzialna i głoduje, kiedy powinna być na siłach, żeby ścigać Malika, skoro sama tak bardzo tego pragnęła. Kochała go jak brata, ale czasami potrafił być naprawdę denerwujący.

         Sięgnęła po ozdobny kubek i upiła z niego łyka gorącej, czarnej kawy. Zamknęła na chwilę oczy, rozkoszując się ciepłem, jakie rozeszło się po jej przełyku. Pomimo, że na niebie widniało słońce, to było ono dość często przysłaniane przez ciężkie chmury, zwiastujące deszcz. Pewnie większość Niemców była przyzwyczajona do takiej pogody, ale ona nie potrafiła tak szybko odzwyczaić się od kalifornijskiego ciepła.

         Spojrzała na Samuela, grzebiącego w swoim telefonie. Była pewna, że gdyby teraz opuściła lokal, to nawet by tego nie zauważył. Pstryknęła mu palcami przed nosem, nachylając się nieznacznie nad stolikiem. Jasnowłosy zamrugał kilkukrotnie, patrząc na nią ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Zaśmiała się cicho, kręcąc z dezaprobatą głową.

-- Ile jeszcze zostało nam czasu? - zapytała, z powrotem zajmując swoje miejsce. Samuela popatrzył przez chwilę na swój telefon, jednak tym razem natychmiast popatrzył z powrotem na kobietę, siedzącą na przeciwko.

-- Szczerze powiedziawszy powinniśmy się już zbierać, jeżeli chcemy zdążyć na czas, ale ja nie mam zamiaru wypuścić cię stąd, dopóki nie skończysz śniadania - wskazał głową na kanapkę, w dalszym ciągu spoczywającą przed nią. Westchnęła ciężko, przewracając oczami. Za żadne skarby świata nie chciała kazać czekać detektywowi Fernandezowi na siebie.

         Nic nie odpowiadając, dopiła swoja kawę, wstała z krzesła i wzięła kanapkę w dłoń, udając się do wyjścia z lokalu. Sam zostawił kilka euro na blacie i od razu ruszył za nią. Otworzył samochód za pomocą zamka centralnego, żeby wpuścić do środka dziewczynę, a po kilku sekundach sam zajął miejsce kierowcy. Cassandra zjadła szybko resztki śniadania, chcąc mieć je już za sobą. Czasami nie rozumiała, dlaczego Samuelowi tak bardzo zależy na jej jedzeniu. Owszem, dość często zaniedbywała tę kwestię do granic możliwości, ale przecież jeszcze nigdy nic złego z tego powodu jej się nie stało.

-- Wiesz dokładnie, dlaczego wiążą to zabójstwo z Malikiem? - zapytała, chcąc nie dopuścić do ciszy. Była zmęczona, a w chwili spokoju mogłaby usnąć, czego wolała uniknąć.

-- Fernandez nie za wiele mi powiedział, bo za kilka minut mieli start samolotu. Wiem tylko, że pracownicy widzieli go w tym hotelu przez dzień, góra dwa, a kiedy się wyprowadził w jednym ze zwolnionych pokoi znaleźli martwe ciało kobiety. Jako, że Marc przejął całe śledztwo zadzwonili właśnie do niego - wzruszył ramionami, uważnie obserwując drogę. Z nieba lała się lekka mżawka, co nieznacznie utrudniało prowadzenie samochodu.

-- Pewnie nie powiedzieli ci, czy miała czarne włosy - kobieta zmarszczyła brwi, czując dziwne ukłucie w podbrzuszu. Czyżby Malik postanowił pozbyć się swojej dziewczyny? Czy to miało jakikolwiek związek z nią samą, albo z napadem jaki planował? Sam pokręcił głową, skręcając w jedną z węższych uliczek.

         Ruch w niej był znacznie mniejszy niż ten, z którym mieli do czynienia jeszcze chwilę wcześniej. Nie można było jednak powiedzieć o niej, że była zaniedbana, wręcz przeciwnie. Wszystkie kosze stały poustawiane pod ścianami bloków, a na chodniku tylko gdzieniegdzie walały się plastikowe, czy szklane butelki po napojach. Tynk na budynkach musiał być niedawno wymieniany, ponieważ do niektórych stały jeszcze przymocowane rusztowania.

         Willson, obserwując okolicę, nie zauważyła, że samochód w którym siedziała coraz bardziej zbliżał się do celu podróży. Już w odległości stu metrów dało się dostrzec radiowozy niemieckiej policji. Sygnał jednego z nich wyrwał ciemnowłosą z zamyślenia. Zamrugała szybko oczami, chcąc wrócić do rzeczywistości. Oderwała wzrok od bocznej szyby, od razu siadając prosto i przenosząc go do przodu.

         Nie była zdziwiona, kiedy dostrzegła całą masę umundurowanych ludzi, biegających w tę i z powrotem i mieszających się z gośćmi, ciągle przyjmowanych przez hotel. W końcu tak prestiżowy jak Hilton nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek przestoje czy niedogodności. Jego renoma drastycznie spadłaby wtedy, a właściciel, którego kieszeń na pewno mocno by na tym ucierpiała, wyżyłby się na pracownikach danej placówki.

         Cassie wysiadła z samochodu, który Samuel zaparkował prawie pod głównym wejściem. Oboje pokazali swoje odznaki jakiemuś młodemu policjantowi i weszli do środka, uważnie rozglądając się dookoła. Nie musieli długo czekać, aż ktoś postanowi do nich podejść i wytłumaczyć im zaistniałą sytuację.

-- Dzień dobry, komisarz Adelsheim - uścisnęli rękę, którą wystawił w ich kierunku i przedstawili się cicho. Woleliby sami się porozglądać. Wiedzieli jednak, że nikt im na to nie pozwoli. Może nie otwarcie, ale jeżeli zrezygnowaliby z pomocy Adelsheima, to zaraz pojawiłoby się kolejnych dziesięciu policjantów. - Z tego, co mi wiadomo jesteście państwo od inspektora Fernadeza - Cassandra kiwnęła twierdząco głową i odezwała się, nie chcąc dopuścić do kilkuminutowej mowy powitalnej, którą czarnowłosy mężczyzna na pewno starannie ułożył sobie w głowie.

-- Mógłby nas pan od razu zaprowadzić na miejsce morderstwa? Chcielibyśmy przejść do konkretów. Wie pan, mamy tutaj do czynienia z samym Malikiem, każda sekunda się liczy - kobieta uśmiechnęła się słodko, ruszając w kierunku windy. Samuel wsadził dłonie do kieszeni i zacisnął je mocno w pięści, chcąc zapanować nad głośnym wybuchem śmiechu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że brunet nie przypadł do gustu jego przyjaciółce, czego ona w cale nie zamierzała ukrywać.

         Drogę do pokoju pokonali w zupełnym milczeniu. Żadne z nich nie chciało rozpoczynać rozmowy. Cała trójka miała nadzieję na jak najszybsze zakończenie spraw zawodowych.

         Cassie jako pierwsza weszła do pomieszczenia. Skrzywiła się lekko, widząc kobietę, leżącą na środku pomieszczenia. Od razu rozpoznała w niej Samathę. Jej twarz zastygła w przerażeniu, oczy miała szeroko otwarte; zupełnie puste, a kończyny powyginane pod nienaturalnymi kątami, co najprawdopodobniej spowodował upadek. Willson podeszła do niej i kucnęła przed nią. Wzięła białe, gumowe rękawiczki od przyjaciela i ostrożnie przejechała palcem dookoła lekko osmolonej rany na brzuchu. Górna warga kobiety lekko drgnęła, jednak zamaskowała to cichym odkaszlnięciem i przyłożeniem zaciśniętej w pięść dłoni do ust.

-- To na pewno był Malik - Willson podniosła się na równe nogi i rozejrzała dookoła. Chciała coś znaleźć... Sama nie do końca wiedziała, co. Być może jakiś ślad, którym chciała potwierdzić swoje słowa. Albo, żeby upewnić się w przekonaniu, że on tutaj naprawdę był.

          Nie czekając na odpowiedź żadnego z mężczyzn, zgromadzonych dookoła niej, przeszła na balkon. Chciała znaleźć każdy, nawet najmniejszy ślad informujący o tym, od jak dawna Malika mogło nie być już w tym hotelu. Musiała go znaleźć, a zaraz po tym zabić, żeby w końcu mieć święty spokój.

-- Cassandro – drgnęła lekko, słysząc za plecami głos Erica. Wymusiła lekki uśmiech, po czym odwróciła się w jego kierunku i kiwnęła lekko głową, dając mu znak do kontynuowania, a ona sama zaczęła przeszukiwać całą powierzchnię balkonu. – Tak sobie pomyślałem, że mógłbym cię dzisiaj zabrać obiad, co ty na to. Oczywiście zaraz po tym, jak skończymy pracę tutaj – skinął głową. Kobieta, korzystając z tego, że stoi do niego plecami, przewróciła oczami. Mogła się domyślić, że nawet w tak poważnym momencie Kesper postara się z nią umówić.

-- Wybacz Er, ale jakoś w tym momencie nie mam ani ochoty, ani na jedzenie – wymusiła uśmiech, oglądając się na niego przez ramię. – A teraz, lepiej pomóż mi w szukaniu śladów na to, że ten sukinsyn nie odszedł za daleko – dodała szybko, wracając do poprzedniej czynności.

         Nie do końca chodziło o to, że nie lubi Erica, bo tak nie było. Był wobec niej szarmancki, uprzejmy i zawsze oferował swoją pomoc bez względu na to, z jaką sprawą do niego przychodziła. Jednak ona nie potrafiła popatrzeć na niego inaczej niż na przyjaciel po fachu. Nie mogłaby mu dać tego, czego chciał - miłości, szczęścia, rodziny, małżeństwa. To wszystko... Po prostu nie było dla niej.

~*~

         Znudzony Niall leżał na łóżku w swoim niewielkim, hotelowym pokoju i niedbale odbijał kauczukową piłką o ścianę na przeciwko siebie; wpatrując się w nią z uporem maniaka - jakby to właśnie na niej zapisane były rozwiązania wszystkich jego problemów.

         Leniwie podniósł wzrok, słysząc jak do pomieszczenia wchodzi Louis. Zmierzył go pobieżnie spojrzeniem, niemalże natychmiast wracając do przerwanej czynności. Szatyn, nawet w najmniejszym stopniu nie zrażony aroganckim zachowaniem jednego ze swoich przyjaciół, sięgnął ręką, ażeby przechwycić miękki przedmiot, po czym obracając kulkę między palcami, usiadł obok niego.

-- Mógłbyś przynajmniej przez chwilę poudawać, że zależy ci na tym, żeby wszystko się udało, albo że interesuje cię po co tutaj jesteśmy - Tommo parsknął cichym śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową, kiedy z ust blondyna wydobyło się ciche fuknięcie, będące jedyną odpowiedzią na jego wcześniejsze słowa. - Wydaje mi się, czy nie zależy ci na pieniądzach, które już za niedługo będą do nas należeć - Lou rzucił piłką w Horana, który bez najmniejszego problemu złapał ją.

-- Zależy, jak najbardziej, tylko moglibyśmy się w końcu ruszyć, żeby chociaż w najmniejszym stopniu przybliżyć się do tego "już za niedługo" - Niall przewrócił oczami. Skrzyżował ręce, układając je pod głową, zginając jedną nogę w kolanie.

