12 lipca 2016

[20] Chapter Twentieth (Second Season)



"Miłość, sen i śmierć przychodzą pomału, schwyć mnie za włosy i mocno pocałuj"
~ Algernon Charles Swinbume

         Pomieszczenie, do którego weszli na pierwszy rzut oka nie miało w sobie nic nadzwyczajnego - było po prostu kolejnym pokojem bankowym z dodatkowym pokojem dla stróża. Środek był pusty, a na wprost od wejścia znajdował się metalowy właz, chroniący skarbiec. Nietypowa była jedynie ilość osób, przebywająca w nim i fakt, że część z nich miała ze sobą broń. Cassie odwróciła na chwilę wzrok na kuloodporne szyby, za którymi znajdowało się przynajmniej dziesięciu zakładników, ubranych w garnitury służbowe, a nad nimi stał czarnoskóry mężczyzna z karabinem.

         Słysząc szczęk ładowanej broni odwróciła spojrzenie z powrotem na Jenkinsa, stojącego po środku tego całego zamieszania. Uniosła ręce i widząc, że Malik zdejmuje z siebie kamizelkę kuloodporną, zrobiła dokładnie to samo, po chwili pozbywając się również pasa z bronią. Obiecała przecież Samuelowi, że nie da sie zabić. Chciała przynajmniej spróbować dotrzymać słowa.

-- Kogo ja widzę? Cassandra Willson w całej swojej okazałości - Cassie założyła ręce za głowę, starając się zignorować chęć odszczeknięcia Axlowi. W głowie cały czas miała obraz zatroskanego przyjaciela sprzed kilku minut. - Coś ci nie poszło Malik, odsuwanie jej od tego wszystkiego. Czyżbyś właśnie dlatego przegrał? - mężczyzna zaśmiał się gardłowo, bawiąc się swoją bronią. Kobieta zmarszczyła brwi, spuszczając na chwilę wzrok. Czy naprawdę przeszkadzała Zaynowi w sukcesie? Była aż taką przeszkodą dla jego zwycięstwa?

-- Jeszcze żyję, więc nie wydaje mi się, żebym był przegrany - spokój w głosie Mulata musiał nie spodobać się Jenkinsowi, ponieważ wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Spoważniał, a rozbawienie zniknęło z jego oczu. Cass musiała przyznać, że oboje byli zupełnymi przeciwieństwami, co było dość zadziwiające zważając na fakt, że trudnili się dokładnie tym samym. Młodszy był zawsze opanowany i nie dawał się sprowokować, dopiero później przychodził po zemstę. Starszy natomiast nie potrafił ukrywać swoich emocji, co zauważyła kiedy jeszcze razem pracowali. Był narwany i chciał dostawać wszystko natychmiast, najlepiej podane na złotej tacy przez półnagą modelkę z okładki ostatniego playboya.

-- Poddaj się, Jenkins - wtrąciła się w końcu, chcąc mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą. - Przed budynkiem są prawie wszyscy policjanci ze stolicy i kilka oddziałów z innych miast. Nie masz z nami szans - spięła się lekko, czując na sobie powątpiewające spojrzenie Malika. Wzruszyła lekko ramionami, nawet na chwilę nie odwracając na niego wzroku. - Musiałam - mruknęła cicho, prostując plecy.

-- Nie wydaje ci się, moja droga Willson, że nie powinnaś mówić mi, kto ma szanse, a kto nie? - na twarzy byłego policjanta ponownie rozciągnął się szeroki uśmiech. Wiedziała, że go bawi, sama na siebie była wściekła, a w jej obowiązkach leżało ostrzeganie przed aresztowaniem i konsekwencjami, nawet jeżeli brzmiała jak idiotka, nie miała się jak bronić, a dookoła niej krążyli uzbrojeni gangsterzy. - Jestem skłonny wypuścić tych wszystkich ludzi, ale jedno z was musi zginąć za nich - złączył ręce za plecami, przyglądając się im uważnie, z nieukrywaną satysfakcją.

         Cassie otworzyła szeroko oczy i popatrzył na Zayna. Jak dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo boi się śmierci. Przez kilka ostatnich lat jeździła na różne akcje policyjne i nie zastanawiała się nad ich konsekwencjami. Po prostu działała, nie dopuszczając do siebie myśli, że może się to dla niej skończyć tragicznie. Malik pokręcił głową i rozwścieczony popatrzył na swojego byłego wspólnika.

-- Już chyba nawet wiem, kto zostanie tu na zawsze - zaczął ponownie gangster. Machnął na jednego ze swoich podwładnych i wskazał podbródkiem na policjantkę. Mężczyzna natychmiast podszedł do niej, podając jej niewielki pistolet. Wzięła go i popatrzyła na niego, jakby po raz pierwszy miła do czynienia z bronią palną. Czy on chciał, żeby popełniła samobójstwo? Aż tak bardzo pragnął ją upokorzyć za to, że go postrzeliła? - Masz pięć sekund na to, żeby go zabić - wskazał z pogardą na Mulata, który, wydawać by się mogło, chce być pierwszy i zniszczyć go spojrzeniem. Napiął wszystkie swoje mięśnie, odwracając wzrok na kobietę i cała złość jakby w momencie z niego wyparowała. Widział ją już nie raz, ale w tamtym momencie wydawała się taka krucha i przestraszona, że ledwo powstrzymał się od przytulenia jej i durnego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Wbrew pozorom miał uczucia, chociaż starał się wmówić wszystkim dookoła, że pozbył się ich już dawno temu.

-- A jeżeli tego nie zrobi? - zapytał w końcu Zayn, przerywając ciszę, zakłócaną jedynie przez ciężki oddech zakładników, przesiadujących za pancerną szybą. Jenkins roześmiał się, jakby właśnie usłyszał jeden z lepszych kawałów.

-- Tego nie trudno się domyślić - wzruszył beztrosko ramionami, przyglądając im się. Byli dla niego niezłym przedstawieniem, jednak musiał się stąd zmywać. To wszystko zaczynało go nudzić. Miał to, po co przyszedł i nie było potrzeby jeszcze się męczyć. - Wtedy ja zabiję ją - uśmiechnął się z satysfakcją, widząc coraz większe przerażenie, malujące się na trupio bladej twarzy policjantki. - Jeden...

         Cassie, jakby rażona piorunem, przekręciła się przodem do Malika i kierowana instynktem uniosła broń, celując w klatkę piersiową Zayna. Patrzyła przed siebie, rozchylając lekko usta. Nie była w stanie popatrzeć mu w oczy. Za bardzo jej na nim zależało... Za bardzo go kochała, żeby znieść myśl, że może już nigdy więcej nie zobaczyć w nich rozbawienia, kiedy starała się mu zaimponować, wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że stara się po prostu pokazać, że jest od niego sto razy lepsza we wszystkim, w czym by nie konkurowali.

- Dwa...

         Pokręciła głową z rezygnacją. Nie była. To Malik był najlepszy. Świadczyć o tym mógłby chociaż fakt, ile razy udało mu się ją przechytrzyć. Dawał złudne nadzieje, że jest tak blisko złapał i zamknięcia, że zaczynając w nie wierzyć, czuła się dumna ze swojej pracy. A chwilę później uciekał i ponownie ukrywał się. Wydawało jej się, że w ten sposób leczy się z jego cholernego uroku. Powoli zapomina o tym, co czuje i mentalnie przygotowuje się do kolejnego spotkania z nim. Rzeczywistość okazywała się zimnym kubłem wody, wylanym za kołnierz. Wystarczył zwykły dotyk, spojrzenie i już leciała do niego jak głupia mucha, przyciągana przez światło lampy, które prowadziło do jej rychłej zguby...

- Trzy...

         I była jeszcze sprawa Josephine, w której zawiodła po całej linii. Nie dość, że nie obroniło młodszej siostry, to w dodatku zakochała się w mężczyźnie, który zlecił zabicie jej. Jedynej osoby na świecie, do której mogła przyjść bez obawy odrzucenia. Nawet z rodzicami nie miała tak dobrej relacji jak ze swoją młodszą siostrzyczką, z którą miała zobaczyć się ponownie. Już za kilka chwil.

- Cztery...

         Opuściła ręce, utrzymując broń już tylko w jednej dłoni. Poddała się. Nie było sensu dalej walczyć. Wiedziała, że nie ma szans z rzeczywistością, lękami i uczuciem, które niechciane zagościło w jej miękkim sercu. Zamknęła oczy w chwili, kiedy Zayn złapał ją za nadgarstki i przyłożył sobie koniec lufy do czoła. Popatrzyła na niego szklącymi się oczami. Jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku, kiedy powoli otworzyła powieki i popatrzyła na niego po raz ostatni. Uśmiechnęła się delikatnie. Mimo wszystko nie chciała, żeby zapamiętał ją w złym świetle.

-- No strzelaj - warknął zdesperowany Malik, mierząc jej twarz z przerażeniem, którego po raz pierwszy w życiu nie potrafił ukryć. Cassie pokręciła przecząco głową, dostrzegając kątem oka ruch w głębi pomieszczenia. To musiał być Jenkins, unoszący broń. I tak już za długo przeciągał ostatnią sekundę, która jej... Która im została.

         Ciężkie powietrze w pomieszczeniu przeciął głośny odgłos wystrzału. Na początku wszyscy trwali w kompletnym bezruchu. Nikt się nie poruszył, urzędnicy jedynie bardziej skulili się w swoim niewielkim więzieniu i krzyknęli, bojąc się, że pocisk został skierowany do któregoś z nich. Cassie, czując pieczenie na wysokości żeber, uniosła dłoń i dotknęła obficie krwawiącej rany. To niesamowite, że zatracona w prawie czarnych ze złości Malika tęczówkach, nawet nie poczuła jak coś rozrywa jej skórę i kruszy kości. Popatrzyła na palce, zaplamione szkarłatną cieczą i skrzywiła się mocno, dopiero zaczynając odczuwać niesamowity ból, paraliżujący wszystkie jej nerwy. Straciła panowanie w nogach, które stały się lekkie, jakby to właśnie z nich najpierw uciekło życie. Kolana się pod nią ugięły i gdyby nie silne ramiona Malika, upadłaby na podłogę.

         Zayn, w akompaniamencie głośnych śmiechów, uklękną powoli, tuląc do siebie Cassie. Przyjrzał jej się uważnie i przesunął powoli wierzchem dłoni po jej policzku. Zamknął na chwilę oczy, zaciskając dłoń na ramieniu ciemnowłosej.

-- To był bardzo, bardzo zły wybór, Jenkins - syknął i chwycił broń, która wypadła z dłoni Willson. Już nic poza wściekłością się nie liczyło. Adrenalina popłynęła żyłami Zayna, a w głowie huczało mu od wyższego ciśnienia. To wszystko trwało już zdecydowanie za długo.

~*~

-- Wiesz, że patrzenie na to okno nic ci nie da? - Samuel wzdrygnął się lekko, kiedy do jego uszu nieoczekiwanie dotarł głos Erica. Odwrócił się w jego kierunku i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, dlatego nie spodziewał się, że akurat on przyjdzie go pocieszać.

-- Kesper - blondyn westchnął ciężko, przesuwając się na masce samochodu, żeby jego towarzysz mógł oprzeć się obok. - Wiem, że nic mi to nie da, ale również nic innego nie mam do roboty - wzruszył lekko ramionami, siląc się na spokojny ton głosu. Uciekając jak najdalej od zamieszania, nad którym starał się zapanować Fernandez, miał nadzieję, że nie będzie musiał z nikim rozmawiać. Jednak z drugiej strony cieszył się, że to właśnie on do niego podszedł. Oprócz Malika był jedyną osobą na świecie, której tak samo jak jemu zależało na życiu i zdrowiu Cassie.

-- Zawsze możemy zebrać ekipę i ruszyć im na pomoc, po cichu licząc na to, że się nas nie... - mężczyźnie przerwał głośny wystrzał. Samuel otworzył szeroko oczy i poderwał sie z miejsca, rozkładając ręce na boki. Brak jakichkolwiek innych dźwięków z budynku mocno go zaniepokoił. Żałował jednak, że nie trwało to dłużej, ponieważ cisza była lepsza niż kolejne serie i krzyki, przedzierające się nawet przez hałas, panujący na placu przed bankiem.

         Blondyn natychmiast rzucił się przez tłum i wyciągając broń z kabury, zaczął biec w kierunku wejścia. Doskonale wiedział, że nikt go nie powstrzyma, a nawet wręcz przeciwnie - nie musiał zbyt długo czekać na reakcję innych policjantów. Zbyt wielu z nich lubiło Willson, żeby nikt oprócz niego nie chciał biec jej z pomocą

~*~

         Malik strzelał najpierw na oślep. Musiał dostać się jak najszybciej do torby z bronią, leżącej pod ścianą. Niestety nie udało mu się to, ale na szczęście dał radę wyeliminować zdecydowanie większą część pomagierów Jenkinsa. Zaklął pod nosem, kiedy amunicja z jego magazynku skończyła się. Nie podejrzewał, że nastąpi to tak szybko. Odrzucił pistolet na bok i wybiegł z dość niedużego pomieszczenia, chcąc mieć więcej szans na schowanie się i dnie czasu policjantom na wbiegnięcie na odpowiednie piętro. Był przekonany, że Rossi nie odpuści i będzie musiał uratować swoją najlepszą przyjaciółkę. Szkoda, że pomoc zawsze przychodzi za późno. To właśnie dlatego nauczył się, że najlepiej jest liczyć tylko na siebie.

         Schował się szybko za jednym z biurek, po drodze wyrywając nóż Willson z uda faceta, który został zabity jako ostatni. Wychylił się na chwilę, żeby sprawdzić mniej więcej, ilu ludzi jeszcze na niego poluje. Korzystając z okazji, że nikt nie wie gdzie jest i wszyscy zdezorientowani rozglądają się dookoła, rzucił ostrzem, trafiając prosto w pierś jednego z gangsterów. Schował się szybko za meblem, prychając pod nosem. Dwudziesty pierwszy wiek, a on bije się na noże jak w średniowieczu.

         Odetchnął cicho, kiedy do pomieszczenia wlała się chmara policjantów. Korzystając z okazji, przemknął się niezauważony pomiędzy walczącymi, wracając z powrotem do Jenkinsa. Nie mógł mu odpuścić i pozwolić na ucieczkę. Nie po tym wszystkim. Nie zasługiwał nawet na to, żeby zaszyć się spokojnie w więzieniu.

         Zauważył go stojącego nad bezwładnym ciałem Cassandry, której klatka piersiowa poruszała się podczas nieregularnego oddechu. Oczy Zayna otworzyły się szeroko. Żyła, Willson żyła. Ledwo, ale jeżeli pospieszy się i zaniesie ją do karetki, oni wszyscy na pewno zrobią co w ich mocy, żeby ją uratować. Nie dopuszczał do siebie innej myśli. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się natychmiast, kiedy usłyszał całkowicie poważny głos Axla.

-- Zbliż się jeszcze o krok, a ją zabiję - Malik zaśmiał się, kręcąc głową. - Co cię tak bawi, przecież ją kochasz? - warknął, wyprowadzony z równowagi.

-- Kocham nie kocham, a ty nie będziesz miał okazji, żeby zrobić cokolwiek - powiedział poważnym tonem. Sięgnął szybko za pasek spodni i rzucił nożem, który trafił idealnie w cel; prosto w gardło Jenkinsa. Jak w średniowieczu.

         Zayn, nie myśląc już o niczym więcej, podszedł szybko do Cass i wziął ją ostrożnie na ręce. Był chłodniejsza niż kiedy ją zostawiał, jej rana dalej krwawiła, ale powtarzał sobie, że tym razem nie może być za późno. Ominął zdezorientowanych policjantów i wybiegł na korytarz. Nie trudził się, żeby przywołać windę. Zajęłoby mu to zbyt wiele czasu. Zbiegł po schodach i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się dookoła. Poczuł nieznany mu dotąd uścisk w piersi. Wolniejszym krokiem podszedł do Erica i podał mu bezwładną kobietę.

-- Jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej krzywdę, to zginiesz - syknął cicho, tak żeby tylko on mógł go usłyszeć. Odsunął się, podchodząc do Fernandeza. To już koniec. Musi tylko odebrać swoje ułaskawienie i może wracać do domu.

~*~

         Harry leżał na łóżku w swoim niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu i bawił sie włosami ukochanej dziewczyny, nawijając je sobie na palce. Dalej nie mógł uwierzyć w to, że zgodził się pomóc swojemu dawnemu przyjacielowi w napadzie na bank. Wiedział, że nie powinien tego robić, nie chciał dopuścić do siebie nawet myśli, że jego syna wychowywałby jakikolwiek inny mężczyzna i że najważniejsza osoba w życiu nigdy nie wybaczyłaby mu śmierci.

         Odetchnął cicho, całując ją w skroń i zdjął ją z siebie ostrożnie. Blondynka natychmiast przytuliła się do poduszki, mrucząc sennie pod nosem. Styles uśmiechnął się czule i wstał z łóżka, kiedy ktoś natarczywie zaczął dzwonić przez domofon. Był zły, że ktokolwiek zakłócił mu chwilę spokoju i naraża jego dziewczynę na przerwanie spokojnego snu, którego tak bardzo brakowało jej ostatnimi czasy. Eddie coraz bardziej dawał się jasnowłosej we znaki i kopał, szczególnie kiedy próbowała usnąć.

         Z cichym westchnieniem otworzył drzwi listonoszowi, który poinformował go o bardzo ważnej przesyłce. Podpisał pokwitowanie i marszcząc brwi, kiedy rozpoznał w posłańcu brata Nialla, przeszedł do kuchni, chcąc sprawdzić co znajduje się w tekturowym pudełku. Rozciął taśmę, wyją metalowy prostokąt z folii bąbelkowej i zaczął się śmiać. Doprawdy, mógł się tego po Maliku spodziewać. 

~*~
Niespodzianka. xD

1 komentarz:

  1. Ja chce już next'a!!!!
    Ten fanfic tak wciąga, że to aż niemożliwe!!!
    Czekam z niecierpliwością ��
    Claudia xxx.

    OdpowiedzUsuń