18 marca 2015

[15] Chapter Fifteenth Part II (First Season)

Wszystko, co nas spotyka – zdrowie czy cierpienie, dobro czy zło, chleb czy głód, przyjaźń ludzka czy niechęć, dobrobyt czy niedostatek – wszystko to w ręku Boga może działać ku dobremu. ~ Stefan Wyszyński
Rozdział dedykuję @sassypayno. Dziękuję, że jesteś ze mną od początku mojej "kariery". :) 
Zanim posypią się groźby i wyślecie do mnie arsenał z szafek kuchennych i innych takich - pamiętajcie, że jest to dopiero POŁOWA opowiadania i jeszcze nie jedno się w nim wydarzy. Zastanówcie się również nad zamordowaniem autorki - bo kto wam wtedy skończy opowiadanie?  
         Cassie stała przez chwilę, nie mogąc się poruszyć, ani nawet odezwać. Zaczęła przetwarzać dwie wypowiedzi, usłyszane przed chwilą z ust Louisa. Nie podejrzewała, że Malik aż tak bardzo nie chce jej w swoim gangu, ani że ktokolwiek z jego przyjaciół wstawi się za nią u niego. Zastanawiała się, dlaczego szatyn stwierdził, że żałuje tego, że Cass jednak została przyjęta i ma się w miarę dobrze. Popatrzyła pytająco na Liama, który westchnął ciężko, odwracając wzrok. Nie chciał jej powiedzieć, przez co ciekawość szatynki wzrosła kilkukrotnie.

-- Dam ci to, na czym tak bardzo wam zależy, tylko wytłumacz mi, dlaczego tak bardzo chcieliście, żeby mnie jednak przyjął – powiedziała cicho, nie spuszczając wzroku z Payne ‘a. Ten w odpowiedzi przewrócił oczami, nawet na nią nie patrząc, po czym machnął ręką i wszedł z powrotem do domu.

         Cassandra, domyślając się, że ma iść za nim, ruszyła przed siebie, cały czas trzymając kask w dłoniach. Weszła do środka, w dalszym ciągu podążając za mężczyzną, który poszedł na pierwsze piętro. Zrobiła to samo, a po chwili siedziała już w jednym z wielu pomieszczeń, znajdujących się w budynku, które najprawdopodobniej pełniło funkcję gabinetu Liama. Rozejrzała się uważnie, stwierdzając z uznaniem, że w pokoju panuje nienaganny porządek, który bardzo ceni u płci przeciwnej, ponieważ jest on dość rzadko spotykany w ich towarzystwie.

-- Jak pewnie wiesz, Zayn ma dziewczynę – zaczął Payne, ale kobieta niemalże natychmiast weszła mu w słowo, nawet nie dając się dobrze rozkręcić.

-- Przecież to oczywiste, że ktoś taki jak on będzie miał dziewczynę. Nie rozumiem, co ona może mieć ze mną wspólnego – szatynka wzruszyła ramionami, kładąc kask na podłodze obok fotela obrotowego, na którym siedzi. Podciągnęła jedną nogę, zginając ją w kolanie i opierając na niej brodę.

-- Nie przerywaj mi, a dowiesz się wszystkiego po kolei – westchnął mężczyzna, przewracając oczami, po czym zajął miejsce naprzeciwko; po drugiej stronie biurka, wykonanego z jasnego drewna. – Otóż Samantha jest wredną suką, której tak naprawdę nikt nienawidzi. Nie rozumiem Malika, z resztą nie tylko ja, ale cała reszta gangu również, dlaczego on ja dalej trzyma, skoro zna całą prawdę na jej temat. Wydaje mi się, że jest mu potrzebna do brudnej roboty, ale nie ważne. Nie do tego dążę. Otóż, jak już wspomniałem nikt nawet nie lubi przebywać w obecności Samanthy. Wszyscy jesteśmy wyczuleni na zachowanie, podobne do zachowania tej świruski – mężczyzna wzruszył ramionami, jakby to, co przed sekundą powiedział, było najoczywistszą prawdą na świecie. Ciemnowłosa spuściła głowę, starając się przez chwilę zastanowić.

-- Przecież ja jestem wredna dla was wszystkich od samego początku. Nie rozumiem, dlaczego nagle teraz, po dwóch i pół miesiąca zaczęło wam to przeszkadzać – rzuciła kobieta, w dalszym ciągu nie patrząc na swojego towarzysza.

-- Uwierz mi na słowo, że kiedy jesteś w obecności Malika, to mocno się hamujesz – zakpił Liam, po raz kolejny przewracając oczami. Włączył komputer, chcąc sprawdzić, czy Zayn nie przysłał mu jakichś wiadomości, ewentualnie wieści z misji, chociaż wiedział, że na to nie ma co liczyć. Mulat, kiedy zaczynał wszystko sam, to musiał w taki sam sposób skończyć i nie było przeproś. Nawet, jeśli miałby przez to zginąć.

-- No dobra, ale wy też nie jesteście bez winy. Na przykład Niall. Chciał się czegoś dowiedzieć na mój temat dla własnych korzyści, a chwilę później poleciał z tym to Malika tylko po to, żeby zarobić u niego kilka dodatkowych punktów – Cass usiadła prosto, podnosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej, jakby chciała pokazać, że umywa od tego wszystkiego ręce.

-- To mścij się na nim, a nie na wszystkich dookoła – westchnął zrezygnowany Liam, wyciągając dłoń w kierunku szatynka. Ta niechętnie podała mu pendraiwa, którego wydobyła ze swojej kieszeni i natychmiast podniosła się, chwytając kask w dłonie, po czym wyszła z pomieszczenia. Zdecydowanie mężczyzna zafundował jej zbyt dużo myślenia, żeby teraz od tak po prostu mogła zostać w ich domu i dalej z nim rozmawiać. Umysł Cass mógłby tego nie znieść i eksplodować.

         Nie zwracając zupełnie uwagi na dwóch pozostałych mężczyzn, którzy uważnie przyglądali jej się z kuchni, kiedy tylko pojawiła się na dole, wyszła na zewnątrz, zakładając po drodze kask. Chciała teraz wrócić do domu, żeby w końcu coś zjeść i tak jak wcześniej zaplanowała – sporządzić taktykę na dzisiejszy wieczór. Samuel był zdecydowanie bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem, niż Brand, więc dostanie się do jego domu w cale nie musi być aż tak łatwe, jak to poszło w przypadku tego drugiego.

         Odpaliła silnik, od razu wyjeżdżając z terenu posesji Malika i jego przyjaciół. To miejsce dziwnie na nią działało i nie za bardzo lubiła w nim przebywać. Czuła się w nim, jakby zaraz miała się udusić. Nie mogła złapać nawet jednego, normalnego oddechu, ponieważ cały czas wydawało jej się, że jest obserwowana pod każdym względem. Nawet, jeśli Malika nie było w kraju, a jego popychadła nie przychodziły mu do domu i przebywali w nim tylko przyjaciele Mulata. Na początku, szatynce wydawało się, że z nimi będzie jej zdecydowanie łatwiej się dogadać, ale od jakiegoś czasu zupełnie przestała ich rozumieć.

         Zaparkowała motor w podziemiach bloku i weszła do windy. Nie ma najmniejszego zamiaru paradować po mieście w zakrwawionych ubraniach. Mogłaby w ten sposób tylko jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację, a tego zdecydowanie nie chciała. Weszła do swojego mieszkania, od razu zdejmując z siebie wszystkie ubrania, oprócz bielizny i wrzucając je do salony na podłogę. Kabury i pokrowce umieściła natomiast na szklanym stoliku do kawy. Założy je jeszcze dziś wieczorem, kiedy będzie wydobywać informacje z komputera Cenzie ‘go.

         Weszła do swojego pokoju i stanęła przed szafą, szukając w niej ubrań, nadających się na dzisiejszą, nie najlepszą pogodę. Wszystkie rzeczy były pawie takie same, jak te, które miała na sobie wcześniej z tą różnicą, że wybrała szarą bluzę. Założyła białe skarpetki i zeszła na dół, żeby odnaleźć swój telefon i zadzwonić do Samuela. Stwierdziła, że przekaże mu ważniejsze informacje, a on powie wszystko Fernandezowi. Tak będzie rozsądniej i nikt nie będzie podejrzewał jej o zdradę. Przecież gdyby ktoś zauważył, że wchodzi do domu komisarza nowojorskiej policji, byłaby skończona.

~ Cassie, coś się stało, że dzwonisz? – usłyszała zaniepokojony głos przyjaciela po drugiej stronie słuchawki. Zaśmiała się cicho, siadając na kanapie i zaczęła obracać pilota w wolnej dłoni.

~ Jak na razie nie. Mam po prostu do ciebie bardzo ważną sprawę, której nie powinnam załatwiać przez telefon. Mogłabym do ciebie przyjść dzisiaj przed wieczorem? – zapytała, słysząc w tle rozmowy innych policjantów, obecnych na komisariacie.

~ Oczywiście. Powiem tylko panu Marcowi, że ty dzwoniłaś i za piętnaście minut jestem w domu – mruknął, podnosząc się z krzesła. Ciemnowłosa domyśliła się, że jej przyjaciel nie chce czekać nawet chwili dłużej i w sumie nie dziwiła mu się. Sama na pewno postąpiłaby dokładnie tak samo.

~ Będę o czternastej trzydzieści – rzuciła jeszcze tylko i zerwała połączenie, odkładając telefon na stolik, obok broni.

         Rozejrzała się po pomieszczeniu, chcąc znaleźć dla siebie jakieś zajęcia na pół godziny, które zostało jej do wyjścia. Westchnęła ciężko, podnosząc się z siedzenia i wędrując prosto do kuchni. Musi coś zjeść, bo później może już nie mieć na to okazji, a nie ma zamiaru uganiać się za wrogami Malika z pustym żołądkiem. Tego byłoby zdecydowanie zbyt wiele. Wystarczy, że głodzili ich w szkółce, podczas szkoleń. Musiała funkcjonować po kilka dni bez snu, jedzenia i wody. Chcieli przygotować ich zawodu jak najlepiej i rozumiała to w stu procentach. Przecież może się zdarzyć, że podczas misji nie będzie miała dostępu do najpotrzebniejszych do przeżycia produktów. Sama wybrała sobie taką przyszłość i nie ma zamiaru narzekać na to, co robi, ponieważ uwielbia to całym sercem. Szczerze powiedziawszy, gdyby mogła cofnąć się w przeszłość i dokonać wyboru raz jeszcze, do nie zmieniałaby zupełnie nic w tej kwestii.

         Wyjęła z lodówki kanapki, które leżały w niej na pewno już od kilku dni. Nie zwracając na to jednak najmniejszej uwagi zjadła dwie i wytrzepała ręce nad zlewem, po czym wypiła pół butelki wody. Przeważnie nie potrzebowała nic specjalnego, żeby zaspokoić swój głód. Nie tolerowała jedynie jajek pod żadna postacią. Za długo żywiła się tylko nimi i najnormalniej w świcie przejadła się nimi.

         Wzięła z sobą na razie tylko jeden pistolet, który wsadziła za pasek spodni. Zdecydowanie wolała nosić je w ten sposób, niż zakładać na siebie cholernie niewygodne kabury. Zeszła po schodach, tym razem wybierając Subaru, jako środek transportu. Deszcz ponownie zaczął padać i jazda na motocyklu stała się kilkukrotnie bardziej niebezpieczna, niż po mokrej nawierzchni.

         Ustawiła klimatyzację, odpaliła silnik, włączyła radio i wyjechała z parkingu. Miała nadzieję, że żadna z sąsiadek nie przyjdzie do niej na skargę, dotyczącą trzaskania drzwiami zdecydowanie częściej, niż normalnie. Nie raz miała już okazję kłócić się z nimi na temat tego, że sprowadza do siebie przynajmniej kilku mężczyzn w miesiącu. Nie przewidziały jednak, że mogą to być współpracownicy szatynki z policji, z którymi osobiście omawiała szczegóły, dotyczące aktualnego planu.

         Zaparkowała przed blokiem Samuela i wyszła z samochodu, truchtem udając się w kierunku wejścia. Cassandrze nawet trochę nie podobał się fakt, że będzie musiała działać podczas deszczu. Zadanie jest wtedy kilkukrotnie utrudnione, przez co szansa na niepowodzenie wzrasta kilkukrotnie. Weszła po schodach na drugie piętro i zapukała do drzwi. Po kilku sekundach wejście otworzyło się, a Rossi odsunął się, zapraszając ją gestem ręki do środka.

-- Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi cię przez ostatnie kilka miesięcy. Z tymi kretynami nie da się normalnie porozmawiać. Za każdym razem mają inny humor. Jak nie chcą, żebym dostała się do tego cholernego gangu, to mówią mi, że zaczynają wariować z moim zachowaniem i żałują, że przekonali Malika. Normalnie, jak baby w ciąży – mruknęła na sam początek, wchodząc w głąb mieszkania i żywo gestykulując rękami w każdą, możliwą stronę.

-- Mnie również miło cię widzieć, przyjaciółko – zaśmiał się mężczyzna, wyjmując z lodówki napój i biorąc go oraz dwie szklanki, udał się do dużego pokoju, odkładając wszystko na ławę. Jego mieszkanie było zdecydowanie mniejsze, od tego, w którym mieszka Willson, ale jak dla niego jest wystarczające.

-- Przejdźmy do rzeczy – westchnęła ciężko, chwytając jedną z napełnionych przez blondyna szklanek. – Musisz przekazać coś bardzo ważnego Fernandezowi. Ale przede wszystkim zadzwoń do niego i powiedz mu, żeby postawił na nogi paryską policję. Malik tam jest.

~*~

         Zayn wsiadł do czarnego samochodu, kładąc walizkę na tylnych siedzeniach Odetchnął głęboko, odpalając silnik i ruszając w kierunku umówionego miejsca. Chciał w końcu załatwić wszystkie sprawy i móc wrócić do Nowego Yorku, żeby zająć się czymś zdecydowanie ważniejszym.

         Zatrzymał samochód między drzewami i rozejrzał się dookoła. Klient był już na miejscu i czekał oparty o samochód, uważnie rozglądając się dookoła. Zayn już chciał wysiąść z pojazdu, żeby odebrać swoją kasę, ale mężczyzna poderwał się z miejsca, wsiadł do Opla, który stał za nim i odjechał natychmiast z miejsca. Mulat zmarszczył brwi, spoglądając za siebie. Otworzył szeroko oczy, widząc kilka wozów policyjnych, zmierzających prosto w jego kierunku. Natychmiast odpalił silnik i zaczął jechać w kierunku lasu. Dobrze wiedział, że nie ma najlepszego samochodu do jazdy terenowej, ale w ten sposób łatwiej mu będzie ich wszystkich zgubić.

~*~

         Cassandra wyszła z pomieszczenia, od razu wsiadając do samochodu i kierując się do swojego mieszkania. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, więc musiała po woli zaczynać działanie. W sumie cieszyła się, że będzie mogła mieć to wszystko za sobą, ale nie podobał jej się fakt, że deszcz w dalszym ciągu nie przestaje siąpić. Z cichym westchnieniem zatrzymała się na światłach, widząc z daleka sporą, czerwoną kropkę. Nie miała zielonego pojęcia, jak powinna rozegrać to, co będzie działa się w ciągu najbliższych dwóch, trzech godzin. Wiedziała tylko, że jeśli zbyt wcześnie da się zauważyć, to ludzie Samuela bez większego problemu ją zabiją, a ona jeszcze nie chciała żegnać się z tym światem. Zbyt wiele rzeczy miała do zrobienia, a najważniejszą z nich wszystkich w dalszym ciągu pozostawało schwytanie Malika i umieszczenie go w zakładzie karnym.

         Wjechała do podziemnego parkingu, od razu udając się do swojego mieszkania. Zmęczenie po woli zaczynało dawać o sobie znać, co zirytowało szatynkę jeszcze bardziej, niż woda, strumieniami wylewająca się z nieba. Jej ruchy były dwukrotnie spowolnione, przez co istniało większe prawdopodobieństwo, że ktoś będzie w stanie ją złapać. Nie mogła sobie na to pozwolić.

         Weszła do mieszkania, od razu kierując się do salonu i opadając na kanapę. Zastanawiała się, co może zrobić, żeby zakończyć to wszystko szybciej. Zawiadomiła paryską policję, co prawda za pośrednictwem Samuela, ale jednak to ona przekazała mu, co ma powiedzieć. Miała cichą nadzieję, że uda im się go złapać, ale nie robiła jej sobie zbyt wiele. Cały czas pamiętała, że mowa jest o Maliku, który nie daje się zamknąć w więzieniu już od dobrych kilku lat.

         Wzięła w dłonie poduszkę, przyciągając ją sobie do twarzy i krzycząc w nią z całej siły. Miała serdecznie dość i po woli zaczynała żałować, że wpakowała się w coś takiego. Nie mogła jednak pozwolić, żeby ktoś, kto zabił Josephine, chodził po świecie.

~*~

         Malik jechał z zawrotną prędkością między drzewami, a drobne gałęzie co chwile odbijały się od szyb i karoserii. Oczy miał zmrużone, a dłonie mocno zaciśnięte na kierownicy. Nie miał zamiaru poddawać się bez walki i ucieczka właśnie nią była. Spojrzał we wsteczne lusterka, żeby ocenić, jak bardzo oddalił się od wozów policyjnych. Niestety odległość była za mała, żeby ich zgubić. Zaklął ostro pod nosem, mocniej wciskając pedał gazu w podłogę.

         Po chwili zauważył asfalt, a co za tym idzie, las zaczynał się kończyć. Na całe szczęście dla niego. Wbił ostatni bieg, wymijając większe pniaki, żeby się na nich nie zawiesić i wjechał na twardą powierzchnię. Od razu wykonał ostry zakręt, chcąc znaleźć się jak najbliżej miasta. Dzięki temu mógłby zmusić policjantów do większej rozwagi w prowadzeniu radiowozów, ponieważ zaistniałby spore prawdopodobieństwo, że kogoś potrącą.

         Nie zważając na bramki, odgradzające główny paryski rynek od ulicy, wjechał na niego, tratując je po drodze. Nie liczył się fakt, że niszczy teraz jeden ze swoich ulubionych samochodów. Ważniejsza dla niego była wolność i życie. Nigdy nie pozwoli dopaść się jakimś frajerom w mundurach. Nadepnął mocno na hamulce, jednocześnie wykręcając samochód o sto osiemdziesiąt stopni. Uśmiechnął się, widząc za kierownicą jednego z pojazdów Jenkinsa. Zastanawiał się, kto z jego gangu jest zdrajcą. Od razu wykluczył Cassandrę i swoich przyjaciół. Szatynka za bardzo starała się do niego dostać, żeby od tak po prostu polecieć na policję z informacją o tym, gdzie aktualnie ma zamiar dokonać interesu. Poza tym osobiście ją sprawdzał, więc nie ma opcji, żeby cokolwiek pominął. Chłopaki również nie byliby w stanie wbić mu w plecy noża.

         Po raz kolejny sprawdził, jak duża jest jego przewaga nad radiowozami i zdecydowała, że wróci do lasu. Postanowił jednak wybrać trochę inną drogę, żeby ich zmylić. Skręcił ostro w lewo, powodując że opony zaczęły mu głośno piszczeć. Zjechał na przeciwległy pas ruchu, powodując, że samochody, nadjeżdżające z przeciwka, w ostatnim momencie wjeżdżały na chodnik. Nie przejmował się, że może spowodować wypadek. Wolałby zginąć na miejscu, niż dać się złapać policji.

         Otworzył szeroko czy, widząc przed sobą zamkniętą drogę. Postanowił jednak się nie zatrzymywać i przejechał obok walca. Niestety, przestrzeń pomiędzy nim a inną maszyną była niewielka i samochód Mulata nie zmieścił się w niej do końca, przez do oderwało mu lusterka i porysowało boki pojazdu. Zatrzymał się, zerkając za siebie, żeby sprawdzić czy policja również stanęła. Ku jego zdziwieniu nawet za nim nie pojechali. Zmrużył powieki, widząc jak wysiadają z radiowozów i wyciągają broń. Nie sądził, że posuną się tak daleko. Z zasady wolą złapać przestępcę. Pierwsza seria rozbiła tylną szybę i poważnie uszkodziła bagażnik. Zayn zaklął po raz kolejny i zaczął cofać. Nie miał zamiaru być ich strzelnicą. Tego było zdecydowanie za wiele.

         Po kilku minutach z powrotem był prze lesie, jednak w dalszym ciągu nie mógł zgubić denerwującego go, od jakiegoś czasu, ogona. Wjechał między drzewa. Coraz bardziej zaczynał mu doskwierać ból w ramieniu, w którym utkwiła jedna z kul. Zatrzymał się i wysiadł z samochodu, a raczej z tego, co po nim zostało. Szybkim krokiem udał się przed siebie, chcąc zaszyć się gdzieś w lesie i schować za jednym z drzew, żeby to wszystko przeczekać.

~*~

         Wieczór w końcu zawitał w Nowym Yorku. Cassandra stanęła przed lusterkiem, uważnie przyglądając się swojemu odbiciu. Zakrwawione ubrania, które z powrotem założyła na siebie, wręcz parzyły skórę szatynki. Chciała się ich jak najszybciej pozbyć. Deszcz w dalszym ciągu dudnił w parapety i okna Nowojorczyków i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Kobieta westchnęła ciężko, wychodząc z mieszkania i zamykając je na klucz, który po chwili schowała w kieszeni spodni. Zeszła po schodach na parking, rezygnując tym razem z windy. Chciała dać sobie chwilę na zastanowienie się nad planem, który wymyśliła niecałe pół godziny temu. Wiedziała, że kiedy już wsiądzie do samochodu, to nie będzie w stanie myśleć o niczym innym jak to, czy paryskiej policji udało się złapać Malika.

         Zanim weszła na ostatnie piętro, stanęła w wejściu i rozejrzała się uważnie dookoła, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma na parkingu. Nie chciała, żeby ktokolwiek zauważył ją z krwią na ciuchach. Starsze panie na pewno nie omieszkałyby powiadomić o tym policji, a w dalszym ciągu niewiele jednostek wiedziało o tym, w jaki sposób postanowili razem z Fernandezem wykiwać gang.

         Tak, jak podejrzewała, kiedy tylko wyjechała na, opustoszałe z powodu nawałnicy, ulice Nowego Yorku, w jej umyśle pojawił się brązowooki mężczyzna, którego nienawidziła całym sercem. Miała cichą nadzieję, że chłopakom uda się go w końcu dorwać, ale gdzieś w środku przemawiał do niej cichy głosik, twierdzący, że tak naprawdę tego nie chce i wolałaby, żeby wrócił cały i zdrowy. Starała się go zagłuszyć, ale nic z tego nie wyszło. Cały czas w umyśle Cassie istniała myśl, że zaczyna się przekonywać do swojego „szefa”. Właśnie dlatego chciała jak najszybciej zakończyć swoją misję i mieć święty spokój. Przynajmniej aż do kolejnej akcji, w której to ona znów odegra pierwsze skrzypce.

         Cieszyła się, że Fernandez za każdym razem przychodzi z propozycją najpierw do niej. Dzięki temu upewniała się, że jest jednym z najlepszych gliniarzy w mieście, a może nawet Stanie. Każdy chciał z nią współpracować, a ona rzadko kiedy odmawiała. Przecież młodym jest się tylko raz i należy w pełni wykorzystywać swoje siły przy robieniu tego, co się kocha. A ona uwielbiała swój zawód pod każdym, możliwym względem pomimo tego, jak bardzo niebezpieczny by nie był.

         Po raz kolejny zaparkowała przecznicę od domu gangstera, którego tym razem ma okraść z ważnych informacji. Uśmiechnęła się do siebie blado, widząc jak krople deszczu coraz wolniej spadają z nieba, aż w końcu zabrakło ich całkowicie. Wysiadła z pojazdu, zamykając za sobą drzwi za pomocą centralnego zamka i szybkim krokiem udała się w kierunku swojego celu. Dobrze wiedziała, że kiedy deszcz przestaje padać, to nowojorskie ulice automatycznie odżywają. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby ktokolwiek ją teraz zobaczył. Sprawdziła, czy cały arsenał, przyczepiony do ciała Cassie, jest na swoim miejscu i przeskoczyła przez płot.

         Naciągnęła kaptur na głowę i mrużąc oczy, rozejrzała się uważnie dookoła siebie. Kiedy nie zobaczyła nikogo, ruszyła przed siebie. Uniosła oczy ku niebu, rozkładając ręce na boki, kiedy tylko pies zaczął głośno szczekać. Mogła przewidzieć, że Cenzie zafunduje sobie jakieś strzegące teren zwierzątko. Założyła szybko maskę na twarz, kiedy tylko podwórko zostało rozjaśnione przez światła i podbiegła do piorunochronu, wspinając się po nim szybko. Stanęła na parapecie, przywierając plecami do ściany budynku i nasłuchując odgłosów z korytarza. Kilka przekleństw i cała masa krzyku dobiegła do uszu szu Willson, przez co na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Uwielbiała doprowadzać ludzi do szału, a szczególnie tych, którzy byli jej wrogami.

         Kiedy wszystkie odgłosy ustały, wskoczyła do środka, dziękując w duchu, że nikt nie włączył światła. Zdecydowanie wolała wkradać się w ciemnościach, ponieważ łatwiej było się podkraść, a w ostateczności, zaatakować przeciwnika.

         Kucnęła za niewielkim stolikiem, kiedy po całym pomieszczeniu rozniósł się odgłos ciężkich kroków. Ciemność miała również swoje wady – między innymi prawie nic nie widziała, przez co stawała się dość łatwym celem. Wstrzymała oddech, kiedy mężczyzna przeszedł obok niej, nawet jej nie zauważając i szybkim krokiem zbiegł po schodach.

         Cass natychmiast poderwała się z podłogi i zaczęła zaglądać do każdego pokoju po kolei. Dobrze wiedziała, że nie jest to najlepszy pomysł na świecie, ale na razie nie miała żadnego innego, który okazałaby się choć trochę lepszy. Jęknęła cicho, wchodząc pod łóżko, kiedy tylko do jej uszu dobiegło kilka głosów, mówiących o tym, że teren jest czysty i mogą wracać spokojnie spać. Po raz kolejny napełniła płuca powietrzem, przestając oddychać. Nie poradzi sobie z nimi wszystkimi. Odczekała chwilę, aż mężczyzna położy się i zaśnie, po czym wygramoliła się spod mebla i po cichu wyszła na korytarz. Nie chciała nikogo więcej zabijać z myślą, że robi to tylko i wyłącznie dla Zayn ‘a.

         Uśmiechnęła się do siebie, kiedy w końcu trafiła na pokój, których choć w najmniejszym stopniu przypomina gabinet. Szybko podeszła do biurka, na którym znajdował się czarny laptop i uruchomiła go. Niestety tym razem nie poszło jej już tak łatwo ze ściąganiem z niego hasła. Zrezygnowana zamknęła klapę, wypięła komputer z prądu i odwróciła do góry nogami, po czym wyjęła z niego twardy dysk. Rozpracuje go w domu – tam będzie miała więcej czasu na działanie i pewność, że nikt nie przerwie jej działania.

~*~

         Zayn opadł na kolana, pochylając się do przodu. Rana postrzałowa była zdecydowanie poważniejsza, niż mu się wcześniej wydawało. Krew lała się z niej nieustannie, przez co mroczki w oczach mężczyzny nie chciały dać za wygraną. Wziął głęboki oddech i przeczołgał się pod jedno z drzew, opierając się o nie.

-- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – sarkastyczny, przesycony nienawiścią głos, dobiegł do uszu Malika. Mężczyzna odwrócił głowę w kierunku osoby, która do niego przyszła i przewrócił oczami.

-- Jenkins – wysyczał Mulat, akcentując nazwisko komisarza, jakby było największą obelgą na świecie. – Lepiej mnie zabij, bo ja nie zamierzam siedzieć w więzieniu – dodał od razu, wywołując głośny śmiech Axla.

-- Skoro tak chcesz – kolejny pocisk wylądował w ciele Zayn ‘a, tym razem odbierając mu świadomość i przytomność. 

~*~

Już, emocje opadły? Nie chcecie mnie zabić? No to możemy przejść do notki ode mnie, o ile jeszcze chcecie ze mną zostać :)
Zacznę tak - hahahahaha, mówiłam, że kogoś zabiję. Nawet sugerowałam kto to będzie, ale i tak mi nie uwierzyłyście XDD
Zapraszam do bohaterów, zajrzeć co pisze pod zdjęciem Malika. Może da wam to jeszcze trochę do myślenia. Wytłumaczenie sytuacji najprawdopodobniej w następnym rozdziale, ale pewności nie mam, bo nie pamiętam xd
A teraz sentencja od autorki, którą wymyśliła SAMA:
Najważniejsze jest to, żeby angażować się to, co się naprawdę kocha, pamiętajcie :)
Pozdrawiam, życzę udanej nocy i zapraszam za 3/4 dni,
Evansiątko xx

4 komentarze:

  1. Dobra. Przyznaję jesteś jedną z najlepszych autorek opowiadań jakie czytałam. Teraz to ja nic nie rozumiem... Malik'a zabili? Jest środa wieczór więc raczej mój mózg już nie pracuje i poczekam aż się sprawa wyjaśni sama.
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu kocham cię najmocniej na swiecie! Tak bardzo dziekuje za wzbogacanie mojego zycia tym opowiadaniem <33
    1. Kocham fragment w ktorym Zayn stwierdza że Cassandra nie mogla go podkablowac do glin bo osobiscie ja sprawdzal hahhaha
    2. Koncowke tez kocham lalalalala
    3. Czekam z niecierpliwosia na nastepny bo sa ajskagdha
    4.uwielbiam cie <4

    OdpowiedzUsuń
  3. Dduduejjsujsjwfff dziekuieee za dedyyyka! <3
    Rozdzial jak zawsze swietny! uwielbiam!! :)
    @sassypayno

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny :))
    Nie dało by się dodać szybciej rozdzialu?
    Już nie moge się doczekać!!!

    OdpowiedzUsuń