‘To dobrze, kiedy człowiek zawodzi nasze oczekiwania, kiedy nie odpowiada z góry powziętym wyobrażeniom. Typowość to koniec człowieka, to wyrok na niego. Jeśli nie da się po podciągnąć pod żaden wzorzec, jeżeli nie jest typowy, to znaczy, że spełnia co najmniej połowę wymagań jakie stawia się człowiekowi. Jest panem samego siebie, zdobył już szczyptę nieśmiertelności.’ ~ Borys Pasternak „Doktor Żywago”
Kilka tygodni później…
Jednym z ulubionych zajęć Zayna, kiedy
akurat nie miał nic konkretnego czy zaplanowanego do zrobienia, było
obserwowanie przypadkowych przechodniów na zatłoczonych, miejskich ulicach.
Jego słabością było uważne przyglądanie im się i zastanawianie nad tym, jakie
mogło być ich życie. Nie chodziło mu o stan majątkowy. To ludzkie twarze zawsze
najbardziej go intrygowały i fakt, jak bardzo łatwo można z nich odgadnąć, jak
czuje się obserwowana osoba.
Wzrok
Malika przesunął się powoli po tłumie, zatrzymując się na dłużej na wysokiej
blondynce, obwieszonej torbami ze znanych sieciówek. Jasne włosy nieustannie
targał wiatr, powodowany przez przejeżdżające samochody. Miała przez to
zasłonięte oczy, co nieudolnie starała się zmienić ręką, zajętą przez uchwyty
reklamówek. W drugiej trzymała telefon, do którego cały czas coś mówiła. Już na
pierwszy rzut oka można było domyślić się, że jest zdenerwowana. Zmarszczki na
nosie i szybkie kroki dodawały jej postawie wściekłości. Zayn zaśmiał się pod
nosem. Może i była ładna, ale za bardzo podobna do innych ludzi, znajdujących
się dookoła niej. A on nie przepadał za kopiami, były zbyt nudne jak na jego
gust.
Mulat
musiał przyznać, że ludzie z większych miast mieli skłonność do popadania w
schematy, dyktowane przez styl ich życia, idoli czy chociażby aktualne trendy,
panujące w modzie. Czasami miał wrażenie, że oni wszyscy bali się być inni niż
sąsiedzi, znajomi, pracodawcy, przyjaciele… Jakby ta inność była czymś złym;
wręcz nie do przyjęcia. Zayn zdążył już nie raz zaobserwować, że ludzi
dobierają się w grupy, żeby spędzać czas z kimś identycznym. Ponadto nie
odstępowali swoich telefonów na krok. Zawsze musieli trzymać je w dłoniach i co
chwilę sprawdzali czy nie dostali jakiegoś powiadomienia, na które musieli
odpisać jak najszybciej. Byli uzależnieni, chociaż mało który z nich chciał
przyznać to sam przed sobą, a co dopiero przed kimkolwiek innym.
Zayn
prychnął pod nosem, czym przestraszył staruszkę, siedzącą na ławce obok. Skinął
lekko głową, powstrzymując się od cichego śmiechu. Nie raz słyszał o tym jak
marnuje swoje życie kradnąc, zabijając i sprzedając śmierć pod postacią
narkotyków młodym ludziom. Nie jeden człowiek mówił mu, że mógłby lepiej
wykorzystać czas dany mu przez Boga. On natomiast nic nie odpowiadał. Tylko w
ciszy zastanawiał się, w czym taki prokurator jest lepszy od niego? Zayn
przynajmniej nie był uzależniony od niczego, co stawało się jego szefem. To on
był panem i władcą swojej codzienności… Nie telefon.
-- Już się przyjrzałeś? – do jego uszu
dobiegł rozbawiony głos byłego przyjaciela. Kątem oka zauważył ruch obok siebie
i domyślił się, że to Harry w końcu postanowił pokazać się na umówionym
wcześniej miejscu. – Mam to, co do mnie przysłałeś. Doprawdy, mogłeś mnie
chociaż poinformować o tym, że nawet brat Horana jest zamieszany w to wszystko.
Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem go w swoich drzwiach – Malik uśmiechnął się do
siebie pod nosem.
-- Nie bądź śmieszny, Hazza. Oboje
doskonale wiemy, że nie zgodziłbyś się, gdybym przez kilka tygodni kazał
przetrzymywać ci sprzęt do wyrabiania pieniędzy – mężczyzna wzruszył beztrosko ramionami,
zgniatając w palcach papierosa, o którym zupełnie zapomniał. – Masz wszystko w
tym pudełku? Nie chciałbym znów przechodzić przez tą cholerną odprawę na
lotnisku. Idioci opóźnili lot o prawie godzinę tylko po to, żeby sprawdzić, czy
nie mam narkotyków w żołądku – prychnął, przewracając oczami. Styles zaśmiał
się głośno, oddając mu pudełko.
-- Jesteś zdenerwowany, bo opóźnili
lot, czy dlatego że szukali ci narkotyków nie tylko w żołądku? – brązowowłosy uniósł
wysoko brew, mierząc gangstera uważnym spojrzeniem. Malik zjeżył się jeszcze
bardziej, dając mu tym do zrozumienia, że ma kończyć, ale i pewność, że trafił
w samo sedno.
-- Nie ważne – rzucił pośpiesznie,
otwierając pudełko. Uśmiechnął się szeroko, po kolei przesuwając palcem po
metalowych płytkach, ukrytych pod folią bąbelkową. – Dzięki stary, że to
przechowałeś. No i że pomyślałeś, zanim postanowiłeś wysłać to pocztą. Gdyby
jakimś cudem odkryli, że to ja ukradłem i te zabawki, znowu wysłaliby za mną
masę listów gończych. Na razie podoba mi się moja wolność – po tych słowach
zamknął z powrotem opakowanie i zapakował je do czarnej, nieprzezroczystej
reklamówki, którą wydobył z kieszeni czarnego, eleganckiego płaszcza, który
postanowił na siebie założyć.
-- Nie ma za co. W końcu jednym z
powodów, dla których opuściłem gang było uwolnienie cię od ciągłego kłamania,
kiedy nazywałeś siebie najmądrzejszym ze wszystkich – odparł spokojnie Harry,
wsuwając dłonie do zimowej kurtki. Zayn spojrzał na niego i zmierzył całą jego
sylwetkę nieprzeniknionym spojrzeniem.
-- Wiesz, że… - zaczął, przerywając w
momencie, kiedy na twarzy dawnego przyjaciela rozciągnął się zmęczony uśmiech.
-- Wiem, jednak nie zamierzam
korzystać z twojej propozycji powrotu. Owszem, przyjemnie było sobie
przypomnieć stare czasy, ale mówiłem ci. Mam rodzinę, nie tak dawno urodził mi
się zdrowy syn i to na tym chciałbym się teraz skupić. Nie chcą narażać ani
narzeczonej, ani jego na niebezpieczeństwo, łączące się z moim powrotem do
gangu – Styles odwrócił wzrok na ulicę, pokrytą niewielką warstwą śniegu. Wiele
osób było zdziwionych nawet taką ilością. Śnieg w Berlinie raczej nie występował.
-- Rozumiem cię. Ale jak już będziesz
gdzieś w pobliżu Los Angeles, albo Nowego Jorku to wpadnij do nas. Chłopaki też
chcieliby z tobą porozmawiać – zrezygnowany Mulat podniósł się powoli z ławki.
Nasunął na dłonie skórzane rękawiczki i zaczął się powoli wycofywać do swojego
samochodu.
-- Wy też wpadnijcie. Victor ucieszy
się, kiedy pozna wszystkich swoich wujków. Najlepiej żywych i ze wszystkimi
częściami ciała – Zayn roześmiał się szczerz, kręcąc z rozbawieniem głową. Tak
bardzo brakowało mu tych momentów w ostatnim czasie. Skinął po raz ostatni
głową – ni to na pożegnanie, ni na zrozumienie słów Harry’ego – odwrócił się na
pięcie, wsiadł do samochodu i odjechał prosto na lotnisko.
~*~
Louis
półleżał na hamaku, rozwieszonym między dwoma drzewami. Przed nim rozciągał się
widok na błękitny ocean, przy którym spokojnie spacerowali ludzie wraz ze
swoimi rodzinami. Słońce zaszło już jakiś czas temu, chowając się za horyzontem,
aby dać dzień ludziom, zamieszkującym drugą półkulę. Ciepły wiatr smagał jego
nagie plecy. Odruchowo mocniej naciągnął koc na drobną dziewczynę, która spała
słodko z głową, ułożoną na jego piersi. Uśmiechnął się do siebie, składając
drobny pocałunek na jej włosach.
-- Louis? – Denise poruszyła się
niespokojnie, otwierając powoli oczy. – Co się stało? I gdzie my tak właściwie
jesteśmy? – podniosła głowę, rozglądając się uważnie dookoła. Zrezygnowana,
opadła z powrotem na swoje miejsce. Zmarszczyła zdziwiona brwi, czując wibracje
pod głową, spowodowane cichym śmiechem jej chłopaka. – Nie nabijaj się głupku,
ostatnie co pamiętam to nasz spacer na molo – mruknęła oburzona, dźgając go
lekko palcem w żebra.
-- Bo to faktycznie jest ostatni
moment, w którym jeszcze jako tako kontaktowałaś – mężczyzna złapał za róg
koca, z powrotem naciągając go dziewczynie na ramiona. – A jesteśmy dalej w Los
Angeles, z tą różnicą, że teraz leżymy na hamaku przy plaży pod kocem, na
którym mieliśmy jeść truskawki. I to tylko ja miałem leżeć, a ty mnie karmić –
Louis uniósł brew z udawanym oburzeniem, nawet na chwilę nie spuszczając
spojrzenia z blondynki. Denise zmarszczyła zdziwiona nos.
-- Nie wierzę, że aż tak bardzo się
upiłam – powiedziała od razu, obejmując szatyna ręką w pasie. Wtuliła się w
jego bok, automatycznie wręcz chowając twarz w zagłębieniu między jego szyją a
ramieniem i zaczęła chuchać mu w skórę ciepłym powietrzem, powodującym przyjemne
dreszcze na całym ciele.
-- Bo tak nie było – odparł od razu,
zaczynając spokojnie gładzić ją dłonią po plecach. – Owszem, byłaś wstawiona i
powoli zaczynałaś tracić kontakt z rzeczywistością, ale jakieś dzieci podbijały
piłkę i dostałaś nią w głowę.
- I dlaczego nie poszedłeś do domu? –
Blake zamknęła oczy. Powoli przypomniała sobie czas spędzony z Louisem na molo.
Kilometry, które musieli pokonać, żeby do niego dotrzeć sprawiły, że poczuła
się senna.
-- Bo twoja siostra i mój przyjaciel
za wszelką cenę postanowili zrobić sobie z niego miejsce do wiecznego
kopulowania, a Niall nieustannie z tym walczy. Mam ich dość Denise, zostańmy
tutaj na noc, a jutro pojedźmy w cholerę i wróćmy dopiero jak Malik wpadnie na
kolejny, genialny pomysł jak zniszczyć sobie wolność – Tomlinson schował nos we
włosach swojej dziewczyny, wzdychając cicho. Spuścił powieki, mocniej ją do
siebie przytulając.
-- Pod jednym warunkiem – zastrzegła od
razu dziewczyna. Ziewnęła cicho, zasłaniając dłonią usta. – Ty powiesz o tym
Amandzie. Ja nie mam zamiaru przerywać jej kopulowania z Liamem.
~*~
Nowy
Jork był miastem, w którym wszystko się zaczęło. To tutaj Cassandra popełniła
swoje pierwsze błędy i to właśnie tutaj postawiła wszystko na jedną kartę –
zemstę. Z czasem przekonała się jak bardzo źle postąpiła. Już na początku
wiedziała, że nie ma szans w starciu z Malikiem, a mimo to postanowiła
zaryzykować. Działała, chociaż nie do końca wiedziała, co robi. Kierował nią
instynkt, który zdecydowanie mogła porównać do zwierzęcego. Liczyła się tylko
chęć mordu i pokonania obranej wcześniej ofiary.
Uśmiechnęła
się do swoich wspomnień. Mimo wszystko, nie mogła zaliczyć tego czasu do
całkiem straconych. W końcu udało jej się nie raz udowodnić bandzie facetów, że
kobieta może być im równa. Zachwiała też równo poukładany świat Zayna,
wdzierając się do niego i burząc wszystko po kolei. Nigdy nie sądziła, że ktoś
taki jak on może współczuć, a co dopiero kochać. Ale zrobił to, zakochał się
właśnie w niej.
Prychnęła
pod nosem, zaciskając dłonie na rękojeściach kuli, na które była skazana
jeszcze przez bardzo długi okres czasu. To wszystko wydawało jej się tekstem
marnie napisanego romansu, w którym to dwójka wrogów na przekór wszystkim i
wszystkiemu chce być razem. To nie był scenariusz dla niej. W jej życiu musiało
się coś dziać. Stali partnerzy nie są dla niej.
-- Uroczo wyglądasz z tymi kulami,
Willosn – przewróciła oczami, słysząc za sbą niski, męski głos Malika.
Odwróciła się powoli i popatrzyła na niego. Zdziwiła się, kiedy zrozumiała, że
ma na sobie czarny, elegancki płaszcz. Nie spodziewała się kiedykolwiek
zobaczyć go w takim wydaniu. – Jak żebra? – zamyślona, nie zauważyła, kiedy
podszedł do niej w zaledwie kilku krokach.
-- Jakoś się trzymają – wymusiła lekki
uśmiech, uciekając od niego wzrokiem. Odwróciła się powoli z powrotem w
kierunku panoramy miasta. Musiała przyznać, że ponowne przebywanie na
Brooklińskim sprawiało jej nie małą przyjemność. – Podobno nie były bardzo
uszkodzone. Zemdlałam, bo straciłam dużo krwi, ale nie przejmuj się, już
dochodzę do siebie – wzruszyła lekko ramionami. Czuła jego palący wzrok na
plecach.
-- Stało się wiele i dobrze o tym
wiesz – westchnął ciężko. Spokojnym krokiem przeszedł naprzeciwko niej i
spojrzał na nią uważnie. – Poświęciłaś się dla mnie i prawdopodobnie żyję tylko
dzięki tobie. Daj mi się jakoś za to odwdzięczyć. Wiem, że pani policjant
wolałaby…
-- Nie jestem już panią policjant –
wtrąciła mu się. W przypływie dziwnej odwagi podniosła głowę i spojrzała mu
prosto w oczy, które wyjątkowo pokazywały dokładnie to, co w tamtym momencie
czuł ich właściciel. – Zrezygnowałam z pracy kilka dni po tym, jak wybudziłam
się ze śpiączki. Prawdę mówiąc nigdy nie chciałam tam pracować. Liczyła się dla
mnie tylko zemsta za to, co zrobiłeś mojej siostrze. Kiedy to nie możliwe nie
widzę sensu ciągnięcia tej szopki dalej – wzruszyła obojętnie ramionami. – Chce
to wszystko zakończyć, dlatego zgodziłam się na spotkanie.
Zayn
przez dłuższą chwilę milczał, przyglądając się kobiecie stojącej przed nim.
Miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie miał jej tak blisko siebie, chociaż nie raz
znajdowali się w znacznie intymniejszych sytuacjach, Przypomniał ją sobie,
kiedy praktycznie umierała na jego rękach w niemieckim banku. Była taka krucha
i jednocześnie odważna, kiedy przyjęła strzał za niego, chociaż to on był
mężczyzną.
-- Chodź ze mną Willson – odezwał się
w końcu, a jego głos brzmiał, jakby właśnie wrócił z odległej podróży
czasoprzestrzennej. – Nie obiecuję, że to wszystko się uda, ale chodź ze mną.
Zakończ to, co było, jeżeli musisz. Ale pozwól mi pomóc ci zacząć wszystko do
nowa – Cassie spojrzała na niego zdziwiona. Zastanowiła się przez chwilę nad
jego słowami.
-- Chcesz, żebym wstąpiła do twojego
gangu? – uniosła wysoko brew. Po wypowiedzeniu tych słów na jej twarzy pojawił
się wyraz głębokiej konsternacji. – Jaką mam pewność, że mnie nie zabijesz?
-- Chcę, żebyś do niego wróciła. Mów
co chcesz, wiem że kiedy myślałaś, że masz do czynienia z Danielem robiłaś
wszystko, żeby moi ludzie dalej trzymali się ze sobą – uśmiechnął się pod
nosem. – Nie daję ci żadnej gwarancji na nic, aniołku. Jak już powiedziałem nie
mogę ci obiecać, że wszystko pójdzie po naszej myśli, bo jutro jest jedną
wielką niewiadomą, ale przecież zawsze możemy spróbować. Co ci szkodzi? I tak
nie masz żadnego pomysłu na siebie – ułożył powoli rękę na jej ramionach i
wolnym krokiem ruszył przed siebie prosto w miejski busz. Cassandra zaśmiała
się radośnie, spoglądając na niego roziskrzonymi oczami. I poszła z nim,
zastanawiając się, jak wiele niespodzianek przyniesie jej ta niewiadoma, o
której wspominał.
~*~
Trudno mi kończyć to opowiadanie, ale jak się powiedziało A to trzeba dojść do końca alfabetu.
Serdecznie pozdrawiam was z okolic Augsburga - tak, tego w Niemczech na Bawarii. Jestem tu od kilku godzin i chcę wam powiedzieć, że nie warto łatwo rezygnować z marzeń. Już raz byłam w Niemczech, co prawda na drugim końcu, ale chciałam tu cholernie mocno wrócić i proszę - o to jestem i kradnę Internet nowemu znajomemu (legalnie kradnę, proszę państwa - sam podał mi hasło!). Już wiem, że mnie kocha.
Za chwilę dodam jeszcze podsumowanie tego wszystkiego, ale błagam, proszę i żebrzę na kolanach - niech każdy, kto czytał opowiadanie skomentuje ten epilog chociaż kropeczką. Albo na Twittrze z hasztagiem #TQWBff . Chcę mieć pewność, że to wszystko nie sen i że doszłam tak daleko z tym opowiadaniem, które z pewnych przyczyn jest dla mnie bardzo ważne. Z góry wielkie, wielkie dzięki dla łaskawych
Do zobaczenia za chwilę.
Dziękuję za wszystkie rozdziały!!!
OdpowiedzUsuńByły niesamowite!!
Czekam na inne równie dobre fanfiction's!!!!
Claudia xxx.
Dziękuję za to wspaniałe opowiadanie :-)
OdpowiedzUsuńCzytam zakończenie już któryś raz i nie rozumiem, że to już koniec.
OdpowiedzUsuńWspaniałe opowiadanie :D
Niesamowite opowiadanie ❤❤❤����
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie!! ❤❤❤❤
OdpowiedzUsuń