28 listopada 2014

[05] Chapter Fiveth (First Season)

Jakie dziwne jest życie! Spieszno nam odtrącić ten właśnie palec losu, o które względy zamierzaliśmy się starać.
~Władimir Nabokow
„Lolita”
   ~***~

 Zacisnęła dłonie mocno na pościeli, a z jej na wpół rozchylonych ust wydobył się cichy, przeciągły jęk. Czuła się, jakby na karku zamiast głowy miała tykającą bombę zegarową, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Odetchnęła cicho, otwierając powoli oczy. Poczuła jak jej skronie natychmiast zaczynają pulsować w rytm przyspieszonego bicia serca. Podniosła się niechętnie do pozycji siedzącej. Skrzywiła się mocno, przykładając dłoń do ust. Czuła jak cała treść żołądka podchodzi jej do gardła, a jaskrawy odcień żółci, na jaki pomalowany były ścian wcale nie pomagał jej w zapanowaniu nad tym uczuciem. Potarła oczy palcami i rozejrzała się po pomieszczeniu, starając się na próżno przypomnieć sobie, czy nie była w nim już kiedyś.

        Łóżko, na którym siedziała było duże i wygodne, a pościel ubrana w białe poszewki. Po lewej stronie dostrzegła drzwi, natomiast przed sobą stare, drewniane biurko i wysłużone krzesło na kółkach, obok których stał pusty regał. Odwróciła się przodem do – dzięki Bogu – uchylonego okna i ostrożnie postawiła stopy na drewnianej podłodze. Ciemne rolety sprawiły, że pomieszczenie było praktycznie całkowicie zaciemnione.

         Odwróciła głowę w kierunku drzwi, kiedy usłyszała jak się otwierają. Skrzywiła się mocno, kiedy świat zawirował, jednak nie dała tego po sobie poznać. Posłała jedynie lekki uśmiech Louisowi, który postanowił zakłócić jej spokój.

— Naprawdę wiem, że wolałabyś jeszcze poleżeć, ale musimy się stąd zawijać. Prawdopodobnie szuka nas pół świata, więc lepiej dla nas, żebyśmy szybko opuścili Londyn — mężczyzna uśmiechnął się do niej krzywo, opierając się barkiem o framugę drzwi. Dłonie wsunął głęboko do kieszeni spodni i zaczął się jej uważnie przyglądać. 

Chciała go poprosić, żeby nie wypalił jej przypadkiem dziury w plecach swoim natarczywym wzrokiem, jednak nie miała siły ani na żarty, ani na żadne inne potyczki słowne. Dlatego założyła swoje buty, które stały obok łóżka i wstała powoli, podtrzymując się o jego ramę.

— Dam sobie radę — wymamrotała cicho, zaciskając powieki i wbijając palce w drewno, starała się powstrzymać nieznośny odruch wymiotny. Czuła, że długo nie wytrzyma. — Powiedz mi tylko, gdzie jest łazienka, bo będziesz musiał po mnie sprzątać — dodała szybko, słysząc nieprzyjemne burczenie, wydobywające się z jej brzucha.

— Chodź, zaprowadzę cię — Louis machnął głową i wyszedł z pokoju, czekając na nią na zewnątrz. Poczłapała za nim powoli, prostując dzielnie plecy. Nie chciała przebywać wśród tych wszystkich mężczyzn z pochyloną głową. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby którykolwiek z nich chociaż odważył się zażartować na jej temat. Dlatego przybrała najgroźniejszy wyraz twarzy, na jaki tylko było ją stać i wyszła z pomieszczenia, unosząc wyżej podbródek tak, aby mijanych ludzi mogła mierzyć spojrzeniem z góry.

         Tomlinson zatrzymał się w końcu korytarza naprzeciwko jednych z wielu drzwi, po czym nacisnął klamkę i wpuścił ją do środka. Skinęła mu lekko w podziękowaniu za pomoc. Zamknęła za sobą wejście, stając przed dużym lustrem, wiszącym na jednej ze ścian, pokrytej wzorzystymi kafelkami. Oparła dłonie na umywalce, pochylając się nad nią lekko. Starała się zapanować nad przyspieszonym biciem serca. Wiedziała, że czeka ją ciężka podróż przez ocean, którą miała nadzieję w całości przespać.

