21 marca 2015

[16] Chapter Sixteenth (First Season)

Fazy żalu: podobno pierwszą jest niedowierzanie. ~ Harlan Coben
         Cassandra usiadła przy biurku, od razu podłączając twardy dysk, który zabrała, do swojego laptopa. Zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób może złamać hasło, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zrezygnowana w końcu wysłała SMS ‘a do Liam ‘a, żeby jak najszybciej do niej przyjechał. Co prawda uznała tę wiadomość, jako osobistą porażkę, ale nigdy nie była jednym z najlepszych hackerów na świecie. Owszem, potrafiła zdjąć poste hasła, albo dostać się do potrzebnych plików, ale tylko dlatego, że Samuel nauczył ją podstaw.

         Podniosła się i zbiegła po schodach na dół, kiedy tylko usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je na oścież, mrużąc oczy, kiedy Payne zaczął się jej uważnie przyglądać. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Odsunęła się od drzwi, pozwalając mu tym samym na wejście do środka. Mężczyzna jednak nawet się nie poruszył, w dalszym ciągu mierząc ją uważnym spojrzeniem. W końcu westchnęła podenerwowana i udała się w głąb mieszkania, prosto do swojego gabinetu. Nie zaszła daleko, ponieważ Liam - jakby nagle odzyskał świadomość – podszedł do niej w dwóch krokach odwrócił przodem do siebie.

-- Czemu masz całe ubrania we krwi? – zapytał ostro, przyciągając ją mocniej do siebie, żeby nie była w stanie się wyrwać. Szatynka przewróciła oczami, po czym wzruszyła obojętnie ramionami.

-- Jeżeli myślałeś, że uda mi się napaść na dwa domy i nikogo po drodze nie zabić, to powinieneś się zastanowić nad tym, w jakim zawodzie pracujemy – westchnęła, próbując zabrać swoje ramię i przywrócić krążenie krwi w całej ręce. Palce powoli zaczynały drętwieć kobiecie i nie mogła uznać tego za najprzyjemniejsze odczucie na świecie.

-- W sumie racja – mruknął i uwolnił Cassie. Szatynka natychmiast zaczęła poruszać ramieniem, zaczynając wspinać się po schodach.

         Po kilkudziesięciu sekundach w końcu dotarli do gabinetu ciemnowłosej. Nie chciała go tutaj wpuszczać, ale pocieszała się tym, że będzie mogła mieć go cały czas pod obserwacją. Payne usiadł za biurkiem i od razu wziął się za zabawę z komputerem. Musiał jak najszybciej wrócić do domu, ponieważ Louis i Samantha po raz kolejny postanowili udowodnić sobie nawzajem, kto jest ważniejszy dla Malika i po kim dłużej by płakał. Niall mógł sobie sam z nimi nie poradzić.

         Cassandra już od jakiegoś czasu nie robiła nic konkretnego. Siedziała przed szufladą i układała w niej papiery. Mężczyzna był zbyt skupiony na swojej pracy, żeby cokolwiek przeczytać, albo zauważyć coś ciekawego. Westchnęła cicho, zamykając przegrodę na klucz i wyjmując z kieszeni wibrujący telefon. Zaraz po przeczytaniu SMS ‘a, oczy szatynki otworzyły się szeroko, a źrenice powiększyły do nienaturalnych rozmiarów.

-- Malik nie żyje – powiedziała cicho, zasłaniając usta dłonią, jakby w cale nie chciała powiedzieć tych trzech słów. Liam przerwał pracę i zaczął się głośno śmiać, ale żaden bodźce nie dochodziły do Cassie. W końcu dostała to, czego chciała, ale nie czuła się usatysfakcjonowana, a nawet wręcz przeciwnie. Gdyby tylko mogła, to cofnęłaby czas i nie kazała Samuelowi dzwonić do nikogo. – Ja nie żartuję. Patrz – głos dwudziestopięciolatki załamał się nieznacznie, co natychmiast zamaskowała głośnym odchrząknięciem, po czym podała swój telefon Payne ‘owi. Mężczyzna natychmiast odebrał od niej komórkę.

-- Skąd wiesz, że to nie podróbka? – zapytał, mierząc kobietę uważnym spojrzeniem. Cass zamknęła oczy, kręcąc głową w każdą możliwą stronę i podciągając kolana pod brodę, o które oparła głowę. Wplotła palce we włosy, ciągnąc za nie z całej siły. Powinna się cieszyć, a nie czuć tę cholerną pustkę, jaka towarzyszyła jej po stracie Josephine.

-- Mam wtykę w policji. Wszystkie informację dostaję zaraz po zdarzeniu – ciemny blondyn natychmiast poderwał się z siedzenia i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.

         Po kilku sekundach zawrócił jednak, podchodząc do Cassandry. Wziął ją na ręce i zaczął nieść w kierunku wyjścia z mieszkania. Wyszedł z klatki schodowej i posadził ją na miejscu pasażera. Nie bał się zostawić otwartego mieszkania kobiety, ponieważ zanim po nią wrócił, zdążył napisać do jednego z ludzi Malika, żeby pilnował go i nie grzebał w niczym, bo może tego pożałować. Zajął miejsce kierowcy, odpalając silnik i od razu włączając się do ruchu.

         Jego głowa, zazwyczaj pełna wyjść awaryjnych, teraz świeciła kompletną pustką. Musiał jak najszybciej porozmawiać z chłopakami, żeby dojść do czegokolwiek. Jeżeli Willson mówi, że coś się stało i wie to od swoich „znajomości”, to jak najszybciej trzeba sprawdzić tą informację, ponieważ może okazać się faktycznie prawdziwa.

~*~

         Komisarz Axel Jenkins chodził w te i z powrotem po pustym korytarzu jednego z nowojorskich szpitali. W trzy godziny wrócili tutaj z Europy i zaczęli przywracać Malika do żywych. Kazał Rossi ‘emu zadzwonić do Cassandry i powiedzieć jej o zgonie gangstera. Nikt na ranie nie mógł go szukać. Musiał mieć czas do działania. Kiedy tylko mężczyzna w białym kitlu wyszedł z sali operacyjnej, natychmiast do niego podbiegł.

-- Co z nim? – zapytał bez chwili zwłoki. Radiowóz już na niego czeka i musi jak najszybciej znaleźć się u pewnej osoby, która mogłaby pomóc mu w realizacji planu.

-- Będzie żył. Jednak muszę pana prosić, żeby pospieszył się pan z przywiezieniem zastępcy. Nie mogę blokować całego oddziału wiekami, ponieważ mam wielu pacjentów – upomniał go lekarz, splątując palce u dłoni przed sobą i poruszając się na stopach do przodu i do tyłu.

-- Jutro na pewno będzie tutaj – zapewnił i truchtem udał się w kierunku wind. Naprawdę musi się pospieszyć.

~*~

-- Ale jesteś w stu procentach pewna? – Niall po raz kolejny zadał to samo pytanie, mierząc uważnym spojrzeniem twarz szatynki.

-- Tak, Horan! Jest kurwa w stu procentach pewna i ja też jestem w stu procentach pewny! Malik nie żyje! – krzyknął podenerwowany Liam. Cała sytuacja chyba właśnie zaczęła do niego dochodzić i wróciło logiczne myślenie. Nie mógł uwierzyć w to, że jeden z jego najlepszych przyjaciół zginął robiąc coś, w czym był najlepszy.

-- Nie krzycz na mnie! Po prostu to niemożliwe, żeby Zayn od tak po prostu dał się zabić – syknął Niall, rozkładając ręce na boki i mierząc Payne ‘a złym spojrzeniem.

-- To mnie nie wkurwiaj bardziej niż już jestem – odwarknął Payne, podrywając się z siedzenia i podchodząc kilka kroków do blondyna. Ten natychmiast podniósł ręce, gotowy do samoobrony.

-- Przestańcie kretyni. Jeszcze chwilę i ją obudzicie – syknął Louis, wchodząc szybkim krokiem do salonu i od razu podchodząc do szafki z trunkiem, z której wyjął Jack ’a Daniels ‘a. Nie miał zamiaru dłużej wysłuchiwać krzyków przyjaciół, bo to i tak w niczym im nie pomoże. – Musimy spiąć dupy i dowiedzieć się, gdzie jest ciało Malika, o ile on naprawdę nie żyje – mruknął bardziej do siebie, nalewając sobie pełną szklankę alkoholu. Czuł, że dłużej już bez niego nie wytrzyma. - Nie uwierzę, dopóki nie dotknę go martwego. Do tego momentu dla mnie przez cały czas będzie żywy.

-- To oczywiste, że ktoś sprzedał Willson jakąś dobrą ściemę! – krzyknął po chwili ciszy blondyn, w dwóch krokach podchodząc do Tomlinson ‘a. Wyrwał mu z dłoni szkło i przykładając je do ust, wypił pozostałość whisky, znajdującej się w nim. - Co z nią? – Niall opadł na kanapę, wplatając palce we włosy i zaczynając ciągnąć za nie z całej siły. To wszystko zaczynało go przerastać. Nie miał bladego pojęcia, w co powinien wierzyć i komu zaufać. Dookoła niego, jak i w nim samym, nie znajdowało się nic, oprócz ogromnego chaosu.

-- Usnęła, ale trudno było. Cały czas powtarzała, że to ona jest temu winna. Jakby dobrze wiedziała, co się tam stało – szatyn wzruszył ramionami, wyciągając z szafki kolejną szklankę i ją również napełnił po brzegi, ale tym razem trzymał szkło mocniej w dłoni.

-- A może mówiła prawdę – westchnął ponuro Liam, odstawiając z hukiem kryształ na szklany stół, ozdabiający pomieszczenie.

-- Wątpię, za bardzo jej na nim zależało – skrzywił się nieznacznie. Spuścił wzrok na swoje dłonie, opierając się plecami o barek.

~*~

         Nienaturalnie blade ciało Mulata leżało na szpitalnym łóżku, podpięte do kilkuset kabelków, łączących go z urządzeniami, które jako jedyne wskazywało na to, że mężczyzna jeszcze żyje. Wszyscy myśleli, że jest nieprzytomny i bliski śmierci, jednak bardzo się mylili. Zayn był w pełni świadomy tego, że znajduje się teraz w ogromnym niebezpieczeństwie bez wyjścia. Słyszał, jak Jenkins opowiadał lekarzowi o tym, że chce podstawić kogoś na jego miejsce i wykiwać cały jego gang. 

         Cholernie wściekał się o to, że nie jest w stanie nawet ostrzec przyjaciół. Może, gdyby nie te wszystkie cholerne leki, które wprowadzali mu nieustannie od kilkunastu godzin do organizmu, to byłby w stanie podnieść się i uciec. Wiedział jedno. Musi pomóc chłopakom i nie spocznie, dopóki nie uda mu się stąd wydostać. Nawet, jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jakiej uda mu się dokonać w życiu.

~*~

         Komisarz Axel Jenkins siedział właśnie w samochodzie i uważnie przyglądał się obrazom, mijanym za oknem. Jego plan, jak zdobyć wszystkie pliki z komputera Malika, był w stu procentach dopracowany i teraz jechał do mężczyzny, który mógłby mu pomóc w jego realizacji. Tak naprawdę był niezbędnym czynnikiem i musiał się zgodzić, ponieważ dalsze działanie byłoby bezsensowne.

         Wysiadł z samochodu, pokazując kierowcy gestem dłoni, żeby czekał w nim na niego i zakładając ciemne okulary, ruszył w kierunku obskurnej klatki schodowej. Bez najmniejszego oporu otworzył mocno skrzypiące, metalowe drzwi, przerdzewiałe już w wielu miejscach. Mężczyzna skrzywił się mocno, ciesząc się niezmiernie, że nie musi mieszkać w takim miejscu. Wsadził dłoń do garniturowych spodni, zaczynając wspinać się po schodach na najwyższe, czwarte piętro.

         Nie pokusił się o to, żeby dotknąć barierki. Wyglądała tak, jakby zaraz miała rozpaść się, a sam jej wygląd również do tego nie zachęcał. Z resztą schody nie prezentowały się w cale lepiej. Jenkins mógł dać sobie rękę obciąć, że przed sekundą widział uciekającego szczura, przez co po jego plecach przebiegł nieprzyjemny, odrażający dreszcz. Nienawidził wszystkich zwierząt, ale te działały na niego szczególnie nieprzyjemnie.

         Stanął przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami, w dużej części zjedzonymi przez korniki. Zapukał w nie ostrożnie, nie chcąc jeszcze bardziej ich uszkodzić. Po chwili usłyszał ciężkie kroki, a w następnej wejście otworzyło się z głośnym szczękiem, ukazując szeroko uśmiechniętego, młodego mężczyznę z chłopczykiem na plecach.

-- Dzień dobry, w czym możemy pomóc? – głos Mulata był rozbawiony do granic możliwości i na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że pomimo warunków, w jakich przyszło mu mieszkać jest szczęśliwym człowiekiem. A może to tylko maska?

-- Nazywasz się Daniel Fray, prawda? – Jenkins zmierzył go uważnym spojrzeniem, starając się przypomnieć sobie, czy wyglądał tak samo rok temu, kiedy przyprowadził tego samego chłopca, którego trzyma na plecach, na komisariat. Nie dostrzegł żadnej różnicy.

-- Tak to ja – zapewnił, przesuwając się w drzwiach i pozwalając tym samym wjeść mężczyźnie do środka. Jenkins, nie chcąc dłużej przebywać w towarzystwie szczurów, nie czekał ani chwili dłużej, tylko natychmiast skorzystał z zaproszenia. Zamknął za sobą ostrożnie wejście. – Niech pan pójdzie na balkon, a ja za chwilę do pana przyjdę – wskazał ręką kierunek, a sam udał się w zupełnie przeciwnym.

         Po dojściu na miejsce komisarz zajął pleciony fotel i wyjrzał za barierki, obserwując uważnie gorszą część Meksyku. Ostatnimi laty nie miał za bardzo okazji oraz chęci, zapuszczać się tak daleko, ale dokładnie pamiętał wszystkie swoje misje, związane z tym miejscem. Laików zawsze zaciąga się do brudnej roboty, żeby pokazać im wszystkim, co będą w przyszłości robić, jeśli nie uda im się uzyskać awansu na żadną, poważniejszą funkcję.

         Mężczyzna uśmiechnął się do siebie tryumfująco. Jemu udało się oszukać ich wszystkich w zaledwie kilka miesięcy, dzięki czemu znajduję się teraz tu, gdzie się znajduje i nikt nie podejrzewa go, kim tak naprawdę jest. Czego można chcieć więcej od życia? Informacji z komputera Malika, które on zdobędzie za wszelką cenę.

~*~

         Louis siedział na murku w Central Parku, oświetlonym przez uliczne latarnie. Pomimo dziewiątej w nocy i tak całkiem duża ilość ludzi odwiedzała to miejsce, co Tomlinson ‘owi nawet w najmniejszym stopniu nie odpowiadało. Bał się, że ktoś go rozpozna i zadzwoni na policję, przez co może wpaść w duże kłopoty. Postanowił jednak zaryzykować i zaprosić na wieczorny spacer kobietę, którą poznał kilka dni temu w klubie. Musiał jakoś odstresować się po tym wszystkim, co miało miejsce przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

-- Długo czekasz? – blondynka, ubrana w zwiewną, kolorową sukienkę i bladoróżowy sweterek stanęła przed nim w swoich wysokich szpilkach. Louis natychmiast podniósł się z miejsca, uśmiechnął do niej szeroko i wyciągnął w jej kierunku otworzoną dłoń.

-- Louis – przedstawił się cicho, nie chcąc zakłócać ciszy, panującej dookoła nich. – A odpowiadając na twoje pytanie. Nie, nie czekałem długo – dodał szybko, kiedy uścisnęła mu rękę.

-- Mam na imię Denise – odwzajemniła uśmiech, zabierając niechętnie dłoń z uścisku szatyna. Jego były takie duże i twarde. Prawdziwego mężczyzny i to jej się bardzo spodobało, chociaż gdzieś w środku wiedziała, że nie powinno. – Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła cicho i niepewnie. Tak naprawdę nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić w stosunku do niego. Przecież widzieli się tylko raz i zdążyła mu jedynie podać swój numer telefonu.

-- Nie ma czego opowiadać – zaśmiał się, nieco nerwowo. Schował dłonie do kieszeni, ruszając przed siebie wolnym krokiem. – Lepiej ty mi powiedz coś na swój temat – powiedział szybko, patrząc na nią kątem oka.

-- Nazywam się Denise Black, mam dwadzieścia pięć lat i pochodzę z Anglii. Aktualnie pracuję w niewielkiej kawiarence niedaleko Central Parku. Mieszkam ze starszą dwa lata ode mnie siostrą – wzruszyła ramionami, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i spuszczając głowę.

I jesteś kurewsko idealna. 

~*~

Zaprawdę powiadam wam. Akcja właściwa opowiadania dopiero się rozkręca, więc powinnyście wstrzymać się od opuszczenia mnie i czytać dalej. Nie określiłam się dokładnie do jakiego gatunku zaliczam The Queen Wears Black, więc równie dobrze może to być fantazy i Malik również wróci. Chociaż mnie wystarczy sam kryminał...
Wiecie co? Wczoraj pierwszy raz od października ćwiczyłam na wuefie i przetrąciłam kolano. To znaczy tak mama mówi, ale jak do poniedziałku nie przestanie boleć, to jadę na prześwietlenie. Zwolniona z wuefu z nogą w gipsie z powodu ćwiczeń na tym przedmiocie. Pięknie to brzmi...
Boli jak cholera.
Jeżeli jest tutaj ktoś, kto chciałby poznać mnie chociaż trochę, to zapraszam na mojego tumblra :)
Pozdrawiam, Evansik xx
Jeżeli macie jakieś dobre piosenki w zanadrzu, to błagam, podsyłajcie mi je w komentarzu. Powoli zaczynam znać całą moją listę na pamięć nawet, jeśli puszczam ją w przypadkowej kolejności.

3 komentarze:

  1. Ja Cię nie opuszczę! To opowiadanie z rozdziału na rozdział jest coraz lepsze :) Oby Mapik wrócił go gangu bo bez niego to nudno będzie =D
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super :))
    Pierwszy raz od października? No nieźle hahahah
    Czekam na nexta 💝

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie bomba *-* ale ten Malik no nie mogę tego zrobić xd

    OdpowiedzUsuń