„Kobieta jest organizmem ultra doskonałym. Potrafi się regenerować po ekstremalnie ciężkich doświadczeniach. Przetrwa wszystko.”
~ Katarzyna Nosowska
Rozdział dedykuję @LittleLittleLittle. Ty już doskonale wiesz, za co ;*
Liam
siedział w salonie i bezsensownie skakał po kanałach, jakie odbierał ich
telewizor. Odkąd Cass usnęła nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać.
Wszyscy, należący do gangu w dalszym ciągu mieli wolne, przez co nie
przychodzili do ich domu. Mężczyzna westchnął ciężko, przecierając zmęczoną
twarz dłońmi. Muszą jak najszybciej wziąć się do roboty, jeśli nie chcą marnie
skończyć, wykończeni przez swoich wrogów. Usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi,
więc w tempie natychmiastowym znalazł się w holu. Podniósł wysoko brew,
opierając się jednym ramieniem o framugę i ze skrzyżowanymi rękoma zaczął
przyglądać się uważnie poczynaniom swoich najlepszych przyjaciół. Nigdzie nie
widział Damiana, co mogło oznaczać jedynie, że zmył się gdzieś po drodze. Tym
lepiej dla niego. Na pewno nie chciałby oglądać Niall‘a w akcji, kiedy jest
zalany w cztery dupy. Nie jest to najprzyjemniejszy widok na świecie.
Szczególnie, jeśli upił się na smutnego, co wtedy było bardzo prawdopodobne.
Przecież dowiedzieli się o rzekomej śmierci Malika, co nie mogło na niego nie
zadziałać. Przecież był to również jego najlepszy przyjaciel.
-- Możecie zamknąć ryje? Willson
niedawno usnęła i nie jestem pewny, czy chciałaby ostać obudzona, zważając na
to, w jakim jest stanie – mruknął mężczyzna, zwracając na siebie uwagę
pozostałej dwójki. Niall zmarszczył brwi.
-- Co jej się stało? – burknął,
zawisając bez ruchu na ramieniu przyjaciela, który korzystając z okazji zaczął
ciągnąc go w kierunki salonu. Miał ochotę go ogłuszyć i mieć święty spokój, ale
dobrze wiedział, że Liam nie dałby mu z tym żyć.
-- Chora jest. Za chwilę powinien
przyjść Braverbook, żeby dokładnie sprawdzić, co jej jest, ale obstawiam grypę
– westchnął, przyglądając się poczynaniom szatyna. Wolał mieć stu procentową
pewność, że blondynowi nic nie grozi.
-- Zdążyliście coś wymyślić odnośnie
tego, co będziemy robić? – zapytał Louis, sadzając Horana na kanapie, a sam
zaczął rozprostowywać kręgosłup. Mimo wszystko, Ni nie posiadał wagi baletnicy.
-- Cassandrze bardzo dobrze to poszło.
Możecie pakować manatki, bo za dwa dni wylatujecie do Paryża – Louis i Niall
popatrzyli na siebie przez chwilę, po czym oboje wzruszyli ramionami. Przecież
nie mają nic do stracenia, a bezsensowne siedzenie w Nowym Yorku nie przyniesie
im żadnych korzyści, a jedynie same straty.
~*~
Axel
siedział w swoim mieszkaniu i czekał, aż Daniel przywróci swoje ciała do
całkowitego porządku. Pot, pomieszany z zapachem, panującym w szpitalu, nie najlepiej
dział na węch komisarza. Chciał jak najszybciej omówić wszystko, co związane z
jego planem, dlatego musiał pozwolić mężczyźnie skorzystać ze swojej łazienki,
chociaż nie za bardzo tego chciał. No cóż… Duże przedsięwzięcia wymagają dużych
poświęceń.
-- Fray, siadaj. Musimy się pospieszyć
– syknął, kiedy szatyn wszedł do pomieszczenia, ubrany jedynie w dżinsowe
spodnie i skarpetki oraz wystające bokserki. Koszulkę trzymał w dłoni,
natomiast drugą ręką w dalszym ciągu usiłował wytrzeć włosy.
-- Spokojnie panie komisarzu. Mówił
pan, że to nie będzie łatwe zadanie, więc nie rozumiem, po co ten pośpiech.
Przecież chcemy mieć dopięte wszystko na ostatni guzik – zakpił Mulat,
uśmiechając się wrednie do Axla. Ten tylko pokiwał głową z dezaprobatą i
wskazał dłonią na drugi fotel, znajdujący się w pokoju dziennym.
-- Widzę, że potrafisz dobrze bawić
się w Malika – syknął, krzyżując ręce, kiedy ciemnowłosy usiadł naprzeciwko
niego, rozkładając się najwygodniej, jak się tylko dało. – Posłuchaj uważnie,
ponieważ nie będę powtarzać się po raz drugi. Musisz udawać przez jakiś czas,
że masz amnezję. Dowiesz się wtedy od nich wszystkiego, żeby potem przekazać te
informacje mnie. Kiedy tylko wszystko się skończy będziesz mógł wrócić do syna,
ale pamiętaj. Jeśli komukolwiek powiesz, z kim współpracowałeś, to przysięgam,
że zabiję ciebie i jego również – ostrzegł, mierząc w mężczyznę wskazującym
palcem. Fray przewrócił oczami.
-- To teraz powiedz mi mistrzu, jak
długo mam udawać amnezję i czy w ogóle kiedykolwiek wróci mi pamięć? – zapytał
od niechcenia, zaczynając przyglądać się swoim paznokciom, jakby były
najciekawszą rzeczą na świecie.
-- Oczywiście, że nie – syknął
Jenkins, zwężając powieki. – I przestań na razie zachowywać się jak Malik, bo
mnie wkurwiasz, a to może źle się dla ciebie skończyć – dodał po chwili
milczenia ze strony swojego towarzysza.
-- Spokojnie, szefie. Po prostu
próbuję – Daniel podniósł ręce do góry, po raz kolejny przewracając oczyma. –
Kiedy będą mnie przewozić, bo szczerze powiedziawszy chciałbym już powydawać
trochę forsy tego gangstera – brunet splątał palce u obu swoich dłoni i zamknął
oczy, odchylając głowę do tyłu. Strasznie go bolała od narkozy, pod wpływem
której przebywał dosyć długi czas, jak na zwykłego pacjenta.
-- Tylko nie bądź za bardzo rozrzutny,
żeby coś dla mnie zostało – sarknął mężczyzna, po czym podniósł się i wyszedł
na balkon. W ostatnim czasie zauważył, że paczka papierosów dziennie stała się
zbyt małą dawką nikotyny, żeby móc normalnie funkcjonować. Musiał mieć fajki
cały czas przy sobie, a szczególnie, kiedy przebywał w pracy. Gdy przez dłuższy
czas nie miał z nimi kontaktu, to wyżywał się na swoich współpracownikach i
podwładnych. Zdecydowanie nie działało to na jego korzyść.
-- Też chcę – burknął Mulat, stając
zaraz za komisarzem. Mężczyzna westchnął ciężko, ale wyciągnął dłoń z
papierowym pudełkiem w kierunku Fray ‘a. Niech
to się jak najszybciej skończy.
~*~
Louis
podniósł się niechętnie z sofy i udał się w kierunku wejścia. Około pół godziny
temu udało im się odtransportować Nialla do pokoju i zamknąć go w nim. Co
prawda na początku blondyn tłukł się z całej siły w drzwi, ale po jakimś czasie
wszystko ustało, więc uznali, że najprawdopodobniej usnął i dali mu święty
spokój, żeby w końcu udało mu się wytrzeźwieć. Szatyn nacisnął klamkę i
otworzył drzwi, od razu wpuszczając do środka Braverbooka. Machnął na niego
ręką, po czym zaczął wspinać się na górę; prosto do pokoju Malika. Dziwnie się
czuł, wiedząc, że znajduje się w nim kobieta inna, niż Samantha, ale nie było
to negatywne nastawienie, a nawet wręcz przeciwnie. Cholernie cieszył się, że
nie zobaczy tam tej wiedźmy.
Cyprian
zamknął za nimi drzwi i podszedł do łóżka, szturchając Cass mało delikatnie w
ramię. Szatynka otworzyła po woli oczy, mierząc go znudzonym spojrzeniem. Z
cichym westchnieniem podniosła się i usiadła po turecku na łóżku, odgarniając
włosy z twarzy do tyłu. Jej policzki w dalszym ciągu pokryte były rumieńcami, a
na całym ciele miała ciarki z zimna, pomimo tego, że dzisiejszy dzień był
znacznie cieplejszy od poprzednich.
-- Hej, jestem Cyprian i mam zamiar
cię zbadać. Mam nadzieję, że będziesz ze mą współpracować – mężczyzna
uśmiechnął się szeroko, kładąc plecak obok łóżka i przykucnął przed nim.
-- To, że jestem od was wszystkich
młodsza o jakieś dziesięć lat nie oznacza, że musisz mówić do mnie, jak do
dziecka – burknęła pod nosem, zaczynając pocierać ramiona dłońmi. Brunet
zaśmiał się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Słyszał od Liama, że może się
spodziewać pyskówki i ciętych komentarzy z jej strony, ale nie podejrzewał, że
faktycznie będzie w stanie powiedzieć cokolwiek. Podobno była w opłakanym
stanie, a kiedy ją zobaczył utwierdził się w przekonaniu, że tym razem jego
znajomy nie przesadzał.
-- Szczerze powiedziawszy jestem
pediatrą, więc musisz się o tego przyzwyczaić, jeśli chcesz, żebym w
przyszłości cię leczył – powiedział z rozbawieniem, po czym machnął na nią
ręką, żeby zdjęła z siebie koszulkę. Westchnęła ciężko, przewracając oczami,
ale wykonała jego niewypowiedziany rozkaz. Chciała móc z powrotem położyć się
spać.
-- Nie mam zamiaru w przyszłości
chorować, więc sprawę mamy wyjaśnioną – burknęła pod nosem, a po jej plecach
przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy poczuła chłodny dotyk metalu na
rozgrzanych od gorączki plecach.
-- Dzisiaj też pewnie nie miałaś, a tu
proszę. Taka niespodzianka! – zaśmiał się głośno. Cass westchnęła zrezygnowana
i postanowiła już więcej się nie odezwać.
Po
jakimś czasie, który dla kobiety był niemalże wiecznością, badanie w końcu się
skończyło i mogła z powrotem się ubrać. Kidy tylko mężczyzna wyszedł z pokoju,
który aktualnie zajmuje, a w najbliższym czasie najprawdopodobniej się to nie
zmieni, natychmiast przykryła się cała kołdrą i bezwładnie opadła na poduszki.
Nie miała siły na nic; nawet na spanie. Zaczęła beznamiętnie wpatrywać się w
sufit i zastanawiać, co stanie się w najbliższym czasie.
Dobrze
wiedziała, że najlepszą decyzją byłoby włamać się do komputera Payne‘a,
skasować wszystkie informacje na swój temat i jak najszybciej ulotnić się z
tego cholernego miejsca. Coś jednak nie pozwalało jej od tak po prostu
zrezygnować. Była w stu procentach pewna, że Malik nie poddałaby się tak łatwo.
Szatynka zaczynała wątpić w prawdziwość tego, co przekazał jej Samuel.
Oczywiście nie obwiniała o to swojego przyjaciela, ale Cass pomyślała, że ktoś
nie powiedział mu całej prawdy. Westchnęła ciężko, spuszczając powieki. Nie
miała pojęcia, co powinna zrobić, co o tym wszystkim myśleć i dlaczego wszystko
sprzymierza się przeciwko niej.
-- Mogę, czy jesteś za bardzo
zmęczona? – drzwi uchyliły się, a w pomieszczeniu pojawiła się głowa Liama.
Cassandra, domyślając się, że chwila spokoju trwała już za długo, otworzyła
oczy i pokiwała przecząco głową, podnosząc się do siadu i opierając o ramę
łóżka. Nie zrezygnowała jednak z okrycia.
-- Bardzo źle jest? – wychrypiała,
niemalże natychmiast zaczynając kaszleć. Kiedy mogła ponownie w miarę normalnie
oddychać, skrzywiła się mocno, odgarniając z twarzy włosy i przecierając
rozgrzane pod wpływem gorączki policzki.
-- Nie aż tak, jak nam się wydawało.
To tylko grypa, a jeżeli przez następny tydzień nie będziesz wychodziła z domu
i zgodzisz się na branie antybiotyku, to będziemy mogli po tym czasie zacząć
działać – mężczyzna uśmiechnął się pocieszająco, opadając na posłanie obok nóg
ciemnowłosej. Dwudziestopięciolatka podniosła wysoko brew. Nie znała go od tej
strony i nie miała bladego pojęcia, której obawiała się bardziej.
-- Pracę zaczynamy już jutro. Nie chcę
stracić nawet dnia tylko dlatego, że jestem chora. Tydzień to zdecydowanie za
dużo czasu, danego naszym wrogom na myślenie – burknęła, odchylając głowę do
tyłu. Gorączka ponownie zaczynała dawać o sobie znać, przez co senność ogarnęła
cały organizm Willson.
-- Skoro tak uważasz – westchnął, przyglądając się Cassie uważnie. – Ale jak na razie to idź
spać, bo wyglądasz, jakbyś miała znów zemdleć – dodał po chwili namysłu, po
czym podniósł się i wyszedł z pokoju.
~*~
Następnego
dnia Cassandra obudziła się z nieco niższą gorączką, która zdołała nieznacznie
spaść przez noc. Jednak szatynka w dalszym ciągu nie czuła się najlepiej i
miała ogromną ochotę nie podnosić się z łóżka. Była tylko jedna rzecz, która
nie pozwalała jej nawet na jeden dzień odpoczynku. Musiała dokładnie przyjrzeć
się rzekomej śmierci Zayna. Poza tym dzisiaj w nocy, kiedy obudził ją nagły
przypływ zimna i zaczęła myśleć, doszła do wniosku, że nie może od tak po
prostu opuścić gangu, ponieważ znaleźliby ją i bez żadnych skrupułów zabili, a
tego nie chciała. Mimo wszystko lubiła swoje życie i pracę, więc nic dziwnego,
że nie chciała się z tym od tak po prostu, z dnia na dzień, rozstawać.
Z
cichym westchnieniem podniosła się z łóżka i powędrowała do szafy Malika, z
której wydobyła czarne dresy, o najmniejszym rozmiarze, jaki tylko udało jej
się znaleźć. Odnalazła wzrokiem, leżącą pod ścianą, torbę sportową z rzeczami,
jakie przyniósł wczoraj Louis z domu szatynki i wyjęła z niej bieliznę oraz szary
podkoszulek z kolorowym nadrukiem, przedstawiającym Kaczora Donalda. W
dzieciństwie uwielbiała bajki, związane z tym nie do końca okrzesanym ptakiem.
Weszła do łazienki, odkładając ubrania
na umywalkę. Natomiast wszystko, co miała na sobie wylądowało w koszu na
pranie. Jedynie swoją bieliznę odłożyła na bok. Dobrze wiedziała, że z łazienki
Mulata w najbliższym czasie nie będzie korzystał nikt oprócz niej, więc
pomyślała, że wszystkie swoje ubrania zabierze brudne do domu i dopiero tam je
wypierze.
Po
szybkim prysznicu, ubrana w to, co sobie przygotowała oraz za dużą na nią bluzę
Malika, weszła wolnym krokiem do kuchni. Kroki, stawiane na drewnianej, na co
dzień skrzypiącej podłodze, zostały zagłuszone przez grube skarpety, które
kobieta założyła na stopy, dzięki czemu poruszała się po domu niemalże
bezszelestnie. Cieszyła się z tego, ponieważ nie lubiła zwracać na siebie
zbytniej uwagi, a już szczególnie, kiedy wyglądała jak siedem nieszczęść.
Weszła
do pomieszczenia, a z jej ust wydobyło się przeciągłe jęknięcie. Louis, Niall i
Liam stali tam w towarzystwie kilku mężczyzn, a w salonie wręcz roiło się od
nich. Payne popatrzył na nią i pokręcił z rozbawieniem głową. Ostrzegał ją,
żeby nie wychodziła z pokoju. Mogła się domyśleć, że nie chodzi tutaj tylko o
to, że w każdym momencie może zemdleć. Przecież wczoraj już raz wmusił w nią
antybiotyki, więc to niebezpieczeństwo zniknęło kilkanaście godzin temu.
-- Cześć Cassie – powiedział rozbawiony
Li, mierząc ją uważnym spojrzeniem od góry do dołu, jak pozostała część
facetów. Nie dziwił im się. Pomimo okropnego stanu dalej była ładna i mogłaby
zawrócić w głowie nie jednemu z nich.
-- Widzę, że urządziliście zebranie –
burknęła, pochodząc do lodówki, z której wyjęła mleko w kartonie. Odkręciła je
i już chciała upić z opakowania spory łyk, ale w ostatnim momencie tej
możliwości pozbawił ją Louis, który pokiwał przecząco głową. – Oj nic mi nie
będzie – westchnęła podirytowana, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
-- Wiem, bo napijesz się ciepłego –
szatyn puścił do Cassie oczko, odlał pełny ubek białej cieczy i wstawił go do mikrofalówki.
-- Skoro już tu jesteś, to może wytłumaczysz
im wszystkim, co wymyśliłaś – zaproponował Niall, krzyżując ręce, podnosząc je
do góry i dłonie opierając o głowę. Ciemnowłosa podniosła wysoko jedną brew,
siadając na blacie kuchennym. Cały rezon, który wczoraj z niej wyparował
właśnie wrócił. Nie mogła przecież pokazać się wszystkim popychadłom Malika ze
złej strony. Nie chodziło już nawet o akcję, która w każdym momencie mogła
zostać przez nią przerwana. Kobieca duma mocno by na tym ucierpiała.
-- Myślałam, że już to zrobiliście –
wzruszyła ramionami, odbierając od Tomlinsona kubek z ciepłym mlekiem. Napiła
się z niego łyka i skrzywiła się mocno. Nienawidziła pić niczego zagrzanego,
nawet kiedy za oknem panowała ujemna temperatura, a dzisiaj Nowy York był
wyjątkowo ciepły, jak na ostatnich kilka dni, podczas których nieustannie padało.
-- No dobra. W takim razie Niall,
Louis i kilku innych poleci do Paryża, żeby załatwić wszystko, czego Zayn nie
zdążył. Musicie przed powrotem zrobić coś mocno efektownego, żeby odciągnąć
uwagę niepożądanych gości, którzy na sto procent będą stać przed hotelem, w
którym miał zatrzymać się Malik. Proponuję jakiś wybuch, a najlepiej wysadzić
komendę główną policji. Wtedy zapanuje u nich za duże zamieszanie, żeby mogli zrobić
cokolwiek. Wtedy wasza piątka pojedzie na lotnisko i wróci do Stanów
Zjednoczonych – zakończyła, odstawiając puste naczynie do zlewu, znajdującego
się zaraz obok niej. Machnęła na Tommo ręką, wskazując na pistolet. Brązowowłosy
zmarszczył czoło, zastanawiając się, o co może jej chodzić, ale spełnił
niewypowiedziane polecenie kobiety. – W dalszym ciągu nikt nie będzie wiedział,
że Malik nie żyje, a my będziemy mogli zrobić to, co dla nas zaplanował, a przy
okazji przegrupować wszystkich – dodała, mierząc przymrużonymi oczami każdego
mężczyznę, który uważnie słuchał i w miedzy czasie jeździła palcami po broni,
którą trzymała w dłoniach. Po chwili podniosła obie ręce, a spluwa wystrzeliła.
Kula trafiła idealnie w cel – pomiędzy oczy jednego z facetów. W salonie i
kuchni zapanowało spore poruszenie.
-- Wiesz, że jeśli chcesz się na kimś
wyżyć, to nie musi to być nikt z naszego gangu, a szczególnie teraz, kiedy
przyda nam się każda para rąk? – warknął w jej kierunku Horan, na co ona tylko
zaśmiała się głośno. Zeskoczyła z blatu, odrzucając pistolet jego
właścicielowi.
-- Nie wiem jak wy, ale ja nie
chciałabym, żeby nasza rozmowa wyszła poza mury tego budynku – przybrała obojętny
wyraz twarzy i strzepnęła niewidzialny kurz ze swoich spodni, po czym ruszyła w
kierunku wyjścia.
-- Co masz na myśli? – zapytał, jak
zawsze najbardziej opanowany ze wszystkich, Liam. Cass wzruszyła ramionami i
machnęła głową w kierunku zabitego mężczyzny, którego oczy w dalszym ciągu były
szeroko otwarte. Z jego ust, nosa oraz rany postrzałowej zaczęła strumieniami
wypływać szkarłatno-czerwona maź, plamiąc biały dywan w stylu shaggy.
-- Sprawdźcie mu buty, to się dowiecie
– mruknęła, po czym szybkim krokiem wbiegła po schodach na piętro i zaszyła się
w pokoju Malika, opadając na poduszki. W końcu zaczyna się coś znowu dziać.
~*~
W
największym pomieszczeniu w całym domu, przedzielonym jedynie wysepka kuchenną,
panowała niepokojąca cisza. Odkąd Willson je opuściła nikt nie miał odwagi,
żeby odezwać się słowem. Zabity w dalszym ciągu pozostawał nieruszony przez żadnego
z nich. Dopiero Tommo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i załatwić to
wszystko jak najszybciej się da.
-- David. Buty – warknął, przechodząc
do salonu i zaczął uważnie przyglądać się poczynaniom jednego z podwładnych
Malika, a co za tym idzie – w pewnym stopniu również jego.
Wspomniany
przez szatyna David natychmiast opadł na kolana przy nieboszczyku i zdjął mu
buty ze stóp. Zaczął uważnie oglądać je z każdej strony, aż w końcu trafił na
coś, co było im zupełnie niepotrzebne. Nacisnął niewielki guzik przy płaskich
obcasach, jakie znajdują się w każdych męskich lakierkach. Oczom wszystkich
zgromadzonych ukazał się specjalistyczny sprzęt do nagrywania.
-- Niezła jest – mruknął pod nosem
Payne, wychodząc na zewnątrz. Nie robił tego za często, ale musiał zapalić, bo
nerwy zaraz rozerwą go od środka.
~*~
Chciałam napisać jakąś sensowną notkę, ale na nic nie mam pomysłu. W ogóle od kilku dni mam zepsuty humor, więc najlepiej będzie, jak w ogóle nie będę się odzywać.
Chciałam wam tylko życzyć spokojnych, rodzinnych świąt Wielkanocnych i mało śnieżnego dyngusa. ;*
Jeszcze jedno chciałam. Tylko tym razem zwrócić się do osoby, która czyta to opowiadanie po angielsku. Wiedz, że blogger pokazał mi, że tłumaczysz to na translatorze ;D
Pozdrawiam i jeszcze raz wesołych świąt,
Jesica Evans xxx
#TQWBff - proszę o wyrażanie swoich opinii na Twitterze, zawsze to jakaś reklama dla mnie :)
#TQWBff - proszę o wyrażanie swoich opinii na Twitterze, zawsze to jakaś reklama dla mnie :)
Podsumowując : jakiś facet ms udawać Malika (który nadal nie rozumiem czy żyje czy nie?).
OdpowiedzUsuńAle ta akcja z butami była świetna!
Do następnego Skarbie <3
Tego w sumie nikt nie ogarnia, w niektórych momentach nawet ja, więc xx
UsuńNo, no, no.. Cass mnie zaskakuje :D ma niezłego cela hahah czekam na nexta :*
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam całe opowiadanie dzisiaj, bo dzisiaj je znalazlam. Wlasciwie to wczoraj, bo jest 10 minut po polnocy �� Nie wiem czy Zayn zyje czy nie, ale ma zyc. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz XD
OdpowiedzUsuń