-- Musimy poczekać na telefon z Niemiec, doskonale zdajesz sobie sprawę. Dlaczego więc nie możesz w końcu ruszyć swoich szanownych czterech liter i chociażby przez chwilę z nami pogadać? - ciemnowłosy podniósł wysoko jedną brew, wodząc badawczym spojrzeniem po swoim przyjacielu. Niall wzruszył niedbale ramionami.

-- Jeżeli mieliście w planach trzymać mnie w hotelu, to moglibyście przynajmniej zabrać mnie do jakiegoś lepszego, żeby przynajmniej basen miał - mruknął cicho, wydobywając z kieszeni spodni telefon. Chciał pozbyć się Louisa i wrócić do samotnego nudzenia się. Nie chciał słuchać jego głupiego gadania, wolałby w końcu zacząć działać. Wszystkie powody, wymyślone przez niego i Liama znał już na pamięć.

         Tomlinson, domyślając się że nic więcej nie zdziała, podniósł się powoli z łóżka, od razu ruszając do wyjścia. Zatrzymał się jednak na chwilę w wejściu, przypominając sobie, po co tak naprawdę tutaj przyszedł.

-- Jeżeli cię to interesuje, to Samantha nie żyje. Malik w końcu się jej pozbył - rzucił obojętnie przez ramię, po czym - nie czekając na żadne słowa blondyna - opuścił pomieszczenie.

         Horan potrzebował kilku sekund na przeanalizowanie tego, co usłyszał. Kiedy w końcu świadomość do niego wróciła, uśmiechnął się złośliwie, natychmiast podrywając się ze swojego tymczasowego posłania. Musiał dowiedzieć się wszystkiego na temat tej suki; każdego, nawet najmniejszego szczegółu...

~*~

         Zayn ze znudzeniem wpatrywał się w przestrzeń, rozpościerającą się pod jego nogami. Uwielbiał wychodzić na wysokie wieżowce, a już szczególnie na drapacze chmur. To głupie i banalne, zdawał sobie z tego sprawę, jednak czuł się, jakby wszystkie jego problemy zostawały na dole; przed metalowymi drzwiami widny,  on w końcu mógł zaznać choć odrobinę swobody i wolności.

         Prawda była taka, że pomimo bycia gangsterem nie do końca wiódł życie takie, jakie chciał. Wysoka liczba zer na jego bankowym koncie pomagała jedynie zakryć niektóre sprawy, jednak nigdy ich nie rozwiązywała. Przecież nigdy tak do końca nie zaznał wolności. Może i przebywał poza więziennymi kratami, jednak codziennie musiał chować się przed policją jak zaszczuty pies, którym powoli zaczynał się czuć...

         Zamknął na chwilę oczy, doprowadzając się do porządku, kiedy usłyszał szczęk metalowego zamka drzwi, prowadzących na dach. Cofnął się kilka kroków od krańca budynku i odwrócił przodem do osoby, zakłócającej jego spokój. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, dostrzegając starego znajomego, z którym od bardzo dawna nie miał żadnego kontaktu.

--  A więc jednak, Styles - mruknął cicho, mierząc mężczyznę na przeciwko uważnym spojrzeniem. Od ich ostatniego spotkania nie zmienił się prawie wcale. Jedynie jego włosy były dłuższe i może o ton ciemniejsze.

-- Tak - mężczyzna skinął twierdząco głową. - W końcu dług wdzięczności u samego Zayna Malika nie jest czymś, co można sobie tak łatwo odpuścić - uśmiechnął się blado, wsuwając dłonie do kieszeni ciemnych, dżinsowych spodni, które miał na sobie. Mulat zaśmiał się głośno.

-- Witaj z powrotem w drużynie, tym razem na dłużej, mam nadzieję.

#TQWBff <- nie obrażę się, serio xd

2 komentarze:

  1. Zazwyczaj komentuje pod ostatnim rozdziałem jaki został napisany (17) ale naprawdę świetnie piszesz <<<333

    OdpowiedzUsuń