"Uważam, że kobieta w pewnych wypadkach ucieleśnia jakby gniew tuzinów nieżyjących już kobiet, którym za życia nie dane było wyrażenie swojej wściekłości."
~ Robert Bly
"Żelazny Jan - rzecz o mężczyznach"
Karotce, żeby pamiętała, że szczęśliwe zakończenia są nudne ;*
-- Możesz przestać straszyć mi gang?
Przecież możesz poudawać, że nie chowasz do nich urazy i cieszysz się z tych
krótkich odwiedzin -prychnął Mulat, otwierając drzwi swojego gabinetu. Cieszył
się, że z powrotem jest w Nowym Yorku. Co prawda podróż samochodem była dość
długa i mało przyjemna, ale przyjemności, jakie czekały na niego po załatwieniu
spraw służbowych zdecydowanie na to zasługiwały.
-- Pamiętaj, że to przez twojego ojca
już tutaj nie mieszkam. Jeszcze jedno słowo, a możesz skończyć na podłodze -
syknął starszy mężczyzna, opadając na drewniane krzesło. Złączył ze sobą swoje
dłonie i popatrzył na Zayna uważnym spojrzeniem. - Powiesz mi w końcu, do czego
jest potrzebna ci moja pomoc? W końcu nie każdy jest skory do tego, żeby
wyciągnąć z więzienia jednego ze swoich największych wrogów.
-- Nie przypisuj sobie za wiele,
Kinson. Jesteś jedynie niedogodnością na mojej drodze, z której postanowiłem
uczynić jakikolwiek pożytek - warknął czarnowłosy, podchodząc do okna. Splótł
palce dłoni na plecach i wyjrzał na zewnątrz, gdzie nad basenem opalała się
Samantha. Jej błyszczące od kremu ciało, zasłonięte jedynie przez skąpy strój
kąpielowy, kusiło nie jednego, który przechodził obok. Żaden jednak nie odważył
się do niej podejść i zagadać. Wszyscy wiedzieli, że należy tylko i wyłącznie
do niego. Nie miało znaczenia nawet to, że w najbliższej przyszłości zamierzał
pozbyć się Sam ze swojego gangu, życia i... No cóż... Z tego świata. Wiedziała
zbyt wiele, żeby od tak po prostu pozwolił jej odejść.
-- Jeżeli będziesz traktował mnie w
ten sposób i obrażał mnie na każdym kroku, to pozwól, że opuszczę już twoje
towarzystwo - syknął Aaron. Nie ruszył się jednak z miejsca, ze wzrokiem w
dalszym ciągu utkwionym w Mulacie.
-- Drzwi otwarte, droga wolna.
Pamiętaj, że nie będę cię tutaj trzymał na siłę. Z twoją pomocą czy bez niej i
tak uda mi się dotrzeć do celu. Ty stracisz, ja zyskam, bo nie będę musiał
oddawać ci połowy z tego, co uda mi się zdobyć - wzruszył obojętnie ramionami,
uśmiechając się do siebie, kiedy zauważył Louisa, siadającego pod jedną z
parasolek. On również przyglądał się Stredfield. Ale nie tym samym spojrzeniem,
a zupełnie innym, pełnym pogardy zamiast zachwytu.
-- W takim razie dlaczego w dalszym
ciągu rozmawiamy, dlaczego włożyłeś tyle trudu w wyciągnięcie mnie z więzienia,
skoro przyniosło ci to same minusy? - były policjant uniósł wysoko obie brwi.
Starał się zrozumieć postępowanie Malika, ale on był dokładnie taki sam, jak
jego ojciec; tajemniczy, małomówny, zagadkowy...
-- Czas, Kinson, mój cenny czas zmusza
mnie do zasięgnięcia twojej pomocy - pokręcił głową, w dalszym ciągu na niego
nie patrząc. Był zbyt ciekawy tego, co zamierza zrobić Tomlinson i czym
Samantha mu się przysłużyła. Na ogół oboje starali schodzić sobie z drogi, żeby
nie dopuszczać do sprzeczek pomiędzy sobą. Kiedy już do nich dochodziło musiał
napsuć sobie wiele krwi, żeby z powrotem zmusić ich oboje do powrotu do stanu
sprzed 'wojny'; stanu zupełnego ignorowania się. - Właśnie przez mój cenny czas
przejdę w tym momencie do konkretów. Zamierzam zorganizować napad na Niemiecki Bank Federalny,
w którym będziemy uczestniczyć oboje. Liam, Louis i Niall w tym czasie...
Powiedzmy, że zajmą się czymś innym. To już nie twoja spawa - urwał, nie chcąc
powiedzieć zbyt wiele. Nie ufał mu, przez co nie zamierzał się przed nim
otwierać. - Jak, zgadzasz się na taką umowę? Zaraz po kradzieży nasze drogi
rozejdą się aż do kolejnego spotkania.
-- Wiesz, że to spotkanie nie będzie
nawet w połowie tak przyjemne jak to dzisiejsze, czy każde kolejne aż do
zakończenia twojej akcji? - zapytał po chwili milczenia, podnosząc się w końcu
z krzesła. Musiał jak najszybciej ewakuować się z tego cholernego miejsca, żeby
nie musieć dłużej wspominać.
-- Prosta odpowiedź, Kinson. Zgadzasz
się, albo zmywasz i czekasz na śmierć, którą dla ciebie wymyślę - Zayn
zaszczycił w końcu spojrzeniem swojego rozmówcę. Musiał znać odpowiedź
natychmiast, żeby wiedzieć, jak rozłożyć kolejne punkty napadu. Nie mógł
popełnić nawet jednego błędu, żeby jemu, Cassie, albo komukolwiek z jego
przyjaciół coś się stało.
-- Zgadzam się na twój chory układ,
Malik. Wiedz jednak, że robię to tylko i wyłącznie ze względu na pieniądze, a
nie twoje śmieszne groźby - Aaron poprawił marynarkę, którą miał na sobie, po
czym cofnął się kilka kroków do tyłu.
-- Bądź tutaj jutro o siedemnastej,
spakowany. Od razu wylatujemy - starszy z nich, po uzyskaniu informacji na
temat ich kolejnego spotkania, skinął głową, natychmiast udając się do wyjścia
z domu.
Zayn
odwrócił się z powrotem do szyby, chcąc dowiedzieć się, co zamierza zrobić jego
przyjaciel. Nie zauważył przez to Liama, zajmującego jego miejsce za biurkiem.
-- Wodzisz nim za nos, jakby był twoją
prywatną zabawką. Powiedz mi, jak ty to robisz, że on niczego się nie
domyśla? - wzdrygnął się ledwo
zauważalnie, nie spodziewając się usłyszeć głosu Payne'a. Szybko jednak
zatuszował to cichym śmiechem.
-- Siła perswazji, przyjacielu, po
prostu - uśmiechnął się delikatnie, niby normalnie. Jednak w jego oczach czaił
się niebezpieczny błysk, który nigdy nie oznaczał czegoś dobrego.
-- Pieprzysz głupoty, Zayn. Perswazja
jest mało szkodliwa, a ty ewidentnie manipulujesz nim jak dzieckiem w
przedszkolu, któremu obiecałeś worek słodyczy - prychnął Li, odwracając się
przodem do okna. - Nie podejrzewałem, że aż tak szybko zaczną - mruknął,
dostrzegając blond włosy Nialla, trzymającego w dłoniach duży, niemożliwy do
zidentyfikowania z takiej odległości, pojemnik.
-- Chyba powinieneś mi teraz
powiedzieć, co działo się w moim domu, kiedy akurat nie mogłem w nim być.
-- Same ciekawe rzeczy, Zayn, same
ciekawe rzeczy - westchnął ciężko mężczyzna, ze zmęczeniem kręcąc głową, co
zupełnie nie spodobało się Malikowi.
~*~
Cassandra
zaparkowała przed komisariatem, od razu opuszczając pojazd i udając się do
wnętrza budynku. Była wściekła na wszystkich, którzy mieli pilnować w nocy więzienia.
Ich zadanie nie było w cale aż tak trudne. W końcu w przynajmniej
pięćdziesięciu zajmowali się tyko jednym człowiekiem. Wiedziała, że pomysł z
urlopem był kompletnie nieodpowiedni. Żałowała, że jednak dała się do niego
przekonać i postanowiła odpocząć przez jeden dzień.
Weszła
do swojego gabinetu, od razu wkładając do biurka pistolet, który kilka dni temu
zabrała ze sobą. Ostatnim razem, kiedy tu była zupełnie o nim zapomniała. Jej
myśli były zajęte w końcu przez inną, ważniejszą sprawę.
Zdjęła
bluzę, od razu przewieszając ją przez oparcie obrotowego fotela. Była rano u
lekarza, który kategorycznie zabronił zdejmowania bandaża przynajmniej przez najbliższe
trzy dni. Nie chciała tego, ale wolała uniknąć kolejnego zakładania szwów.
Wyszła
z pomieszczenia, swoje kroki od razu kierując do miejsca, gdzie pracował
Samuel. Na niego była najbardziej zła, ponieważ blondyn osobiście zasugerował,
że to właśnie on powinien nadzorować ochronę. Zaufała mu, a później zawiodła
się jak na nikim innym od bardzo dawna. Zatrzymała się przy biurku swojego
przyjaciela i postukała mu palcem w ekran, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Wcale nie miała zamiaru być miła czy przyjemna. Musiała przecież na kimś
wyładować swoją frustrację, a nie chciała żeby Eric całkowicie się na nią
obraził po tym, jak kilka godzin wcześniej zarzuciła mu niekompetencję i
całkowity brak zdolności logicznego myślenia.
-- Czy ty przypadkiem nie jesteś na
urlopie zdrowotnym, Willson? - jasnowłosy natychmiast poderwał się ze swojego
siedzenia i powędrował za nią w kierunku pomieszczenia, gdzie znajdowały się
nagrania ze wszystkich kamer monitorujących więzienie zarówno z zewnątrz, jak i
od wewnątrz.
-- Byłam na nim, ale postanowiłam
wrócić wcześniej, ponieważ ktoś nie potrafił upilnować jednego niegrzecznego chłopca - warknęła, mocno trzaskając za sobą
drzwiami jeszcze zanim Rossi zdążył wejść do środka. W duchu liczyła, że zahaczą
o niego i zrobią mu jakąś małą krzywdę.
-- Jednego niegrzecznego chłopca,
który nazywa się Zayn Malik. Nie uważasz, że to mówi samo za siebie? Chciał
uciec, więc to zrobił, co było do przewidzenia - wzruszył ramionami, zajmując
miejsce obok niej. Cassandra zauważyła, że z niepokojem przyglądał się płytom
CD, przywiezionym kilka godzin po ucieczce. Zdziwiła się, ale postanowiła nie
wspominać o swoich obserwacjach. Przynajmniej do pewnego momentu.
-- Jakoś dopóki nie poszłam na ten
cholerny urlop, to wszystko było w porządku, a Malik siedział w swojej celi na
czterech literach i oprócz jednej bójki, która nawet nie była zainicjowana
przez niego, nie sprawił żadnego, nawet najmniejszego problemu - zironizowała,
wyrzucając zdrową rękę w powietrze. Włączyła sporych rozmiarów laptopa, od razu
wkładając do niego pierwszą z płyt. Sam westchnął ciężko, przewracając oczami.
- Jeżeli nie chcesz, to nie musisz tutaj ze mną siedzieć. Równie dobrze możesz
teraz wrócić do biurka i pisać sprawozdanie ze swojej największej porażki, jaką
dotychczas popełniłeś.
-- Hola, przyjaciółeczko! - Rossi
popatrzył na nią z szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że będzie wściekła, ale
nie podejrzewał, że aż tak bardzo. - Nie wyżywaj się na mnie za błąd, do
którego nie doprowadziłem samodzielnie. Równie dobrze możesz teraz pójść z
pretensjami do swojego adoratora, albo czterdziestu ośmiu innych policjantów i
strażników więziennych, którzy byli tam razem ze mną.
-- Spokojnie, Kesper już dostał za
swoje. Jak mylisz, dlaczego przyszłam dzisiaj do pracy bez obstawy? - mruknęła,
włączając pierwsze video. Przedstawiało ono dziedziniec więzienia. Zupełnie
pusty, jak to bywało w godzinach nocnych. Po dwudziestej pierwszej żaden
więzień nie miał prawa do przebywania poza swoją celą bez uzgodnienia tego z
którymkolwiek ze strażników i bez odpowiedniej obstawy.
Niestety,
niczego się na nim nie doszukali. Przez kilka godzin nie pojawił się tam nawet
wiatr. Dokładnie ta sama sytuacja powtórzyła się w kuchni, na korytarzach,
gdzie kręcili się jedynie policjanci, w toaletach i pokojach przesłuchań. Tylko
raz, około dwudziestej pierwszej czterdzieści McColl ze swoimi popychadłami przyprowadził
jakiegoś więźnia do zamknięcia.
Akcja
zaczęła rozkręcać się dopiero po pierwszej w nocy. Cisza została przerwana
głośnymi odgłosami wymiotowania przez jednego z zamkniętych więźniów. Cassie
popatrzyła na kamerę, skierowaną prosto na celę więzienną Malika. Mulat stal
przy kratach, na których z całej siły zaciskał pięści i zastanawiał się nad
czymś mocno. Pomimo rozgardiaszu i zamieszania, jakie zapanowały na korytarzach
on nawet nie drgnął, tylko wpatrywał się w jakiś punkt na przeciwko siebie
pustym wzrokiem, który u niego był wręcz normalnością.
Około
piętnastu minut później, kiedy pierwsze karetki przyjechały już do więzienia,
aby zabrać duszących się własnymi wymiocinami więźniów do celi Zayna przyszedł
Kinson. Brunetka mocno zacisnęła palce wolnej dłoni. Nigdy nie spodziewałaby
się nawet, że tych dwoje może chcieć zawiązać ze sobą jakieś bliższe stosunki.
Chociaż... W tamtym momencie wiedziała przynajmniej, po co ten cholerny
gangster samowolnie dał zamknąć się w pace.
Aaron
zasłonił swoim ciałem większość widoku, przez co ani ona, ani Samuel nie mogli
zobaczyć, w jaki sposób udało im się wydostać zza krat. Zmarszczyła brwi,
dostrzegając jak mężczyzna podaje młodszemu z nich jakąś czarną paczkę.
Czarnowłosy zniknął w głębi pomieszczenia, a kiedy wyszedł z powrotem nie miał
już na sobie więziennych ubrań. Wręcz przeciwnie, na sobie miał czyste, lekko
pogniecione - zapewne od leżenia w foliowym opakowaniu - ciuchy ratowników z
wielkim napisem 'pomoc medyczna' na plecach.
Oboje
przerzucali wzrok na kolejne zapisy z kamer podczas, kiedy dwaj więźniowie
uciekali. Jednak w pewnym momencie nagrania pokazały, że z budynku wydostał się
sam Kinson, który natychmiast zamknął się w jednej z karetek, ustawionych przed
więzieniem. Malika nigdzie nie było, na żadnym obrazie. Willson natychmiast
poderwała się na swoim siedzeniu i cofnęła nagrania o kilka sekund.
Na
jednym z nich zauważyła, jak coś szarpnęło Mulatem do tyłu i schowało się razem
z nim za jednym z zakrętów, gdzie kamery nie były w stanie zarejestrować, kim
był ten człowiek. Minęła dłuższa chwila, zanim Zayn wyszedł stamtąd i czym prędzej
udał się do tej samej karetki, w której znajdował się Aaron. Pojazd odjechał po
kilku sekundach, kończąc tym samym całą ucieczkę.
-- To musiał być ktoś z nas - ciszę,
jaka pomiędzy nimi zapanowała, przerwała Cassandra, która podniosła się z
krzesła i zaczęła chodzić po całym pomieszczeniu, przykładając jedną dłoń do
ust. Samuel przełknął głośno ślinę, co natychmiast zatuszował cichym
odkaszlnięciem, dzięki czemu Cassie niczego nie zauważyła.
-- Skąd masz tę pewność? - zapytał,
również wstając ze swojego siedzenia. Chciał jak najszybciej stamtąd wyjść,
żeby policjantce przypadkiem nie przyszło do głowy, żeby po raz kolejny oglądać
te cholerne nagrania. W końcu za pierwszym czy drugim razem nie zauważyła, jak
ona sam, zaraz po Maliku, wychodzi zza zakrętu i idzie w inną stronę. Zabiłaby
go z największą brutalnością, na jaką byłoby ją stać.
-- Nikt z więźniów nie wie, gdzie nie
docierają kamery. To musiał być jakiś policjant, który chciał mu w tym pomóc.
Inaczej sam nie dałby sobie rady - zatrzymała się na chwilę w miejscu. Blondyn
zmierzył ja uważnym spojrzeniem. Wiedział doskonale, że nie uda mu się
powstrzymać jej od wyjazdu do Europy. Była w swoim własnym świecie, zupełnie
zatracona w zagadkach i poszlakach, bez jakiejkolwiek nadziei, że uda się ją
stamtąd wyciągnąć przed oficjalnym zakończeniem sprawy. - Idziemy tam i możesz
zapomnieć o tym, że pisałeś jakikolwiek raport - rzuciła za sobą, od razu
wychodząc z pomieszczenia. Nie czekała na Samuela, doskonale wiedziała, że kiedy
tylko zorientuje się, co tak naprawdę miało miejsce, zdoła ją dogonić.
Po
drodze kilkukrotnie musiała odpowiadać na przywitania ze strony innych
policjantów. Chociaż tak naprawdę, gdyby ich zignorowała, nikt by się nie
zdziwił. Wszyscy mieli pewność, że jest na nich wściekła. W końcu osobiście
mówiła im wszystkim, że Malik coś knuje. Nie posłuchał jej praktycznie nik i
skończyło się czymś w rodzaju tragedii. Na pewno już nigdy więcej nie uznają ją
za kompletną wariatkę, jeżeli jeszcze kiedykolwiek uda im się trafić na coś, co
będzie miało związek z gangiem Malika, albo nim samym.
Wsiadła
do jednego z radiowozów na miejscu pasażera i poczekała, aż Sam zajmie miejsce
kierowcy. Prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu z tym cholernym bandażem nie było
niemożliwe, ale sprawiało wiele bólu i powodowało, że w tak prostą czynność
musiała włożyć znacznie więcej wysiłku niż zwykle. Właśnie dlatego nienawidziła
chodzić do lekarzy nawet z poważnymi ranami. Zawsze wymyślili coś, żeby
uprzykrzyć jej i tak już trudne, życie.
Blondyn
zatrzymał auto, od razu z niego wysiadając. Podszedł do drzwi swojej
przyjaciółki, otwierając je przed nią. Chciał w ten sposób z powrotem wkupić
się w łaski ciemnowłosej, dzięki czemu znacznie łatwiej byłoby mu przekonać ją
przynajmniej do niektórych swoich racji.
Cassie
prychnęła pod nosem, wysiadając z samochodu. Bez słowa ruszyła w kierunku
wejścia. Chciała jak najszybciej obejrzeć celę, w której przebywał Malik.
Skinęła głową, witając się z kilkoma strażnikami. Samuel szedł zaraz za nią i
myślał nad tym, jak zniechęcić ją do tej sprawy.
Willson
przez piętnaście minut nieustannie oglądała kratę i zamek. Na dłoniach miała
białe rękawiczki, które miały ochronić dowody przed zniszczeniem czy
jakimkolwiek uszkodzeniem.
-- Skąd do jasnej cholery Malik wziął
tak mocno żrący kwas w więzieniu? - syknęła, dotykając delikatnie palcem
wskazującym przeżartego metalu. Sam westchnął ciężko i machnął na kilku
policjantów, którzy stali dookoła. Wolałby, żeby to teraz na nich się odegrała
za niepowodzenie. On miał już dość.
-- Podejrzewamy, że przyniósł go jego
adwokat. Był jedyną osobą z zewnątrz, z jaką miał styczność w przeciągu swojego
pobytu tutaj - mruknął cicho Smith. Cass natychmiast odwróciła się do niego
przodem i zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
-- Jak nazywał się ten adwokat i
dlaczego nie miałam pojęcia, że Malik spotykał się z kimkolwiek z zewnątrz. To
była moja sprawa i powinnam uczestniczyć przy tym spotkaniu osobiście -
warknęła, zdejmując rękawiczki z dłoni. Widziała już wszystko, co chciała. Nie
musiała iść do celi Kinsona, żeby dowiedzieć się, że zosała otwarta dokładnie w
ten sam sposób.
-- Siva Kaneswaran. Samuel zabronił
nam informować cię o czymkolwiek, co dotyczy sprawy Zayna - mężczyzna wzruszył
ramionami. Cassie zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech.
-- Jedziemy na komisariat, wszyscy.
Będziecie czytać akta Malika aż nauczycie się ich na pamięć i zrozumiecie, że
Siva to jeden z najlepszych ludzi tego sukinsyna! - krzyknęła, z całej siły
zatrzaskując kratę, która zachwiała się niebezpiecznie. Musiała napić się
herbaty. Dużej ilości herbaty.
Sądzę, że szczęśliwe zakończenie tu pasuje ale nie takie zwykłe cos co będzie spektakularne... takie wiesz w twoim stylu króliczku.
OdpowiedzUsuńMalik spitolił bo to on.
Nasz pozwolenie na zabicie Samanthy znaczy niech to zrobi Lou.
Uu wściekła Cassandra nie powiem ale Malik pewnie sobie wyobrażał ten widok a co wtedy robił to on tylko wie XD
Rozdział wspaniały jak zawsze i czekam na następny Karotka.