"Miłość, sen i śmierć przychodzą pomału, schwyć mnie za włosy i mocno pocałuj"
~ Algernon Charles Swinbume
Pomieszczenie,
do którego weszli na pierwszy rzut oka nie miało w sobie nic nadzwyczajnego -
było po prostu kolejnym pokojem bankowym z dodatkowym pokojem dla stróża.
Środek był pusty, a na wprost od wejścia znajdował się metalowy właz, chroniący
skarbiec. Nietypowa była jedynie ilość osób, przebywająca w nim i fakt, że
część z nich miała ze sobą broń. Cassie odwróciła na chwilę wzrok na
kuloodporne szyby, za którymi znajdowało się przynajmniej dziesięciu zakładników,
ubranych w garnitury służbowe, a nad nimi stał czarnoskóry mężczyzna z karabinem.
Słysząc
szczęk ładowanej broni odwróciła spojrzenie z powrotem na Jenkinsa, stojącego
po środku tego całego zamieszania. Uniosła ręce i widząc, że Malik zdejmuje z
siebie kamizelkę kuloodporną, zrobiła dokładnie to samo, po chwili pozbywając
się również pasa z bronią. Obiecała przecież Samuelowi, że nie da sie zabić.
Chciała przynajmniej spróbować dotrzymać słowa.
-- Kogo ja widzę? Cassandra Willson w
całej swojej okazałości - Cassie założyła ręce za głowę, starając się zignorować
chęć odszczeknięcia Axlowi. W głowie cały czas miała obraz zatroskanego
przyjaciela sprzed kilku minut. - Coś ci nie poszło Malik, odsuwanie jej od
tego wszystkiego. Czyżbyś właśnie dlatego przegrał? - mężczyzna zaśmiał się
gardłowo, bawiąc się swoją bronią. Kobieta zmarszczyła brwi, spuszczając na
chwilę wzrok. Czy naprawdę przeszkadzała Zaynowi w sukcesie? Była aż taką
przeszkodą dla jego zwycięstwa?
-- Jeszcze żyję, więc nie wydaje mi
się, żebym był przegrany - spokój w głosie Mulata musiał nie spodobać się
Jenkinsowi, ponieważ wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Spoważniał, a
rozbawienie zniknęło z jego oczu. Cass musiała przyznać, że oboje byli
zupełnymi przeciwieństwami, co było dość zadziwiające zważając na fakt, że
trudnili się dokładnie tym samym. Młodszy był zawsze opanowany i nie dawał się
sprowokować, dopiero później przychodził po zemstę. Starszy natomiast nie
potrafił ukrywać swoich emocji, co zauważyła kiedy jeszcze razem pracowali. Był
narwany i chciał dostawać wszystko natychmiast, najlepiej podane na złotej tacy
przez półnagą modelkę z okładki ostatniego playboya.
-- Poddaj się, Jenkins - wtrąciła się
w końcu, chcąc mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą. - Przed budynkiem są
prawie wszyscy policjanci ze stolicy i kilka oddziałów z innych miast. Nie masz
z nami szans - spięła się lekko, czując na sobie powątpiewające spojrzenie
Malika. Wzruszyła lekko ramionami, nawet na chwilę nie odwracając na niego
wzroku. - Musiałam - mruknęła cicho, prostując plecy.
-- Nie wydaje ci się, moja droga
Willson, że nie powinnaś mówić mi, kto ma szanse, a kto nie? - na twarzy byłego
policjanta ponownie rozciągnął się szeroki uśmiech. Wiedziała, że go bawi, sama
na siebie była wściekła, a w jej obowiązkach leżało ostrzeganie przed
aresztowaniem i konsekwencjami, nawet jeżeli brzmiała jak idiotka, nie miała
się jak bronić, a dookoła niej krążyli uzbrojeni gangsterzy. - Jestem skłonny
wypuścić tych wszystkich ludzi, ale jedno z was musi zginąć za nich - złączył
ręce za plecami, przyglądając się im uważnie, z nieukrywaną satysfakcją.
Cassie
otworzyła szeroko oczy i popatrzył na Zayna. Jak dotąd nie zdawała sobie sprawy
z tego, jak bardzo boi się śmierci. Przez kilka ostatnich lat jeździła na różne
akcje policyjne i nie zastanawiała się nad ich konsekwencjami. Po prostu
działała, nie dopuszczając do siebie myśli, że może się to dla niej skończyć
tragicznie. Malik pokręcił głową i rozwścieczony popatrzył na swojego byłego
wspólnika.
-- Już chyba nawet wiem, kto zostanie
tu na zawsze - zaczął ponownie gangster. Machnął na jednego ze swoich
podwładnych i wskazał podbródkiem na policjantkę. Mężczyzna natychmiast
podszedł do niej, podając jej niewielki pistolet. Wzięła go i popatrzyła na
niego, jakby po raz pierwszy miła do czynienia z bronią palną. Czy on chciał,
żeby popełniła samobójstwo? Aż tak bardzo pragnął ją upokorzyć za to, że go
postrzeliła? - Masz pięć sekund na to, żeby go zabić - wskazał z pogardą na
Mulata, który, wydawać by się mogło, chce być pierwszy i zniszczyć go
spojrzeniem. Napiął wszystkie swoje mięśnie, odwracając wzrok na kobietę i cała
złość jakby w momencie z niego wyparowała. Widział ją już nie raz, ale w tamtym
momencie wydawała się taka krucha i przestraszona, że ledwo powstrzymał się od
przytulenia jej i durnego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Wbrew pozorom
miał uczucia, chociaż starał się wmówić wszystkim dookoła, że pozbył się ich
już dawno temu.
-- A jeżeli tego nie zrobi? - zapytał
w końcu Zayn, przerywając ciszę, zakłócaną jedynie przez ciężki oddech
zakładników, przesiadujących za pancerną szybą. Jenkins roześmiał się, jakby
właśnie usłyszał jeden z lepszych kawałów.
-- Tego nie trudno się domyślić -
wzruszył beztrosko ramionami, przyglądając im się. Byli dla niego niezłym
przedstawieniem, jednak musiał się stąd zmywać. To wszystko zaczynało go
nudzić. Miał to, po co przyszedł i nie było potrzeby jeszcze się męczyć. -
Wtedy ja zabiję ją - uśmiechnął się z satysfakcją, widząc coraz większe przerażenie,
malujące się na trupio bladej twarzy policjantki. - Jeden...
Cassie,
jakby rażona piorunem, przekręciła się przodem do Malika i kierowana instynktem
uniosła broń, celując w klatkę piersiową Zayna. Patrzyła przed siebie,
rozchylając lekko usta. Nie była w stanie popatrzeć mu w oczy. Za bardzo jej na
nim zależało... Za bardzo go kochała, żeby znieść myśl, że może już nigdy
więcej nie zobaczyć w nich rozbawienia, kiedy starała się mu zaimponować,
wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że stara się po prostu pokazać, że jest od
niego sto razy lepsza we wszystkim, w czym by nie konkurowali.
- Dwa...
Pokręciła
głową z rezygnacją. Nie była. To Malik był najlepszy. Świadczyć o tym mógłby
chociaż fakt, ile razy udało mu się ją przechytrzyć. Dawał złudne nadzieje, że
jest tak blisko złapał i zamknięcia, że zaczynając w nie wierzyć, czuła się
dumna ze swojej pracy. A chwilę później uciekał i ponownie ukrywał się.
Wydawało jej się, że w ten sposób leczy się z jego cholernego uroku. Powoli
zapomina o tym, co czuje i mentalnie przygotowuje się do kolejnego spotkania z
nim. Rzeczywistość okazywała się zimnym kubłem wody, wylanym za kołnierz.
Wystarczył zwykły dotyk, spojrzenie i już leciała do niego jak głupia mucha,
przyciągana przez światło lampy, które prowadziło do jej rychłej zguby...
- Trzy...
I
była jeszcze sprawa Josephine, w której zawiodła po całej linii. Nie dość, że
nie obroniło młodszej siostry, to w dodatku zakochała się w mężczyźnie, który
zlecił zabicie jej. Jedynej osoby na świecie, do której mogła przyjść bez obawy
odrzucenia. Nawet z rodzicami nie miała tak dobrej relacji jak ze swoją młodszą
siostrzyczką, z którą miała zobaczyć się ponownie. Już za kilka chwil.
- Cztery...
Opuściła
ręce, utrzymując broń już tylko w jednej dłoni. Poddała się. Nie było sensu
dalej walczyć. Wiedziała, że nie ma szans z rzeczywistością, lękami i uczuciem,
które niechciane zagościło w jej miękkim sercu. Zamknęła oczy w chwili, kiedy
Zayn złapał ją za nadgarstki i przyłożył sobie koniec lufy do czoła. Popatrzyła
na niego szklącymi się oczami. Jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku,
kiedy powoli otworzyła powieki i popatrzyła na niego po raz ostatni.
Uśmiechnęła się delikatnie. Mimo wszystko nie chciała, żeby zapamiętał ją w
złym świetle.
-- No strzelaj - warknął zdesperowany
Malik, mierząc jej twarz z przerażeniem, którego po raz pierwszy w życiu nie
potrafił ukryć. Cassie pokręciła przecząco głową, dostrzegając kątem oka ruch w
głębi pomieszczenia. To musiał być Jenkins, unoszący broń. I tak już za długo
przeciągał ostatnią sekundę, która jej... Która im została.
Ciężkie
powietrze w pomieszczeniu przeciął głośny odgłos wystrzału. Na początku wszyscy
trwali w kompletnym bezruchu. Nikt się nie poruszył, urzędnicy jedynie bardziej
skulili się w swoim niewielkim więzieniu i krzyknęli, bojąc się, że pocisk
został skierowany do któregoś z nich. Cassie, czując pieczenie na wysokości
żeber, uniosła dłoń i dotknęła obficie krwawiącej rany. To niesamowite, że
zatracona w prawie czarnych ze złości Malika tęczówkach, nawet nie poczuła jak
coś rozrywa jej skórę i kruszy kości. Popatrzyła na palce, zaplamione
szkarłatną cieczą i skrzywiła się mocno, dopiero zaczynając odczuwać
niesamowity ból, paraliżujący wszystkie jej nerwy. Straciła panowanie w nogach,
które stały się lekkie, jakby to właśnie z nich najpierw uciekło życie. Kolana
się pod nią ugięły i gdyby nie silne ramiona Malika, upadłaby na podłogę.
Zayn,
w akompaniamencie głośnych śmiechów, uklękną powoli, tuląc do siebie Cassie.
Przyjrzał jej się uważnie i przesunął powoli wierzchem dłoni po jej policzku.
Zamknął na chwilę oczy, zaciskając dłoń na ramieniu ciemnowłosej.
-- To był bardzo, bardzo zły wybór,
Jenkins - syknął i chwycił broń, która wypadła z dłoni Willson. Już nic poza
wściekłością się nie liczyło. Adrenalina popłynęła żyłami Zayna, a w głowie
huczało mu od wyższego ciśnienia. To wszystko trwało już zdecydowanie za długo.
~*~
-- Wiesz, że patrzenie na to okno nic
ci nie da? - Samuel wzdrygnął się lekko, kiedy do jego uszu nieoczekiwanie
dotarł głos Erica. Odwrócił się w jego kierunku i zmierzył go uważnym
spojrzeniem. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, dlatego nie spodziewał się, że
akurat on przyjdzie go pocieszać.
-- Kesper - blondyn westchnął ciężko,
przesuwając się na masce samochodu, żeby jego towarzysz mógł oprzeć się obok. -
Wiem, że nic mi to nie da, ale również nic innego nie mam do roboty - wzruszył
lekko ramionami, siląc się na spokojny ton głosu. Uciekając jak najdalej od zamieszania,
nad którym starał się zapanować Fernandez, miał nadzieję, że nie będzie musiał
z nikim rozmawiać. Jednak z drugiej strony cieszył się, że to właśnie on do
niego podszedł. Oprócz Malika był jedyną osobą na świecie, której tak samo jak
jemu zależało na życiu i zdrowiu Cassie.
-- Zawsze możemy zebrać ekipę i ruszyć
im na pomoc, po cichu licząc na to, że się nas nie... - mężczyźnie przerwał
głośny wystrzał. Samuel otworzył szeroko oczy i poderwał sie z miejsca,
rozkładając ręce na boki. Brak jakichkolwiek innych dźwięków z budynku mocno go
zaniepokoił. Żałował jednak, że nie trwało to dłużej, ponieważ cisza była
lepsza niż kolejne serie i krzyki, przedzierające się nawet przez hałas,
panujący na placu przed bankiem.
Blondyn
natychmiast rzucił się przez tłum i wyciągając broń z kabury, zaczął biec w
kierunku wejścia. Doskonale wiedział, że nikt go nie powstrzyma, a nawet wręcz
przeciwnie - nie musiał zbyt długo czekać na reakcję innych policjantów. Zbyt
wielu z nich lubiło Willson, żeby nikt oprócz niego nie chciał biec jej z
pomocą
~*~
Malik
strzelał najpierw na oślep. Musiał dostać się jak najszybciej do torby z
bronią, leżącej pod ścianą. Niestety nie udało mu się to, ale na szczęście dał
radę wyeliminować zdecydowanie większą część pomagierów Jenkinsa. Zaklął pod
nosem, kiedy amunicja z jego magazynku skończyła się. Nie podejrzewał, że
nastąpi to tak szybko. Odrzucił pistolet na bok i wybiegł z dość niedużego
pomieszczenia, chcąc mieć więcej szans na schowanie się i dnie czasu
policjantom na wbiegnięcie na odpowiednie piętro. Był przekonany, że Rossi nie
odpuści i będzie musiał uratować swoją najlepszą przyjaciółkę. Szkoda, że pomoc
zawsze przychodzi za późno. To właśnie dlatego nauczył się, że najlepiej jest
liczyć tylko na siebie.
Schował się szybko za jednym z biurek, po drodze wyrywając nóż Willson z uda faceta,
który został zabity jako ostatni. Wychylił się na chwilę, żeby sprawdzić mniej
więcej, ilu ludzi jeszcze na niego poluje. Korzystając z okazji, że nikt nie
wie gdzie jest i wszyscy zdezorientowani rozglądają się dookoła, rzucił
ostrzem, trafiając prosto w pierś jednego z gangsterów. Schował się szybko za
meblem, prychając pod nosem. Dwudziesty pierwszy wiek, a on bije się na noże
jak w średniowieczu.
Odetchnął
cicho, kiedy do pomieszczenia wlała się chmara policjantów. Korzystając z
okazji, przemknął się niezauważony pomiędzy walczącymi, wracając z powrotem do
Jenkinsa. Nie mógł mu odpuścić i pozwolić na ucieczkę. Nie po tym wszystkim.
Nie zasługiwał nawet na to, żeby zaszyć się spokojnie w więzieniu.
Zauważył
go stojącego nad bezwładnym ciałem Cassandry, której klatka piersiowa poruszała
się podczas nieregularnego oddechu. Oczy Zayna otworzyły się szeroko. Żyła,
Willson żyła. Ledwo, ale jeżeli pospieszy się i zaniesie ją do karetki, oni
wszyscy na pewno zrobią co w ich mocy, żeby ją uratować. Nie dopuszczał do
siebie innej myśli. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się natychmiast, kiedy
usłyszał całkowicie poważny głos Axla.
-- Zbliż się jeszcze o krok, a ją
zabiję - Malik zaśmiał się, kręcąc głową. - Co cię tak bawi, przecież ją
kochasz? - warknął, wyprowadzony z równowagi.
-- Kocham nie kocham, a ty nie
będziesz miał okazji, żeby zrobić cokolwiek - powiedział poważnym tonem.
Sięgnął szybko za pasek spodni i rzucił nożem, który trafił idealnie w cel;
prosto w gardło Jenkinsa. Jak w średniowieczu.
Zayn,
nie myśląc już o niczym więcej, podszedł szybko do Cass i wziął ją ostrożnie na
ręce. Był chłodniejsza niż kiedy ją zostawiał, jej rana dalej krwawiła, ale
powtarzał sobie, że tym razem nie może być za późno. Ominął zdezorientowanych
policjantów i wybiegł na korytarz. Nie trudził się, żeby przywołać windę.
Zajęłoby mu to zbyt wiele czasu. Zbiegł po schodach i wyszedł na zewnątrz.
Rozejrzał się dookoła. Poczuł nieznany mu dotąd uścisk w piersi. Wolniejszym
krokiem podszedł do Erica i podał mu bezwładną kobietę.
-- Jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej
krzywdę, to zginiesz - syknął cicho, tak żeby tylko on mógł go usłyszeć. Odsunął
się, podchodząc do Fernandeza. To już koniec. Musi tylko odebrać swoje
ułaskawienie i może wracać do domu.
~*~
Harry
leżał na łóżku w swoim niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu i bawił sie włosami
ukochanej dziewczyny, nawijając je sobie na palce. Dalej nie mógł uwierzyć w
to, że zgodził się pomóc swojemu dawnemu przyjacielowi w napadzie na bank.
Wiedział, że nie powinien tego robić, nie chciał dopuścić do siebie nawet
myśli, że jego syna wychowywałby jakikolwiek inny mężczyzna i że najważniejsza
osoba w życiu nigdy nie wybaczyłaby mu śmierci.
Odetchnął
cicho, całując ją w skroń i zdjął ją z siebie ostrożnie. Blondynka natychmiast
przytuliła się do poduszki, mrucząc sennie pod nosem. Styles uśmiechnął się
czule i wstał z łóżka, kiedy ktoś natarczywie zaczął dzwonić przez domofon. Był
zły, że ktokolwiek zakłócił mu chwilę spokoju i naraża jego dziewczynę na przerwanie
spokojnego snu, którego tak bardzo brakowało jej ostatnimi czasy. Eddie coraz
bardziej dawał się jasnowłosej we znaki i kopał, szczególnie kiedy próbowała
usnąć.
Z
cichym westchnieniem otworzył drzwi listonoszowi, który poinformował go o
bardzo ważnej przesyłce. Podpisał pokwitowanie i marszcząc brwi, kiedy
rozpoznał w posłańcu brata Nialla, przeszedł do kuchni, chcąc sprawdzić co
znajduje się w tekturowym pudełku. Rozciął taśmę, wyją metalowy prostokąt z
folii bąbelkowej i zaczął się śmiać. Doprawdy, mógł się tego po Maliku
spodziewać.
~*~
Niespodzianka. xD
Ja chce już next'a!!!!
OdpowiedzUsuńTen fanfic tak wciąga, że to aż niemożliwe!!!
Czekam z niecierpliwością ��
Claudia xxx.