         Przyjrzała się uważnie swojej twarzy, na której widniał duży, biały plaster. Dotknęła go delikatnie palcami, przesuwając po nim opuszkami. Spuściła wzrok na koszulkę, którą miała na sobie. Ktoś ją przebrał. Nie zastanawiając się nad tym, uniosła lekko jej koniec, szybko opuszczając ją z powrotem. Odkręciła kran z wodą i opryskała sobie twarz, starając się przy tym nie zmoczyć za bardzo opatrunku. Wyszła szybko z łazienki wiedząc, że jeżeli będzie przebywać zbyt długo sama ze sobą, to dopadną ją wątpliwości, którymi nie chciała zaprzątać sobie głowy. Wróciła szybko do pokoju, w którym się obudziła, zastając w nim Tomlinsona, leżącego na łóżku i bawiącego się swoim telefonem. Odchrząknęła głośno, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.

— Jesteś w stanie związać mi włosy? Nie chcę ryzykować podnoszeniem rąk. Domyślam się, że i tak już mieliście niemały problem z zatamowaniem krwawienia — zapytała i wskazała wymownie palcem na swój okaleczony bok. Louis westchnął ciężko, ale pokiwał twierdząco głową.

— Ale nie obiecuję, że nie wyrwę ci żadnego — zastrzegł od razu, sięgając bo gumkę, którą trzymała w dłoni. Kobieta posłała mu lekki uśmiech, odwracając się do niego plecami.

         Kiedy włosy nie wpadały jej już do oczu, rozejrzała się uważnie po całym pomieszczeniu. Podeszła do biurka, na którym leżała jej bluza i założyła ją na siebie. Zagryzła lekko dolną wargę, wsuwając dłonie do kieszeni na brzuchu. Odsunęła krzesło, sprawdzając czy nic na nim nie leży.

— Twoja broń i telefon są już w samochodzie, nie musisz się o nie martwić — Louis zaśmiał się cicho, obserwując ja wyraźnie zdesperowana Cassandra zaczęła obmacywać swoje żebra w poszukiwaniu kabury. Skinęła lekko głową w jego kierunku i nic nie mówiąc wyszła z pokoju, chcąc jak najszybciej znaleźć się w drodze powrotnej do domu.

  ~***~

         Przez kilkanaście minut, ciągnących się jej w nieskończoność, siedziała sama w samochodzie, obserwując jak Tommo stoi w drzwiach i rozmawia z kilkoma mężczyznami, których po raz pierwszy w życiu widziała na oczy. Nudziła się okropnie i zupełnie nie potrafiła usiąść tak, aby rana na plecach przestała ją boleć.

         Wiedziała, że zachowuje się dziecinnie, nie odzywając się do niego słowem, kiedy wsiadł już do pojazdu. Nie miała również siły na żadną rozmowę. Czuła się fatalnie, zupełnie jakby brała udział w jakimś poważnym wypadku. Miała wrażenie, że pod powiekami ma piasek, który dokuczał jej niemiłosiernie przy każdym mrugnięciu. 

— Spokojnie, możesz iść spać. Przecież nikomu cię nie podkabluję — Louis zaśmiał się cicho, kątem oka widząc jak głowa Cassandry coraz bardziej pochyla się do przodu.

— Nie, wszystko jest ze mną ok. Za chwilę mi przejdzie —zapewniła, ściągając z siebie bluzę i odrzucając ją na tylne siedzenia, tak aby nie musiała za bardzo się wyginać. Miała nadzieję, że podróż minie szybko. — Po raz pierwszy ktoś postrzelił mnie tak poważnie, że straciłam przytomność — rzuciła lekko, chcąc podtrzymać rozmowę. 

— Nieźle jak na kogoś, kto jest znany w gangsterskim świecie, ale nikt nie wie dlaczego — Louis zaśmiał się cicho, wyjeżdżając na autostradę. Cassie uśmiechnęła się pod nosem, odpinając pas. Odchyliła lekko fotel do tyłu, chcąc ułożyć się w nim wygodniej.

— Może tutaj nie chodzi o to z czego jestem znana, ale dlaczego? — zapytała, przymykając mimowolnie powieki. Obiecywała sobie w duchu, że nie zaśnie, tylko da oczom chwilę odpoczynku.

— Wiesz, że to co powiedziałaś nie ma kompletnie sensu? — uniósł brew, przyglądając się uważnie drodze. Uśmiechnął się pod nosem, nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Nacisnął mocniej pedał gazu, chcąc jak najszybciej znaleźć się na lotnisku. On też nie mógł doczekać się powrotu do domu, a szczególnie momentu w którym jego głowa w końcu miała dotknąć poduszki.

        ~***~

         Otworzyła oczy, słysząc głośne trzaśnięcie drzwiami. Usiadła powoli, przeciągając się nie za mocno. Czuła nieprzyjemne pulsowanie na plecach w miejscu, gdzie opatrunek zasłaniał wciąż świeżą ranę. Wysiadła z samochodu i otworzyła tylne drzwi, zabierając z siedzenia swoją kaburę. Czuła się pewniej, mając ją przy sobie. Wiedziała, że nawet jeśli Malik postanowiłby ją zabić, to dwa pistolety na niewiele by się zdały, ale wolała wierzyć, że z nimi jest chociaż odrobinę bezpieczniejsza. Rozejrzała się dookoła, ze zdziwieniem stwierdzając, że księżyc świecił wysoko na niebie. 

Popatrzyła na Louisa, chcąc zapytać dlaczego nie odwiózł jej do domu. W końcu była noc, wątpiła że Zayn wstanie specjalnie po to, żeby ich przywitać po ciężkiej podróży. Tomlinson jednak odezwał się pierwszy.     
   
— Musimy iść jeszcze do Malika. Obiecuję, że zajmie to tylko chwilę, a później zabiorę cię do domu — mężczyzna uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, otwierając przed nią drzwi na oścież.

— Obiecuję, że jeżeli zacznie wymyślać jakieś farmazony, to go zastrzelę. Mam już dość pieprzenia — wymamrotała cicho, idąc przed siebie powoli. Ogromny dom, który normalnie tętnił życiem, wydawał jej się dziwnie przerażający, ziejąc kompletną pustką.

— Obawiam się, że to nie będzie tak łatwe, jak ci się wydaje — Louis roześmiał się cicho, idąc za nią. On też był kompletnie wyczerpany i z trudem stał prosto, ale Malik – mimo, że był jego przyjacielem – był również jego szefem, z którego słowem musiał się liczyć.

         Cassandra prychnęła jedynie głośno i nic nie odpowiadając ruszyła w gabinetu Zayna. Głos z tyłu głowy kąśliwie mówił jej, że w niedługiej przyszłości zapamięta ten korytarz lepiej, niż by tego chciała. Udała jednak, że ta myśl w ogóle nie zaistniała w jej głowie i przyspieszyła nieznacznie kroku. Chciała mieć to już jak najszybciej za sobą. Poczekała chwilę, kiedy Louis otwierał drzwi i weszła do środka, stając od razu pod ścianą, o którą oparła się łopatkami. Tommo podszedł do biurka i usiadł za nim, kładąc skrzyżowane nogi na biurku. Cassandra uniosła wysoko brew, jednak nie skomentowała jego zachowania nawet słowem.

         Lou wyjął telefon z kieszeni, po kilku sekundach przykładając go do ucha. Domyśliła się, że zadzwonił do Malika, chcąc ściągnąć go do jego gabinetu. Rozejrzała się uważnie dookoła, szczerze zaciekawiona wystrojem pomieszczenia.

         Od korytarza odgradzały je ciężkie, ciemne drzwi wykonane z drewna, znajdujące się po lewej stronie ściany. Przy pozostałej jej części został ustawiony mały narożnik, a przed nim szklany stolik. Na ścianie naprzeciwko od wejścia, za biurkiem wykonanym z tego samego materiału co drzwi, stały dwa duże regały, a między nimi przeszklona szafka, w której poustawiane były drogie alkohole i kryształowe szklanki. Cassie chciała tam podejść i dokładnie przewertować wszystkie akta, które zapełniały półki niemalże w całości. Wiedziała jednak, że za chwilę miał przyjść Malik, a nie chciała aby jej zachowanie wydało mu się chociaż odrobinę podejrzane.

         Odetchnęła cicho i podeszła do okna, zasłoniętego czerwonymi, ciężkimi zasłonami, które kolorem kontrastowały z blado-żółtymi ścianami. Uchyliła jedno okno i oparła się biodrem o parapet, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Spuściła wzrok na podjazd, przyglądając mu się uważnie. Dostrzegła samotnego mężczyznę, który przechadzał się w tę i z powrotem, prawdopodobnie pilnując terenu. Kobieta uznała to za bezcelowe i bezsensowne działanie, ponieważ posesję otaczał żywopłot z tui tak gęstych, że nic nie dało się przez nie dostrzec. Mało tego, lufa pistoletu mogłaby zmieścić się między liśćmi, co ułatwiłoby atak na twierdzę Malika.

— Nikt nie wchodzi tutaj bez pozwolenia — odczekała chwile, po czym bez większego zainteresowania odwróciła głowę w kierunku Zayna. Zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Miał na sobie ciemne dresy, spod których wystawała gumka bokserek z napisem, którego nie była w stanie przeczytać w ciemnym pomieszczeniu oraz białe Adidasy. — Nawet ty Tommo — przewrócił oczami, podchodząc do swojego biurka. Zrzucił nogi przyjaciela na podłogę, a sam – ku zdziwieniu ciemnowłosej – zajął miejsce na kanapie. Szybko jednak dostrzegła karafkę z jasnym alkoholem, którego nalał sobie do szklanki i od razu zamoczył w nim usta.

— Gdybyś chociaż miał nadzieję, że się posłucham, to twoje gadanie miałoby sens — zakpił Louis, układając swoje stopy z powrotem na biurku. — Następnym razem lepiej dobieraj sobie klientów, albo wyślij innego frajera z narkotykami, bo ja nie mam zamiary być mięsem armatnim. Willson też — dodał od razu, zanim Zayn zdążył wejść mu w słowo. Mulat zmarszczył brwi, przesuwając powoli czubkiem języka po ustach, aby pozbyć się z nich resztki alkoholu.

— Czy stało się coś, o czym powinienem wiedzieć? — zapytał, unosząc wysoko brew. Cassandra pokręciła przecząco głową, odsuwając się od parapetu. Wyjęła telefon z tylnej kieszeni, sprawdzając godzinę.

— Mogę już iść do domu? Jestem cholernie zmęczona i potrzebuję wziąć prysznic? — zapytała, w końcu skupiając wzrok tylko na jego oczach. Słabe światło, które wpadało do pomieszczenia odbijało się w nich i powodowało, że wydawały się świecić jak u kota.  

— Mam dla ciebie jeszcze jedno, ważne zadanie na dziś. Potem będziesz mogła odpocząć — mówiąc to, uniósł kącik ust, patrząc głęboko w jej pozbawione wyrazu oczy. Zmrużyła je, nieświadomie podchodząc do niego krok bliżej. Wiedziała, że chciał ją sprowokować, jednak nie miała zamiaru dać mu się tak łatwo.

— Nie jestem pewien, czy to dobry pomy… — zaczął Tommo, jednak Cassandra weszła mu w słowo. Obrzucił ją oburzonym spojrzeniem, mrucząc cicho kilka nieprzyjemnych epitetów pod jej adresem.

— Mów, czego ode mnie chcesz i daj mi święty spokój. Wszystko mnie boli — wymamrotała, unosząc podbródek, aby pokazać mu że jest pewna swojej decyzji. Chciała zrobić wszystko to, co dla niej zaplanował w taki sposób, aby diametralnie zmienił swoje zdanie o kobietach. Nie wszystkie chciały być mu uległe jak Samantha. Na niektórych jego urok osobisty nie robił żadnego wrażenia.

— Mam nadzieje, że dobrze jeździsz na motocyklu. Moja nowa zabawka przyleciała do Ameryki i ktoś musi ją odebrać — powiedział spokojnie, niskim tonem, po czym wziął kolejny, niewielki łyk alkoholu. — Bo tym kimś jesteś ty — ułożył jedno ramię na oparciu kanapy, a dłonią, w której trzymał trunek, wskazał na nią.

— Gdzie i kiedy? — zapytała twardo, ignorując ciche protesty Louisa za swoimi plecami. Zdrowy rozsądek zszedł na drugi plan. Liczyło się tylko to, żeby pokazać mu, że mogła być lepsza od niego bez względu na to, jak źle się czuła.

— Teraz, na granicy z Ontario — rzucił krótko, machając ręką na swojego przyjaciela. — Podaj pani kluczyki, Louis. Liam pewnie już stoi przy limuzynie — Malik uśmiechnął się sztucznie w jego kierunku i machnął na niego brodą.

— Jak chcecie, ale według mnie to bardzo zły pomysł — odpowiedział szybko, zanim którekolwiek z nich zdążyło mu przeszkodzić. Cassandra wiedziała, że swoje słowa kierował właśnie do niej. Podejrzewała, że w niedalekiej przyszłości będzie żałowała decyzji, podjętej pod wpływem skrajnych emocji, ale Zayn denerwował ją tak bardzo, że nie była w stanie postąpić inaczej.

         Złapała klucze, które Tomlinson rzucił w jej kierunku. Wyszła z pokoju, dusząc w sobie chęć mocnego trzaśnięcia drzwiami i zbiegła po schodach tak szybko, jak tylko mogła. Wyszła z budynku, mamrocząc pod nosem kilka przekleństw. Wiedziała, że wyglądała komicznie, mówiąc do siebie. Dlatego cieszyła się, że dom był zupełnie pusty. Podeszła do samochodu, którym przyjechali z Louisem z Londynu. Dopiero teraz dostrzegła logo Mercedesa na bagażniku, jednak nie przejęła się tym za bardzo.

— Łap, nie mam siły kierować — powiedziała, rzucając kluczykami w Liama. Mężczyzna roześmiał się głośno, otwierając od razu centralny zamek. Cassandra weszła do środka, od razu poprawiając swój fotel tak, aby siedziała prosto. Wiedziała, że w innym przypadku mogłaby szybko zasnąć.

— Złość piękności szkodzi — Payne roześmiał się cicho, ruszając powoli. Na początku wolał zostać w domu i miał w planie namówić Malika, żeby znowu wysłał z nią Tommo. Jednak kiedy zobaczył ją kompletnie wyprowadzoną z równowagi doszedł do wniosku, że podróż wcale nie musiała być nudna. — Wiem, że jest denerwujący, ale podobno też całkiem dobry w łóżku.

— Próbowałeś? — syknęła cicho, patrząc na niego przez przymrużone oczy. Nienawidziła durnych dowcipów, a już zwłaszcza tych, które opowiadali durni gangsterzy. Liam wydał z siebie dziwne sapnięcie, którego nie potrafiła zrozumieć.

— Nawet w najgorszych żartach tak nie mów — warknął, patrząc na nią ostrzegawczo. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, że między nim i jego przyjacielem mogłoby dojść do czegokolwiek. — To ohydne — dodał po chwili, wzdrygając się mocno.

— Dlatego ty nie żartuj tak ze mnie — zaśmiała się cicho. Liam już nic więcej nie powiedział, a ona nie miała zamiaru zaczynać rozmowy. 

         ~***~

         Przez całą drogę ciszę w aucie przerywało jednie radio, ustawione na stacji muzycznej. Cassandra cały czas zastanawiała się, ile będzie trwać cała ta farsa, w którą wplątała się na własne życzenie. Wiedziała, że nie miała szans wytrzymać w ten sposób zbyt długo. Brakowało jej snu i odpoczynku, do którego bądź co bądź była przyzwyczajona. Spojrzała przez chwilę na swojego towarzysza, siedzącego za kierownicą. Był tak bardzo skupiony, że nawet tego nie zauważył. Westchnęła cicho, powracając do widoków za oknem. Wszystko zmieniało się tak szybko i jednostajnie, że podziałało na nią niewiarygodnie usypiająco. Już miała przestać walczyć z ciążącymi powiekami, ale w ostatnim momencie przypomniała sobie, gdzie jest i że Liam wcale nie musiał być do niej nastawiony tak przyjaźnie jak Louis. Zamrugała szybko powiekami, prostując się na siedzeniu. Poprawiła na sobie kaburę z pistoletami, kiedy przesunęła się i zaczęła uciskać jej żebra w bardzo nieprzyjemny sposób.

— Zanim dostaniesz motocykl będziesz musiała coś zrobić. I najprawdopodobniej nie będzie to nic przyjemnego — powiedział w pewnym momencie Liam, przerywając ciszę między nimi. Cassandra zmarszczyła brwi.

— Jakby cokolwiek, co do tej pory musiałam zrobić było przyjemne — wymamrotała cicho, pocierając palcami oczy. — Ale co tym razem? — zapytała szybko, nie pozwalając mu w ten sposób na żadną złośliwą odpowiedź.

— Malik ci tego nie powiedział, ale mężczyzna który przemycił mu tą zabawkę nie jest zwykły. Za każdym razem kiedy coś przewozi, oprócz góry pieniędzy, żąda czegoś idiotycznego — odpowiedział, zjeżdżając na pobocze. Cassandra napięła mięśnie ramion, rozglądając się dookoła. Od razu dostrzegła grupę mężczyzn naprzeciwko. Wiedziała, że byli na miejscu.

— Jakiego typu są to prośby? — zapytała cicho, odwracając wzrok z powrotem na swojego towarzysza. Payne westchnął ciężko, gasząc silnik samochodu.

— Raz kazał jednemu chłopakowi ścigać się o sprowadzony samochód. Innym razem drugi musiał przywieźć na wymianę psa jakiejś cholernie drogiej rasy — zaczął wymieniać, pustym wzrokiem wpatrując się w szybę za plecami Cassie. Kobieta domyśliła się, że to tylko dwa, zupełnie nieszkodliwe przykłady, jednak nie zamierzała naciskać.

         Wysiadała na zewnątrz, już o nic więcej nie pytając. Trzasnęła za sobą mocno drzwiami, chcąc zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych mężczyzn. Nie chciała mówić do nich więcej niż to było konieczne. Kątem oka zauważyła, że Liam również opuścił wóz i krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej oparł się o maskę samochodu.

— Jestem od Malika — zakomunikowała pewnym głosem, unosząc brodę do góry. Starała się zignorować nieprzyjemne pulsowanie na plecach. Była pewna, że opatrunek już dawno przesiąknął krwią. Odrzuciła od siebie tę myśl, chcąc skupić się na swoim zadaniu.

— Widzę, że Zayn chciał mnie przekupić ładną buźką. Mało uczciwe z jego strony — zaśmiał się krótkowłosy mężczyzna, o niezbyt rozbudowanej muskulaturze ciała i uśmiechnął się do niej w dość zuchwały sposób. Ona sam siedział na motocyklu, który prawdopodobnie zamówił u niego Zayn. Machnął ręką na jednego z ludzi, którzy stali dookoła niego. — Bender! — krzyknął, a blond włosy chłopak już po chwili stanął obok. Spięła się w sobie, domyślając się że za chwilę miało dojść do czegoś bardzo złego. — Bardzo lubię oglądać westerny. Dlatego zanim oddam ci to cudeńko, będziesz musiała pokonać go w walce na broń — powiedział z szerokim uśmiechem. Cassandra, starając się zachować kamienną twarz, sięgnęła po jeden z pistoletów ze swojej kabury. Zignorowała głośne gwizdy, kiedy przypadkowo odsłoniła kawałek brzucha.

         Stanęli do siebie plecami i zaczęli powoli iść przed siebie, stawiając pojedyncze kroki po każdym słowie, jakie padało z ust krótkowłosego. Odliczał on powoli od dziesięciu w dół. Zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Zastanawiała się, czy aby na pewno musi zabijać tego chłopaka. Wyglądał na o wiele młodszego od niej. Na tyle młodego, że powinien siedzieć w szkole i uczyć się, a nie brać udział w wyzwaniach, które mogą skończyć się dla niego śmiercią. Popatrzyła na Liama, który przyglądał jej się z wyraźną konsternacją na twarzy. Nie chciała wiedzieć, co siedzi w jego głowie. Chciała być w swoim mieszkaniu, zakopana w pościeli z kubkiem kawy w jednej ręce i jakąś dobrą lekturą w drugiej. Odetchnęła cicho, otwierając oczy, kiedy usłyszała jak mężczyzna wymawia cyfrę trzy. Jeszcze nigdy tak wiele myśli nie przewinęło się przez jej głowę w tak krótkim czasie.

         Wypowiedzenie słowa jeden sprawiło, że natychmiast odwróciła się i strzeliła tak, żeby kula utknęła w ramieniu chłopaka. Dobrze wiedziała, jak to naprawdę jest z uczciwością wszystkich gangsterów, więc nie miała zamiaru ryzykować. Dzięki temu to nie ona została postrzelona. Była pewna, że chłopak nie miałby na tyle dobroduszności, żeby jedynie ją postrzelić.

         Obserwowała uważnie, jak nastolatek krzyczy głośno i wypuszczając broń z dłoni opada na kolana. Pochylił się do przodu, przykładając dłoń do rany. Poczuła wyrzuty sumienia, kiedy mocno wbił palce w ramię, prawdopodobnie chcąc choć odrobinę powstrzymać krwotok. Powstrzymała się od wyzywania mężczyzny, siedzącego na motocyklu, kiedy gestem dłoni powstrzymał jednego ze swoich ludzi, który chciał pomóc poszkodowanemu.

— To należy teraz do Malika — powiedział, a jego ton głosu był zupełnie obojętny. Machnął na innego ze swoich ludzi, schodząc z pojazdu. Ten natychmiast oddał mu swój pistolet. — Zawiodłeś mnie, Bender — syknął cicho i bez żadnego zawahania strzelił prosto w czoło chłopaka, po czym wsiadł do samochodu i razem z pozostałymi członkami swojego gangu odjechał w kierunku Kanady.

         Cassandra chciała podbiec do ofiary i sprawdzić, czy aby na pewno nie da się mu już w żaden sposób pomóc. Czuła się winna za jego śmierć. Nie mogła znieść widoku jego pustych oczu, wpatrujących się w niebo i krwi, powoli wypływającej z nosa i ust chłopaka. Poczuła jednak mocny uścisk na nadgarstku u ręki, w której cały czas trzymała broń. Popatrzyła rozeźlona na Liama, starając się mu jakoś wyrwać.

— Zapomnij o tym, Willson. Jestem pewny, że policja zainteresuje się tą sprawą i nie chciałbym być w twojej skórze, kiedy znajdą na jego ciuchach czy ciele twoje odciski palców — wymamrotał cicho, szybko zabierając jej pistolet. Cassie odsunęła się od niego natychmiast i odwróciła przodem tak, aby mogła na niego swobodnie.

— Daj mi to — warknęła i wyciągnęła przed siebie rękę. Payne, rozumiejąc czego od niego chce, po chwili zawahania oddał jej broń, którą – ku jego uldze – schowała z powrotem do kabury. — Dobrze wiem, co będzie chciała zrobić policja — syknęła, zanim zdążyła się powstrzymać. — Zamiast gadać lepiej daj mi kask. Chce już wrócić do domu — dopowiedziała szybko, chcąc odwrócić jego uwagę od swoich poprzednich słów. Na szczęście nie poruszył tego tematu.

— Najpierw powiedz mi, co to za opatrunek na twoich plecach — zażądał, podchodząc powoli do samochodu. Otworzył bagażnik, wyjmując z niego kask, który dostał od Malika zanim zdążyli wyjechać. — Jest kompletnie zakrwawiony.

— Nie twój interes Payne — wymamrotała, odbierając od niego przedmiot, który natychmiast założyła na głowę. Zapięła pasek pod szyją i podeszła do motocykla. — I nawet nie waż się mówić o czymkolwiek Malikowi. To nie jest też jego interes — powiedziała jeszcze, po czym usiadła na pojeździe, odpaliła silnik kluczykami, które znalazła w stacyjce i nie czekając na niego, pojechała z powrotem w kierunku Nowego Jorku.   

        ~***~

         Po kilkugodzinnej podróży, pełnej przekleństw i wyzwisk, które kierowała pod adres Zayna, zaparkowała w końcu pod jego rezydencją. Czuła się tak, jakby miała za chwilę zamknąć oczy i umrzeć. Przez krótką część drogi żałowała, że nie dała się zabić podczas jej pojedynku. Skończyłyby się wtedy wszystkie problemy.

         Syknęła cicho, zsiadając z motocykla. Była cała obolała i zaczynała powoli odczuwać skutki braku porządnego snu. Kilkukrotnie rozważała zjazd z trasy i krótki odpoczynek w jakimś przydrożnym motelu. Szybko jednak odpychała tę chęć na bok i skupiała się na tym, żeby nie doprowadzić do wypadku. Po chociaż uczyła się jazdy motocyklem, nie robiła tego już zbyt długo, aby czuć się pewnie za jego kierownicą.

         Zdjęła kask z głowy, patrząc na samochód, którym przyjechał Liam. On też ją wkurzał. Równie dobrze mógł samemu mierzyć się z tym nastolatkiem, który pewnie długo będzie siedział w jej pamięci. Poczekała aż mężczyzna wysiądzie z auta, po czym rzuciła w niego przedmiotem, trzymanym w dłoniach w taki sposób, aby jak najbardziej utrudnić mu złapanie go.

— Powiedz mu, że jestem zmęczona i już na dziś mam dość rozmowy z nim. I że poszłam do domu, do łóżka. A najlepiej przekaż mu, że jestem dla niego martwa — wymamrotała cicho i wsuwając dłonie do kieszeni spodni, wolnym krokiem ruszyła w kierunku bramy. Nie obchodziło jej to, że będzie musiała kilka kilometrów przejść piechotą. Liczył się tylko cel podróży.

         Niestety – nie zdołała przejść nawet kilku metrów, kiedy usłyszała za sobą niski, lekko rozbawiony głos. Wiedziała, że musi się zatrzymać, jeżeli nie chciała mieć problemów. Nie odwróciła się jednak przodem do mężczyzny.

— Dlaczego sama mi tego nie powiesz, Aniołku? Przecież nie odebrało mi słuchu — zapytał z cichym śmiechem. Cassie zacisnęła dłonie w pięści, starając się zapanować nad swoim temperamentem. Wciąż powtarzała sobie, że nie może niczego zepsuć, aby nie zawieść swoich współpracowników, a szczególnie swojego przełożonego Fernandeza.

— Malik daj mi już dzisiaj spokój —sapnęła cicho, zerkając na niego ponad ramieniem. — Mam już serdecznie dość jak na dwa dni. Jestem wykończona i czuję, że za chwilę zemdleję. Nie możesz sobie odpuścić? — zapytała cicho, chociaż było to zbędne. Doskonale znała odpowiedź i nie zdziwiły jej słowa, które padły z ust mężczyzny.

— Sama się o to prosiłaś, przychodząc do mnie. A ja uczciwie ostrzegłem cię, że albo zginiesz, albo zawalczysz o swoje przeżycie — roześmiał się głośno, po czym wyjął papierosa spomiędzy ust i zgniótł go między palcami. Odetchnęła cicho, wkładając ogromną siłę w to, aby mu nie odpyskować.

— Po prostu powiedz, czego jeszcze ode mnie oczekujesz — wymamrotała pod nosem, w końcu odwracając się do niego przodem. Uniosła dłonie i potarła palcami swoje skronie, chcąc w ten sposób choć odrobinę zniwelować narastający z każdą chwilą ból głowy. — Może przy odrobinie szczęścia uda mi się załatwić coś przy pomocy dyplomacji, a nie pistoletu i kul.

— Spokojnie, na dzisiaj koniec. Idź do domu i wróć tutaj o dwudziestej trzeciej. Jestem pewny, że taka ilość czasu wystarczy ci na odpoczynek — przewrócił oczami i skinął lekko głową w kierunku swojego przyjaciela. — A teraz zejdź mi z oczu. Mam dość patrzenia na ciebie.

        ~***~

         Moment, w którym Cassandra w końcu znalazła się w swoim mieszkaniu, był jednym z piękniejszych w jej życiu. W końcu mogła pobyć choć przez chwilę sama i nie musiała przejmować się tym, że ktoś będzie patrzył na jej ręce czy oceniał każdą rzecz w zachowaniu. Mogła odetchnąć i zamierzała wykorzystać ten krótki czas na porządny odpoczynek, aby mogła dalej stawiać czoła wszystkim przeciwnościom w czasie wykonywania poszczególnych punktów planu działania.

         Sprawdzając, czy wszystkie rolety w mieszkaniu są opuszczone, zastanawiała się dlaczego tak właściwie aż tak bardzo stara się zaimponować Malikowi. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że przecież wcale nie musiała ratować tyłka Louisowi, kiedy w Londynie trafili na McColla i jego bandę nieudaczników. Odpowiednie osoby wiedziały o tym, jakie zadania się podjęła i na pewno wyciągnęły by ją z kłopotów, a przynajmniej jedna osoba z grupy Zayna trafiłaby do więzienia. Równie dobrze mogłaby również skrócić swoje działanie do minimum i po kilku godzinach wpuścić policjantów do domu Malika. Tak byłoby znacznie łatwiej, a ona sama nie musiałaby ryzykować swoim życiem. Ani tym, że w każdym momencie mogła stracić szansę na pomszczenie swojej ukochanej siostry.
 
         Nie była jednak w stanie myśleć nad tym zbyt długo. Zaraz po wejściu do sypialni i po zdjęciu z siebie wszystkich ubrań, opadła bezwładnie na łóżko, przytulając się do swojej poduszki. Zamknęła oczy i już po chwili zasnęła spokojnym, głębokim snem.

5 komentarzy:

  1. Kurwa. Tak bardzo uwielbiam twoja tworczosc! *.* jestes najlepsza ! <3
    Czekam na next. Jejkuuuu. Nie moge sie doczekac djjxjdkrcis !!! <3
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiste. Kosa taka, że ledwo czaje
    /Smite

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne ;) masz talent
    tak nawiasem pisząc.. zapraszam do siebie. Moze sie spodoba :)
    http://i-was-forced-i-had.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny blog! Zapraszam do mnie http://zayn-and-lili.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Koffam <3
    Zapraszam do mnie http://naszkoniecswiata.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń