27 grudnia 2015

[07] Chapter Seventh (Second Season)



"Znasz ludzi, który idą gdzieś tylko po to, żeby zaraz stamtąd uciec? Taki właśnie jesteś."
~ Eric-Emmanuel Schmitt
"Małe zbrodnie małżeńskie"

         Malik po raz kolejny siedział zamknięty w swojej celi i pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Czuł coraz większą irytację, związaną z tym, że nie może w normalny sposób wyjść z tego cholernego pomieszczenia i robić co mu się żywnie podoba. Zgadzając się na pozbawienie wolności w większym celu nie przewidział, że szlag będzie trafiał go na każdym kroku. Warknął zirytowany, spuszczając spojrzenie na podłogę, praktycznie całkowicie pokrytą niezidentyfikowanym syfem.

         Dziękował w duchu temu, co pokierowało go do tego, aby oddał przesyłkę od Sivy Aaronowi. Spodziewał się Cassandry, ale nie aż tak szybko. Wiedział, że nie odpuści Liamowi, że wypaplał tej cholernej policjantce kilka najważniejszych faktów ich, bądź co nie bądź, wspólnego planu. Przecież Payne powinien wiedzieć jak nikt inny, do czego ta kobieta jest w stanie się posunąć, aby dopiąć swego. Był jeden problem. On też nie zamierzał odpuszczać. Na pewno uda mu się znaleźć jakiś sposób na powstrzymanie jej od przeszkadzania.

         Z rozmyślania wyrwał go szczęk zamka. Strażnik machnął na niego ręką, pokazując mu tym samym, że ma udać się za nim. Westchnął zirytowany, przewracając oczami w lekceważącym geście. Podniósł sie jednak, doskonale wiedząc, że musi to zrobić. Pobiciem, które tak naprawdę było tylko jednym, porządnym ciosem, wymierzonym w twarz przeciwnika, zapewnił sobie tyle pracy, że przez ostatnie trzydzieści dziewięć lat nawet nie pomyślał, żeby wykonać chociażby połowę z niej. Zaczynając na czyszczeniu wszystkich toalet, przez szorowanie podłogi, a na przygotowywaniu posiłków kończąc. Jednak to ostatnie bardzo mu pasowało. W końcu jedzenie było jedną z części jego planu.

         Uśmiechnął się do siebie, po raz wtóry słysząc wyzwiska innych więźniów, kierowane prosto pod jego adresem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każdy z nich chciałby osobiście zabrać mu ostatni oddech, najlepiej w jakiś mocno brutalny sposób. A oni wiedzieli, że i tak nie są w stanie tego zrobić. Jednak to świadomość, że mają go wręcz na wyciągnięcie ręki i nie mogą nawet go dotknąć denerwowała ich najbardziej.

         Zatrzymał się na chwilę przed wejściem do kuchni, czekając aż jeden ze strażników otworzy mu drzwi. Wszedł do środka, mierząc uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Skrzywił się mocno, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach, wydobywający się z ogromnych kazi, w których gotowała się jakaś zupa. Nie chciał tutaj być. Wolałby uciec, ale wiedział, że musi się jeszcze poświęcić. Jeszcze tylko tych kilka cholernych godzin.

-- Nie uważasz, że to odpowiedni moment do tego, żeby zapoznać mnie z kolejna częścią planu? - zaśmiał się, słysząc głos Kinsona. Wiedział, że przyjdzie do niego zaraz po tym, jak go zobaczy. Był ciekawy i nie mógł się doczekać wyjścia z więzienia. Właśnie dlatego Malik za każdym razem chciał podjudzać jego zainteresowanie planem, który wymyślił już dawno temu.

-- Wziąłeś ze sobą fiolki, które ci dałem? - odpowiedział pytaniem, wystawiając dłoń w kierunku mężczyzny. Aaron warknął zirytowany, ale podał mu dwa niewielkie, szklane przedmioty. Zayn rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, chcąc sprawdzić czy żaden ze strażników go nie obserwuje, po czym podszedł do jednego z garnków i zamieszał w nim kilkukrotnie. Upewnił się jeszcze, czy więźniowie również zajmują się swoimi sprawami, po czym otworzył buteleczkę, wylewając całą jej zawartość do zupy.

-- Coś ty wymyślił, Malik? - spojrzał kątem oka na swojego towarzysza, który kręcił z dezaprobatą głową. W tamtym momencie wiedział, że jeżeli wszystko się uda, to oboje znacznie na tym zyskają.

~*~

         Cassandra weszła do swojego mieszkania, od razu zamykając za sobą drzwi na klucz. Oparła się o drewnianą powierzchnię, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. Nie miała już na nic siły. Wyprowadzając się do Los Angeles liczyła na to, że wszystko w jej życiu uspokoi się i że w końcu będzie mogła je sobie dokładnie uporządkować. Tymczasem nowojorski koszmar powrócił do niej ze zdwojoną siłą.

         Za każdym razem, kiedy patrzyła na Malika wiedziała, że pomimo najszczerszych chęci i oczekiwań, nie dała razy zapomnieć o tym, że to właśnie dla tego mężczyzny jej serce postanowiło zabić szybciej. Nienawidziła się za to. Odetchnęła głęboko, odpychając się zdrową ręką od twardej powierzchni. Palcami stóp zdjęła buty, od razu udając się do salonu. Nie miała siły nawet na to, żeby zabrać po drodze cokolwiek do picia.

         Zgarnęła pilot ze szklanego stolika do kawy, rozkładając się wygodnie na swojej kanapie. Nie miała zamiaru iść dzisiaj do pracy. Postanowiła zrobić sobie dzień wolnego od Malika i jego chorych planów. Wierzyła w zapewnienia przeszczęśliwego Samuela, że na pewno poradzą sobie przez te dwadzieścia cztery godziny bez jej najmniejszej pomocy. Ufała swojemu przyjacielowi.

         Uśmiechnęła się do siebie, ciesząc się z odrobiny odpoczynku. Dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo go potrzebowała. Od kilku miesięcy praca była jej jedyną odskocznią od wszystkiego, co stało się w Nowym Yorku. I nie chodziło tutaj głównie o Malika i jego chorych na głowę przyjaciół. Cały czas nie mogła przebaczyć sobie, że pozwoliła Josephine umrzeć. Jako dobra i kochająca siostra powinna pomóc młodszej z rodzeństwa bez względu na to, jak bardzo głupie, wręcz nieprawdopodobne podawała tłumaczenia swojego problemu.

         Wraz z Jo straciła nie tylko jedyną osobę, której zawsze o wszystkim mówiła. Straciła również rodziców, którzy odwrócili się od niej, nie mogąc wybaczyć bierności ze strony Cassie. Nie miała im tego za złe. Rozumiała ich decyzję i błagała jedynie wszystkie świętości o to, żeby jeszcze kiedykolwiek się do niej odezwali.

         Zmęczona wydarzeniami z kilku ostatnich dni zasnęła, w końcu w pełni oddając się kuszącym ramionom Morfeusza...

~*~

         Zayn z zadowoleniem przyglądał się temu, jak więźniowie ochoczo spożywali posiłek. Z całej siły starał się powstrzymać uśmiech satysfakcji, który cisnął mu się na usta. Był coraz bliżej zwycięstwa. Wiedział to i nie zamierzał się z tym ukrywać. Bo i po co? Przecież w końcu i tak postawiłby na swoim. Nawet, jeżeli musiałby poświęcić na to pozostałą część swojej egzystencji.

         Podniósł się ze swojego krzesła i odprowadzony przez strażników więziennych ruszył wolnym krokiem w kierunku swojej celi. Po drodze posłał porozumiewawcze spojrzenie do Aarona. Ten w odpowiedzi kiwnął głową i również wyniósł się do swojej celi. Musieli przespać się teraz, ponieważ zapowiadała się im długa noc.

~*~

         Zayn otworzył oczy, kiedy po skąpanym w ciemnościach korytarzu rozniósł się dźwięk wymiotowania przez jednego z więźniów. Mulat natychmiast podniósł się ze swojej pryczy i podszedł do krat, zaciskając na nic z całej siły dłonie. Zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno nie ominął żadnego z punktów planu, który w każdym momencie mógł posypać się od początku do końca. Miał nadzieję, że Kinsonowi uda się zrobić wszystko, co mu kazał.

         Popatrzył na celę na przeciwko, kiedy tylko strażnicy zapalili światła. Jasnowłosy mężczyzna klęczał na ziemi. Resztką sił podpierał się na rękach, a z jego ust bezustannie wylatywała biało-żółta ciecz. Malik skrzywił się zniesmaczony. Spodziewał się, że trucizna, przygotowana przez Louisa zadziała szybko, ale nie podejrzewał, że będzie aż tak mocna. Przewrócił oczami, domyślając się, że Tomlinson specjalnie postanowił doprowadzić do kilku zgonów dzisiejszej nocy.

         Czas, poświęcony na oczekiwanie był jedną z najdłuższych chwil w jego życiu. Zanim zobaczył mężczyznę, ubranego w strój ratowników medycznych, ci prawdziwi już dawno zaczęli wynosić więźniów, aby odwieźć och w karetkach do szpitala. Prawdopodobnie wszyscy byli spanikowani, ponieważ nie słyszał, aby ktokolwiek wcześniej starał się uciec z tego miejsca w tak spektakularny sposób; trując wszystkich dookoła.

-- Dłużej się nie dało? - warknął, odbierając od Aarona rozerwaną, czarną paczkę, w której znajdowało się ubranie dla niego. Odwrócił się tyłem do krat, chcąc przebrać jak najszybciej, podczas gdy ciemnowłosy rozpuszczał zamek za pomocą kwasu, również przygotowanego przez Tommo.

-- Nawet mnie nie wkurwiaj. Gdybyś nie zauważył, dookoła wręcz roi się od strażników, którzy latają w te i z powrotem, starając się nie dopuścić do tego, żeby ktokolwiek zdołał się stąd wydostać - syknął, popychając metalowe kraty, aby otworzyć wejście. Zayn szybko zapiął kurtkę z napisem 'ratownik' na plecach, po czym szybkim krokiem udał się w kierunku wyjścia z tego całego cyrku.

         Nie zaszedł jednak daleko, ponieważ poczuł mocny uścisk na ramieniu, a chwilę później zimną, metalową lufę pistoletu, przystawioną do skroni. Został z całej siły przyparty do twardej ściany. Zaklął pod nosem, nie szczędząc również epitetów pod adresem policjanta i Kinsona, w którego plecach utkwił swoje spojrzenie. Nie mógł uwierzyć, że nie zauważył, co się stało. A może w cale tego nie chciał... Już on się z nim za to policzy.

-- Posłuchaj mnie uważnie, Malik - syknął gliniarz, w którym po głosie rozpoznał Samuela. Blondyn poluźnił uścisk, odsuwając się od niego, dzięki czemu Mulat odwrócił się do niego przodem. - Zanim cię wypuszczę, mamy coś ważnego do ustalenia - dodał, kiedy tylko popatrzyli sobie w oczy. Zayn zmarszczył mocno brwi, śmiejąc się ironicznie.

-- Ty, najlepszy przyjaciel świętej Willson zamierzasz mnie stąd wypuścić bez jakiejkolwiek walki? Co dzieje się z tym światem - westchnął teatralnie, kręcąc z udawanym niedowierzaniem głową. - No, ale dobrze. Powiedz mi, co tak ważnego chcesz mi przekazać, bo aż skręca mnie wewnątrz z ciekawości.

-- Nie żartuj, nie mamy na to czasu - mruknął policjant. - Robię to tylko i wyłącznie dla niej. Nie przeżyłaby, gdyby cię powiesili, a ta kretynka na pewno poszłaby to oglądać, wierząc, że w ostatniej sekundzie udałoby się jej coś wymyślić - sapnął, przewracając oczami. - Nie mam zielonego pojęcia, co planujesz, nawet nie chcę tego wiedzieć. Po prostu jeżeli masz jakikolwiek szacunek do Cassie, chociażby za to, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który cię oszukał, to zniknij  jej życia. Po tej sprawie, kiedy już dostaniesz to, czego chciałeś, po prostu zmyj się i nigdy więcej do niej nie wracaj. Ona potrzebuje w końcu spokoju, bo w innym przypadku zrobi jakąś głupotę, kiedy mnie albo Erica akurat nie będzie w pobliżu - Samuel odwrócił się na pięcie, ale zanim zdążył zrobić chociażby krok, gangster złapał go za ramię i odwrócił z powrotem przodem do siebie.

- Teraz ja mam coś do powiedzenia, Rossi - syknął Malik, puszczając natychmiast chłopaka. Dziwnie czuł się, rozmawiając z policjantem, którym nie była Willson. - Zrób wszystko, rozumiesz wszystko, żeby nie dopuścić, żeby pojechała za nami. Liam, mówiąc jej, że będzie się tam działa masakra, w cale nie żartował. Najprawdopodobniej zginą niewinni ludzie, a jeżeli ona będzie chciała brać w tym udział, to ginąć będą i przez nią, a jak sam zauważyłeś, jest na to za słaba. Jednak jeżeli nie uda ci się temu zapobiec, to przynajmniej staraj się ją jakoś odciągnąć od tego wszystkiego. Nie wiem jak, ale zrób coś, żeby się ze mną za każdym razem mijała, aż w końcu zrezygnuje. Jeżeli będziesz potrzebował pomocy, to nie wahaj się mnie znaleźć. Jeżeli będzie chodziło o Willson, na pewno pomogę - sam nie wierząc, w to co robi, wyciągnął rękę w kierunku Samuela. Jasnowłosy zmierzył uważnym spojrzeniem najpierw jego twarz, a później wyciągniętą dłoń, po czym bez wahania ją uścisnął.

-- Nie wierzę, że to mówię, ale ty naprawdę się w niej zakochałeś, Malik.
-- Zakochałeś, to za dużo powiedziane - skrzywił się mocno, zabierając swoją rękę, po czym cofnął się o kilka kroków, przygotowując do odejścia. - Powiedzmy, że zauroczyła mnie swoim sposobem bycia i tym, jaka upierdliwa potrafi być - wzruszył ramionami. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Musiał wyżyć się na Kinsonie za to, że go zostawił, żeby przestać myśleć o tym, jak normalna potrafi być rozmowa z policjantem.

~*~

         Cassandra zamrugała kilkukrotnie, słysząc dość głośne pukanie do drzwi. Powoli podniosła się z kanapy, na której usnęła i niemrawym krokiem, szurając stopami po podłodze, podeszła do drzwi. Westchnęła ciężko, zauważając Erica przez wizjer. Przetarła twarz dłońmi i wymuszając delikatny uśmiech, otworzyła drzwi.

         To nie tak, że go nie lubiła. Po prostu za bardzo starał się zwrócić na siebie jej uwagę pomimo tego, że już kilkukrotnie mówiła mu o tym, że pomiędzy nimi nie wydarzy się nic więcej; nic, czego on by chciał.

-- Dobry wieczór, Cassie. Pomyślałem, że sprawdzę co u ciebie i zapytam, czy czegoś nie potrzebujesz - Kesper uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa rzędy równych, białych zębów. Szatynka przesunęła się z przejścia, wpuszczając go tym samym do środka. Mimo wszystko nie chciała wyjśćna wredną sukę bez uczuć.

-- Dobry wieczór, Eric. U mnie wszystko w porządku. Co prawda ramię trochę mnie jeszcze boli, ale powoli przestaje. Dostałam dość mocne środki przeciwbólowe - przeszła razem z nim do kuchni, gdzie usiadła na blacie. - Zaproponowałabym ci herbatę, ale jako że nic nie mogę zrobić przez ten cholerny bandaż, mogę ci zaproponować, żebyś sam ją sobie zrobił.

         Mężczyzna skinął głową, otwierając szafkę z herbatami. Bywał u Cassandry średnio raz na tydzień, przez co znał już całe jej mieszkanie. Kobieta podeszła krzesła i opadła na nie. Nie miała siły ani ochoty na gości, ale nie była w stanie odmówić Ericowi. Ten facet przez ostatnie dwa lata zrobił dla niej więcej niż nie jeden znajomy przez całe życie - to właśnie Kesper przyjął ją do siebie, kiedy jej mieszkanie było prawdziwym placem budowy i to on pomógł, kiedy nie znała nikogo. Musiała mu się w jakiś sposób odwdzięczyć; właśnie dlatego nigdy go od siebie nie wyrzucała, nie ważna jak bardzo zmęczona była.

         Zmarszczyła brwi, widząc jak ciemnowłosy nerwowo uderza palcami w kubek, czekając aż zagotuje się woda. Cassie w cale się to nie spodobało. Rick był jedną z tych osób, które nie przejmowały się niczym i praktycznie przez cały czas były szczęśliwe. Otworzyła szeroko oczy, wbijając się plecami w oparcie krzesła. Nawet ból w ramieniu nie przywrócił jej trzeźwości umysłu. Zawsze, kiedy była na urlopie, a coś niepożądanego działo się na komisariacie, Eric osobiście przychodził do niej, żeby ją o tym poinformować.

-- Ri, masz mi może coś do powiedzenia? - zapytała, w końcu przerywając niezręczną ciszę, jaka zapanowała pomiędzy ich dwójką. Mężczyzna westchnął ciężko, przekręcając się do niej przodem. Wymusił lekki uśmiech na twarzy, zaciskając dłonie na blacie, o który opierał się biodrem. Brązowowłosa jeszcze raz zmierzyła go spojrzeniem, utwierdzając się w przekonaniu, że nie było dobrze.

-- Cass, proszę pamiętaj, że niektóre rzeczy dzieję się dlatego, że tak właśnie miało być i nikt nie mógł nic temu zaradzić. Pomimo największej chęci i ciężkiej pracy w to włożonej - powiedział, starannie dobierając każde słowo. Ostatnie, czego chciał to zdenerwowanie jej. W chwilach, kiedy złość przejmowała kontrolę w umyśle kobiety, w cale nie dało się z nią dogadać i trzeba było mocno uważać, żeby nie zrobiła krzywdy sobie, czy komukolwiek innemu z ich otoczenia.

-- Kesper nie wkurwiaj mnie, tylko do jasnej cholery po prostu powiedz co się tam stało - Willson z całej siły zacisnęła dłonie, wbijając paznokcie w swoją skórę. Kolejne westchnie wydobyło się z ust czterdziestodwulatka. Odwrócił wzrok.

-- Malik uciekł z więzienia. On i Kinson ułożyli razem jakiś plan, przez który kilku więźniów umarło, a cała reszta znajduje się w szpitalu. Nie mogliśmy nic zrobić, był dla nas za szybki.

~*~
Nie będę składać życzeń, nie umiem xd
Dodaję, bo przez  długi czas nie było zupełnie nic i tak trochę i głupio z tego powodu, ale nah, koniec tłumaczeń xd
Pozdrawiam wszystkich i życze dobrej nocy,
Jesica xoxo 

5 komentarzy:

  1. No więc skończyłam. Czas na moją opinie XD
    Zaczynamy od początku...
    Ten blog jest genialny no po prostu brak mi słów aby opisać to jakie odnosze uczucia czytając kolejne twoje dzieło. Masz talet kochanie i to ogromny. Pozazdrościć tylko ^^
    Uwielbiam Cassandre i ten jej temperament, to jak walczy o swoje i pokazuje, że na tym świecie nie tylko faceci mają jaja. Oby była silna do samego końca i w końcu niech się przespi z Malikiem to może im się zabijać troszkę odechce XD w co wątpie.
    Zayn do tego to ja mam co do powiedzenia. Otóż to jak widać po nim że Cass go kręci i jaki dla niej jest(oczywiście tylko wtedy kiedy nie działają sobie oboje na nerwy co sie bardzo rzadko zdarza) to ja ma tylko tyle do powiedzenia ksbskshskdbks aww on potrafi być kochany *-*. Dalej to chciałam cie zabić jak mi go uśmierciłaś no ale ci to wybacze XD (za bardzo cię kocham)
    Teraz Liam. Tego kolesia nie da się ogarnąć no on po prostu musi mieć wszystko pod kontrolą bo inaczej zabije każdego kogo ma pod ręką. Mimo to wiem że lubi Cass tak jak reszta i nie da jej nic zrobić. A i mam taka sugestie niech on będzie z Amanda to ona mu skróci ten jego długi jęzor.
    Louis...Tommo to Tommo jest jak ja razie cichy ale dobry z niego obserwator i zasługuje na miłość tylko nie ta co od niego uciekła nie nadaje się.
    O Niallerku mało wiem ale blondasek to blondasek taki kochany.
    Ogólnie rzecz ujmując w tym blogu musi być Happy End bo inaczej będę płakać i cie dręczyć tak z miłości.
    Nie mogę się doczekać tego co wymyslisz i muszę cię oduczyć uśmiercania głównych bohaterów XD
    Kocham cię czekam na następny, twoja Caro :*

    OdpowiedzUsuń