19 maja 2015

[34] Chapter Thirty-Fourth (First Season)

Szpital, kilka godzin przed operacją Daniela Fray'a

         Zayn leżał na szpitalnym łóżku i z zamkniętymi oczami podsłuchiwał rozmowy pomiędzy Jenkinsem, a jakimś mężczyzną, którego nigdy wcześniej nie spotkał. Z ich wymiany zdań wywnioskował jedynie tyle, że ma on pojechać do jego gangu i udawać go, żeby wydobyć dla policjanta najważniejsze informacje. Nie mógł do tego dopuścić za żadne skarby świata. To, co dostał w spadku po ojcu, każdy metr kwadratowy, każdy człowiek, każde zadanie, którego nie zdążył dokończyć... To wszystko należało do niego i musiał dołożyć wszelkich starań, żeby to wszystko przetrwało.

         Pomimo tego, że lekarze przez cały czas podawali mu środki usypiające, to resztkami sił udało mu się zmniejszyć ich dawkowanie, dzięki czemu miał pełną świadomość tego, co dzieje się dookoła niego. Niestety, lek skutecznie osłabiał jego organizm, który z powodu braki jakiegokolwiek jedzenia powoli zaczynał przegrywać nierówną walkę.

         Nie wiedział, ile czasu dokładnie minęło od momentu, w którym wszystkie głosy ucichły. Zapadł w swojego rodzaju sen, który w nieznacznym stopniu pozwolił mu zregenerować siły, pomocne w dalszym działaniu. Dopiero trzask drzwi obudził go.

         Otworzył szeroko oczy i rozejrzał się dookoła. Był w pomieszczeniu zupełnie sam. Za oknem panowała kompletna ciemność. Wiedział, że jeżeli ma kiedykolwiek zacząć, to powinien zrobić to jak najszybciej; najlepiej już teraz. Właśnie dlatego jednym pociągnięciem wyrwał wszystkie kroplówki, jakie miał podpięte do prawej ręki. Syknął cicho, krzywiąc się mocno, kiedy wenflony zostały wydarte z jego ciała. Zignorował to. Nie miał czasu, ani zamiaru użalać się nad sobą. Podniósł sie powoli z łóżka. Dostrzegł jeszcze jedno, znajdujące się około czterech metrów od niego. Chwiejnym krokiem i właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył mężczyznę, który miał podszywać się pod niego. Wiedział, że Jenkins chce go zabić. W innym przypadku nie grzebałby dzisiaj przy jego kroplówkach.

         Pomysł, na to co powinien zrobić, pojawił się w jego głowie zupełnie niespodziewanie. Kierowany instynktem, wkładając w to wszystkie siły, jakie mu pozostały, podniósł Mulata i przeniósł go na swoje poprzednie miejsce. Zamieni się z nim rolami. Przecież słyszał wszystko, co przekazywał mu Axel. Nazywa się Zayn Malik i na pewno mu się uda. Położył się na drugim posłaniu i zaczął opatrywać wszystkie rany, jakie zrobił sobie przed kilkoma sekundami. Ten cały Daniel nie miał już ani jednej kroplówki, więc siebie nie będzie musiał po raz kolejny okaleczać, ale jemu przydałoby się przymocować kilka wenflonów...

~*~

-- I mam ci uwierzyć, że jesteś Malikiem, bo wsadziłeś jakiemuś nieprzytomnemu kolesiowi kilka igieł w żyły? - zironizował Liam. Odkąd dowiedział się prawdy o Cassandrze nie ufał nikomu. A już szczególnie komuś, kto po raz kolejny podaje się za jego najlepszego przyjaciela. Nie chciał po raz trzeci przeżywać tego cholernego zawodu, który pojawił się po jego domniemanej śmierci.

-- Pamiętasz swój lęk z dzieciństwa? Ten z łyżkami? Nie chciałeś na nie patrzeć, ale zawsze przełamywałeś się, chcąc pokazać swoim rodzicom, jakim twardzielem jesteś. Tylko przy mnie próbowałeś jeść zupę widelcem. Całe szczęście, że to ci minęło - Zayn przewrócił oczami, patrząc na Payne'a. Zachowywał poważny wyraz twarzy, ale on wiedział, jak bardzo jest zażenowany.

-- Masz szczęście, Malik, że jesteś moim szefem, bo w innym przypadku naprawdę byłbyś martwy i przyczepianie jakichś cholernych kabelków w cale by ci nie pomogło - warknął pod nosem, wychodząc z pomieszczenia.

~*~

         Louis siedział przed domem i palił papierosa. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, a ptaki latały coraz niżej. Niezmiernie cieszył się z tego, że Malik - ten prawdziwy - w końcu do nich wrócił. Jednak cały czas czuł pustkę w środku po tym, jak Denise go zostawiła. Liam bardzo szybko wytłumaczył mu zaistniałą sytuację, a on pogodził się z decyzją dziewczyny. Kochał ją i nie mógł pozwolić na to, żeby męczyła się przy nim. Nie zniósłby świadomości, że nie ma szczęścia, na które zasługiwała, jak mało kto.

         Podniósł się ze schodów i wyrzucając peta do popielniczki wyszedł z terenu posesji. Musiał się przejść, bo w innym przypadku nie byłby w stanie zmrużyć dzisiaj nawet oka. Bolało go jedynie to, że osobiście nie zdążył powiedzieć Blake, czym tak naprawdę się zajmuje. Może wtedy przyjęłaby to spokojniej i zgodziła się chociaż na jedną, ostatnią rozmowę.

         Zasunął bluzę pod samą szyję i wsadził zimne dłonie do kieszeni spodni. Wiatr zaczął targać gałęziami drzew. Mężczyzna doskonale wiedział, że zbliża się burza. Prawdopodobnie dlatego ptaki latały tak wyjątkowo nisko. Nie chciał jednak zawracać. Czuł, że zimny deszcz mógłby w końcu przywołać go do normalności. Wypróbował już każdy inny sposób, jaki przyszedł mu do głowy. Poszedł nawet do Nialla z prośbą bo pomoc. Niektóre z jego kretyńskich pomysłów, jak na przykład ten, żeby upić się do nieprzytomności, postanowił zrealizować. Jak dotąd, z marnym skutkiem.

         Zatrzymał się w miejscu, podnosząc głowę, kiedy pierwsze krople deszczu spłynęły po jego ciele. Uśmiechnął się do siebie, zamykając oczy. Nie poruszył się nawet, kiedy usłyszał grzmot. Po raz pierwszy od dawana było mu naprawdę dobrze i nie zamierzał jak na razie niczego w tym zmieniać.

~*~

         Cassandra siedziała w swoim mieszkaniu na parapecie i pustym wzrokiem wpatrywała się w krople deszczu, spływające po gładkiej powierzchni szyby. Kochała noc i burzę, a teraz miała to wszystko razem. Żałowała, że akurat w takich okolicznościach.

         Wszystkie jej rzeczy były spakowane w kilkanaście pudeł i razem z nią czekały na przyjazd busa, który miał zabrać ją do nowego miejsca. Tak bardzo nie chciała opuszczać Nowego Yorku. Zakochała się w tym mieście już dawno temu i to właśnie z nim planowała swoją przyszłość. Niestety, przez własną głupotę musiała go opuścić. Czy żałowała? Tylko niektórych wyborów. Miała jednak nadzieję, że w Los Angeles też będzie w stanie odnaleźć swoje małe miejsce na ziemi, w którym zaszyje się zawsze, kiedy tylko będzie chciała.


         Zamknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie delikatnie, chcąc dodać sobie samej otuchy. Przecież nie wszystko musi być czarno-białe...

~*~
Jejku to ostatni. Jak dziwnie.
To opowiadanie było chyba moje najdłuższe i najdłużej prowadzone.
Wgl. muszę się pochwalić również tutaj. JADĘ NA PIEPRZONE JANOSKIANS!!!!!!
Kocham dostawać takie prezenty urodzinowe ;3
Więcej informacji jutro, bo muszę iść spać...
So much love,
Evansik xox

5 komentarzy:

  1. to Koniec :o jeju jakie piękne jest to opowiadanie *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. No i wszystko jasne! Szkoda, że Cass musi opuszczać NY :(
    Do epilogu <3
    Ps. Chyba spóźnione, ale szczere. Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego najlepszego kochana! Pisałaś kiedyś na Tweeterze o tym, że w drugiej części planujesz związek Cass z takim jednym facetem. Podobno kiedyś już sie pojawił, a ja zauważyłam, że przez połowę opowiadania się ukrywał. Chyba zaczynam kojarzyć typa, hehe. 8)

    Madzia, która pisze z anonima bo korzysta z telefonu xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, być może to ten sam, o którym mówiłam xd
      Dziękuję za życzenia :)

      Usuń