10 kwietnia 2016

[15] Chapter Fiveteenth Part II (Second Season)



 Zaplanować działanie, wybrać ofiarę, działać bezlitośnie, a potem iść spać - nie ma nic lepszego na świecie
~ Józef Stalin


 #TQWBff <- nie bądź jeleń, weź coś napisz

         Amanda spokojnym krokiem weszła spokojnym krokiem do budynku, który z daleka wydawał się, jakby w całości został zrobiony ze szkła. Zdjęła okulary przeciwsłoneczne, rozglądając się uważnie po wnętrzu ogromnego pomieszczenia. Uśmiechnęła się do siebie, mierząc wzrokiem ciemne biurka, ustawione po obu jego stronach w dwóch, równych rzędach. Przy każdym z nich siedział człowiek ubrany w markowy, czarny garnitur - lub w przypadku kobiet stylową garsonkę - z przyczepionym do marynarki identyfikatorem. Posadzka została wykonana z barwionego marmuru, a z sufitu zwisły typowo biurowe lampy.

         Kobieta ruszyła przed siebie wolnym krokiem. Stukot jej obcasów o kamień pod nimi został zagłuszony przez zgiełk, jaki panował dookoła. Ludzie rozmawiali głośno z urzędnikami -niektórzy śmiali się, inni krzyczeli, dzięki czemu można było wyłapać niektóre ich słowa, a jeszcze inni płakali, najprawdopodobniej chcąc wymusić na pracownikach litość. Jednak już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że nie mogło być to proste. Każdy urzędnik miał tę samą, wypraną z emocjo minę. W bladej poświacie lamp, ginącej w blasku powoli zachodzącego słońca, wyglądali jak armia jedynie podobnych do ludzi klonów, działających jak roboty ze specjalnie wgranym oprogramowaniem. Ten sam beznamiętny głos, blade policzki, puste spojrzenie, czy mechaniczne ruchy, wykonywane podczas tłumaczenia klientom na czym polegają najnowsze oferty.

         Blake uniosła nieznacznie jeden kącik ust, uśmiechając się lekceważąco. Oni wszyscy, niby porządni obywatele, kłamali, kręcili i starali się wyciągnąć jak najwięcej z naiwnych obywateli, poszukujących łatwego sposobu na zdobycie możliwie jak najwyższej sumy pieniędzy. Prawda była taka, że nie różnili się zupełnie niczym od nich, przestępców. Po prostu działali w sposób, teoretycznie zgodny z ustalonym prawem. Jednak ich cel był identyczny - czysty zysk.

         Zatrzymała się w końcu przed metalowymi drzwiami widny. Nacisnęła guzik przywoływania jej, odczekała kilka minut, po czym weszła do środka, mijając się przy tym z kilkoma innymi klonami, obładowanymi całą masą papierów, niesionych na rękach. Znudzonym gestem wybrała najwyższe piętro, po czym skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej. Uniosła wzrok, spoglądając na kamerę monitoringu, umieszczoną w rogu klaustrofobicznego pomieszczenia. Wzdrygnęła się lekko, czując nieprzyjemny dreszcz, rozchodzący się wzdłuż wyprostowanego kręgosłupa. Nienawidziła być obserwowana. Szczególnie w pomieszczeniach, które można było bez problemu zatrzymać, zamknąć i odciąć drogę ucieczki. Z trudem powstrzymała się od cichego westchnienia ulgi, kiedy w jej uszach zabrzęczał nieprzyjemny dźwięk dzwonka, oznajmiającego przybycie windy na miejsce.

         Od razu wysiadła z niej i rozejrzała na obie strony. Ruszyła prostym korytarzem, kończącym się szklanymi drzwiami. Amanda zignorowała myśl, która podpowiadała jej, że przez przypadek znalazła się w kruchym pałacu, wzniesionym jedynie z przezroczystego, kruchego materiału, w który wystarczyło jedynie odpowiednio uderzyć, żeby posypał się jak domek z kart. To było kłamstwo. Budynek na pewno nie był pałacem. Był piekłem, gdzie spełniały się i jednocześnie rozpadały wszystkie ludzkie marzenia.

         Zapukała cicho, dzięki czemu dość wysoki mężczyzna z lekką nadwagą i łysiną, zaczynającą pojawiać się na czubku głowy, podniósł na nią spojrzenie swoich ciemnych oczu. Tak jak każdy, miał na sobie czarny garnitur, jednak na marynarce brakowało metalowej zawieszki z imieniem i nazwiskiem oraz zajmowanym stanowiskiem. Znajdował się ona natomiast na mahoniowym biurku z ekranem komputera, gdzieś pomiędzy rozrzuconymi papierami i przyborami biurowymi. Mężczyzna skinął lekko głową, zezwalając tym samym Amandzie na wejście do środka.

         Pchnęła dwustronne drzwi, po czym wolnym krokiem podeszła do skórzanego, czarnego krzesła, siadając na nim z wrodzoną gracją. Założyła nogę na nogę, układając torebkę zaraz przy nogach, po czym zarzuciła włosami, przekładając je przez jedno ramię, aby odsłonić długą szyję.

-- W czym mogę pani pomóc? - odezwał się niskim głosem, odkładając czarny, drogi długopis na dokumenty, które jeszcze kilkadziesiąt sekund temu wypełniał. Zmierzył ciemnowłosą uważnym spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej na jej dłoniach, których palce splotła ze sobą i ułożyła na kolanie. - Panno... - urwał, specjalnie czekając na jej odpowiedź.

-- Rosalie Gray - powiedziała od razu, uśmiechając się do niego. Skinęła lekko głową, po czym uniosła jedną rękę i palcem wskazującym podsunęła do góry okulary, które zsunęły się z kobiecie z nosa pod wpływem gwałtownego ruchu. Specjalnie założyła je, a pod nie soczewki. Mogła pomagać Malikowi, ale nie zamierzała stracić swojej anonimowości. Była rozpoznawalna jedynie tam, gdzie tego potrzebowała. Środowisko policyjne zdecydowanie nie zaliczało się do tych miejsc. - Jestem dziennikarką. Niedawno umawiałam się z pana sekretarką. Mam przeprowadzić z panem wywiad na temat sukcesu banku, prowadzonego przez pana - dodała, przechylając lekko głowę, przez co mięśnie na odsłoniętej szyi napięły się, uwydatniając cienką żyłkę, widoczną spod lekko opalonej skóry.

-- Tak, już sobie przypominam - w zamyśleniu pokiwał głową. Amanda spuściła na chwilę wzrok na tabliczkę z nazwiskiem, odczytując je w myślach. Hugues Jambon. - Jacqueline wspominała mi dzisiaj rano, że się pani pojawi - skłamał gładko. Tak naprawdę nawet nie zadzwoniła, żeby poinformować o swojej wizycie. Po pierwsze wiedziała, że nikt nie zgodziłby się na wywiad, a po drugie wolałaby, aby sekretarka nie sprawdzała jej wiarygodności, dzwoniąc do redakcji gazetki, w której rzekomo miała pracować. - Ale zanim przejdziemy do konkretów, może miałaby pani ochotę na kawę, panno Gray - uśmiechnęła się lekko, po czym skinęła lekko głową. Spodobała mu się, na całe szczęście. Właśnie tego oczekiwała. Tak najłatwiej było odwrócić jego uwagę od zamieszania, które miało już za kilka minut zapanować w całym budynku.

-- Z wielką przyjemnością. Prosiłabym dużą Latte, jeżeli można - obserwowała, jak mężczyzna naciska guzik interkomu, łączącego go najprawdopodobniej z biurem jego sekretarki, a później każe jej przygotować dwie kawy szorstkim głosem.

-- Czy mógłbym prosić, żebyśmy przeszli sobie na ty? Tak łatwiej mi rozmawiać z uroczymi paniami - rzucił Jambon, wyciągając w jej kierunku dłoń, którą ona bez chwili zawahania ujęła. Zdusiła w sobie chęć wywrócenia oczami, kiedy dyrektor podniósł się z obrotowego krzesła, pochylił się nad biurkiem i dotknął delikatnie ustami kostek u dłoni Blake. - Hugues.

-- Rosalie - odpowiedziała gładko, a kiedy mogła już swobodnie zabrać swoją dłoń, wsunęła kilka kosmyków włosów za ucho. Poprawiła się na siedzeniu, tak żeby było jak najwygodniej. Wiedziała, że czeka ją długa rozmowa, pełna flirtu ze strony mężczyzny, na który musiała odpowiadać tym samym. Zupełnie jej się to nie podobała. Jedynym facetem, z którym chciała tak rozmawiać był Liam. Żaden więcej.

~*~

         Liam przeglądał znudzonym spojrzeniem ostatnie wiadomości na swoim telefonie. Co chwilę spoglądał przez przednią szybę samochodu, upewniając się jak bardzo zaszło już słońce. Nie mógł się doczekać wieczoru, kiedy to będą mogli załatwić wszystko, co mają do załatwienia i zmyć się do Nowego Yorku. Spojrzał w lusterko wsteczne, spoglądając na Nialla, który opierając głowę za zagłówek, pochrapywał cicho na tylnych siedzeniach. Zaśmiał się cicho, odpalając silnik samochodu. Ruszył do przodu, od razu hamując gwałtownie. Blondyn natychmiast wyprostował się, szarpnięty przez pojazd. Chwilę zajęło mu dojście do tego, co tak naprawdę stało się przed chwilą. Kiedy w końcu zrozumiał, zmarszczył mocno brwi, po czym uderzył przyjaciela w tył głowy.

-- Pokurwiło cię, Payne? - warknął, stukając się wskazującym placem prosto w środek czoła. - Jeżeli chciałeś czegoś konkretnego, to mogłeś mnie obudzić jak człowieka popaprańcu - Horan z powrotem przechylił głowę do tyłu, przymykając oczy. Nie miał jednak zamiaru usypiać z powrotem. Wolał zaoszczędzić sobie niewybrednych żartów ze strony Liama.

-- Chciałem cię poinformować, że już niedużo czasu zostało do naszego wkroczenia, a co za tym idzie ty raczej nie powinieneś spać. Potrzebuję cię trzeźwego, nie wyglądającego jakbyś chciał a nie mógł - mężczyzna wzruszył ramionami, po czym przeczesał włosy palcami, odgarniając je do tyłu.

-- No dobra, ale następnym razem nie skończy się to dla ciebie dobrze - blondyn skrzyżował ręce, układając je za głową. - Tak, dalej jestem obrażony za to, że spędziłem noc w samochodzie - powiedział, kiedy Payne otworzył usta, aby się odezwać. Zaśmiał się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Między innymi za to uwielbiał Nialla. W jednym momencie mógł być szczęśliwym dzieckiem, a w następnej zachowywał się jak rozwydrzony nastolatek, dla którego świat zbuntował się przeciwko niemu, chcąc za wszelką cenę zrobić mu na złość.

         Li nic nie odpowiedział. Otworzył drzwi samochodu, wydobywając ze schowka paczkę papierosów. Podsunął ją jasnowłosemu, ale ten odmówił, kręcąc przecząco głową. Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami, biorąc sobie jednego; odpalił go od razu, zaciągając się dymem.

-- Spalę i idziemy - mruknął cicho, odkładając tekturowe pudełko z powrotem na swoje miejsce. Chociaż przyjaciel nie zareagował w żaden sposób, Liam wiedział doskonale, że zrozumiał jego słowa. Nawet Horan nie był w stanie powstrzymać lekkiego dreszczu, który przebiegł po jego skórze, najprawdopodobniej powodując gęsią skórkę pod ubraniami.

~*~

         Louis zjechał na leśną drogę, ignorując protesty dealera samochodowego, który miał pilnować go podczas jazdy próbnej Lamborghini Urusem. Denise siedziała na tylnych siedzeniach, czujnym wzrokiem obserwując to, co działo się z przodu. Otworzyła nieznacznie szerzej oczy, kiedy mężczyzna zacisnął dłoń na bicepsie jej chłopaka, powodując że wszystkie jego mięśnie napięły się mocno, a dłonie zacisnęły na kierownicy. Tomlinson odczekał chwilę, chcąc najprawdopodobniej dać czas n zrozumienie czarnowłosemu, że popełnił duży błąd, jednak ten w dalszym ciągu, z uporem maniaka, szarpał jego rękę. Lou warknął zdenerwowany, wyszarpując się z jego uścisku, po czym z całej siły uderzył go pięścią w twarz, powodując natychmiastowy krwotok ze złamanego nosa. Blake wzdrygnęła się, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Sama chciała pójść z chłopakiem, więc musiała się liczyć z tym, że będzie świadkiem czegoś podobnego.

         Tommo zatrzymał się w końcu i wysiadł z samochodu, zabierając ze sobą kluczyki. Otworzył przednie drzwi od strony pasażera, przez co mężczyzna wysunął się z niego, cały czas daremnie starając się zatamować szkarłatną ciecz, wypływającą z obu przegród. Dziewczyna zacisnęła mocno oczy, starając się w myślach zagłuszyć nuceniem przypadkowej piosenki dźwięk wystrzału pistoletu.

         Powoli otworzyła powieki, spoglądając na szatyna, który rozglądając się dookoła, schował broń z powrotem za pasek spodni. Podniósł zmartwiony wzrok na Denise i usiadł obok niej. Oboje siedzieli przez chwilę, nie odzywając się do siebie słowem. W końcu, nie mogąc wytrzymać napięcia i niepewności, Louis dotknął jej uda. Młodsza z sióstr bez zawahania splotła ich palce razem, zaciskając delikatnie dłoń na jego.

-- Już wracamy do domu księżniczko, nie musisz sie niczym przejmować - pokrzepiony gestem swojej dziewczyny przyciągnął ją do siebie, sadzając na swoich kolanach i przytulił do siebie, pocierając jej plecy w uspokajającym geście. - To wszystko to już prawie koniec, damy radę.

~*~

         Liam wysiadł z samochodu, blokując go za pomocą zamka centralnego, kiedy tylko przyjaciel stanął obok niego. Naciągnął na głowę kominiarkę i skinął lekko do Nialla, szybkim krokiem ruszając do przeszklonego budynku banku, w którym nie było nikogo oprócz kilku ochroniarzy i dyrektora, którym cały czas zajmowała się Amanda, podająca się za dziennikarkę. Payne miał tylko cichą nadzieję, że ten stary kretyn nie zrobił jej żadnej krzywdy. W innym przypadku jego śmierć zamiast szybkiej mogłaby być długa, powolna i bardzo bolesna.

         Odczekał chwilę, kiedy Horan wszedł do środka, usuwając z ich drogi strażnika, zanim zdążył powiadomić kogokolwiek więcej o niebezpieczeństwie, które stwarzali swoją obecnością. Po chwili, upewniając się, że nikt więcej nie stanie im na razie na drodze, ruszyli wolnym krokiem przed siebie, stawiając ostrożne kroki, aby narobić jak najmniej hałasu.

         Weszli na piętro, które ich interesowało, po czym skierowali swoje kroki do pokoju, w którym znajdowały się wszystkie dane banku. Liam natychmiast usiadł przy komputerze, zostawiając Nialla przy drzwiach, aby czatował, ostrzegając go przed każdym niebezpieczeństwem. Sam natomiast w przeciągu kilku najbliższych minut złamał hasło dostępu, szukając interesującego go miejsca na dysku, z którego mógł przesłać wszystkie pieniądze na konto Malika. Rozsiadł się na fotelu, obserwując uważnym wzrokiem monitor, aby cały czas mieć pewność, że wszystko idzie tak, jak powinno.

         Kilkanaście minut później, kiedy na ekranie pojawił się komunikat, że przelew zakończył się pomyślnie, Liam uśmiechnął się do siebie szeroko. Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki niewielki śrubokręt i uklęknął przy komputerze, zwinnie odkręcając wszystkie jego śrubki. Musiał zabrać ze sobą dysk twardy komputera, aby policja nie była w stanie zidentyfikować numeru konta bankowego, na który zostały przelane miliony.

         Gdy skończył, schował część pod kurtką i zasunął ją pod samą szyję, po czym podniósł się z podłogi. Skinął do Horana, informując go tym samym, że mogą już się zbierać. Oboje, tak szybko jak weszli, zaczęli wycofywać się z budynku. Cieszyli się, że wszystko poszło sprawnie i łatwo do momentu, w którym znaleźli się na parterze. Payne zaklął szpetnie pod nosem, dziękując w duchu za to, że zrobił to na tyle cicho, że nie usłyszał go nawet stojący przed nim przyjaciel. Przycisnął mocniej dysk do klatki piersiowej, spoglądając na kilku strażników, zajmujących się ciałem tego, którego sprzątnął Niall.

-- Zadzwoniłem już po policję - oznajmił jeden z nich. Dość niski, szczupły, dobrze zbudowany i z ciemnymi włosami. Jego głos był szorstki i nieprzyjemny. - Powiedzieli, że zaraz będą, a my tymczasem musimy znaleźć tego, który zabił Stivena.

         Odgłos kroków, rozniósł się po parterze, kiedy sześciu strażników ruszyło do patrolowania korytarzy - każdy innego piętra. Blondyn uniósł dłoń, pokazując przyjacielowi, że ma stać w miejscu. Odczekał chwilę, wyjmując w między czasie kawałek materiału z kieszeni spodni, od razu nawijając go sobie na prawą dłoń. Kiedy tylko strażnik, mający rozejrzeć się po najniższej kondygnacji podszedł do nich, Niall doskoczył do niego i wsadził mu dłoń owiniętą materiałem do ust, zagłuszając tym krzyk mężczyzny. Jednym, płynnym ruchem szarpnął jego głowę, łamiąc mu przy tym bez najmniejszego problemu kark. Odsunął się od niego, pozwalając aby jego ciało swobodnie opadło na marmurową podłogę.

         Liam zerknął przelotnie na strażnika. Był on wysokim mężczyzną w podeszłym wieku, na co wskazywały liczne zmarszczki pokrywające jego twarzy oraz siwe włosy na głowie. Ominęli go i wyszli z budynku, podbiegając do samochodu, którym tu przyjechali. Li natychmiast otworzył drzwi, zdejmując z twarzy kominiarkę. Niall w między czasie podniósł klapę bagażnika i rozsunął sportową torbę, w której mieli normalne ubrania. Jasnowłosy rozejrzał się dookoła dla upewnienia, że nikt nie postanowił wybrać się na nocny spacer, po czym od razu zaczął się przebierać. Payne, po wrzuceniu twardego dysku do torby, poszedł w ślady przyjaciela.

~*~

-- To teraz ostatnie pytanie - stwierdziła znudzona Amanda, stukając długopisem o kołowy notatnik, który wzięła ze sobą, aby stworzyć jak najwięcej pozorów tego, że faktycznie pracowała dla brukowca, którego interesował wywiad z nudnym przedsiębiorcą, który właśnie był okradany z całego swojego majątku. Otworzyła usta, żeby się odezwać, kiedy do pokoju wpadł zdyszany ochroniarz.

-- Przepraszam, że przeszkadzam, ale ktoś włamał się tutaj. Znaleźliśmy martwego strażnika przy wejściu. Musimy wyprowadzić pana jak najszybciej z budynku - urwał, patrząc niepewnie na szefa. Amanda zrobiła szybko przestraszoną minę, zasłaniając usta dłonią. Klęła w myślach na wszystko na czym tylko świat stoi za to, że nie zawinęła się stąd wcześniej. Uniknęła by dalszego towarzystwa napalonego zboczeńca, jakim zdecydowanie był Jambon.

 -- Nie przejmuj się, Rose, zraz nas stąd zabiorą - syknął Hugues, podnosząc się z biurka. Zgarnął kilka rzeczy do swojej aktówki, w czasie kiedy Blake zapakowała wszystkie swoje przedmioty do torebki. Szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia za mężczyznami, przez cały czas trzymając się kilka kroków za nimi.

         Po drodze do wyjścia rozpuściła włosy, zasłaniając nimi twarz, aby uchronić się przed kamerami, rozwieszonymi praktycznie w każdym kącie przemierzanego przez nich korytarza. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni, zakręcając gwałtownie w jeden z korytarzy. Zdjęła szpilki i najszybciej jak mogła pobiegła do oznaczonych drzwi, za którymi znajdowały się schody ewakuacyjne. Wiedziała, że musiała dostać się jak najszybciej do samochodu chłopaków, żeby zdążyli się oni oddalić stąd zanim przyjedzie policja. Funkcjonariusze na pewno rozpoznaliby ich obojga bez najmniejszych problemów.

         Ciemnowłosa zbiegła po schodach, w połowie drogi czując, jak niemiłosiernie zaczynają piec ją płuca. Pomimo świetnej kondycji nie był przyzwyczajona do aż tak długich biegów. Zazwyczaj wystarczyło tylko kilkadziesiąt metrów, nie więcej, a wtedy czuła się, jakby uczestniczyła w jakimś maratonie.

         Zwolniła dopiero, kiedy zauważyła, że jest już na parterze. Nacisnęła klamkę, otwierając wyście ewakuacyjne i rozglądając się uważnie dookoła wyszła na zewnątrz, zaciągając się paryskim powietrzem. Potruchtała do chodnika, gdzie założyła szpilki i jakgdyby nigdy nic, chociaż dość szybkim krokiem poszła do miejsca, gdzie ostatni raz widziała się ze swoimi wspólnikami.

~*~

         Liam siedział za kierownicą, uderzając nerwowo palcami w kierownicę. Cały czas starał się ignorować idiotyczne zaczepki przyjaciela, który z rozbawieniem obserwując zdenerwowanie Payne'a twierdził, że Amanda może się z pewnych przyczyn dużo spóźnić, albo w ogóle nie wrócić, skoro na wyciągnięcie ręki miała miliardera. Mężczyznę od rzuceni się na blondyna powstrzymywał tylko fakt, że przedsiębiorca nie był już tak bogaty, jak jeszcze kilka minut wcześniej.

         Uśmiechnął się szeroko z ulgą, kiedy zobaczył czarnowłosą, biegnącą do nich w swoich wysokich szpilkach. Otworzył drzwi, żeby mogła bez problemu wsiąść do środka, a kiedy wejście zamknęło się za nią z cichym trzaskiem odpalił samochód i ruszył w kierunku granicy. Amanda popatrzyła na niego zdziwiona, zauważając od razu, że skierował się w zupełnie przeciwną stronę niż do hotelu.

-- Louis z twoją siostrą ukradli samochód i zabrali nasze rzeczy, zostawiając ci tylko coś do przebrania - wytłumaczył szybko blondyn, rzucając jej na nogi foliową torebkę, wypchaną ubraniami.  Blake popatrzyła na nie z zawahaniem. Horan przewrócił zirytowany oczami. - Nie martw się, idę spać. Możecie mnie obudzić, jak już będziemy w Ameryce.

 ~*~

Bum szakalaka. Mogłabym teraz napisać, że to koniec opowiadania B)
No, ale to nie koniec, więc nie bać żaby, jeszcze się trochę ze mną pomęczycie.
No, chyba że pisanie rozdziałów dalej będzie takie szybkie. W takim wypadku jesteśmy już bliżej niż dalej.
Idę teraz spać, kolorowych dzieci drogie
Evansik xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz