17 października 2014

[03] Chapter Third (First Season)


Nie ludzie nami rządzą lecz własne słabości.
~ Aleksander Hrabia Fredro
~***~

         Zaparkowała samochód na podjeździe do ogromnego domu, w oknie którego paliło się kilka świateł. Wyszła z pojazdu, zamknęła drzwi i zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się dookoła. Jeszcze nigdy nie była w takim miejscu – elewacja domu była brudnobiała, a okna i dach ceglane. Budynek miał jedno piętro i parter, jednak na poddaszu również widoczne były pokoje, których z resztą z zewnątrz wydawało się mnóstwo. Westchnęła ciężko, udając się w kierunku wejścia.

Miała nadzieję, że nikt nie będzie grzebał przy jej samochodzie. Postanowiła po cichu, że później dokładnie go obejrzy, nawet pod maskę, w razie gdyby któryś z nich postanowił zamontować w pojeździe jakiś lokalizator, albo podsłuch. Musiała być wyjątkowo czujna. Stanęła przy ciemnych drzwiach, uważnie obserwując, jak przenoszą blondyna do środka. Pchnęła drewniany przedmiot, torując im tym samym drogę. Niall został ułożony na szerokiej kanapie bez oparcia, znajdującej w salonie. Wiedziała, że Malikowi zależy na przyjaciołach, ale nie aż tak bardzo, żeby zakrwawić białą, skórzaną kanapę. Stanęła z boku i oparła się ze skrzyżowanymi rękami o ścianę, cały czas przyglądając się z ciekawością całej sytuacji. Jakaś kobieta, o której o dziwo nic nie wiedziała, nieumiejętnie opatrywała rany mężczyzny. Było widać bardzo dobrze, że robi tym więcej szkody, aniżeli pożytku, ale Cassandra postanowiła jeszcze chwilę poczekać. Przecież nie będzie odzywać się niepytana. Chciała się przyjrzeć dokładniej pomieszczeniu, w którym będzie miała wątpliwą przyjemność przebywać w nim znacznie częściej niż by tego chciała, jednak jej skupienie przerwało głośne przekleństwo.

— Kurwa — jęknął Horan, kiedy już nie był w stanie powstrzymać nawet łez bólu. Szatynka podniosła wysoko brwi, kręcąc z niedowierzaniem głową.

         Kiedy tylko kobieta wzięła się za rozcinanie rany, w której znajdowała się kula postanowiła uratować mężczyznę od całkowitego wykrwawienia się i śmierci. To ona miała się go w odpowiednim czasie pozbyć, a nie jakaś źle pomalowana niunia, która brała się za coś, o czym nie miała zielonego pojęcia. Skoro była lekarzem, o którym wspominał blondyn Cassandra była szczerze zdziwiona, jakim cudem ten gang jeszcze się trzymał pod względem zdrowotnym.

W tempie natychmiastowym podeszła do kanapy i w ostatnim momencie wyrwała „pielęgniarce” nożyk z dłoni. Obrzuciła ją złym spojrzeniem, po czym popatrzyła na Malika, jakby prosząc o pozwolenie. Nie chciała spieprzyć sobie misji przez zdrowie pierwszego lepszego gangstera, dlatego wolała się upewnić, że nie ma nic przeciwko. Malik skinął głową, zainteresowany dalszym rozwojem akcji. Niall popatrzył na niego z dezaprobatą. Naprawdę chciał to przeżyć, a nie ufał obcym ludziom.

— Zaboli — mruknęła ostrzegawczo, zabierając się do pracy. Wyjęła rękawiczki z apteczki, zakładając je na swoje dłonie. Chwyciła spirytus odkręcając go i bez zawahania wylewając pół zawartości na ranę mężczyzny. Blondyn zamknął oczy, błagając w duchu wszystkie świętości, aby ewentualna śmierć była szybka i nie za bardzo bolesna.

         Strach Horana szczerze rozbawił Cassandrę. Na jego miejscu pewnie nie zachowałaby się lepiej, jednak sam fakt, że ma do czynienia z gangsterem nastawił ją raczej na ciągłe złośliwe komentarze z jego strony. Tymczasem on zachowywał się jak nastolatek przed pobraniem krwi. Kobieta bez zawahania wysunęła swój pasek zza szlufek spodenek, zgięła go na pół i uprzednio mówiąc mu, aby otworzył usta, wsadziła skórę między zęby swojego pacjenta. Zdezynfekowała skalpel, dwoma palcami uciskając ramię jasnowłosego, aby chociaż mniej więcej zlokalizował położenie pocisku, który tkwił w jego ciele.

— Mógłby ktoś go przytrzymać, żeby nie wierzgał? — wymamrotała cicho, kiedy uznała, że jest już w pełni gotowa, aby przystąpić do zabiegu. Prawdę mówiąc chciała mieć to już jak najszybciej za sobą. Zauważyła kątem oka jak Zayn wskazuje brodą dwóm chłopakom kanapę, a oni bez zawahania podchodzą do przyjaciela swojego szefa i przytrzymują mu wszystkie kończyny.

         Obwiązała mu opaskę uciskową poniżej rany, oddychając ciężko. Nie zwlekając dłużej nacięła powoli jego skórę, starając się nie uszkodzić mu przy tym żadnego mięśnia. Zmrużyła oczy, sięgając po pęsetę. Zacisnęła mocno szczękę, kiedy jej dłonie zaczęły drżeć. Odetchnęła cicho, starając się nad tym zapanować. Przeklinała cały świat za to, że to akurat ona musiała w tamtym momencie ratować życie Horana. Ostrożnie złapała za kulę i wyciągnęła ją, od razu polewając krwawiącą ranę obfitą dawką spirytusu. Czuła jak woda leje jej się po przedramieniu, jednak nie zwracała na to uwagi. Musiała jeszcze założyć szwy. Przetarła wierzchem dłoni czoło; nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła się pocić. Popatrzyła nad swoim ramieniem czując, jak ktoś zaciska na nim palce.

Zmarszczyła brwi dostrzegając młodego mężczyznę o dość mało muskularnej budowie ciała jak na gangstera. Miał niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy, a na dłoniach założone białe, gumowe rękawiczki. Skinął głową w kierunku Nialla, dając jej do zrozumienia, że chce ją podmienić. Natychmiast wstała z podłogi, ustępując mu miejsca i zdjęła z rąk rękawiczki, zwijając je tak, aby nie ubrudzić sobie palców krwią. Podeszła pod jedną ze ścian, stając na uboczu. Wcale nie miała zamiaru przebywać w centrum uwagi. Tak dla pewności, że żaden z przestępców, przebywających w pomieszczeniu nie zainteresuje się nią za bardzo.

~***~

         Dalsza część wieczoru dłużyła się jej niemiłosiernie i ciągnęła w nieskończoność. Zdążyła przyjrzeć się dokładnie ciemnokremowym ścianom, a szczególnie tej naprzeciwko siebie, na której ciągnął się kwiatowy wzorek w jasnoszarym kolorze. Pomieszczenie podzielone zostało na dwie części — w jednej znajdowała się białe fotele i kanapa, na której ułożono Nialla, która stała pod oknem, a naprzeciwko niej telewizor, ustawiony na niskiej, podłużnej szafce w kolorze skórzanych mebli. W drugiej natomiast na samym środku, na niewielkim podniesieniu, ustawiono stół bilardowy.

         Skupiła swój wzrok na poszkodowanym mężczyźnie, który między zębami wciąż trzymał jej pasek. Zakryła usta dłonią, powstrzymując się od ziewnięcia. Szybko jednak jej nastawienie do sytuacji zmieniło się wręcz diametralnie.

         Otworzyła szeroko oczy, kiedy bluza jasnowłosego została rozpięta, a koszulka uniesiona, przez co zostały ukazane jego posiniaczone żebra. Kilka cichych przekleństw i syków doszło do niej jakby zza grubej szyby. Czuła się, jakby ktoś odciął jej wszystkie funkcje życiowe, a ona sama straciła panowanie nad własnym ciałem. Przełknęła głośno ślinę, przesuwając wzrokiem po licznych uwypukleniach na jego skórze. Miał całkowicie połamane żebra, była tego pewna. Przed oczami natychmiast stanął jej widok Josephine, kiedy zobaczyła ją z powyginanymi pod nienaturalnymi kątami kończynami i kośćmi gdzieniegdzie przebijającymi skórę. Wszystkie wspomnienia z dnia, kiedy zobaczyła siostrę martwą wróciły do niej i odebrały dech, przez co musiała podtrzymać się dłonią o ścianę. Zadrżała niekontrolowanie, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Uniosła wzrok na ciemnowłosego mężczyznę, stojącego obok. Znała go. Zajmował się technologiczną działką gangu Malika.

— Wszystko w porządku? — usłyszała cichy głos Liama. Pokręciła energicznie głową, odpychając się od ściany. Wyszła z pomieszczenia i szybkimi krokami skierowała się na zewnątrz, chcąc zaczerpnąć choć odrobinę świeżego powietrza. Piekące od powstrzymywania oddechu płuca były jedynym, co utrzymywało ją przy świadomości. Gdyby nie ból najprawdopodobniej by zemdlała.

         Stanęła przy swoimi samochodzie, podpierając się o maskę na dłoniach. Była zła na siebie przez to, że pozwoliła sobie na chwilę słabości. Wiedziała, że nic w tamtym momencie nie było zależne od niej, ponieważ widok sponiewieranego ciała siostry będzie gnębił ją już prawdopodobnie do końca życia, ale wciąż uważała że powinna być bardziej jak Malik – powinna umieć zapanować nad wszystkimi swoimi słabościami i emocjami, aby w trudnych momentach nikt nie był w stanie jej pokonać.

Pokręciła głową, krzywiąc się mocno, kiedy jej kark strzelił nieprzyjemnie. Odepchnęła się od maski swojego samochodu i unosząc nieznacznie podbródek, chcąc pokazać, że wciąż jest pewna siebie, weszła z powrotem do domu, a następnie do salonu, przez co wszystkie spojrzenia skupiły się właśnie na niej. Nie speszyło jej to jednak – była przyzwyczajona do nadmiernej uwagi ze strony mężczyzn. Nie należała do atencjuszy, po prostu była policjantką, a większość z funkcjonariuszy wciąż uważała, że ktoś taki jak on w ich zawodzie nie ma prawa się odnaleźć, dlatego uważnie obserwowali każdy ruch Cassandry, chcąc wyłapać najdrobniejsze niedociągnięcia i wyśmiać jakby robiąc sobie kawę mogła się zbłaźnić tak, że ciągnęłoby się to za nią do końca życia.

Ona jednak całą swoją uwagę skupiła tylko i wyłącznie na osobie Zayna. Ten skinął na nią głową i bez słowa ruszył przed siebie, dając jej do zrozumienia, że ma iść za nim. Przewróciła oczami, ruszając za nim. Wiedziała, że nie ma innego wyboru, jednak to jak ją potraktował w ogóle jej się nie spodobało, co zamierzała mu jak najszybciej uświadomić.

Zamknęła za nimi drzwi, kiedy weszli do niewielkiego pomieszczenia na piętrze. Całe utrzymane było w ciemnych odcieniach brązu. Jedynie kremowe ściany stanowiły kontrast dla drewnianych mebli – regału, zajmującego całą ścianę naprzeciwko od wejścia oraz dużego biurka, znajdującego się na środku. Domyśliła się, że gabinet należy do samego Malika, kiedy ten usiadł za biurkiem, odchylając się na krześle, wyglądającym na bardzo wygodne. Cassie pomyślała, że musiał spędzać naprawdę dużo czasu w tym pomieszczeniu, ponieważ kiedy rozejrzała się dookoła dostrzegła w rogu niewielki stolik z jednym fotelem.

— Skąd znałaś Evansa i jego podwładnego? — powstrzymała głośne prychnięcie, kiedy  mężczyzna bez zbędnych ceregieli postanowił przejść do sedna dręczącej go sprawy. Źle czuła się z tym, że wzrok trzymał wciąż skupiony tylko na niej. Denerwowało ją to, że wszyscy dookoła traktowali ją jak eksponat muzealny, do którego można podchodzić, ale nie dotykać.

— Powiedzmy, że zaszłam mu za skórę. Albo on mi, jak wolisz — wzruszyła obojętnie ramionami, przekrzywiając głowę w prawo. Przybrała znużony wyraz twarzy wiedząc, że podniesie mu tym nieco ciśnienie; niczego nie pragnęła w tamtym momencie bardziej niż rozzłoszczenia go do granic możliwości, aby rzucił się na nią, a ona mogła go zastrzelić i uciec stąd jak najszybciej. Wiedziała jednak, że nie może za bardzo mieszać, bo wtedy zainteresuje go tą sprawą jeszcze bardziej.

— Powiedzmy, że taka odpowiedź satysfakcjonuje mnie na ten moment — powiedział, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do niej, oparł swoje dłonie na oparciach fotela, na którym postanowiła usiąść. Pochylił się nad nią, zahaczając ustami o płatek ucha zdezorientowanej kobiety. — Powiedzmy — wymamrotał cicho.

         Otworzyła szeroko oczy, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje. Dopiero kiedy poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa, który spowodował gęsią skórkę na całym jej ciele, odepchnęła go od siebie wkładając w to całą swoją siłę. Nie powinna była zareagować na jego bliskość w ten sposób. Należało natychmiast go od siebie odepchnąć, a zamiast tego musiała znosić jego zadowolony wyraz twarzy. Odszedł do niej, opierając się o skraj biurka.

— Nie wiedziałem, że stać cię na coś takiego — powiedział, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej oraz nogi w kostkach. — Zabiłaś dwójkę ludzi, Aniołku. To nie byle co — dodał oskarżycielsko, jak rodzic, karcący swoje dziecko które właśnie złamało jakąś naprawdę ważną zasadę.

— W ogóle mnie nie znasz, Malik. Stać mnie na o wiele więcej niż ci się może wydawać — mruknęła pod nosem, odwracając wzrok na ścianę po prawej stronie. Bardzo dziwnie czuła się w jednym pomieszczeniu z nim. Jakby spięta, albo zupełnie bezbronna. Musiała mu przyznać, że „niebezpieczna” aura, jaką wokół siebie roztaczał naprawdę działała na potencjalnego przeciwnika onieśmielająco. Jednak Cassandra nie zamierzała mu ulegać.

— Udowodnij — zażądał, nie spuszczając z niej świdrującego spojrzenia. Popatrzyła na niego, odwzajemniając je. Nieprzyjemny widok powoli ulatniał się z jej pamięci, przez co zaczęła odzyskiwać rezon i chęć pokazania mu, że potrafi być lepsza od jego najlepszego człowieka. Nie liczył się nawet fakt, że wcześniej czy później i tak go zabije, chciała udowodnić, że coś takiego jak męski świat nie istnieje i że kobiety mogą być lepsze w wielu zawodach, które mężczyźni postrzegają jako swoje.

         Jednak Cassie musiała przyznać sama przed sobą, że nigdy wcześniej nie widziała w swoim życiu tak ciemnych, pociągających i niebezpiecznych oczu jednocześnie. Przez chwilę miała wrażenie, że źrenice zlewają mu się z tęczówką i dopiero po chwili dotarło do niej, że wcale nie są czarne, a ciemnobrązowe. Podniosła się z fotela i podeszła do niego zatrzymując się w takiej odległości, że czubki ich butów prawie się stykały; nawet na chwilę nie spuszczała z niego wzroku.

— Powiedz, co mam zrobić — skrzyżowała ręce na piersiach, unosząc nieznacznie podbródek. W końcu pojawiła się nadzieja na to, że nie będzie przesiadywać całymi dniami bezczynnie, więc zamierzała z niej skorzystać.

— Jak sobie życzysz, Aniołku — postanowiła zupełnie zignorować zaczepkę ze strony Malika. Cassandra nie była głupia. Wiedziała, że chce ją sprowokować do dziecinnej kłótni, czym sprawiłaby mu na pewno wiele przyjemności. Jednak ona nie zamierzała zniżać się do jego poziomu. — Jutro z samego rana wylecisz do Londynu. Przetransportujesz tam coś dla mnie. Zapamiętaj, że najpierw bierzesz kasę, a dopiero potem przekazujesz towar. Louis będzie czekał na ciebie pod twoim mieszkaniem i poleci z tobą w razie, gdybyś miała coś zepsuć. Bądź gotowa na piątą — wytłumaczył pobieżnie, po czym podszedł do drzwi i otworzył je, patrząc w jej kierunku. Zrozumiała, że ma wyjść na zewnątrz i nawet przez chwilę nie miała zamiaru z nim polemizować, dlatego po prostu opuściła pomieszczenie. Wolała dowiedzieć się czegokolwiek od Louisa niż od niego. Miała serdecznie dość patrzenia na Malika. I tak podziwiała siebie samą za to, że zdołała nie wybuchnąć w jego towarzystwie.

         Po drodze skinęła jedynie Liamowi, którego minęła w korytarzu. Mężczyzna ze znużeniem widocznym na twarzy przeniósł wzrok z grupki chłopaków sprzątających salon na nią i wykonał ten sam gest, szybko wracając do swojego poprzedniego zajęcia. Cassandra wyszła na zewnątrz, od razu wsiadając do samochodu, który wydawał się być nienaruszony. Odpaliła silniki wyjechała na drogę i nie odwracając się za siebie pojechała w kierunku centrum miasta ciesząc się, że nie musi już dłużej na nich wszystkich patrzeć.

~***~

         Zdecydowała nie udawać się jeszcze do swojego domu; miała coś bardzo ważnego do załatwienia, czego nie mogła odłożyć na inny dzień, skoro miała opuścić Stany Zjednoczone na czas, którego sama nie była w stanie określić. Zaparkowała przecznicę przed komisariatem i napisała szybką wiadomość do Samuela, który za zaledwie kilka minut kończył swoją zmianę w pracy. Odrzuciła telefon na siedzenie pasażera i oparła głowę o zamkniętą szybę, cierpliwie czekając na przybycie przyjaciela.

        Może i teoretycznie Rossi był jej podwładnym, co oznaczało że mieli się nienawidzić do końca świata i o jeden dzień dłużej, jednak w praktyce – na całe szczęście dla Cassie – wyglądało to zupełnie inaczej. Sam był człowiekiem, któremu ufała bardziej niż własnym rodzicom. Wiedziała, że zawsze może na nim polegać i nie zdarzyło jej się, aby zawiodła się na nim, pod żadnym względem – zarówno prywatnym, jak i zawodowym. Uśmiechnęła się lekko, widząc w przedniej szybie, jak wyraźnie zadowolony, raźnym krokiem idzie w jej kierunku ze sportową torbą, przewieszoną przez ramię. Otworzył drzwi, zabrał telefon Willson z siedzenia i usiadł na nim, od razu zapinając pas.

— Miałem przeczucie, że będziesz się chciała ze mną zobaczyć, dlatego postanowiłem się na to odpowiednio przygotować — Samuel uśmiechnął się szeroko do Cassandry, poklepując torbę, którą położył sobie na udach. Kobieta zaśmiała się, kręcąc głową. Odpaliła silnik i ruszyła w kierunku ich ulubionego miejsca w całym Nowym Yorku.

— Pomyślę, że jesteś jasnowidzem, Rossi — zażartowała, ciesząc się z obecności swojego przyjaciela. — Jaki masz stosunek do zagranicznych wycieczek, powiedzmy na inny kontynent? — zagadnęła, prowadząc spokojnie wóz po ulicach. Były znacznie bardziej opustoszałe niż wtedy, kiedy jechała do domu Malika; jednak wciąż nie do końca. Pomimo tego, że minęła już północ w niektórych częściach miasta wciąż trzeba było nastawić się na małe, kilkuminutowe korki.

— Inny kontynent? — jasnowłosy uniósł wysoko brew, uchylając szybę po swojej stronie, aby wpuścić do wnętrza samochodu odrobinę rześkiego powietrza. Był strasznie zmęczony po dwunastogodzinnym dyżurze, jednak nie potrafił odmówić Willson spotkania. — Czyżby twój nowy szef postanowił wysłać cię na jakieś egzotyczne wakacje? Miło z jego strony.

— Nie wydurniaj się Samuel, on nie jest moim żadnym szefem — mruknęła cicho, marszcząc nos. — Mam lecieć do Londynu, załatwić coś dla niego. Podobno dowiem się wszystkiego jutro od Tomlinsona, który poleci tam ze mną, żebym niczego nie zepsuła — przewróciła oczami, czym wywołała cichy śmiech u swojego towarzysza. Zmroziła go spojrzeniem, kiedy tylko zatrzymali się w mniej zamożnej dzielnicy miasta. Wysiadła z samochodu, nie czekając na niego i uprzednio wydobywając sportową torbę z bagażnika, ominęła przewrócony śmietnik i podeszła do podniszczonych, drewnianych drzwi, pchając  je mocno i wchodząc do obskurnego pomieszczenia. Farba na ścianach pleśniała i łuszczyła się w niektórych miejscach, a metalowe szafki do przetrzymywania rzeczy podczas treningu skrzypiały głośno i zostały pomalowane przez wandali. Skinęła mężczyźnie, siedzącemu za prowizorycznym kontuarem, który składał się z półokrągłego, nauczycielskiego biurka z pobliskiej szkoły oraz szafki z szufladami, stojącej na nim. Położyła dwadzieścia dolarów na blacie i poszła do łazienki z zamiarem przebrania się w sportowe ciuchy.

         Kiedy wyszła z powrotem na salę treningową, Samuel stał już przy jednym z worków treningowych i uderzał w niego mocno. Po związaniu włosów w kucyka, Cassandra stanęła obok niego, zapinając rękawice na nadgarstkach. Blondyn uśmiechnął się do niej, oddając kolejne ciosy. Ona również zaczęła się rozgrzewać. Miała cichą nadzieję, że jeżeli wyładuje się na workach i Samuelu będzie jej łatwiej panować nad nerwami i zrobi niczego głupiego. Blondyn podszedł do niej po kilku minutach.

— Jesteś gotowa na porażkę? — skinął głową w kierunku starego, zniszczonego ringu i posłał jej zadziorny uśmiech. Roześmiała się głośno, kiwając głową. Bez słowa podeszła do wyznaczonego na amatorskie walki miejsca i przechodząc przez liny stanęła na środku podłogi, uginając nieznacznie kolana i unosząc pięści na wysokość twarzy poczekała, aż przyjaciel stanie naprzeciwko.

         Willson natychmiast oddała pierwszy cios, w który włożyła jak najwięcej swojej siły. Nigdy nie patyczkowała się z nikim i Samuel był tego świadomy. Uchylił się przed jej pięścią, śmiejąc się cicho. Chciał ją sprowokować, aby całą złość wyładowała na nim. Widział, ile znaczyło dla niej pomszczenie śmierci siostry i jak długo nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez swoją nadgorliwość i skłonność do kłótni cokolwiek poszło nie tak. Zaczął odpychać dłonie Cassandry, które co chwilę mierzyły prosto w jego twarz. Widział, jak z każdą minutą irytuje się coraz bardziej. Podstawił kobiecie nogę, przez co potknęła się, ledwo utrzymując równowagę. Fuknęła mrożąc go spojrzeniem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, rozkładając ręce na boki. Zapowiadała się długa i zabawna noc.

~***~

         Cassandra przestała obijać Samuela dopiero, kiedy poczuła nieprzyjemne pieczenie w knykciach. Chociaż bardzo chciała się z nim jeszcze podrażnić, niestety nie była w stanie tego zrobić – przy ostatnich uderzeniach przez całe jej ręce przechodził nieprzyjemny prąd, który na chwilę paraliżował kończyny. Skrzywiła się mocno, kiedy po zdjęciu rękawic jej oczom ukazały się krwawe rany na kostkach. Przebrała się szybko w swoje ciuchy i nie rozwiązując kucyka wyszła na zewnątrz, aby przejść do swojego samochodu i usiąść w nim i poczekać na przyjaciela, którego musiała jeszcze odwieźć do domu.

         Była mu bardzo wdzięczna, że zdecydował się podjąć zadania odwrócenia jej uwagi od zbliżających się z zawrotną prędkością problemów. Obiecała sobie, że wynagrodzi mu to jakoś. Zaśmiała się cicho, widząc jak po wejściu do pojazdu od razu zamknął oczy i odpłynął. Ruszyła powoli z miejsca, starając się omijać po drodze wszystkie studzienki kanalizacyjne i braki w asfalcie, aby Rossi się nie obudził. W pewnym sensie traktowała go jak młodszego brata, nad którym musi trzymać pieczę. Nie pozwalała mu pomagać w co groźniejszych działaniach policji, aby nie stała mu się żadna krzywda – zawsze znajdowała mu tyle papierkowej roboty, aby zajmowała mu odpowiednio dużą ilość czasu. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy na samą myśl o tym. Starła się zająć jego osobą miejsce Josephine, wiedziała o tym – wyrzuty sumienia nie pozwalały zapomnieć, jednak nie potrafiła inaczej. To wszystko zaczynało ją po prostu przerastać.

~***~

„Właśnie popełniasz największy błąd w życiu, Malik.”

         To jedno zdanie nie pozwalało mu zasnąć. Słowa, które wypowiedział umierający Evans nieźle namieszały mu w głowie. Zupełnie nie rozumiał, czego mogą dotyczyć. Zastanawiał się, czy może odnoszą się do kobiety, którą ma zamiar przyjąć do gangu na okres próbny – jeśli tylko Louis stwierdzi, że podołała zadaniu, które dla niej wyznaczył. Jednak nie zobaczył w niej niczego niepokojącego. W końcu, bądź co bądź, była tylko kobietą, a on – mężczyzną i według praw natury to właśnie on władał światem, więc jeżeli coś mu się nie spodoba, albo nabierze względem niej jakichkolwiek podejrzeń, to po prostu się jej pozbędzie, nie robiąc sobie z tego najmniejszego problemu. W końcu, ile razy już mu się to zdarzało?

2 komentarze:

  1. Genialne !!!! Uwielbiam poprostu !!! *.* <3 czekam na nx. :pp
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń