Szpital,
kilka godzin przed operacją Daniela Fray'a
Zayn
leżał na szpitalnym łóżku i z zamkniętymi oczami podsłuchiwał rozmowy pomiędzy
Jenkinsem, a jakimś mężczyzną, którego nigdy wcześniej nie spotkał. Z ich
wymiany zdań wywnioskował jedynie tyle, że ma on pojechać do jego gangu i
udawać go, żeby wydobyć dla policjanta najważniejsze informacje. Nie mógł do
tego dopuścić za żadne skarby świata. To, co dostał w spadku po ojcu, każdy
metr kwadratowy, każdy człowiek, każde zadanie, którego nie zdążył dokończyć...
To wszystko należało do niego i musiał dołożyć wszelkich starań, żeby to
wszystko przetrwało.
Pomimo
tego, że lekarze przez cały czas podawali mu środki usypiające, to resztkami
sił udało mu się zmniejszyć ich dawkowanie, dzięki czemu miał pełną świadomość
tego, co dzieje się dookoła niego. Niestety, lek skutecznie osłabiał jego
organizm, który z powodu braki jakiegokolwiek jedzenia powoli zaczynał
przegrywać nierówną walkę.
Nie
wiedział, ile czasu dokładnie minęło od momentu, w którym wszystkie głosy
ucichły. Zapadł w swojego rodzaju sen, który w nieznacznym stopniu pozwolił mu
zregenerować siły, pomocne w dalszym działaniu. Dopiero trzask drzwi obudził
go.
Otworzył
szeroko oczy i rozejrzał się dookoła. Był w pomieszczeniu zupełnie sam. Za
oknem panowała kompletna ciemność. Wiedział, że jeżeli ma kiedykolwiek zacząć,
to powinien zrobić to jak najszybciej; najlepiej już teraz. Właśnie dlatego
jednym pociągnięciem wyrwał wszystkie kroplówki, jakie miał podpięte do prawej
ręki. Syknął cicho, krzywiąc się mocno, kiedy wenflony zostały wydarte z jego
ciała. Zignorował to. Nie miał czasu, ani zamiaru użalać się nad sobą. Podniósł
sie powoli z łóżka. Dostrzegł jeszcze jedno, znajdujące się około czterech
metrów od niego. Chwiejnym krokiem i właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył
mężczyznę, który miał podszywać się pod niego. Wiedział, że Jenkins chce go
zabić. W innym przypadku nie grzebałby dzisiaj przy jego kroplówkach.
Pomysł,
na to co powinien zrobić, pojawił się w jego głowie zupełnie niespodziewanie.
Kierowany instynktem, wkładając w to wszystkie siły, jakie mu pozostały,
podniósł Mulata i przeniósł go na swoje poprzednie miejsce. Zamieni się z nim
rolami. Przecież słyszał wszystko, co przekazywał mu Axel. Nazywa się Zayn
Malik i na pewno mu się uda. Położył się na drugim posłaniu i zaczął opatrywać
wszystkie rany, jakie zrobił sobie przed kilkoma sekundami. Ten cały Daniel nie
miał już ani jednej kroplówki, więc siebie nie będzie musiał po raz kolejny
okaleczać, ale jemu przydałoby się przymocować kilka wenflonów...
~*~
-- I mam ci uwierzyć, że jesteś Malikiem,
bo wsadziłeś jakiemuś nieprzytomnemu kolesiowi kilka igieł w żyły? -
zironizował Liam. Odkąd dowiedział się prawdy o Cassandrze nie ufał nikomu. A
już szczególnie komuś, kto po raz kolejny podaje się za jego najlepszego
przyjaciela. Nie chciał po raz trzeci przeżywać tego cholernego zawodu, który
pojawił się po jego domniemanej śmierci.
-- Pamiętasz swój lęk z dzieciństwa?
Ten z łyżkami? Nie chciałeś na nie patrzeć, ale zawsze przełamywałeś się, chcąc
pokazać swoim rodzicom, jakim twardzielem jesteś. Tylko przy mnie próbowałeś
jeść zupę widelcem. Całe szczęście, że to ci minęło - Zayn przewrócił oczami,
patrząc na Payne'a. Zachowywał poważny wyraz twarzy, ale on wiedział, jak
bardzo jest zażenowany.
-- Masz szczęście, Malik, że jesteś
moim szefem, bo w innym przypadku naprawdę byłbyś martwy i przyczepianie
jakichś cholernych kabelków w cale by ci nie pomogło - warknął pod nosem,
wychodząc z pomieszczenia.
~*~
Louis
siedział przed domem i palił papierosa. Słońce powoli zachodziło za horyzontem,
a ptaki latały coraz niżej. Niezmiernie cieszył się z tego, że Malik - ten
prawdziwy - w końcu do nich wrócił. Jednak cały czas czuł pustkę w środku po
tym, jak Denise go zostawiła. Liam bardzo szybko wytłumaczył mu zaistniałą
sytuację, a on pogodził się z decyzją dziewczyny. Kochał ją i nie mógł pozwolić
na to, żeby męczyła się przy nim. Nie zniósłby świadomości, że nie ma
szczęścia, na które zasługiwała, jak mało kto.
Podniósł
się ze schodów i wyrzucając peta do popielniczki wyszedł z terenu posesji.
Musiał się przejść, bo w innym przypadku nie byłby w stanie zmrużyć dzisiaj
nawet oka. Bolało go jedynie to, że osobiście nie zdążył powiedzieć Blake, czym
tak naprawdę się zajmuje. Może wtedy przyjęłaby to spokojniej i zgodziła się
chociaż na jedną, ostatnią rozmowę.
Zasunął
bluzę pod samą szyję i wsadził zimne dłonie do kieszeni spodni. Wiatr zaczął
targać gałęziami drzew. Mężczyzna doskonale wiedział, że zbliża się burza.
Prawdopodobnie dlatego ptaki latały tak wyjątkowo nisko. Nie chciał jednak
zawracać. Czuł, że zimny deszcz mógłby w końcu przywołać go do normalności.
Wypróbował już każdy inny sposób, jaki przyszedł mu do głowy. Poszedł nawet do
Nialla z prośbą bo pomoc. Niektóre z jego kretyńskich pomysłów, jak na przykład
ten, żeby upić się do nieprzytomności, postanowił zrealizować. Jak dotąd, z
marnym skutkiem.
Zatrzymał
się w miejscu, podnosząc głowę, kiedy pierwsze krople deszczu spłynęły po jego
ciele. Uśmiechnął się do siebie, zamykając oczy. Nie poruszył się nawet, kiedy
usłyszał grzmot. Po raz pierwszy od dawana było mu naprawdę dobrze i nie
zamierzał jak na razie niczego w tym zmieniać.
~*~
Cassandra
siedziała w swoim mieszkaniu na parapecie i pustym wzrokiem wpatrywała się w
krople deszczu, spływające po gładkiej powierzchni szyby. Kochała noc i burzę,
a teraz miała to wszystko razem. Żałowała, że akurat w takich okolicznościach.
Wszystkie
jej rzeczy były spakowane w kilkanaście pudeł i razem z nią czekały na przyjazd
busa, który miał zabrać ją do nowego miejsca. Tak bardzo nie chciała opuszczać Nowego
Yorku. Zakochała się w tym mieście już dawno temu i to właśnie z nim planowała
swoją przyszłość. Niestety, przez własną głupotę musiała go opuścić. Czy
żałowała? Tylko niektórych wyborów. Miała jednak nadzieję, że w Los Angeles też
będzie w stanie odnaleźć swoje małe miejsce na ziemi, w którym zaszyje się
zawsze, kiedy tylko będzie chciała.
Zamknęła
oczy i uśmiechnęła się do siebie delikatnie, chcąc dodać sobie samej otuchy.
Przecież nie wszystko musi być czarno-białe...
~*~
Jejku to ostatni. Jak dziwnie.
To opowiadanie było chyba moje najdłuższe i najdłużej prowadzone.
Wgl. muszę się pochwalić również tutaj. JADĘ NA PIEPRZONE JANOSKIANS!!!!!!
Kocham dostawać takie prezenty urodzinowe ;3
Więcej informacji jutro, bo muszę iść spać...
So much love,
Evansik xox
to Koniec :o jeju jakie piękne jest to opowiadanie *.*
OdpowiedzUsuńNo i wszystko jasne! Szkoda, że Cass musi opuszczać NY :(
OdpowiedzUsuńDo epilogu <3
Ps. Chyba spóźnione, ale szczere. Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin! :)
Dziękuję za życzenia :)
UsuńWszystkiego najlepszego kochana! Pisałaś kiedyś na Tweeterze o tym, że w drugiej części planujesz związek Cass z takim jednym facetem. Podobno kiedyś już sie pojawił, a ja zauważyłam, że przez połowę opowiadania się ukrywał. Chyba zaczynam kojarzyć typa, hehe. 8)
OdpowiedzUsuńMadzia, która pisze z anonima bo korzysta z telefonu xx
Haha, być może to ten sam, o którym mówiłam xd
UsuńDziękuję za życzenia :)