12 maja 2015

[32] Chapter Thirty-Second (First Season)

Zdziwienie jest tą przyczyną, dla której ludzie zaczęli filozofować.

         Siedziała sama w pokoju, do którego zaprowadził ją jeden z ludzi Malika. Wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę na przeciwko i czekała na nich. Wiedziała, że przyjechała zdecydowanie za wcześnie, ale jakaś dziwna siła ciągnęła ją do tego miejsca. Doskonale wiedziała, że to jeden z ostatnich razów, kiedy będzie mogła tu bezkarnie wejść. Ta świadomość jakoś dziwnie ją bolała. Potrząsnęła głową. Jest tak strasznie głupia! Powinna to wszystko zakończyć jak najszybciej i zająć się czymś aktualnym, co odciągnie ją od tego całego zamieszania, jakie osobiście wprowadziła w swoje życie przez jednego, głupiego faceta.

-- Przyniosłaś coś policyjnego. Mogę to zobaczyć? Na pewno jest bardzo ciekawe… - zanim zdążyła zrozumieć, kto przyszedł i co do niej powiedział, Louis już trzymał w dłoniach teczkę, którą wcześniej miała położoną na kolanach. Przewróciła oczyma, wracając do obserwowania ściany, kiedy ten przeglądał dokumenty. I tak wcześniej czy później dałaby im je do dokładniejszej analizy. W końcu właśnie po to je ze sobą przytargała. - Czemu tak bardzo interesuje cię Aaron Kinkson? Przecież dla policji przestał mieć znaczenie po swojej rzekomej śmierci. Olali go - Tomlinson zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie notatkom, które trzymał w dłoniach. Śledził tekst wzrokiem, starając się zapamiętać z niego jak najwięcej.

-- Właśnie dlatego się tym interesuję. Kiedy napadli na jego gang, od dwóch lat pracowałam w policji. Brałam udział w akcji, po raz pierwszy tak dużej! Widziałam zarówno tych, którzy polegli, jak i tych uciekających. Żaden martwy nie wyglądał jak przywódca gangu. Nie chciałam uwierzyć w to, że poległ. Przecież broniła go przed tym przynajmniej setka osób… Kiedy powiedziałam to tym na górze, od razu mnie wyśmiali. Tylko Fernandez wstawił się za mną i uznał, że mam rację. Zaczął mi pomagać, stał się moim przełożonym. To on organizował dla mnie wszystko. Mogłam do niego przyjść z każdym problemem, a on pomagał mi w jego rozwiązaniu.. Szczególnie, kiedy rodzice mnie znienawidzili. Dzięki niemu stałam się kimś ważnym - westchnęła ciężko, patrząc na swoje palce, którymi zaczęła się bawić. Widział, że nie do końca tego chciała. Szczególnie, kiedy wspominała o rodzicach. Wiedział, że nie powinien, ze względu chociażby na to, czym się zajmują, ale czuł do niej pewnego rodzaju sympatię. Zdążył ją polubić, szczególnie po ich ostatnim wypadzie do Londynu.

-- Naprawdę uważasz, że Jenkins mógłby mieć coś wspólnego z ojcem Malika? Już tak dawno nikt o nim nie słyszał. Może naprawdę umarł? - wzruszył ramionami, ale ona natychmiast pokiwała przecząco głową.

-- Tacy ludzie, jak Kinkson nie umierają od tak, po prostu. Musi mieć swoje ostatnie wielkie wejście, żeby przypadkiem ktoś nie zapomniał, że wcześniej chodził po świecie człowiek z jego nazwiskiem - mruknęła, odbierając od niego dokumenty, kiedy podsunął je w jej kierunku.

