16 maja 2015

[33] Chapter Thirty-Third (First Season)

 Bywa, iż sobą zdumiewam siebie ~ Witold Gombrowicz
Tęskniłyście za kimś?

         Cassandra siedziała na masce samochodu policyjnego. Znajdowali się już w lesie po jednej ze stron Manhattan Bridge i czekali na jakiekolwiek wieści od Kinksona. Uważnie przyglądała się wszystkim ludziom, którzy ją otaczali. Była zdziwiona, kiedy ci z gangu - teraz już - Liama bardzo szybko znaleźli wspólny kontakt z policjantami, przyprowadzonymi przez Fernandeza. Nawet McColl, który przecież tak bardzo nienawidził wszystkich, którzy żyją wbrew prawu, rozmawiał właśnie z Louisem. Uśmiechnęła się do siebie, spuszczając wzrok na kolana. To zadziwiające, jak bardzo wspólny wróg może połączyć zwaśnionych od zawsze ludzi.
         Westchnęła ciężko, odwracając głowę w kierunku mostu, oświetlonego przez tysiące kolorowych światełek. Co prawda słońce jeszcze nie całkiem schowało się za horyzontem i w dalszym ciągu barwiło niebo na pomarańczowo, ale władze miasta postanowiły niepotrzebnie włączyć wszystkie żarówki. Żałowała ich decyzji. Czasami, kiedy bezsensownie spacerowała po całym Nowym Yorku, chcąc znaleźć dla siebie jakieś miejsce, chciałaby wpatrywać się w granatową taflę Hudson albo Atlantyku. Miała nadzieję, że w nowym miejscu zamieszkania uda jej się znaleźć jakieś swoje miejsce, do którego będzie mogła wracać za każdym razem, kiedy będzie chciała przebywać w całkowitej samotności i odizolować się od wszystkiego.
-- Jak widzę ty znów zamykasz się w swoim świecie - usłyszała obok siebie rozbawiony głos Samuela. Uśmiechnęła się do niego smutno i przesunęła się nieznacznie w prawo, chcąc zrobić mu miejsce na masce samochodu. - Nad czym zastanawiasz się tym razem?
-- Nad niczym. Po prostu myślę, że będzie mi brakować Nowego Yorku. Wiesz, że nie mogę tutaj zostać. Na razie mamy chwilowy pokój, ale już raz Liam próbował mnie zabić - wskazała wymownie palcem na swoją posiniaczoną szyję. Mięśnie na twarzy Rossi'ego napięły się niebezpiecznie, ale nie powiedział nic na temat tego, co przed chwilą wyznała mu przyjaciółka. Nie chciał wszczynać niepotrzebnych bijatyk w momencie, w którym najbardziej potrzebowali spokoju.
-- Wiem o tym doskonale. Właśnie dlatego postanowiłem przeprowadzić się razem z tobą i nawet zapomnij, że masz cokolwiek do powiedzenia - powiedział, zanim zdążyła zaprotestować. - Fernandez też jedzie z nami. W końcu ktoś musi się tobą opiekować i prać wszystkie brudy, jakich sobie narobisz, a my zdecydowanie najbardziej się do tego nadajemy.
-- No przecież wiem - zaśmiała się, mierzwiąc jego idealnie ułożoną fryzurę. Blondyn zrobił zdegustowaną minę, ale nie odtrącił jej ręki. Mimo wszystko, lubił kiedy tak robiła, ponieważ wiązało się z tym wiele przyjemnych wspomnień.
-- Zaczyna się! - krzyknął ktoś, przez co oboje natychmiast poderwali się ze swoich miejsc. Podbiegli do Daniela, który właśnie kończył swoją rozmowę i patrzył pustym wzrokiem w ekran telefonu. Cassandra, mimowolnie, położyła dłoń na jego ramieniu, a kiedy popatrzył się na nią uśmiechnęła się do niego szeroko, chcąc dodać mu chociaż odrobinę otuchy.
-- Cassandra - zaczął Fernandez, przez co natychmiast odsunęła się od Fray'a i popatrzyła na swojego przełożonego. - Pójdziesz razem z Danielem na most. Nie mogę pozwolić, żeby poszedł tam sam, ponieważ zawsze może podwinąć mu się noga. Nie dopuścimy do tego, żeby Kinkson po raz kolejnym nam uciekł. Już zbyt wiele razy to robił - szatynka kiwnęła głową i machnęła ręką na Mulata.
         Razem ruszyli w kierunku mostu, przebywając w kompletnej ciszy. Żadne z nich nie wiedziało, jak mogłoby rozpocząć rozmowę. Oboje byli zawiedzeni tym, że ich współpraca dzisiaj definitywnie się zakończy. Oboje, pomimo tego, jakie funkcje mieli pełnić w całym tym rozgardiaszu, poczuli względem siebie coś więcej niż tylko zwykłą sympatię. I chociaż Willson nie chciała się do tego przyznać, doskonale wiedziała, że duży wpływ na jej postrzeganie Daniela miał jego wygląd. W końcu był identyczny jak Zayn.
-- Poczekasz w krzakach obok wejścia na most. Będziesz mogła dokładnie obserwować stamtąd wszystko, co się dzieje, dzięki czemu zainterweniujesz. Musisz mi obiecać tylko, że jeżeli stanie się cokolwiek, co mogłoby zagrażać twojemu życiu, natychmiast uciekniesz - złapał ją za nadgarstek, kiedy nie znajdowali się już w zasięgu niczyjego wzroku. Odwróciła się przodem do niego i uderzyła swoją klatką piersiową o jego. Popatrzyli sobie w oczy. Przytaknęła nieznacznie, sugerując tym, że zgadza się z jego prośbą. Mężczyzna westchnął ciężko. - Musisz mi to obiecać, rozumiesz. Idziemy tam tylko i wyłącznie z mojego powodu. To ja nie dopuściłem do uzyskania przez Jenkinsa informacji na temat gangu, więc tylko ja mogę brać za to odpowiedzialność. Obiecaj mi, że uciekniesz, jeżeli sytuacja w jakikolwiek zagrozi twojemu życiu.
-- Obiecuję - mruknęła, krzyżując palce wolnej dłoni z plecami. Może i kłamała, patrząc mu prosto w oczy, ale ona również nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, żeby go obronić. Wyglądał jak Malik. W pewien sposób nawet go przypominał, a ona w jakimś dziwnym trafem pokochała tego zwyrodnialca, nie mając na to najmniejszego wpływu.
         Odsunęli się od siebie. Daniel wszedł na most, na którym stał już Aaron. Cassandra zaszyła się za jednym z wielu krzaków i zaczęła uważnie obserwować wszystko, co miało miejsce na górze. Nie mogła przegapić żadnego ruchu zarówno ze strony jednego, jak i drugiego gangstera. Wyciągnęła nawet jeden pistolet z kabury w razie, gdyby musiała interweniować szybciej niż Kingson.
         Niestety, znajdowała się w zbyt dużej odległości, żeby cokolwiek usłyszeć. Widziała tylko, jak Jenkins śmieje się głośno, żeby później spoważnieć, kiedy tylko Daniel wyciągnął z kieszeni płytę. Ta również była pusta w razie, gdyby nie udało mi się uniknąć najgorszego. Gang przecież nie mógł pozwolić sobie na udostępnienie informacji swojemu największemu wrogowi. Widziała, jak licytują się, a później starszy z mężczyzn macha ręka na tego młodszego. Kiedy Daniel nie zareagował, Aaron natychmiast rzucił się na niego i zaczął okładać go pięściami. Chciała mu pomóc, zareagować w jakikolwiek sposób. Jednak to nie był jeszcze odpowiedni moment. Przecież Fray radził sobie zadziwiająco dobrze w walce z przeciwnikiem.
         Dopiero, kiedy wyciągnął broń wiedziała, że to odpowiedni moment. Podniosła się na równe nogi i oddała jeden, precyzyjny strzał, prosto w udo Kingsona. Uśmiechnęła się do siebie, słysząc głośny ryk, który wydobył się prosto z jego gardła. Trzymając ręce, daleko wyciągnięte przed sobą, wyszła z kryjówki i przeszła przed Daniela. Były policjant zwijał się z bólu, a z jego rany obficie płynęła krew. Szybko jednak opanował się, kiedy tylko zobaczył mierzącą w jego kierunku Willson i natychmiast rzucił się w kierunku pistoletu, który odleciał kilka metrów po tym, jak wypuścił go, w celu złapania się za piekącą ranę. Jednak i tym razem nie zdążył nic zrobić, ponieważ Cass oddała kolejny strzał, tym razem trafiając go w ramię. Kolejny krzyk przeciął okolicę. Kilka samochodów zatrzymało się, a kierowcy patrzyli przerażeni na scenę, jaka odgrywała się na największym moście w Nowym Yorku.
-- Przecież powiedziałem ci, że kiedy zrobi coś, co będzie zagrażało bezpośrednio twojemu życiu, masz natychmiast zawracać do policji i powiedzieć im, że mają działać - syknął mężczyzna, ledwo podnosząc się z asfaltu, na którym wcześniej leżał, chcąc choć w najmniejszym stopniu dojść do siebie. Cassie zaśmiała się głośno, kręcąc głową.
-- Powiem ci coś w tajemnicy, Fray. Ja nigdy nie dotrzymuję obietnicy, składanej z rękami za plecami - powiedziała, uśmiechając się szeroko. Nawet na moment nie spuściła wzroku z krwawiącego mężczyzny, który leżał przed nimi.
         Kilka wozów policyjnych przyjechało do nich na sygnale i w ekspresowym tempie zapakowało Aarona do więźniarki. Nie obyło się bez gróźb, składanych pod adresem zarówno policjantki, jak i gangstera. Obiecał im zemstę, której mogli być pewni. Nie zwrócili na niego jednak najmniejszej uwagi. W końcu od tamtego momentu miał zostać zamknięty w najbardziej strzeżonym na świecie więzieniu. Już nigdy go nie opuści. Przynajmniej w to chcieli wierzyć.
         Karetka również przybyła na miejsce zaraz po tym, jak odjechali policjanci. Usadzili Daniela na noszach, pomimo jego głośnych protestów. Willson podbiegła do niego, zanim zdążyli wsadzić go do wnętrza pojazdu i złapała go za dłoń, którą przyłożyła sobie do policzka. Uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Ich chwila została jednak szybko przerwana przez nagły grymas, który pojawił się na twarzy Mulata. Cass natychmiast cofnęła się o krok.
-- Musimy zabrać pana jak najszybciej do szpitala, bo w innym przypadku może dojść do krwotoku wewnętrznego - powiedział jeden z ratowników, a ona wiedziała, że to jej ostatnia szansa na powiedzenie czegoś, czego może później żałować do końca życia.
-- Daniel, ja... Kocham cię - spojrzenie mężczyzny złagodniało, a on uśmiechnął sie do niej delikatnie. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy na ten, który tak dobrze znała. Cofnęła się o krok, widząc jak grymas szczęścia na jego twarzy diametralnie się zmienia. Najpierw obojętność, a potem uśmiech. Ten uśmiech. Jednym kącikiem ust. I kpiące spojrzenie, którego na pewno nie zapomni do końca życia.
-- A ja kocham ciebie, Aniołku. Chyba, że wolisz, żebym mówił do ciebie Diablico - i drzwi karetki zamknęły się, urywając ich kontakt wzrokowy.
         Willson stała przez chwilę w miejscu, patrząc na odjeżdżający podjazd. Wspomnienia zaczęły przewijać się w jej umyśle. Jej mieszkanie, nie miała na sobie nic oprócz czarnej, koronkowej bielizny. I słowa, które przed chwilą wypowiedział.
         Resztką świadomości rzuciła się biegiem w kierunku Fernandeza. Minęła zdziwionego Samuela, który jeszcze kilka sekund temu uśmiechał się szeroko, ciesząc się ze złapania przestępcy. Złapała ramiona mężczyzny i popatrzyła mu głęboko w oczy, trzęsąc nim kilkukrotnie. Musiała minąć chwila, żeby była w stanie wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
-- To on, rozumie pan?! To był Malik! Gdzie jedzie ta karetka?! Musimy jechać za nią! Trzeba ją dogonić! Nie możemy pozwolić mu na ucieczkę! - wyrzucała z siebie pojedyncze zdania, kiedy jej wzrok padł na samochód policyjny. Chciała wejść do niego i ruszyć w pościg za karetką, ale w ostatnim momencie powstrzymały ją od tego silne ramiona, oplatające się wokół jej talii. To Samuela wiedział, że musi powstrzymać ją od zrobienia jakiegoś głupstwa.
-- Skąd masz taką pewność? - zapytał Fernandez. Jeszcze nigdy nie widział takiej furii w swojej podopiecznej i w cale mu sie to nie podobało.

-- Powiedział do mnie aniołku, a potem diablico! Poprawił się z pieprzonego aniołka na diablicę! Dokładnie tak samo, jak kilka miesięcy u mnie w mieszkaniu! Skąd Daniel miałby o tym wiedzieć?!
~*~
Hahahahahahahaha! Jeszcze nigdy tak głośno się nie śmiałam, pisząc jakiekolwiek opowiadanie! Normalnie, jak teraz wyobrażę sobie wasze zdziwienie, to normalnie sikam ze śmiechu! 'Jak mogłaś?!' 'Ożyw Malika!" A ja od początku wiedziałam, że on będzie żyyył *głos rozwydrzonego bachorka*.
Odbiegając od tematu. Moje rolki przedwczoraj przyszły. Normalnie kocham je! A kurier, który je przyniósł też był całkiem spoko. Miał ładny uśmiech, ale był strasznie niski...
Janoskians przyjeżdża do Polski. Mówiłam wam już?
Kolejny rozdział pojawi się za 4 dni - w moje urodziny. Muszę je sobie przecież jakoś urozmaicić, prawda? Serio, nienawidzę swoich urodzin.
Chyba to wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że mimo wszystko nikt mnie nie zabije.
Edit. Kilka linków, pod którymi bardzo chętnie zobaczę komentarze i wyświetlenia od was :)
Black Angel | Louis Tomlinson FanFiction
W poszukiwaniu siebie...
Redfire
Secret

2 komentarze:

  1. O kurwa! No leżę i się śmieje. Dosłownie. Malik żyje! Hahahaaha, ale nas wkręciłaś! I jeszcze do tego zakochali się w sobie! No lepiej być nie może! =D
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. "O kurwa!" - bez kitu tez tak zareagowalam.
    I tak od poczatku wiedzialam, ze krecisz cos z tym malikiem, ale po tym rozdziale szczena mi opadla. Normalnie zla jestem za to, ze tak mna sterujesz. My to tylko marionetki w twoich rekach xD Monarchia absolutna.
    Nie no udusze cie normalnie! (w dobrym tego slowa znaczeniu) XDDD
    Wez wyjdz, morda mi sie cieszy do tel jak u jakiegos debila i zatkalo mnie do cholery, po prostu zatkalo. Nie wiem ci napisac.
    Piepszona spryciara xD ;*

    Ja tez nie przepadam za swoimi urodzinami, wiec luz, nie jestes sama. :D
    *diabelski ton* Nie martw sie, my wszystkie juz sie postaramy je ubarwic
    :D
    /Smite

    OdpowiedzUsuń