Bywa, iż sobą zdumiewam siebie ~ Witold Gombrowicz
Tęskniłyście za kimś?
Cassandra
siedziała na masce samochodu policyjnego. Znajdowali się już w lesie po jednej
ze stron Manhattan Bridge i czekali na jakiekolwiek wieści od Kinksona. Uważnie
przyglądała się wszystkim ludziom, którzy ją otaczali. Była zdziwiona, kiedy ci
z gangu - teraz już - Liama bardzo szybko znaleźli wspólny kontakt z
policjantami, przyprowadzonymi przez Fernandeza. Nawet McColl, który przecież
tak bardzo nienawidził wszystkich, którzy żyją wbrew prawu, rozmawiał właśnie z
Louisem. Uśmiechnęła się do siebie, spuszczając wzrok na kolana. To
zadziwiające, jak bardzo wspólny wróg może połączyć zwaśnionych od zawsze
ludzi.
Westchnęła
ciężko, odwracając głowę w kierunku mostu, oświetlonego przez tysiące
kolorowych światełek. Co prawda słońce jeszcze nie całkiem schowało się za
horyzontem i w dalszym ciągu barwiło niebo na pomarańczowo, ale władze miasta
postanowiły niepotrzebnie włączyć wszystkie żarówki. Żałowała ich decyzji.
Czasami, kiedy bezsensownie spacerowała po całym Nowym Yorku, chcąc znaleźć dla
siebie jakieś miejsce, chciałaby wpatrywać się w granatową taflę Hudson albo
Atlantyku. Miała nadzieję, że w nowym miejscu zamieszkania uda jej się znaleźć
jakieś swoje miejsce, do którego będzie mogła wracać za każdym razem, kiedy
będzie chciała przebywać w całkowitej samotności i odizolować się od
wszystkiego.
-- Jak widzę ty znów zamykasz się w
swoim świecie - usłyszała obok siebie rozbawiony głos Samuela. Uśmiechnęła się
do niego smutno i przesunęła się nieznacznie w prawo, chcąc zrobić mu miejsce
na masce samochodu. - Nad czym zastanawiasz się tym razem?
-- Nad niczym. Po prostu myślę, że
będzie mi brakować Nowego Yorku. Wiesz, że nie mogę tutaj zostać. Na razie mamy
chwilowy pokój, ale już raz Liam próbował mnie zabić - wskazała wymownie palcem
na swoją posiniaczoną szyję. Mięśnie na twarzy Rossi'ego napięły się
niebezpiecznie, ale nie powiedział nic na temat tego, co przed chwilą wyznała
mu przyjaciółka. Nie chciał wszczynać niepotrzebnych bijatyk w momencie, w
którym najbardziej potrzebowali spokoju.
-- Wiem o tym doskonale. Właśnie
dlatego postanowiłem przeprowadzić się razem z tobą i nawet zapomnij, że masz
cokolwiek do powiedzenia - powiedział, zanim zdążyła zaprotestować. - Fernandez
też jedzie z nami. W końcu ktoś musi się tobą opiekować i prać wszystkie brudy,
jakich sobie narobisz, a my zdecydowanie najbardziej się do tego nadajemy.
-- No przecież wiem - zaśmiała się,
mierzwiąc jego idealnie ułożoną fryzurę. Blondyn zrobił zdegustowaną minę, ale
nie odtrącił jej ręki. Mimo wszystko, lubił kiedy tak robiła, ponieważ wiązało
się z tym wiele przyjemnych wspomnień.
-- Zaczyna się! - krzyknął ktoś, przez
co oboje natychmiast poderwali się ze swoich miejsc. Podbiegli do Daniela,
który właśnie kończył swoją rozmowę i patrzył pustym wzrokiem w ekran telefonu.
Cassandra, mimowolnie, położyła dłoń na jego ramieniu, a kiedy popatrzył się na
nią uśmiechnęła się do niego szeroko, chcąc dodać mu chociaż odrobinę otuchy.
-- Cassandra - zaczął Fernandez, przez
co natychmiast odsunęła się od Fray'a i popatrzyła na swojego przełożonego. -
Pójdziesz razem z Danielem na most. Nie mogę pozwolić, żeby poszedł tam sam,
ponieważ zawsze może podwinąć mu się noga. Nie dopuścimy do tego, żeby Kinkson
po raz kolejnym nam uciekł. Już zbyt wiele razy to robił - szatynka kiwnęła
głową i machnęła ręką na Mulata.
Razem
ruszyli w kierunku mostu, przebywając w kompletnej ciszy. Żadne z nich nie
wiedziało, jak mogłoby rozpocząć rozmowę. Oboje byli zawiedzeni tym, że ich
współpraca dzisiaj definitywnie się zakończy. Oboje, pomimo tego, jakie funkcje mieli pełnić w całym tym rozgardiaszu, poczuli względem siebie coś więcej niż
tylko zwykłą sympatię. I chociaż Willson nie chciała się do tego przyznać, doskonale
wiedziała, że duży wpływ na jej postrzeganie Daniela miał jego wygląd. W końcu
był identyczny jak Zayn.
-- Poczekasz w krzakach obok wejścia
na most. Będziesz mogła dokładnie obserwować stamtąd wszystko, co się dzieje,
dzięki czemu zainterweniujesz. Musisz mi obiecać tylko, że jeżeli stanie się
cokolwiek, co mogłoby zagrażać twojemu życiu, natychmiast uciekniesz - złapał
ją za nadgarstek, kiedy nie znajdowali się już w zasięgu niczyjego wzroku.
Odwróciła się przodem do niego i uderzyła swoją klatką piersiową o jego.
Popatrzyli sobie w oczy. Przytaknęła nieznacznie, sugerując tym, że zgadza się
z jego prośbą. Mężczyzna westchnął ciężko. - Musisz mi to obiecać, rozumiesz. Idziemy tam tylko i wyłącznie z mojego powodu. To ja nie dopuściłem do uzyskania
przez Jenkinsa informacji na temat gangu, więc tylko ja mogę brać za to
odpowiedzialność. Obiecaj mi, że uciekniesz, jeżeli sytuacja w jakikolwiek
zagrozi twojemu życiu.
-- Obiecuję - mruknęła, krzyżując
palce wolnej dłoni z plecami. Może i kłamała, patrząc mu prosto w oczy, ale ona
również nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy,
żeby go obronić. Wyglądał jak Malik. W pewien sposób nawet go przypominał, a
ona w jakimś dziwnym trafem pokochała tego zwyrodnialca, nie mając na to
najmniejszego wpływu.
Odsunęli
się od siebie. Daniel wszedł na most, na którym stał już Aaron. Cassandra
zaszyła się za jednym z wielu krzaków i zaczęła uważnie obserwować wszystko, co
miało miejsce na górze. Nie mogła przegapić żadnego ruchu zarówno ze strony
jednego, jak i drugiego gangstera. Wyciągnęła nawet jeden pistolet z kabury w
razie, gdyby musiała interweniować szybciej niż Kingson.
Niestety,
znajdowała się w zbyt dużej odległości, żeby cokolwiek usłyszeć. Widziała
tylko, jak Jenkins śmieje się głośno, żeby później spoważnieć, kiedy tylko
Daniel wyciągnął z kieszeni płytę. Ta również była pusta w razie, gdyby nie
udało mi się uniknąć najgorszego. Gang przecież nie mógł pozwolić sobie na
udostępnienie informacji swojemu największemu wrogowi. Widziała, jak licytują
się, a później starszy z mężczyzn macha ręka na tego młodszego. Kiedy Daniel
nie zareagował, Aaron natychmiast rzucił się na niego i zaczął okładać go
pięściami. Chciała mu pomóc, zareagować w jakikolwiek sposób. Jednak to nie był
jeszcze odpowiedni moment. Przecież Fray radził sobie zadziwiająco dobrze w
walce z przeciwnikiem.
Dopiero,
kiedy wyciągnął broń wiedziała, że to odpowiedni moment. Podniosła się na równe
nogi i oddała jeden, precyzyjny strzał, prosto w udo Kingsona. Uśmiechnęła się
do siebie, słysząc głośny ryk, który wydobył się prosto z jego gardła.
Trzymając ręce, daleko wyciągnięte przed sobą, wyszła z kryjówki i przeszła
przed Daniela. Były policjant zwijał się z bólu, a z jego rany obficie płynęła
krew. Szybko jednak opanował się, kiedy tylko zobaczył mierzącą w jego kierunku
Willson i natychmiast rzucił się w kierunku pistoletu, który odleciał kilka
metrów po tym, jak wypuścił go, w celu złapania się za piekącą ranę. Jednak i
tym razem nie zdążył nic zrobić, ponieważ Cass oddała kolejny strzał, tym razem
trafiając go w ramię. Kolejny krzyk przeciął okolicę. Kilka samochodów
zatrzymało się, a kierowcy patrzyli przerażeni na scenę, jaka odgrywała się na
największym moście w Nowym Yorku.
-- Przecież powiedziałem ci, że kiedy zrobi
coś, co będzie zagrażało bezpośrednio twojemu życiu, masz natychmiast zawracać
do policji i powiedzieć im, że mają działać - syknął mężczyzna, ledwo podnosząc
się z asfaltu, na którym wcześniej leżał, chcąc choć w najmniejszym stopniu
dojść do siebie. Cassie zaśmiała się głośno, kręcąc głową.
-- Powiem ci coś w tajemnicy, Fray. Ja
nigdy nie dotrzymuję obietnicy, składanej z rękami za plecami - powiedziała,
uśmiechając się szeroko. Nawet na moment nie spuściła wzroku z krwawiącego
mężczyzny, który leżał przed nimi.
Kilka
wozów policyjnych przyjechało do nich na sygnale i w ekspresowym tempie
zapakowało Aarona do więźniarki. Nie obyło się bez gróźb, składanych pod
adresem zarówno policjantki, jak i gangstera. Obiecał im zemstę, której mogli
być pewni. Nie zwrócili na niego jednak najmniejszej uwagi. W końcu od tamtego
momentu miał zostać zamknięty w najbardziej strzeżonym na świecie więzieniu.
Już nigdy go nie opuści. Przynajmniej w to chcieli wierzyć.
Karetka
również przybyła na miejsce zaraz po tym, jak odjechali policjanci. Usadzili
Daniela na noszach, pomimo jego głośnych protestów. Willson podbiegła do niego,
zanim zdążyli wsadzić go do wnętrza pojazdu i złapała go za dłoń, którą
przyłożyła sobie do policzka. Uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie prosto w
oczy. Ich chwila została jednak szybko przerwana przez nagły grymas, który
pojawił się na twarzy Mulata. Cass natychmiast cofnęła się o krok.
-- Musimy zabrać pana jak najszybciej
do szpitala, bo w innym przypadku może dojść do krwotoku wewnętrznego -
powiedział jeden z ratowników, a ona wiedziała, że to jej ostatnia szansa na
powiedzenie czegoś, czego może później żałować do końca życia.
-- Daniel, ja... Kocham cię -
spojrzenie mężczyzny złagodniało, a on uśmiechnął sie do niej delikatnie. Szybko
jednak zmienił wyraz twarzy na ten, który tak dobrze znała. Cofnęła się o krok,
widząc jak grymas szczęścia na jego
twarzy diametralnie się zmienia. Najpierw obojętność, a potem uśmiech. Ten uśmiech. Jednym kącikiem ust. I
kpiące spojrzenie, którego na pewno nie zapomni do końca życia.
-- A ja kocham ciebie, Aniołku. Chyba,
że wolisz, żebym mówił do ciebie Diablico - i drzwi karetki zamknęły się,
urywając ich kontakt wzrokowy.
Willson
stała przez chwilę w miejscu, patrząc na odjeżdżający podjazd. Wspomnienia
zaczęły przewijać się w jej umyśle. Jej mieszkanie, nie miała na sobie nic
oprócz czarnej, koronkowej bielizny. I słowa, które przed chwilą wypowiedział.
Resztką
świadomości rzuciła się biegiem w kierunku Fernandeza. Minęła zdziwionego
Samuela, który jeszcze kilka sekund temu uśmiechał się szeroko, ciesząc się ze
złapania przestępcy. Złapała ramiona mężczyzny i popatrzyła mu głęboko w oczy,
trzęsąc nim kilkukrotnie. Musiała minąć chwila, żeby była w stanie wydać z
siebie jakikolwiek dźwięk.
-- To on, rozumie pan?! To był Malik!
Gdzie jedzie ta karetka?! Musimy jechać za nią! Trzeba ją dogonić! Nie możemy
pozwolić mu na ucieczkę! - wyrzucała z siebie pojedyncze zdania, kiedy jej
wzrok padł na samochód policyjny. Chciała wejść do niego i ruszyć w pościg za
karetką, ale w ostatnim momencie powstrzymały ją od tego silne ramiona,
oplatające się wokół jej talii. To Samuela wiedział, że musi powstrzymać ją od
zrobienia jakiegoś głupstwa.
-- Skąd masz taką pewność? - zapytał
Fernandez. Jeszcze nigdy nie widział takiej furii w swojej podopiecznej i w
cale mu sie to nie podobało.
-- Powiedział do mnie aniołku, a potem
diablico! Poprawił się z pieprzonego aniołka na diablicę! Dokładnie tak samo,
jak kilka miesięcy u mnie w mieszkaniu! Skąd Daniel miałby o tym wiedzieć?!
~*~
Hahahahahahahaha! Jeszcze nigdy tak głośno się nie śmiałam, pisząc jakiekolwiek opowiadanie! Normalnie, jak teraz wyobrażę sobie wasze zdziwienie, to normalnie sikam ze śmiechu! 'Jak mogłaś?!' 'Ożyw Malika!" A ja od początku wiedziałam, że on będzie żyyył *głos rozwydrzonego bachorka*.
Odbiegając od tematu. Moje rolki przedwczoraj przyszły. Normalnie kocham je! A kurier, który je przyniósł też był całkiem spoko. Miał ładny uśmiech, ale był strasznie niski...
Janoskians przyjeżdża do Polski. Mówiłam wam już?
Kolejny rozdział pojawi się za 4 dni - w moje urodziny. Muszę je sobie przecież jakoś urozmaicić, prawda? Serio, nienawidzę swoich urodzin.
Chyba to wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że mimo wszystko nikt mnie nie zabije.
Edit. Kilka linków, pod którymi bardzo chętnie zobaczę komentarze i wyświetlenia od was :)
Black Angel | Louis Tomlinson FanFiction
W poszukiwaniu siebie...
Redfire
Secret
Edit. Kilka linków, pod którymi bardzo chętnie zobaczę komentarze i wyświetlenia od was :)
Black Angel | Louis Tomlinson FanFiction
W poszukiwaniu siebie...
Redfire
Secret
O kurwa! No leżę i się śmieje. Dosłownie. Malik żyje! Hahahaaha, ale nas wkręciłaś! I jeszcze do tego zakochali się w sobie! No lepiej być nie może! =D
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
"O kurwa!" - bez kitu tez tak zareagowalam.
OdpowiedzUsuńI tak od poczatku wiedzialam, ze krecisz cos z tym malikiem, ale po tym rozdziale szczena mi opadla. Normalnie zla jestem za to, ze tak mna sterujesz. My to tylko marionetki w twoich rekach xD Monarchia absolutna.
Nie no udusze cie normalnie! (w dobrym tego slowa znaczeniu) XDDD
Wez wyjdz, morda mi sie cieszy do tel jak u jakiegos debila i zatkalo mnie do cholery, po prostu zatkalo. Nie wiem ci napisac.
Piepszona spryciara xD ;*
Ja tez nie przepadam za swoimi urodzinami, wiec luz, nie jestes sama. :D
*diabelski ton* Nie martw sie, my wszystkie juz sie postaramy je ubarwic
:D
/Smite