-- Rozumiem. Patrząc na to z twojej perspektywy naprawdę powinniśmy na niego uważać. Nie podoba mi sie to - mruknął Louis, patrząc w tę samą ścianę, co szatynka. Oboje siedzieli w ciszy, dopóki do pomieszczenia nie weszli Daniel, Liam i Niall. Kobieta usiadła prosto, przeczesując włosy palcami. Wiedziała, że musi teraz uważać na Payne'a. Nie życzył jej dobrze i wcale się mu nie dziwiła. Kiedy przechodził obok niej, żeby dostać się do wolnego krzesła u szczytu stołu, czuła jego palący wzrok na swojej szyi.

        Cisza jednak w dalszym ciągu utrzymywała się w pokoju z tą różnicą, że teraz nabrała nieprzyjemnej, napiętej atmosfery. Kobieta nerwowo przygryzała swoją dolną wargę. Wiedziała, że powinna jakoś zacząć ich rozmowę, ponieważ oni wszyscy na to liczyli. W końcu jako jedyna przyniosła ze sobą teczkę z ogromnym napisem Aaron Kinkson na wierzchu. Westchnęła ciężko, podnosząc się ze swojego siedzenia. Rzuciła papierami na drewnianą powierzchnię i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

-- On na pewno ma coś wspólnego z tym wszystkim, a szczególnie z Jenkinsem. Wiem, że wszyscy uważają go za zmarłego, ale w tym musi być jakieś drugie dno. Dokładnie tak samo było z Danielem i z Zaynem. W końcu nie chcieliście wierzyć w jego śmierć, która jednak okazała się prawdą. Być może w tym wypadku jest zupełnie na odwrót. Dla wszystkich byłoby wygodniej, gdyby zszedł z tego świata. Może zaszył się gdzieś i czeka na odpowiedni moment do uderzenia?

-- Bardzo mało prawdopodobne. Przecież policja, gdyby tylko go zobaczyła, natychmiast złapałaby go i zamknęła w najbardziej strzeżonym więzieniu na świecie - rzucił sucho Niall, przeglądając dokumenty, dostarczone przez Willson. Kobieta westchnęła ciężko, przechadzając się po pomieszczeniu. Gdyby dalej stała w miejscu mogłaby stracić przytomność i przewrócić się z powodu przyspieszonego oddechu.

-- Jest jeden problem. Policja nie ma nawet jednego zdjęcia Aarona. Wszystkie zostały spalone podczas napadu na jego siedzibę, kilka lat temu. Nikt ze złapanych nie chciał podać jego rysopisu, a jeżeli już się na to zgodzili, znajdowaliśmy jego zwłoki w celi i zniszczone kamery. Może macie kogoś, kto dla niego pracował? Może dałby radę jakoś go opisać?

-- Po co ci jego opis? Na świecie żyje kilka miliardów ludzi. Nie znajdziesz go, mając tylko jego opis - mruknął Niall, wodząc wzrokiem za kobietą. Obudzili go, a to było najgorsze, co mogli zrobić.

-- A gdybym pokazała mu kilka zdjęć? Może będzie w stanie wskazać po tych kilku latach mężczyznę, któremu był wierny ponad dekadę. Wiem, że pewnie przez ostatnie lata zdążył sie zmienić, ale na pewno nie na tyle, żeby nie zdołał go rozpoznać.

-- Jesteś pewna, że dalej chcesz pracować w policji? Zawsze mogłabyś przydać się nam tutaj, kiedy Malik już nie żyje - Louis uśmiechnął się jednym kącikiem ust w jej kierunku. Przewróciła oczami, wzdychając ciężko. Doskonale wiedziała, że gdyby nie Liam, siedzący obok niego nigdy nie zaproponowałby czegoś tak absurdalnego.

         Piętnaście minut później Payne wszedł do pomieszczenia z niskim, dość grubym mężczyzną koło czterdziestki. Oczy szatynki rozszerzyły się znacznie, kiedy skupiła na nim swoje spojrzenie. Znała go doskonale. Mimowolnie cofnęła się o krok do tyłu, dotykając blizny na biodrze. To właśnie jemu ją zawdzięczała i na pewno nigdy nie zapomni tego, w jakich okolicznościach powstała. Zauważyła, że patrzy się prosto na nią, więc natychmiast przywołała się do porządku. Nie miała zamiaru dawać mu żadnej satysfakcji swoim przerażeniem.

-- Dzień dobry, pani policjant. Coś dawno nie mieliśmy okazji, żeby się spotkać i porozmawiać, jak za dawnych czasów. A mamy co wspominać… - zażartował, podchodząc do niej z wyciągniętą dłonią w celu przywitania się. Zmierzyła go rozwścieczonym spojrzeniem i zacisnęła dłoń na pistolecie, jednak nie wyjęła go z kabury. Mężczyzna zaśmiał się głośno, ale wycofał się, doskonale wiedząc, że byłaby zdolna  go zastrzelić.

-- Nie waż się zbliżyć do mnie na więcej niż dwa metry! W innym przypadku po prostu cię zabiję - syknęła, rzucając na stół zdjęcia, które wcześniej wyciągnęła z teczki, przyniesionej ze sobą. - Który to. Wiem, że to jeden z nich, zbyt długo się w to bawiłam- rzuciła w jego kierunku, wskazując brodą na fotografie.

         Gangster popatrzył na nie obojętnie, ale podszedł do nich i zaczął je przekładać. Każdej przyglądał się uważnie. Wiedział, że później będzie musiał porozmawiać z którymś z współpracowników szefa na temat jego znajomości z Willson, więc nie chciał jeszcze bardziej pogrążać swojej sytuacji. Trzymał w dłoni dwa zdjęcia i skanował je uważnie spojrzeniem. Dla piątki pozostałych osób czas jeszcze nigdy nie dłużył się aż tak bardzo, jak wtedy. Mieli wrażenie, że sekundy zamieniają się w minuty, a minuty w godziny. Chcieli w końcu wiedzieć, na kim powinni skupić cały swój gniew i zemstę za śmierć Malika.

-- Jestem pewny, że to właśnie on. Może trochę się postarzał, ale ten wyraz twarzy pozostaje niezmienny. Tak, to zdecydowanie on - gangster wystawił rękę w kierunku Louisa. Doskonale pamiętał, co zrobił Cassandrze i po jej ostatnich groźbach bał się, że naprawdę będzie w stanie go zabić.

-- Wiedziałam, że mają wiele wspólnego, ale nigdy nie spodziewałabym się, że aż tak wiele - Louis przyglądał się zdjęciu, które odebrał od mężczyzny kilka sekund wcześniej. Cass przejechała językiem po górnych zębach, patrząc pustym wzrokiem przez okno.

         Po raz kolejny nie pomyliła się co do jakiegoś człowieka. Nigdy, przenigdy nie ufała Jenkinsowi. Zawsze przestrzegała przed nim Fernandeza, który tylko przytakiwał i mówił, że na pewno przesadza. Przecież zanim przyjmą kogokolwiek do policji ta osoba musi przejść przez kilkadziesiąt skomplikowanych testów psychologicznych. Jednak ona i tak do końca obstawała przy swoim. Jak widać, prawidłowo.

-- Mamy już jakiś plan? – Spytał Niall. Willson zamrugała kilkukrotnie, rozglądając się po pomieszczeniu i lustrując czterdziestolatka, który wskazał im Kinksona. Zastanowiła się przez chwilę, po czym pokiwała energicznie głową.

-- Najważniejsze jest to, żeby jak najszybciej przywieść tutaj twojego syna - zwróciła sie do Daniela, patrząc mu prosto w oczy. - Musimy mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Pamiętaj, że jednak oszukałeś Aarona, a on niczego nie zapomina i pragnie zemsty tak samo, jak każde z nas w tym pomieszczeniu - urwała na chwilę, żeby zebrać rozbiegane myśli. -To będzie najbardziej spontaniczny i zarazem dopracowany plan, jaki kiedykolwiek wymyślimy. Musimy zwabić go gdzieś, gdzie będziemy mogli go otoczyć bez ryzyka, że nas rozszyfruje.

-- Proponuję Manhattan Bridge. Po jednej z jego stron jest las, tam na pewno będzie można się schować. Jak sie domyślam będziemy musieli pracować z policjantami. Jednak jaką mamy pewność, że nie są takimi szujami jak ty i że nie będą chcieli skorzystać z okazji do wyłapania członków naszego gangu?

-- O to już nie musisz się martwić. Może i jestem szują w twoim mniemaniu, ale zapewniam cię, że moje słowo jest warte więcej pieniędzy niż zarobiliście wszyscy na tych waszych pieprzonych narkotykach.

~*~

         Cassandra stała w holu, w komisariacie, w którym na codzień pracowała. Przyciągnęła spojrzenie nie jednego policjanta, który znajdował się w ogromnym pomieszczeniu, wypełnionym biurkami, komputerami i kilkoma regałami z poustawianymi na półkach segregatorami. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem i ruszyła do przodu, chcąc jak najszybciej dostać się do gabinetu Fernandeza. Wiedziała, że wzbudza niemałą furorę swoim przybyciem. W końcu wszyscy uważali, że opuściła ich już na zawsze, chcąc zejść ze ścieżki prawa na tę zupełnie inną - przestępczą. Jedynie ci bardziej domyślni potrafili wysunąć wnioski z wcześniejszych akcji, w których brała udział i wiedzieli, że to tylko kolejna podpucha. Kiwnęła głową w kierunku Samuela, który uśmiechał się do niej i kręcił głową z dezaprobatą. Nie podejrzewał, że po ich ostatnim spotkaniu zobaczą się tak szybko.

         Willson weszła bez pukania do gabinetu swojego przełożonego. Znajdował się w nim sam, a kiedy usłyszał trzask zamykanych drzwi natychmiast podniósł swoje spojrzenie i przeciął je ze spojrzeniem Cassandry. Był zdziwiony jak cała reszta, widziała to. W końcu nie spodziewał się jej aż tak szybko po ostatnich słowach, jakie wypowiedziała podczas ich dość specyficznej rozmowy w łazience jego domu.

-- Jak się domyślam czas zakończyć wszystko, żeby móc zacząć coś nowego - po chwili ciszy, którą mężczyzna przeznaczył na opanowanie się, podparł podbródek na złączonych dłoniach. Kobieta kiwnęła potakująco głową i podeszła do Fernandeza w celu wytłumaczenia mu dokładnie planu działania, który ułożyła razem z chłopakami. Była coraz bliżej końca.

~*~

         Daniel wszedł do popularnej szkoły i rozglądał się niepewnie dookoła siebie. Nigdy wcześniej nie dane mu było przebywać w tak prestiżowym miejscu. Kilku chłopców przeszło obok niego, ale nie zwrócił na nich większej uwagi. Chciał jak najszybciej dostać się do sekretariatu, żeby przyprowadzili mu Nathaniela i żeby mógł wrócić do domu, w celu przygotowania się na to, co miało stać się już jutrzejszego wieczora.

-- Wujku Danielu! - odwrócił sie w kierunku chłopięcego głosu, a już po chwili do jego nóg przyległa niewielka sylwetka jego przyszywanego syna. Uśmiechnął się do niego niepewnie, po czym wziął go na ręce. - Nie udawaj, że mnie nie poznałeś! - oburzył się dzieciak, na co mężczyzna tylko zaśmiał się głośno i pokręcił głową.


-- Muszę powiedzieć, że miałem z tym niewielki problem. Czyżbyś zmężniał przez ostatnich kilka tygodni, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? - i ruszył w kierunku wyjścia, doskonale wiedząc, że to wszystko powoli zaczyna dobiegać końca.

~*~
Publikuję po dwóch dniach, bo chcę jak najszybciej skończyć.
No i jestem już zdecydowana. Opublikuję jeszcze jedno opowiadanie - 'Walcz do wygranej' - bo bardzo mi na nim zależy. A potem... Potem... Potem będę wpadać już tylko do was.
Dobranoc,
Jes xxx

2 komentarze: