3 kwietnia 2015

[20] Chapter Twentieth (First Season)


         „Kobieta jest organizmem ultra doskonałym. Potrafi się regenerować po ekstremalnie ciężkich doświadczeniach. Przetrwa wszystko.”

~ Katarzyna Nosowska

Rozdział dedykuję @LittleLittleLittle. Ty już doskonale wiesz, za co ;*

         Liam siedział w salonie i bezsensownie skakał po kanałach, jakie odbierał ich telewizor. Odkąd Cass usnęła nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Wszyscy, należący do gangu w dalszym ciągu mieli wolne, przez co nie przychodzili do ich domu. Mężczyzna westchnął ciężko, przecierając zmęczoną twarz dłońmi. Muszą jak najszybciej wziąć się do roboty, jeśli nie chcą marnie skończyć, wykończeni przez swoich wrogów. Usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi, więc w tempie natychmiastowym znalazł się w holu. Podniósł wysoko brew, opierając się jednym ramieniem o framugę i ze skrzyżowanymi rękoma zaczął przyglądać się uważnie poczynaniom swoich najlepszych przyjaciół. Nigdzie nie widział Damiana, co mogło oznaczać jedynie, że zmył się gdzieś po drodze. Tym lepiej dla niego. Na pewno nie chciałby oglądać Niall‘a w akcji, kiedy jest zalany w cztery dupy. Nie jest to najprzyjemniejszy widok na świecie. Szczególnie, jeśli upił się na smutnego, co wtedy było bardzo prawdopodobne. Przecież dowiedzieli się o rzekomej śmierci Malika, co nie mogło na niego nie zadziałać. Przecież był to również jego najlepszy przyjaciel.

-- Możecie zamknąć ryje? Willson niedawno usnęła i nie jestem pewny, czy chciałaby ostać obudzona, zważając na to, w jakim jest stanie – mruknął mężczyzna, zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki. Niall zmarszczył brwi.

-- Co jej się stało? – burknął, zawisając bez ruchu na ramieniu przyjaciela, który korzystając z okazji zaczął ciągnąc go w kierunki salonu. Miał ochotę go ogłuszyć i mieć święty spokój, ale dobrze wiedział, że Liam nie dałby mu z tym żyć.

-- Chora jest. Za chwilę powinien przyjść Braverbook, żeby dokładnie sprawdzić, co jej jest, ale obstawiam grypę – westchnął, przyglądając się poczynaniom szatyna. Wolał mieć stu procentową pewność, że blondynowi nic nie grozi.

-- Zdążyliście coś wymyślić odnośnie tego, co będziemy robić? – zapytał Louis, sadzając Horana na kanapie, a sam zaczął rozprostowywać kręgosłup. Mimo wszystko, Ni nie posiadał wagi baletnicy.

-- Cassandrze bardzo dobrze to poszło. Możecie pakować manatki, bo za dwa dni wylatujecie do Paryża – Louis i Niall popatrzyli na siebie przez chwilę, po czym oboje wzruszyli ramionami. Przecież nie mają nic do stracenia, a bezsensowne siedzenie w Nowym Yorku nie przyniesie im żadnych korzyści, a jedynie same straty.

~*~

         Axel siedział w swoim mieszkaniu i czekał, aż Daniel przywróci swoje ciała do całkowitego porządku. Pot, pomieszany z zapachem, panującym w szpitalu, nie najlepiej dział na węch komisarza. Chciał jak najszybciej omówić wszystko, co związane z jego planem, dlatego musiał pozwolić mężczyźnie skorzystać ze swojej łazienki, chociaż nie za bardzo tego chciał. No cóż… Duże przedsięwzięcia wymagają dużych poświęceń.

-- Fray, siadaj. Musimy się pospieszyć – syknął, kiedy szatyn wszedł do pomieszczenia, ubrany jedynie w dżinsowe spodnie i skarpetki oraz wystające bokserki. Koszulkę trzymał w dłoni, natomiast drugą ręką w dalszym ciągu usiłował wytrzeć włosy.

-- Spokojnie panie komisarzu. Mówił pan, że to nie będzie łatwe zadanie, więc nie rozumiem, po co ten pośpiech. Przecież chcemy mieć dopięte wszystko na ostatni guzik – zakpił Mulat, uśmiechając się wrednie do Axla. Ten tylko pokiwał głową z dezaprobatą i wskazał dłonią na drugi fotel, znajdujący się w pokoju dziennym.

-- Widzę, że potrafisz dobrze bawić się w Malika – syknął, krzyżując ręce, kiedy ciemnowłosy usiadł naprzeciwko niego, rozkładając się najwygodniej, jak się tylko dało. – Posłuchaj uważnie, ponieważ nie będę powtarzać się po raz drugi. Musisz udawać przez jakiś czas, że masz amnezję. Dowiesz się wtedy od nich wszystkiego, żeby potem przekazać te informacje mnie. Kiedy tylko wszystko się skończy będziesz mógł wrócić do syna, ale pamiętaj. Jeśli komukolwiek powiesz, z kim współpracowałeś, to przysięgam, że zabiję ciebie i jego również – ostrzegł, mierząc w mężczyznę wskazującym palcem. Fray przewrócił oczami.

-- To teraz powiedz mi mistrzu, jak długo mam udawać amnezję i czy w ogóle kiedykolwiek wróci mi pamięć? – zapytał od niechcenia, zaczynając przyglądać się swoim paznokciom, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.

-- Oczywiście, że nie – syknął Jenkins, zwężając powieki. – I przestań na razie zachowywać się jak Malik, bo mnie wkurwiasz, a to może źle się dla ciebie skończyć – dodał po chwili milczenia ze strony swojego towarzysza.

-- Spokojnie, szefie. Po prostu próbuję – Daniel podniósł ręce do góry, po raz kolejny przewracając oczyma. – Kiedy będą mnie przewozić, bo szczerze powiedziawszy chciałbym już powydawać trochę forsy tego gangstera – brunet splątał palce u obu swoich dłoni i zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu. Strasznie go bolała od narkozy, pod wpływem której przebywał dosyć długi czas, jak na zwykłego pacjenta.

-- Tylko nie bądź za bardzo rozrzutny, żeby coś dla mnie zostało – sarknął mężczyzna, po czym podniósł się i wyszedł na balkon. W ostatnim czasie zauważył, że paczka papierosów dziennie stała się zbyt małą dawką nikotyny, żeby móc normalnie funkcjonować. Musiał mieć fajki cały czas przy sobie, a szczególnie, kiedy przebywał w pracy. Gdy przez dłuższy czas nie miał z nimi kontaktu, to wyżywał się na swoich współpracownikach i podwładnych. Zdecydowanie nie działało to na jego korzyść.

-- Też chcę – burknął Mulat, stając zaraz za komisarzem. Mężczyzna westchnął ciężko, ale wyciągnął dłoń z papierowym pudełkiem w kierunku Fray ‘a. Niech to się jak najszybciej skończy.

~*~

         Louis podniósł się niechętnie z sofy i udał się w kierunku wejścia. Około pół godziny temu udało im się odtransportować Nialla do pokoju i zamknąć go w nim. Co prawda na początku blondyn tłukł się z całej siły w drzwi, ale po jakimś czasie wszystko ustało, więc uznali, że najprawdopodobniej usnął i dali mu święty spokój, żeby w końcu udało mu się wytrzeźwieć. Szatyn nacisnął klamkę i otworzył drzwi, od razu wpuszczając do środka Braverbooka. Machnął na niego ręką, po czym zaczął wspinać się na górę; prosto do pokoju Malika. Dziwnie się czuł, wiedząc, że znajduje się w nim kobieta inna, niż Samantha, ale nie było to negatywne nastawienie, a nawet wręcz przeciwnie. Cholernie cieszył się, że nie zobaczy tam tej wiedźmy.

         Cyprian zamknął za nimi drzwi i podszedł do łóżka, szturchając Cass mało delikatnie w ramię. Szatynka otworzyła po woli oczy, mierząc go znudzonym spojrzeniem. Z cichym westchnieniem podniosła się i usiadła po turecku na łóżku, odgarniając włosy z twarzy do tyłu. Jej policzki w dalszym ciągu pokryte były rumieńcami, a na całym ciele miała ciarki z zimna, pomimo tego, że dzisiejszy dzień był znacznie cieplejszy od poprzednich.

-- Hej, jestem Cyprian i mam zamiar cię zbadać. Mam nadzieję, że będziesz ze mą współpracować – mężczyzna uśmiechnął się szeroko, kładąc plecak obok łóżka i przykucnął przed nim.

-- To, że jestem od was wszystkich młodsza o jakieś dziesięć lat nie oznacza, że musisz mówić do mnie, jak do dziecka – burknęła pod nosem, zaczynając pocierać ramiona dłońmi. Brunet zaśmiał się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Słyszał od Liama, że może się spodziewać pyskówki i ciętych komentarzy z jej strony, ale nie podejrzewał, że faktycznie będzie w stanie powiedzieć cokolwiek. Podobno była w opłakanym stanie, a kiedy ją zobaczył utwierdził się w przekonaniu, że tym razem jego znajomy nie przesadzał.

-- Szczerze powiedziawszy jestem pediatrą, więc musisz się o tego przyzwyczaić, jeśli chcesz, żebym w przyszłości cię leczył – powiedział z rozbawieniem, po czym machnął na nią ręką, żeby zdjęła z siebie koszulkę. Westchnęła ciężko, przewracając oczami, ale wykonała jego niewypowiedziany rozkaz. Chciała móc z powrotem położyć się spać.

-- Nie mam zamiaru w przyszłości chorować, więc sprawę mamy wyjaśnioną – burknęła pod nosem, a po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy poczuła chłodny dotyk metalu na rozgrzanych od gorączki plecach.

-- Dzisiaj też pewnie nie miałaś, a tu proszę. Taka niespodzianka! – zaśmiał się głośno. Cass westchnęła zrezygnowana i postanowiła już więcej się nie odezwać.

         Po jakimś czasie, który dla kobiety był niemalże wiecznością, badanie w końcu się skończyło i mogła z powrotem się ubrać. Kidy tylko mężczyzna wyszedł z pokoju, który aktualnie zajmuje, a w najbliższym czasie najprawdopodobniej się to nie zmieni, natychmiast przykryła się cała kołdrą i bezwładnie opadła na poduszki. Nie miała siły na nic; nawet na spanie. Zaczęła beznamiętnie wpatrywać się w sufit i zastanawiać, co stanie się w najbliższym czasie.

         Dobrze wiedziała, że najlepszą decyzją byłoby włamać się do komputera Payne‘a, skasować wszystkie informacje na swój temat i jak najszybciej ulotnić się z tego cholernego miejsca. Coś jednak nie pozwalało jej od tak po prostu zrezygnować. Była w stu procentach pewna, że Malik nie poddałaby się tak łatwo. Szatynka zaczynała wątpić w prawdziwość tego, co przekazał jej Samuel. Oczywiście nie obwiniała o to swojego przyjaciela, ale Cass pomyślała, że ktoś nie powiedział mu całej prawdy. Westchnęła ciężko, spuszczając powieki. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, co o tym wszystkim myśleć i dlaczego wszystko sprzymierza się przeciwko niej.

-- Mogę, czy jesteś za bardzo zmęczona? – drzwi uchyliły się, a w pomieszczeniu pojawiła się głowa Liama. Cassandra, domyślając się, że chwila spokoju trwała już za długo, otworzyła oczy i pokiwała przecząco głową, podnosząc się do siadu i opierając o ramę łóżka. Nie zrezygnowała jednak z okrycia.

-- Bardzo źle jest? – wychrypiała, niemalże natychmiast zaczynając kaszleć. Kiedy mogła ponownie w miarę normalnie oddychać, skrzywiła się mocno, odgarniając z twarzy włosy i przecierając rozgrzane pod wpływem gorączki policzki.

-- Nie aż tak, jak nam się wydawało. To tylko grypa, a jeżeli przez następny tydzień nie będziesz wychodziła z domu i zgodzisz się na branie antybiotyku, to będziemy mogli po tym czasie zacząć działać – mężczyzna uśmiechnął się pocieszająco, opadając na posłanie obok nóg ciemnowłosej. Dwudziestopięciolatka podniosła wysoko brew. Nie znała go od tej strony i nie miała bladego pojęcia, której obawiała się bardziej.

-- Pracę zaczynamy już jutro. Nie chcę stracić nawet dnia tylko dlatego, że jestem chora. Tydzień to zdecydowanie za dużo czasu, danego naszym wrogom na myślenie – burknęła, odchylając głowę do tyłu. Gorączka ponownie zaczynała dawać o sobie znać, przez co senność ogarnęła cały organizm Willson.

-- Skoro tak uważasz – westchnął, przyglądając się Cassie uważnie. – Ale jak na razie to idź spać, bo wyglądasz, jakbyś miała znów zemdleć – dodał po chwili namysłu, po czym podniósł się i wyszedł z pokoju.

~*~

         Następnego dnia Cassandra obudziła się z nieco niższą gorączką, która zdołała nieznacznie spaść przez noc. Jednak szatynka w dalszym ciągu nie czuła się najlepiej i miała ogromną ochotę nie podnosić się z łóżka. Była tylko jedna rzecz, która nie pozwalała jej nawet na jeden dzień odpoczynku. Musiała dokładnie przyjrzeć się rzekomej śmierci Zayna. Poza tym dzisiaj w nocy, kiedy obudził ją nagły przypływ zimna i zaczęła myśleć, doszła do wniosku, że nie może od tak po prostu opuścić gangu, ponieważ znaleźliby ją i bez żadnych skrupułów zabili, a tego nie chciała. Mimo wszystko lubiła swoje życie i pracę, więc nic dziwnego, że nie chciała się z tym od tak po prostu, z dnia na dzień, rozstawać.

         Z cichym westchnieniem podniosła się z łóżka i powędrowała do szafy Malika, z której wydobyła czarne dresy, o najmniejszym rozmiarze, jaki tylko udało jej się znaleźć. Odnalazła wzrokiem, leżącą pod ścianą, torbę sportową z rzeczami, jakie przyniósł wczoraj Louis z domu szatynki i wyjęła z niej bieliznę oraz szary podkoszulek z kolorowym nadrukiem, przedstawiającym Kaczora Donalda. W dzieciństwie uwielbiała bajki, związane z tym nie do końca okrzesanym ptakiem. Weszła do łazienki, odkładając ubrania  na umywalkę. Natomiast wszystko, co miała na sobie wylądowało w koszu na pranie. Jedynie swoją bieliznę odłożyła na bok. Dobrze wiedziała, że z łazienki Mulata w najbliższym czasie nie będzie korzystał nikt oprócz niej, więc pomyślała, że wszystkie swoje ubrania zabierze brudne do domu i dopiero tam je wypierze.

         Po szybkim prysznicu, ubrana w to, co sobie przygotowała oraz za dużą na nią bluzę Malika, weszła wolnym krokiem do kuchni. Kroki, stawiane na drewnianej, na co dzień skrzypiącej podłodze, zostały zagłuszone przez grube skarpety, które kobieta założyła na stopy, dzięki czemu poruszała się po domu niemalże bezszelestnie. Cieszyła się z tego, ponieważ nie lubiła zwracać na siebie zbytniej uwagi, a już szczególnie, kiedy wyglądała jak siedem nieszczęść.

         Weszła do pomieszczenia, a z jej ust wydobyło się przeciągłe jęknięcie. Louis, Niall i Liam stali tam w towarzystwie kilku mężczyzn, a w salonie wręcz roiło się od nich. Payne popatrzył na nią i pokręcił z rozbawieniem głową. Ostrzegał ją, żeby nie wychodziła z pokoju. Mogła się domyśleć, że nie chodzi tutaj tylko o to, że w każdym momencie może zemdleć. Przecież wczoraj już raz wmusił w nią antybiotyki, więc to niebezpieczeństwo zniknęło kilkanaście godzin temu.

-- Cześć Cassie – powiedział rozbawiony Li, mierząc ją uważnym spojrzeniem od góry do dołu, jak pozostała część facetów. Nie dziwił im się. Pomimo okropnego stanu dalej była ładna i mogłaby zawrócić w głowie nie jednemu z nich.

-- Widzę, że urządziliście zebranie – burknęła, pochodząc do lodówki, z której wyjęła mleko w kartonie. Odkręciła je i już chciała upić z opakowania spory łyk, ale w ostatnim momencie tej możliwości pozbawił ją Louis, który pokiwał przecząco głową. – Oj nic mi nie będzie – westchnęła podirytowana, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.

-- Wiem, bo napijesz się ciepłego – szatyn puścił do Cassie oczko, odlał pełny ubek białej cieczy i wstawił go do mikrofalówki.

-- Skoro już tu jesteś, to może wytłumaczysz im wszystkim, co wymyśliłaś – zaproponował Niall, krzyżując ręce, podnosząc je do góry i dłonie opierając o głowę. Ciemnowłosa podniosła wysoko jedną brew, siadając na blacie kuchennym. Cały rezon, który wczoraj z niej wyparował właśnie wrócił. Nie mogła przecież pokazać się wszystkim popychadłom Malika ze złej strony. Nie chodziło już nawet o akcję, która w każdym momencie mogła zostać przez nią przerwana. Kobieca duma mocno by na tym ucierpiała.

-- Myślałam, że już to zrobiliście – wzruszyła ramionami, odbierając od Tomlinsona kubek z ciepłym mlekiem. Napiła się z niego łyka i skrzywiła się mocno. Nienawidziła pić niczego zagrzanego, nawet kiedy za oknem panowała ujemna temperatura, a dzisiaj Nowy York był wyjątkowo ciepły, jak na ostatnich kilka dni, podczas których nieustannie padało.

-- No dobra. W takim razie Niall, Louis i kilku innych poleci do Paryża, żeby załatwić wszystko, czego Zayn nie zdążył. Musicie przed powrotem zrobić coś mocno efektownego, żeby odciągnąć uwagę niepożądanych gości, którzy na sto procent będą stać przed hotelem, w którym miał zatrzymać się Malik. Proponuję jakiś wybuch, a najlepiej wysadzić komendę główną policji. Wtedy zapanuje u nich za duże zamieszanie, żeby mogli zrobić cokolwiek. Wtedy wasza piątka pojedzie na lotnisko i wróci do Stanów Zjednoczonych – zakończyła, odstawiając puste naczynie do zlewu, znajdującego się zaraz obok niej. Machnęła na Tommo ręką, wskazując na pistolet. Brązowowłosy zmarszczył czoło, zastanawiając się, o co może jej chodzić, ale spełnił niewypowiedziane polecenie kobiety. – W dalszym ciągu nikt nie będzie wiedział, że Malik nie żyje, a my będziemy mogli zrobić to, co dla nas zaplanował, a przy okazji przegrupować wszystkich – dodała, mierząc przymrużonymi oczami każdego mężczyznę, który uważnie słuchał i w miedzy czasie jeździła palcami po broni, którą trzymała w dłoniach. Po chwili podniosła obie ręce, a spluwa wystrzeliła. Kula trafiła idealnie w cel – pomiędzy oczy jednego z facetów. W salonie i kuchni zapanowało spore poruszenie.

-- Wiesz, że jeśli chcesz się na kimś wyżyć, to nie musi to być nikt z naszego gangu, a szczególnie teraz, kiedy przyda nam się każda para rąk? – warknął w jej kierunku Horan, na co ona tylko zaśmiała się głośno. Zeskoczyła z blatu, odrzucając pistolet jego właścicielowi.

-- Nie wiem jak wy, ale ja nie chciałabym, żeby nasza rozmowa wyszła poza mury tego budynku – przybrała obojętny wyraz twarzy i strzepnęła niewidzialny kurz ze swoich spodni, po czym ruszyła w kierunku wyjścia.

-- Co masz na myśli? – zapytał, jak zawsze najbardziej opanowany ze wszystkich, Liam. Cass wzruszyła ramionami i machnęła głową w kierunku zabitego mężczyzny, którego oczy w dalszym ciągu były szeroko otwarte. Z jego ust, nosa oraz rany postrzałowej zaczęła strumieniami wypływać szkarłatno-czerwona maź, plamiąc biały dywan w stylu shaggy.

-- Sprawdźcie mu buty, to się dowiecie – mruknęła, po czym szybkim krokiem wbiegła po schodach na piętro i zaszyła się w pokoju Malika, opadając na poduszki. W końcu zaczyna się coś znowu dziać.

~*~

         W największym pomieszczeniu w całym domu, przedzielonym jedynie wysepka kuchenną, panowała niepokojąca cisza. Odkąd Willson je opuściła nikt nie miał odwagi, żeby odezwać się słowem. Zabity w dalszym ciągu pozostawał nieruszony przez żadnego z nich. Dopiero Tommo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i załatwić to wszystko jak najszybciej się da.

-- David. Buty – warknął, przechodząc do salonu i zaczął uważnie przyglądać się poczynaniom jednego z podwładnych Malika, a co za tym idzie – w pewnym stopniu również jego.

         Wspomniany przez szatyna David natychmiast opadł na kolana przy nieboszczyku i zdjął mu buty ze stóp. Zaczął uważnie oglądać je z każdej strony, aż w końcu trafił na coś, co było im zupełnie niepotrzebne. Nacisnął niewielki guzik przy płaskich obcasach, jakie znajdują się w każdych męskich lakierkach. Oczom wszystkich zgromadzonych ukazał się specjalistyczny sprzęt do nagrywania.

-- Niezła jest – mruknął pod nosem Payne, wychodząc na zewnątrz. Nie robił tego za często, ale musiał zapalić, bo nerwy zaraz rozerwą go od środka.


~*~

Chciałam napisać jakąś sensowną notkę, ale na nic nie mam pomysłu. W ogóle od kilku dni mam zepsuty humor, więc najlepiej będzie, jak w ogóle nie będę się odzywać.
Chciałam wam tylko życzyć spokojnych, rodzinnych świąt Wielkanocnych i mało śnieżnego dyngusa. ;*
Jeszcze jedno chciałam. Tylko tym razem zwrócić się do osoby, która czyta to opowiadanie po angielsku. Wiedz, że blogger pokazał mi, że tłumaczysz to na translatorze ;D
Pozdrawiam i jeszcze raz wesołych świąt,
Jesica Evans xxx

#TQWBff - proszę o wyrażanie swoich opinii na Twitterze, zawsze to jakaś reklama dla mnie :)

4 komentarze:

  1. Podsumowując : jakiś facet ms udawać Malika (który nadal nie rozumiem czy żyje czy nie?).
    Ale ta akcja z butami była świetna!
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego w sumie nikt nie ogarnia, w niektórych momentach nawet ja, więc xx

      Usuń
  2. No, no, no.. Cass mnie zaskakuje :D ma niezłego cela hahah czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytalam całe opowiadanie dzisiaj, bo dzisiaj je znalazlam. Wlasciwie to wczoraj, bo jest 10 minut po polnocy �� Nie wiem czy Zayn zyje czy nie, ale ma zyc. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz XD

    OdpowiedzUsuń