27 marca 2015

[18] Chapter Eighteenth (First Season)

„Życie nie oferuje wyjaśnień czy przeprosin. To my je wymyślamy.”~ Jonathan Carroll 
         Cassandra podniosła się na równe nogi, kiedy tylko wszystkie radiowozy z okolicy odjechały. Nie wierzyła w to, że mogło pójść jej aż tak łatwo, ale nie miała zamiaru dłużej siedzieć na tym cholernym dachu. Słońce już dawno zaczęło wschodzić, a lekko różowe niebo z białymi chmurami sprawiało niesamowite wrażenie. Cass nie miała jednak siły, żeby go podziwiać. Od ostatnich kilku godzin nie miała okazji na to, żeby choć przez piętnaście minut zmrużyć oczy, a ostatni raz spała u chłopaków zaraz po tym, jak dowiedziała się, że Malik nie żyje. Jak łatwo się domyśleć ten sen nie należał do najprzyjemniejszych w życiu ciemnowłosej.

         Kobieta podeszła do krawędzi dachu i spojrzała w dół. Zaczęła głośno się śmiać, przyciągając tym samym uwagę Louisa i Liama, stojących na dole przy swoich motorach. Była w stu procentach pewna, że przyjechali z akcją ratunkową specjalnie dla niej. Pokręciła głową, pochylając się do przodu i opierając dłonie na lekko ugiętych kolanach. Mogła się domyślić, że nie dadzą jej niczego zrobić po swojemu i tak, jak ona uważa za słuszne. Domyślała się również, że duży udział ma w tym nie kto inny, jak sam Zayn, który kazał im pilnować Cass na każdym kroku, podejrzewając, że nie poradzi sobie w sytuacjach, na przykład takich, jak ta, która przed chwilą miała miejsce. No cóż… Jak widać na załączonym obrazku – grubo się pomylił.

-- Masz stamtąd natychmiast zejść do nas, a potem jedziemy do domu i musimy coś ważnego sobie wytłumaczyć – warknął Liam, machając na nią kilkukrotnie ręką. Ciemnowłosa wzruszyła ramionami, podchodząc do drabinek i schodząc po nich na dół. Otrzepała spodnie, po czym udała się w kierunku mężczyzn, przygotowując się mentalnie na wszystkie pretensje, jakie do niej mają. Nienawidziła ich zrzędzenia, ale wiedziała, że to nieodłączna część dnia, kiedy są mocno zdenerwowani, tak jak teraz, albo niewyspani – również, jak w tym momencie.

-- Nie musicie mnie podwozić do domu. Jest niecałą przecznicę stąd, więc jestem w stanie dojść tam sama – rzuciła luźno, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i mierząc ich oboje badawczym spojrzeniem.

         Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że to Paynem szarpią nerwy. Natomiast Tomlinson jest bardziej rozbawiony, niż podenerwowany, co dokładnie widać po iskierkach w jego oczach, które nie goszczą tam zbyt często. Może to oznaczać tylko tyle, że w życiu szatyna stało się coś naprawdę przyjemnego, dzięki czemu ma dobry, jak nigdy, humor.

-- Jak już powiedziałem musimy poważnie porozmawiać, więc teraz grzecznie usiądziesz na któryś motor i pojedziesz z nami, do naszego domu. Aha. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu, bo i tak nie mam najmniejszego zamiaru cię słuchać, a ty jedynie pogarszasz swoją sytuację – warknął, naciągając kask na głowę. Ciemnowłosa podniosła wysoko brew, odwracając się przodem do Tommo. Ten jedynie wzruszył ramionami i podał jej swój kask, dobrze wiedząc, że nie będzie miała najmniejszego zamiaru wsiadać na motocykl jego przyjaciela.

         Willson bez słowa przyjęła ochraniacz, nałożyła go na głowę, zapięła i zajęła miejsce za szatynem, od razu obejmując go w pasie ramionami. Pojazdy ruszyły, sprawiając, że w najbliższej okolicy dało się słyszeć głośny warkot silnika. Cassie całą drogę zastanawiała się, co mogło ugryźć jasnego blondyna, że zachowuje się w stosunku do niej jeszcze bardziej oschle, niż za poprzednim razem. Czasami wydawało jej się, że mężczyźni są jeszcze bardziej skomplikowani, aniżeli na co dzień szatynce się wydawało. Odkąd pamięta uważa je za maszyny proste, wręcz banalne w obsłudze. Wystarczy im, że mają miejsce do spania, coś do zjedzenia i dupę do poruchania. Od jakiegoś czasu jednak przekonuje się, że istnieją wyjątki od reguły i najprawdopodobniej wszystkie znajdują się nie gdzie indziej, jak w gangu Malika, który tak swoją drogą jest najbardziej skomplikowany z nich wszystkich, razem wziętych.

         Westchnęła głośno, co skutecznie zamaskował kask, który w dalszym ciągu miała założony na głowę. Zaparkowali na podjeździe i zeszli z motorów. Cassandra zdjęła ochraniacz i oddała go jego prawowitemu właścicielowi, a sama udała się w kierunku wejścia do budynku. Właśnie miał rozpocząć się jeden z tych dni, które najchętniej wymazałaby z życiorysu i nigdy więcej do nich nie wracała. Weszła do salonu, od razu opadając na kanapę i zamykając oczy. Chciała po prostu usnąć i nie musieć tego wszystkiego słuchać. Jak była mała mama zawsze miała do niej o wszystko pretensje, przez co do teraz ma do takiego zachowania uraz.

         Poczuła, jak siedzenie ugina się po jej prawej stronie. Nie sprawdziła jednak, kto to, ponieważ nie miała na to ani siły, ani ochoty. Wolała zdecydowanie pozostać w słodkiej niewiedzy i ten ktoś to uszanował. Niestety. Spokój Cass nie trwał długo, gdyż do pomieszczenia wtargnął Liam, ubrany jedynie w dresowe spodnie i skarpetki, jak się okazało, kiedy kobieta otworzyła oczy. Podrzuciła brwiami, poprawiając się na siedzeniu i powstrzymując ziewnięcie.

-- Powiedz mi, co ty sobie wyobrażałaś, kiedy ściągałaś na siebie przynajmniej dwa oddziały policji? – zaczął mężczyzna, rozkładając ręce na boki. Szatynka przewróciła oczami, wzruszając ramionami i siadając po turecku.

-- Dowiadywałam się, kto strzelał u mnie pod balkonem, a policja przyjechała później – burknęła pod nosem, wędrując spojrzeniem do plazmy, powieszonej na jednej ze ścian. Nagle naszła ją ochota, żeby podnieść się i pójść po pilota. Zrezygnowała jednak, nie chcąc jeszcze bardziej zdenerwować Liama.

-- To nie mogłaś zadzwonić po któregoś z nas i poczekać na obstawę? – warknął, mówiąc to jakby było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Kobieta westchnęła ciężko, dotykając palcami skroni i zaczynając je rozmasowywać. Za dużo wrażeń, jak na jeden wieczór.

-- Nie potrzebuję waszej opieki na każdym kroku. Jestem dorosła i potrafię radzić sobie sama z kilkoma umundurowanymi chłopcami z nowojorskiej policji – zacisnęła powieki. Głowa zaczęła ja nagle bardzo boleć, co nie wskazywało na nic dobrego. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku, żeby w końcu móc się przespać.

-- Właśnie widziałem przed niecałą godziną, jak świetnie sobie potrafisz poradzić – zakpił, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Cassandra gwałtownie otworzyła oczy, podrywając się z kanapy i nie zwracając uwagi na cichy głos Louisa mówiący „nie warto się denerwować, to tylko Payne”.

-- Nie kiwnąłeś nawet palcem, żeby mi pomóc, więc nie masz prawa wypowiadać się na ten temat – syknęła, mierząc palcem wskazującym prosto w jego klatkę piersiową. Li przewróciła oczami, napinając jedynie mięśnie na całym ciele. Cassie zmrużyła powieki.

-- Powiedz mi, po cholerę polazłaś tam sama? Pewnie i tak nic ciekawego się nie dowiedziałaś – rzucił jej mentalne wyzwanie, a ona miała zamiar podnieść rękawice bez względu na wszystko, czyli tak, jak za każdym razem, kiedy chodziło o kogokolwiek z gangu Malika. Ktoś przecież musiał ustawić ich wszystkich do pionu.

-- Otóż wyobraź sobie, że dowiedziałam się i to całkiem sporo – uśmiechnęła się tryumfująco, również krzyżując ręce i cofając się o krok do tyłu. W oczach zatańczyły jej mroczki, ale postanowiła je za wszelką cenę przegonić, co nie było w cale takim łatwym zadaniem.

-- I pewnie mi nie powiesz, bo nie masz na to ochoty – burknął, spuszczając ręce wzdłuż ciała. Zauważył, jak twarz dwudziestopięciolatki przybiera nienaturalnie blady kolor. Nie podobało mu się to ani trochę.

-- A żebyś wiedział – wyszeptała, a kilka sekund później czuła, jak zaczyna tracić świadomość. Świat stał się jedną, wielką, czarną plamą.

         Czyjeś silne ramiona złapały ją w ostatnim momencie, przez co uniknęła bliższego spotkania z twardą podłogą. Chciała otworzyć oczy, ale powieki stały się niemiłosiernie ciężkie, przez co zrezygnowała i zaprzestała walki. Poczuła, że zostaje położona na miękkiej kanapie, a chwilę potem jeden z mężczyzn przechodzi do kuchni i okręca wodę, co szatynka bardzo dobrze słyszała. Zmarszczyła brwi, czując na czole i policzkach coś mokrego. W końcu udało jej się podnieść powieki, dzięki czemu zobaczyła skonsternowane twarze swoich towarzyszy.

-- Nie ruszaj się. Masz ze czterdzieści stopni gorączki – burknął pod nosem Louis, dotykając jej ramienia, kiedy chciała się podnieść. Zrezygnowana opadła z powrotem na plecy, nie chcąc pogorszyć swojej sytuacji.

-- Wkładaj – Liam podał ciemnowłosej termometr. Bez szemrania spełniła jego prośbę, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku. Jeszcze bardziej, niż wcześniej. Niestety teraz swoje szanse oceniała zdecydowanie gorzej, niż na początku ich spotkania. – Nie czułaś wcześniej, że ci zimno, albo coś takiego? – zapytał cicho jasny blondyn, na co ona jedynie pokiwała przecząco głową. Nie miała siły się z nim użerać.

-- Czterdzieści jeden i pół – mruknął Tomlinson, krzywiąc się mocno, kiedy tylko zobaczył liczbę, wskazaną przez termometr. – Musiałaś przynajmniej czuć się źle – dodał cicho, uważnie obserwując reakcję Cass.

-- No dobra. Odkąd wróciłam od was do domu, to było mi cholernie niedobrze i zaczęła boleć mnie głowa, co zignorowałam razem z tym, że mi zimno, jakbym była na Syberii – zamknęła oczy, czując w środku, że śmierć w tym momencie byłaby najlepszym rozwiązaniem. Niestety, ale ktoś na górze postanowił, że jej pokutą za wszystkie, wyrządzone ludzkości krzywdy, będzie marna egzystencja.

-- Trzeba było powiedzieć nam wcześniej, to teraz nie byłabyś w tak tragicznym stanie. A noc, spędzona na dachu również nie była pomocna – burknął Payne, podchodząc do Cassandry i wziął ją na ręce, jakby nie ważyła więcej niż worek ziemniaków.

-- Co ty robisz? – pisnęła zdziwiona, co nie było najlepszym posunięciem, ponieważ następnym, co wydobyło się z gardła szatynki był kaszel.

-- Niosę cię do pokoju Malika. Może nie przyjdzie do nas w nocy i nas nie zabije za to, że tam wchodzimy bez jego zgody – westchnął mężczyzna, kierując się na schody - Louis pojedzie teraz do ciebie i przywiezie ci ubrania na kilka dni. Nic nie mów. I tak miałem do ciebie pojechać, żebyś zanocowała kilka razy u nas, bo tych dwóch kretynów wysyłam do Paryża, a ty pomożesz mi tutaj – wytłumaczył wszystko po kolei i na razie najbardziej pobieżnie, jak się tylko dało. Nie miał teraz czasu na zagłębianie się w szczegóły. Musiał w końcu ich wszystkich ogarnąć, a przede wszystkim znaleźć Niall ‘a, który gdzieś się zapodział dzisiejszej nocy.

-- Przepraszam – usłyszał cichy szept, pochodzący od kobiety, którą niósł na rękach. Zmarszczył brwi, otwierając drzwi plecami. Podszedł do łóżka, na którym położył ciemnowłosą, po czym zaczął grzebać w szafie Malika za jakimiś czystymi ubraniami, w które mogłaby się przebrać.

-- Za co? – zapytał, podając jej szare dresy i czarną koszulkę z nadrukiem. Kobieta wzięła je od niego, dziękując mu delikatnym uśmiechem.

-- Oboje dobrze wiemy, za co.

~*~

-- Faktycznie podobny – mruknął pod nosem Daniel, uważnie przyglądając się ciału Zayn ‘a. Chciał się dowiedzieć mniej więcej, gdzie będzie miał dorobione blizny i innego rodzaju znamiona.

-- Dobrze. Nie mamy czasu. Ja naprawdę nie mogę dłużej przetrzymywać zamkniętego oddziału. Proszę, żeby pan jak najszybciej przebrał się w… - głos lekarza urwał się, kiedy tylko wyszedł ze swoim „pacjentem” na korytarz.

         Jenkins rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, szukając jakichś kamer, albo czegoś, co mogłoby go nagrać, po czym podszedł do kroplówki, którą podpięli Malikowi. Przetrzymywała go ona w stanie śpiączki farmakologicznej, dzięki czemu nie był w stanie się obudzić. Komisarz podszedł do niej i zwiększył dawkę leku sprawiając, że stała się zabójcza. Jak gdyby nigdy nic opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą wejście, zadowolony, że wszystko układa się zgodnie z planem.


~*~

Soł, postanowiłam, że nie skończę tego opowiadania teraz i napiszę dwie lub trzy części tak, jak postanowiłam, rozpoczynając publikować rozdziały na blogu.
Doszłam również do wniosku, że skoro Zayn chce być szczęśliwy, unikając błysków jupiterów, to tak będzie dla niego najlepiej. Jednak zapisał się już na zawsze w kartach historii i w pewnym sensie pozostanie celebrytą. Właśnie dlatego mogę pisać o nim FanFiction i będę to robić z największą przyjemnością. Koniec bajki.
Oprócz tego postanowiłam również nie tracić radości życia, którą staram się dzielić z wami. Jeżeli ktoś ma mojego Twittera/Snapa, to zdążył zauważyć, że raczej nie dodaję depresyjnych postów, a moje odpowiedzi na dobranoc są jedyne w swoim rodzaju (pomijając sztuczną skromność ;d).
Chwaliłam się wszędzie, więc pochwalę się również tutaj. Przyszły moje nowiuśkie buty, z którymi zamierzam dzisiaj spać!!!!!!!!!! *-*
Jeszcze jedno pytanie. Rzuca hasłem "moje autorskie opowiadanie", a wy co odpowiadacie?
So much love,
Evansik xxx
http://marsjankowyzelek.tumblr.com/

#TQWBff - wyrażajcie swoje opinie, proszę pięknie :)

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Ja na początku byłam smutna, ale już mi przeszło skoro Malik chce być szczęśliwy to jego sprawa.
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. OMFG OMFG czy ty w tym tozdziale wlasnie usmiercilaś Zayna?! Jesli tak to mozesz byc pewna ze ci tego nie wybacze xd rozdzial super jak zawsze :)
    Jezu tak mi smutno z powodu Zayna, ale skoro ma byc mu lepiej to dobrze, pomimo ze smutno mi w cholerę :(

    OdpowiedzUsuń
  3. no czyli go teraz serio uśmierciłaś ;/
    tym razem strzelam, że był przytomny, jak typ mu wstrzykiwał co trzeba, żeby odleciał i od razu po jego wyjściu odłączył shit
    dobrze się łudzę?
    zlituj się, niech on powstanie spośród wąchających kwiatki od dołu po raz drugi :'(:'(:'(:'(
    / rdza powoli schodzi, mam nadzieję, że ni powróci

    OdpowiedzUsuń