"Bo najbardziej nie cierpię wolnego czasu,
kiedy budzą się wspomnienia i odżywają obawy o przyszłość"
~ Olivia Goldsmith
Cassandra
podeszła do metalowej więźniarki i złączyła dłonie na swoich plecach.
Przyjrzała się uważnie szaremu pojazdowi, po czym odwróciła się przodem do
swojego przełożonego, który patrzył na nią z mieszaniną wyczekiwania i
zdenerwowania na twarzy.
-- Czyli mam porozmawiać z Malikiem,
chociaż jestem zawieszona w swoich obowiązkach do odwołania i mam całkowity
zakaz zbliżania się do niego? - kobieta uniosła jedną brew, unosząc wyżej
podbródek. W jej umyśle nieustannie krążył obraz wściekłego Zayna, który rzucił
się na swojego byłego przyjaciela tak samo, jak ona kilka minut wcześniej i
policjantów, skutecznie go obezwładniających. - To zupełnie bez sensu - dodała
szybko, zanim Fernandez zdążył odpowiedzieć. Siwowłosy mężczyzna westchnął
ciężko, wsuwając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Wiatr nieustannie smagał
jego odkrytą w niektórych miejscach skórę, przyprawiając go o nieprzyjemne
pieczenie oraz rumieniec na pomarszczonych ze starości policzkach.
-- Myślałem, że się domyśliłaś -
mruknął w końcu, odwracając wzrok od Willson na pojazd. Martwił się o nią tak
samo jak zawsze, jednak były sprawy ważne i ważniejsze, a on wiedział
doskonale, że jego podopieczna nie będzie chciała im pomóc, jeżeli nie znowu
mogła czynnie ingerować w to, co się działo. - Przywracam cię do sprawy. Tylko
idź z nim porozmawiaj i niech on doprowadzi to wszystko do końca - Marc
odwrócił się do niej plecami i ruszył przed siebie w eskorcie dwóch
policjantów.
Cassie
poprawiła skórzaną kurtkę, która zupełnie nie chroniła jej przed zimnem i lekką
mżawką, która wpadała jej za kołnierz, mocząc drobne włoski na karku. Patrzyła
przez chwilę beznamiętnym wzrokiem w uchylone drzwi wozu policyjnego.
Wiedziała, co zastanie w środku. Swojego największego wroga i jego prawnika,
rozmawiających o dalszych działaniach, jakich zamierzają się podjąć, aby
uchronić go od kary śmierci, która nieustannie nad nim ciążyła. Żałowała, że
nie może usłyszeć choć jednego, głośniejszego szeptu, dochodzącego z wewnątrz.
Wszystkie słowa ginęły w huku, panującym dookoła szklanego kolosa - siedziby
głównej niemieckiego banku.
Kobieta
odetchnęła cicho, zbierając wszystkie myśli i pytania w jedną całość, alby
następnie uporządkować je i ułożyć w logiczną całość. Zrobiła pierwszy krok,
pokonując niewielką odległość, dzielącą ją od wozu, a potem następny, trochę
większy, dzięki któremu znalazła się w środku.
Rozmowa
natychmiast ucichła, a dwie pary ciemnych oczu skupiło na niej. Wiedziała, że
nie jest tam mile widziana, ale nie obchodziło jej to. Musiała udowodnić wszystkim,
że nie zwariowała do końca na punkcie Malika i że jest w stanie wyciągnąć z
niego potrzebne informacje. Musiała pokazać samej sobie, że nie jest wariatką.
-- Chcę z nim porozmawiać, proszę
zostawić nas samych - napięta atmosfera, jaka panowała w niewielkim
pomieszczeniu sprawiła, że policjantka zapomniała o zimnie, panującym na
zewnątrz. Stres przyprawił ją o drobne kropelki potu na plecach, pod czarnym
golfem. Prawnik spojrzał na swojego klienta, a ten w odpowiedzi skinął
twierdząco głową. Mężczyzna, ubrany w czarny garnitur i białą koszulę podniósł
się z metalowej ławki, przymocowanej do jednej ze ścian więźniarki i uprzednio
kłaniając się uprzejmie Cass, wyszedł na zewnątrz, od razu zapinając guziki
marynarki.
Ciemnowłosa
powiodła za nim wzrokiem, po czym wolnymi krokami podeszła do jego poprzedniego
miejsca i usiadła na nim, wyciągając przed siebie nogi. Przez chwilę oboje
siedzieli w milczeniu. On był ciekawy, dlaczego tak właściwie przysłali do
niego zawieszoną Willson, a ona musiała ponownie pozbierać myśli, które
rozsypały się w drobny mak zaraz po tym, jak na niego popatrzyła.
-- Dlaczego dałeś się złapać? -
zapytała w końcu, odchylając głowę do tyłu. Oparła ją o powierzchnię za sobą i
przymknęła lekko oczy. Złączone dłonie położyła sobie na brzuchu. Dopiero teraz
poczuła jak bardzo jest zmęczona. W myślach klęła na siebie za to, że nie
zdążyła na samolot powrotny do ciepłego Los Angeles. Ucieczka wydawała się w
tamtym momencie łatwiejsza.
-- Jesteście sprytniejszymi szujami
niż mi się wcześniej wydawało - Zayn dziękował w duchu wszystkim świętością za
to, że miał nadgarstki spięte kajdankami za plecami. Szarpną nimi, nie mogąc
się powstrzymać kiedy na czoło kobiety spadło kilka luźnych kosmyków,
wysuniętych z luźnego kucyka.
-- Nie bądź śmieszny i nie podważaj
mojej wiedzy, zbieranej przez kilka długich lat - prychnęła, zaciskając mocniej
dłonie, przez co jej kostki nieznacznie pobielały, a paznokcie wbiły się
boleśnie w skórę, zmuszając do trzeźwego myślenia. - Z budynku wyszliście tylko
ty i Harry. Dwaj przyjaciele z podwórka. Nikt więcej. Żaden z ludzi, których
wynająłeś do pomocy przy obrabowaniu banku. On twierdzi, że chce nam pomóc, a
potem ty nieoczekiwanie wyskakujesz wyjściem, które akurat on nam wskazał
-mimowolnie wyrzuciła ręce w powietrze, dając w ten sposób upust choć
niewielkiej części swojej złości. Zayn wybuchnął szczerym, wręcz chłopięcym
śmiechem, co kompletnie ją zdezorientowało. Popatrzyła na niego, marszcząc
brwi.
-- Oj Willson, Willson. Od zawsze
wiedziałem, że jesteś za mądra na to, żeby być policjantką - pokręcił z
rozbawieniem głową, nieustannie śledząc jej ciało nieprzeniknionym spojrzeniem.
Spięła się, słysząc jego słowa. Nie rozumiała, o co mu do cholery chodziło. -
Nie chciałabyś zmienić profesji? Zostać gangsterem, może kimś więcej? Nie
chciałabyś zostać moją wyszczekaną, inteligentną dziewczyną? To miejsce
zwolniło się całkiem niedawno, pewnie wiesz - pochylił się, świdrując ją
ciemnymi oczami. Miała wrażenie, że czuje jego dotyk na swojej skórze
wyraźniej, niż gdyby używał dłoni. Przyłożyła dwa palce do jego czoła,
odsuwając go od siebie.
-- Powiedz, czego chcesz w zamian za pomoc
- powiedziała sucho, podnosząc się z ławki. Stanęła na przeciwko niego,
krzyżując ręce na piersiach. - Dostaniesz co zechcesz, jeżeli nam pomożesz
uwolnić zakładników i sprowadzisz Jenkinsa, a ja osobiście dopilnuję twoich
żądań - zapewniła, starając się rozszyfrować wyraz jego twarzy, kiedy pustym
wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń za nią i myślał nad jej słowami. W końcu
pokiwał twierdząco głową, jedna w dalszym ciągu błądził wzrokiem po
niewidzialnym punkcie za jej plecami.
-- Zgadzam się na taki układ -
powiedział lekko zachrypniętym głosem. Odchrząknął. - Chcę zostać oczyszczony
ze wszystkich win i podejrzeń. Pomogę uratować ludzi z banku, a wy pozwolicie
mi odejść i nie będziecie mnie ścigać - poprawił się na swoim siedzeniu, w
końcu zerkając na kobietę, która bez zawahania skinęła. Spodziewała się tego.
-- Dostaniesz to - zapewniła, robiąc
duży krok do tyłu, w kierunku wyjścia. - Za chwilę przyjdzie do ciebie ktoś z
bronią i kamizelką. Musimy działać jak najszybciej, żeby to wszystko w końcu
się skończyło - rzuciła, odwracając się na pięcie. Zatrzymała się w miejscu,
kiedy do jej uszu dotarł głos Mulata, zabarwiony zaskakująco dużym rozbawieniem.
-- Skąd wiesz, że nie sprzed mu kulki
w łeb i wam nie ucieknę? - Cassie uśmiechnęła się do siebie pod nosem.
-- Bo wiem, że zależy ci na tej
wolności, Malik. Bardziej niż komukolwiek innemu - i wyszła, zasuwając kurtkę
pod samą szyję, aby uchronić się przed ponownym atakiem zimnego wiatru.
~*~
Pytania
o to jak potoczyła się rozmowa policjantki z gangsterem rozpoczęły się zaraz po
tym, jak opuściła pojazd. Kilku ludzi wręcz rzuciło się w jej stronę, nie
zważając na wściekły wyraz twarzy, spowodowany ich nadmierną natarczywością.
Rzuciła tylko, że potrzebuje kilku ludzi do pomocy i szybkim krokiem poszła do
wozu policyjnego, w którym znajdował się Fernandez wraz z Samuelem i kilkoma
innymi pomagierami.
-- Trzeb mu przygotować papier
zapewniający niewinność - powiedziała od razu, rzucając szybko okiem po
ekranach, przedstawiających zapis z monitoringu więzienia. Zmarszczyła brwi.
Nie miała pewności, czy jest prawdziwy. W końcu pokazywał go Styles, a wrogom
nie wolno ufać.
-- Nie ma żadnego innego wyjścia? -
przewróciła lekceważąco oczami, przenosząc znudzone spojrzenie na McColl'a,
siedzącego za kierownicą. - Chyba, że ci to pasuje. W końcu będziecie mogli
spotykać się bez zagrożenia, że ktoś podważy twój autorytet, Willson - Cassie
zacisnęła zęby widząc w lusterku wstecznym jak usta policjanta rozciągają się
powoli w zadziorny uśmiech. Nie mogła dać mu się sprowokować.
-- Malik wejdzie do budynku razem ze
mną i piątką innych ludzi. Nikogo więcej, nie może być nas za dużo, żeby
łatwiej było się bronić - ignorując zaczepki Stephena odwrócił się i wyszła z pojazdu.
Wydała z siebie zduszony krzyk, kiedy Sam złapał ją za rękę i pociągnął na bok.
Nie zauważyła, że poszedł za nią.
-- Zgłupiałaś? - warknął, pchając ją
mocno na radiowóz, przez co syknęła cicho, zamykając na kilka sekund oczy. -
Nigdzie nie pójdziesz, zginiesz tam idiotko! Przecież postrzeliłaś Jenkinsa, a
on nie jest facetem, który zapomina takie rzeczy.
-- Nie rzucaj mną - mruknęła, patrząc
na niego spod przymrużonych powiek. - Muszę tam iść Samuel. Kto dopilnuje, żeby
wszystko poszło zgodnie z planem, jak nie ja? - odsunęła się od samochodu,
rozmasowując palcami obolały kręgosłup. - Jeżeli chcesz, możesz pójść ze mną,
ale nie zmuszam cię do tego - wzruszyła lekko ramionami. Uśmiechnęła się lekko
do młodego chłopaka, który podszedł do nich z kamizelką kuloodporną i pasem z
bronią. Odebrała je od niego, kładąc na bagażniku samochodu, przy którym stali.
Zdjęła kurtkę i przebrała się szybko. Chciała mieć to wszystko w końcu za sobą.
~*~
Nie
musiała czekać długo, aż cała potrzebna ekipa przyjdzie pod drzwi wejściowe.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła McColl'a, ładującego broń. Wydawało jej się, że nie
będzie chciał mieć z tą sprawą nic wspólnego. Pasowałoby jej to. Pewnie właśnie
dlatego nie zrezygnował.
Kiwała
zamyślona głową, starając się skupić na instrukcjach swojego przełożengo.
Jednak nie była w stanie. Błądziła myślami po wszystkich swoich wspomnieniach.
Nie potrafiła tego powstrzymać. Widziała siebie i rodziców podczas różnych
uroczystości rodzinnych, jak głaskała mamę po brzuchu ciążowym i rozmawiała z
nienarodzoną siostrą, tatę, skręcającego dziecięce łóżeczko... Potem wszystko
zatrzymało się na chwilę wokół Josephine. Poczucie winy nie dawało jej spokoju.
Pamiętała, jak przeglądały razem albumy rodzinne, biegały po podwórku, oglądały
razem filmy i dokuczały sobie nawzajem. Wiedziała, że to wszystko nie musiało
się tak szybko skończyć, gdyby nie zignorował próśb siostry o pomoc. Tak
niewiele było potrzeba.
Zamrugała
szybko, podnosząc wzrok kiedy poczuła jak ktoś pociera wierzchem dłoni o jej
dłoń. Zdezorientowana rozejrzała się po wszystkich dookoła i zrobiła krok do
przodu widząc, jak powoli zaczynają wchodzić do budynku. Przewróciła oczami,
kiedy Malik otworzył przed nią drzwi na oścież, wpuszczając ją jako pierwszą. Uniosła
broń na wysokość swojej twarzy i rozglądając się, zaczęła brnąć poprzez ciemne
korytarze.
Na
początku nikt się nie odzywał. Wszyscy skupili się na możliwie, jak
najbezpieczniejszym dotarciu do celu - głównego skarbca. Zaledwie kilka metrów
od drzwi, Samuel i Stephen wyprzedzili ją, aby móc jako pierwsi sprawdzać czy
nie natkną się na nikogo niepożądanego. Mimowolnie wróciła myślami do wiru
wspomnień. Jakby jej umysł poczuł, że przerwa w wyświetlaniu filmu jej życia
mogła się skończyć.
Tym
razem podświadomie wróciła do chwil, kiedy zaciągnęła się do gangu Zayna, chcąc
zemścić się za śmierć siostry i zabić go. Przypomniała sobie każdy dzień, który
w tamtym czasie spędzili ze sobą. Pierwszy test - to jak prawie się przez nią
pozabijali, wyścigi na motocyklach i oszustwo Malika. Wydawało jej się, że to
wszystko było tak niedawno, jakby dopiero wczoraj zamknęli Axla.
-- Obudź się, aniołku. Nie czas teraz
ma bujanie w obłokach - usłyszała cichy szept Malika nad swoich uchem.
Wzdrygnęła się, chcąc zamaskować w ten sposób przyjemne dreszcze, które
przeszły wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy poczuła jego ciepły oddech n swoim uchu. Odwróciła
na chwilę głowę, posyłając mu mordercze spojrzenie i przyspieszyła, chcąc
wyrównać krok z pozostałymi policjantami.
Zatrzymała
się, widząc jak Stephen otwiera drzwi, które pozwolą im dostać się do
zamierzonego celu szybszą i łatwiejszą drogą. Samuel pchnął drzwi i od razu
odskoczył na bok, uchylając się przed pierwszymi strzałami.
-- Widzieli nas na monitoringu -
syknął Mulat. Ku oburzeniu Cassie, wyszedł zza niej i zasłaniając ją swoim
ciałem zaczął strzelać do gangsterów nie trudząc się, żeby schować się za
czymkolwiek. Dopiero Willson pociągnęła go za ramię i zmusiła, żeby wszedł
razem z nią za ścianę. Uśmiechnął się do niej niewinnie, wychylając się, żeby
ponownie zacząć strzelać.
-- Masz dostać ułaskawienie, a nie
wieczny spokój - mruknęła cicho, kucając. Wyciągnęła z kabury większy pistolet
i zaczęła strzelać po nogach napastników, żeby osłabić ich możliwie jak
najbardziej.
-- Nie mów, że przejęłabyś się tym -
usłyszała śmiech nad sobą. Szturchnęła lekko łokciem kolano czarnowłosego i
podniosła się z podłogi. Kiedy strzały ucichły, przecisnęła się pod jego
ramieniem i wolnym krokiem weszła do pomieszczenia pełnego trupów. Rozejrzała
się dookoła, uważnie sprawdzając czy nikt nie czai się na nich i machnęła ręką
na swoich współpracowników, przywołując ich do siebie.
Nie
czekając na nich, ruszyła przed siebie, mocnym kopniakiem otwierając następne
drzwi. Element zaskoczenia i tak został im już odebrany, więc nie było sensu
męczyć się dalej z zamkami. Stanęła w miejscu, czując szarpnięcie za ramię.
Oburzona odwróciła głowę, gotowa nawrzeszczeć na każdego, kto ją powstrzymuje
od dalszej drogi, ale zdusiła w sobie tę chęć widząc, jak McColl przykłada
sobie palec wskazujący do ust.
Uważnie
obserwowała jak wymija ją i wolnym krokiem, z wyciągniętą bronią, idzie przed
siebie. Wszystko potem działo się w jej oczach jakby w zwolnionym tempie.
Kolejne strzały, krzyk Stephena i policjanci, rzucający mu się na pomoc.
Zażarta walka na broń, a później pięści. Cassie była ostatnią osobą, której
skończyła się amunicja w magazynku. Nie było czasu, żeby go zmieniać. Rzuciła
pistolet na podłogę, po czym podbiegła do mężczyzny, podchodzącego od tyłu do
Samuela. W ułamku sekundy sięgnęła po krótki nóż, wskoczył mu na plecy i
poderżnęła gardło.
Odskoczyła
do tyłu, szeroko otwartymi oczami patrząc na bezwładne ciało, opadające przed
nią. Już nie raz miała okazję atakować w ten sposób, ale jeszcze żadna ofiara
nie patrzyła na nią pustym, martwym spojrzeniem. Nie było czasu na
zastanowienie. W ostatnim momencie odskoczyła na bok, uchylając się przed
ciosem innego gangstera. Zamachnęła się, kopiąc go mocno w żołądek, dzięki
czemu zyskała czas na zadawanie kolejnych uderzeń. Kilka kosmyków wysunęło się
jej z kucyka i opadło na oczy, przez co straciła na chwilę orientację i została
powalona silnym ciosem w plecy. Odwróciła się szybko, chcąc obserwować
przeciwnika. Przechyliła się, mijając z podeszwą jego ciężkiego buta. Zerknęła
kątem oka na nóż leżący kilka metrów dalej, pod metalowym biurkiem. To zabawne,
że jak dotąd nie zorientowała się, że dotarli do jednego z wielu grupowych
pokojów.
Krzyknęła,
podrywając się z ziemi i chwyciła za monitor, uderzając nim w głowę
przeciwnika, dzięki czemu ogłuszyła go, a chwilę później powaliła, mocnym
ciosem klawiaturą prosto w potylicę. Cofnęła się, natrafiając plecami na silnie
umięśnione plecy Malika. Poczuła jego perfumy.
-- Byłbyś świetną sekretarką, aniołku
- zaśmiał się głośno, przez co zadrżał, powodując tym samym dreszcz na skórze
kobiety. Przewróciła oczami, zasłaniając się rękami, kiedy inny gangster chciał
kopnąć ją w twarz. Schyliła się szybko, sięgając po swój nóż i rzuciła nim w
udo napastnika. Mężczyzn wydał z siebie krzyk, a chwilę później padł jak długi.
Cassie uniosła brew, widząc McColl'a, któremu udało się doczołgać do
pomieszczenia i oprzeć o ścianę przy wejściu.
-- Niczego nie potrafisz beze mnie
zrobić, Willson? - uśmiechnął się do niej zadziornie, teatralnie dmuchając w
lufę pistoletu, trzymanego w dłoni.
-- Oczywiście - mruknęła cicho,
podchodząc do niego. Uklękła przy nim, przyglądając sie uważnie mocno krwawiącej
ranie na udzie. Rozpięła mu uszkodzoną kamizelkę kuloodporną i rozerwała
koszulkę, odrywając od niej duży pasek materiału, którym owinęła uszkodzoną
kończynę, zaraz nad raną postrzałową. - Ktoś musi zabrać cię jak najszybciej do
karetki, inaczej się wykrwawisz.
-- Stevens i Colins to zrobią, niech
się w końcu stażyści wykażą - wzruszył ramionami, a dwóch, młodych chłopaków
natychmiast podeszło do niego, żeby mi pomóc. Cassandra wstała z kolan,
wycierając o spodnie krew z dłoni i podeszła do pozostałej grupki.
-- Co dalej? - Samuel skrzyżował ręce
na piersiach, przyglądając się twarzy każdego, stojącego obok. Na dłużej
zatrzymał się dopiero na przyjaciółce, która cała spięta nie patrzyła na niego,
tylko na czubki swoich butów. Blondyn zmarszczył mocno brwi, kiedy dotarło do
niego, co kobieta ma na myśli. - Zapomnij, nie ma szans, żebym wpuścił cie tam
zupełnie samą - powiedział twardo, kręcąc przecząco głową.
-- Nie sama - zaoponował od razu Zayn.
- Cassie pójdzie tam ze mną - dodał od razu, ignorując mordercze spojrzenie
kobiety. Już zbyt dużo się go dzisiaj naoglądał, żeby zrobiło na nim jakiekolwiek
większe wrażenie. Chociaż była urocza. - Nikogo więcej tam nie wpuszczą, tylko
na naszej dwójce Jenkins chce się zemścić - wytłumaczył od razu.
-- I to mnie miało niby uspokoić? -
Sam uniósł wysoko brew i poruszył się niecierpliwie, doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że nie ma szans wygrać. Jeżeli Willson chciała coś zrobić, to
wierciła mu dziurę w brzuchu do momentu, w którym nie zgodził się na każdą
propozycję, jaką dla niego miała. - Nie ma mowy. Ja pójdę z Malikiem, Cassandra
wraca do Fernandeza i nie ma szans, żebym zgodził się na cokolwiek innego -
twardo obstawał przy swoim.
-- Nie bądź dzieckiem, Samuel -
warknęła kobieta. Złapała go za rękę i odciągnęła na bok nie chcąc, żeby inni
słyszeli ich kłótnię. - Doskonale wiesz, że nie ma innego wyjścia, żeby uwolnić
tych wszystkich ludzi. A oni na nas liczą, nie możemy ich zawieść - zaczęła
mocno gestykulować rękami, wskazując na zamknięte drzwi, prowadzące prosto do
głównego skarbca. Czuła na sobie badawcze spojrzenie Malika, który rozmawiała
półszeptem z drugim policjantem.
-- W tym momencie mi to wisi, Cassie.
Obiecałem sobie, że nie pozwolę ci się zabić, a idąc tam to tak jakbyś wydała
na siebie dobrowolnie wyrok śmierci. Nie bądź jak Malik - popatrzył na nią z
mieszaniną bólu i paniki na twarzy. - Tylko jeden raz mnie posłuchaj, naprawdę
proszę o aż tak wiele? - zdesperowany blondyn położył jej jedną dłoń na
ramieniu, a drugą podniósł jej twarz za podbródek tak, żeby w końcu przestała
uciekać od niego wzrokiem i popatrzyła na niego.
-- Nie mogę Sam - westchnęła ciężko,
robiąc krok do przodu. Objęła go rękami w pasie, przytulając się do niego
najmocniej jak potrafiła. Już dawno nie miała do tego okazji i dopiero teraz
zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. - Obiecuję ci, że nie zrobię
niczego głupiego i będę robić wszystko, co mi każą, żebym mogła wyjść z tego
pomieszczenia cała i zdrowa. Wrócę do ciebie, bo kto inny jak nie ja miałby
kontrolować wszystkie panny, kręcące się dookoła ciebie? - zaśmiała się cicho,
zamykając na chwilę oczy. oparła czoło o zagłębienie między obojczykami
przyjaciela i zaciągnęła się znajomym zapachem perfum. Po chwili odsunęła się
do niego na długość ramienia i pozwoliła, żeby zgarnął z jej twarzy wszystkie
kosmyki, wsadzając je za jej ucho.
-- Jeżeli cokolwiek ci się stanie, to
pamiętaj że i tak cię dopadnę, nawet śmierć ci nie pomoże - pokręcił głową,
cofając się do tyłu. Machnął ręką na Niemca, dając mu znak że ma iść z nim, po
czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Cassie, która poddała
się gonitwie myśli i wątpliwości, które zawładnęły jej umysłem.
-- Gotowa? - usłyszała za sobą niski
głos Zayna. Odwróciła się do niego przodem i pokiwała twierdząco głową. Pozwoliła,
żeby objął ją ramieniem i poprowadził prosto do jaskini lwa. A ona zobaczyła
ich razem, właśnie w tamtym momencie. Jako ostatnie wspomnienie.
~*~
Niall
spał spokojnie w fotelu, w salonie nowojorskiej posiadłości Malika. Był
zmęczony tym, co musiał przechodzić przez kilka ostatnich tygodni. Cieszył się,
że sprawa Willson i Jenkinsa miała zostać zakończona raz na zawsze. Zaczynał
powoli mieć dosyć tego całego zamieszania wokół Europy. Doprawdy, wydawało mu
się, że jego najlepszy przyjaciel potrafi inaczej przeciągnąć kobietę na swoją
stronę, żeby potem móc zajmować się nią w odpowiedni sposób. Nie wierzył, że
wybory, podejmowane przez Zayna są przypadkowe, one nigdy takie nie były. Mulat
zdecydowanie nie należał do spontanicznych, wręcz przeciwnie - zawsze musiał
mieć wszystko dokładnie zaplanowane dla pewności, że nic nie posypie mu się w
ostatnim momencie i że wszystko pójdzie po jego myśli. Teraz musiał pogodzić
się tylko z tym, że w końcu znalazła się dziewczyna, która zdołała zawładnąć
jego myślami na tyle, żeby zainteresował się nią na dłużej niż kilka miesięcy.
~*~
Ten rozdział jest przerażająco długi, nie wmówicie mi, że nie.
Nie wiem, kiedy następny, ale wiem jak możecie mnie zmotywować
( -> #TQWBff <-)
Wiecie kiedy przewijają się wszystkie wspomnienia? Chwilę przed śmiercią.
Dobranoc, Evansik xx