19 lutego 2016

[11] Chapter Eleventh (Second Season)



"Bóg nie umieścił człowieka na zlodowaciałej planecie, Bóg oddał ludzi w ręce ludzi, powierzył ich trosce innych ludzi.Dlatego też człowiek poszukuje przez całe swoje życie, świadomie lub mniej świadomie, drugiego człowieka. Poszukuje i tęskni za miłością, ciepłem serca i zaciszem domowym."
~ Phil Bosmans

         Cassandra siedziała z Samuelem w samolocie i zmęczonym wzrokiem obserwowała czarną przestrzeń, rozpościerającą się za oknem. Chciała być już w hotelu i położyć się w swoim łóżku. Po raz pierwszy od dawna żałowała, że nie posłuchała kogoś innego niż siebie. Detektyw Fernandez kilkukrotnie proponował jej, żeby przebukowała bilety o jeden dzień później i poleciała razem z nim i Ericem. Jednak ona chciała jak najszybciej znaleźć się w Berlinie. Doskonale wiedziała, że jeśli Malik chciałby opuścić miasto, domyślając się, że Amerykańska policja nie da mu tak łatwo spokoju, to nie będzie miała na to żadnego wpływu i nic nie zdoła zrobić.

         Westchnęła ciężko, opierając się plecami o swój fotel. Wiedziała, że Sam śpi, nawet nie musiała na niego patrzeć. Wystarczyło, że słyszała jego głośne chrapanie. Sama również próbowała kilkukrotnie pogrążyć się we śnie i chociaż przez chwile odpocząć, ale nie była w stanie. Jej myśli przez cały czas zajmował Zayn i nic nie mogła na to poradzić.

         Z cichym westchnieniem włączyła sobie muzykę i zamykając oczy zaczęła wsłuchiwać w teksy piosenek, przewijających się w słuchawkach. Miała cichą nadzieję, że na miejscu będzie w stanie się przespać. Chociaż przez kilka godzin.

~*~

         Zayn leżał na hotelowym łóżku i beznamiętnym spojrzeniem wpatrywał się w ścianę na przeciwko. Jedną rękę włożył pod głowę, a dłonią drugiej bawił się włosami śpiącej Samanthy, leżącej na jego ramieniu.

         Zastanawiał się nad tym, jak szybko się jej pozbyć. Miał dość ciągłego gadania o tym, jak bezgranicznie jest w nim zakochana, chociaż oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkim było to kłamstwem. On wiedział, że jest z nim tylko dla pieniędzy. A ona była świadoma, że może z nich korzystać, dopóki mu się nie znudzi. Ten moment nastał już dawno temu, w dniu kiedy poznał Cassandrę. Od tamtego czasu Sam odeszła w zapomnienie. Już nie podniecała go tak jak na początku ich znajomości. Stała się średnio pożytecznym problemem. Owszem, czasami, kiedy zadanie wymagało kobiecej dyskrecji, angażowali ją do niego. Jednak Zayn coraz częściej odczuwał skutki tych decyzji. Musiał pilnować się dwa razy bardziej, ponieważ w dziwny sposób jego wrogowie dowiadywali się o tym, co chciał zrobić i zjawiali się na miejscu przestępstwa wcześniej niż on.

         Z cichym westchnieniem dotknął głowy kobiety i w mało delikatny sposób - aczkolwiek nie na tyle, żeby ją obudzić - zsunął Stredfield ze swojego ramienia. Wziął z szafki pistolet i paczkę papierosów. Wyszedł na balkon nie przejmując się tym, że ma na sobie jedynie bokserki. W końcu nie miał się czego wstydzić.

         Usiadł na wiklinowym krześle, odkładając pistolet na stół z tego samego materiału. Wyjął papierosa, od razu umieszczając go między wargami i odpalając. Wypuścił biły dym z płuc, przyglądając mu się uważnie, dopóki całkowicie nie zniknął. Dziś wieczorem miał kolejne spotkanie z Colinem. Musiał być w stu procentach pewny, że trzyma go w szachu.

-- Zimno mi, dlaczego sobie poszedłeś - zaklął cicho pod nosem, słysząc irytujący głos Samanthy. Odwrócił się do niej przodem, nie siląc się na uśmiech. Stała ubrana w jego biały T-shirt ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i oparta jednym ramieniem o framugę. Pewnie każdy facet ucieszyłby się na taki widok, ale on był wściekły, że w ogóle odważyła się dotknąć jego koszulki.

-- Właśnie zastanawiałem się, czy mam cię sprzątnąć teraz, czy poczekać z tym do końca pobytu w Niemczech - uśmiechnął się ironicznie z satysfakcją patrząc na przerażenie, które pojawiło się w jej brązowych oczach.

-- Nie zrobisz tego - syknęła, czym wywołała głośny śmiech Mulata. Czarnowłosy podniósł się z fotela i podszedł do niej ustawiając się przed nią tak, żeby mu przypadkiem nie uciekła.

-- Jesteś pewna? - przejechał nosem wzdłuż jej szyi, aż do czułego miejsca za uchem. Wzdrygnęła się, otwierając szeroko oczy. Była przerażona, wiedział to. Jednak właśnie to chciał teraz osiągnąć. Musiał ją zastraszyć, żeby przypadkiem nie zrobiła czegoś, co później jemu odbiłoby się czkawką. - Jeżeli tylko bym chciał, to mógłbym dać ci dziesięć sekund na ucieczkę i ukrycie się, a później zacząłbym cię szukać. Wszędzie, w budynku, na stacjach, w innych hotelach... Do momentu, w którym kula właśnie z tego pistoletu nie znalazłaby się w twoim ciele - ułożył dłoń na biodrze ciemnowłosej. - Ale równie dobrze mógłbym się nie cackać z zabawą w chowanego. Doskonale wiesz, że mam już jej dość - zaśmiał się, odsuwając od kobiety. Wszedł do ich pokoju i położył się na łóżku. Zaśmiał się głośno, kiedy Samantha, dzierżąc w drżących dłoniach pistolet, który zostawił na stoliku, stanęła przed nim i wymierzyła prosto w niego.

-- Nie rozumiem, co cię tak bawi, Malik. W końcu to ja jestem górą w tym związku. Mam broń i w każdej chwili mogę cię zabić - uśmiechnęła się tryumfująco, robiąc krok bliżej łóżka. Mulat rozłożył ręce na boki, nie przestając się uśmiechać. Była zdziwiona, jak bardzo zadowolony jest z tej sytuacji.

-- Proszę bardzo, moja kochana dziewczyno. Strzelaj. Zrobisz tym przysługę zarówno mnie i sobie. W końcu nie będę musiał patrzeć na ciebie i ten durny świat bez zasad - zakpił. Stredfield zadrżała, opuszczając nieznacznie ręce. Wiedział, że szala zwycięstwa przechyla się gwałtownie na jego stronę. - Mam się odwrócić plecami, żebyś strzeliła mi w tył głowy? - prychnął, przewracając oczami.

-- Nienawidzę cię, rozumiesz? Zniszczyłeś całe moje życie, a teraz jeszcze śmiesz mówić, że uczyniłabym ci jakąkolwiek przysługę?! Zabiję cię, rozumiesz?! Zabiję i ucieknę i w końcu będę miała święty spokój. Ci trzej kretyni na pewno mnie nie znajdą. Są tylko namiastką prawdziwych facetów... - urwała, otwierając szeroko oczy, kiedy powietrze w pomieszczeniu przerwał wystrzał.

         Wypuściła pistolet z dłoni. Czarny przedmiot opadł z hukiem na podłogę. Ułożyła dłonie na brzuchu w miejscu, z którego strumieniem płynęła krew. Spuściła spojrzenie w tamtym kierunku. Opadła na kolana, a po jej policzkach strumieniami zaczęły spływać łzy. Zakaszlała, krztusząc się własną krwią. Pochyliła się do przodu, opierając na drżących z wysiłku rękach. Rana nie przestawała krwawić, a ona nie mogła złapać oddechu. Podniosła zbolały wzrok na mężczyznę, który stanął nad nią i przyglądał się jej z obrzydzeniem.

-- To koniec, Samantho. Nigdy więcej nie obrazisz ani mnie, ani moich przyjaciół - syknął, kucając przed nią, aby móc po raz ostatni popatrzeć w jej duże, brązowe oczy które swego czasu potrafiły mocno namieszać mu w głowie.

-- Ona też zdechnie, Malik. Przecież my wszystkie umieramy właśnie przez ciebie - zaśmiała się gorzko i zamknęła oczy. Pogodziła się z tym, że już nic więcej nie dane jej będzie przeżyć.

         Zayn zacisnął powieki i podniósł się, rozprostowując zdrętwiałe nogi. Popatrzył na martwe ciało swojej byłej już dziewczyny i prychnął pod nosem, Wyjął telefon z szuflady, rzucając się na łóżko. Był wściekły, że dał się ponieść emocjom. Musiał przez to jak najszybciej zmienić miejsce pobytu. A zdążył już przyzwyczaić się do tego hotelu. Zadzwonił do Amandy.

         ~ Blake, nie nudzisz się może trochę w Nowym Yorku? Bo pilnie potrzebowałbym twojej przysługi. W Berlinie. Najlepiej za pięć godzin.

~*~

         Cassandra westchnęła ciężko, kiedy ktoś uporczywie zaczął szturchać ją palcem w żebra. Upragniony sen w końcu nadszedł, a ona nie chciała tak szybko się go pozbywać. Miała serdecznie dość bezsensownego wpatrywania się w szybę samolotu i szukania odpowiedzi na całą masę pytań, które nieustannie zaprzątały  jej głowę.

-- Willson do cholery! Zaraz odlecisz razem z samolotem z powrotem do Ameryki, a ja w cale nie będę tego żałować - syknął Samuel, mocniej szarpiąc ją za ramię. Kobieta natychmiast otworzyła szeroko oczy, odpięła pasy i poderwała się ze swojego siedzenia. Wiedziała, że przyjaciel mówi rację. W końcu był jednym z tych, którzy najgłośniej krzyczeli o zostawienie Malika w świętym spokoju.

         Wyszli razem z samolotu w całkowitym milczeniu. Żadne z nich nie chciało rozpoczynać rozmowy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że każdy skończyłby się kłótnią, czego ani jedno, ani drugie nie chciało.

         Cassie, nie czekając na jasnowłosego, podeszła do taśmy z bagażami i uważnym wzrokiem wypatrywała swojej walizki. Pragnęła znaleźć się jak najszybciej w hotelu i położyć z powrotem spać. Musiała w końcu być gotowa na najbliższe spotkanie z Zaynem. Chciała załatwić to wszystko w miarę szybko i mieć go z głowy.

-- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - Sam uśmiechnął się ironicznie, mierząc uważnym wzrokiem swoją najlepszą przyjaciółkę. Jej ciemne włosy, związane w kucyk, przypominały mu jeden, wielki bałagan. Oczy miała mocno podkrążone i od razu można było w nich wyczytać zmęczenie. Rękawy szarej, wciągane przez głowę bluzy podsunęła do łokci. Żyły na przedramionach kobiety mocno się naprężyły, kiedy podniosła swój bagaż.

-- Naprawdę, Samuelu, wiesz jak pocieszyć dziewczynę. Mam nadzieję, że będziesz częściej mnie podrywał - zironizowała, podnosząc rączkę walizki. Nie czekając na niego wyszła przed budynek, chcąc odnaleźć jakiegoś taksówkarza.

         Ramię cholernie ją bolało. Czuła się wręcz, jakby ktoś za chwilę miał je rozerwać na strzępy. Skrzywiła się mocno, kiedy w wyjściu ktoś zahaczył o nie mocno. Szybko jednak z powrotem przywołała na twarz wyraz całkowitej obojętności. Nie chciała, żeby Rossi za szybko dowiedział się o kłamstwie, jakie mu wcisnęła. Natychmiast zadzwoniłby do lekarza, umówił ją na wizytę i zabandażował nie tylko jedną, ale obie ręce. Tak dla pewności, że niczego nie zepsuła.

         Uśmiechnęła się do siwiejącego mężczyzny w średnim wieku, stojącego przy czerwonej taksówce. Pozwoliła mu wsadzić torbę do bagażnika, dziękując za to lekkim uśmiechem. Wiedziała, że jedną ręką nie podołałaby temu zadaniu. Nie musiała długo czekać na przyjście blondyna. Spodziewała tego. W końcu obiecał, że nie opuści jej nawet na krok, żeby przypadkiem nie zrobiła jakiejś większej głupoty.

-- Podobno pod hotelem czeka na nas samochód, którym od teraz będziemy jeździć - zaczął Samuel, zerkając na nią kątem oka. Miał serdecznie dość tej cholernej ciszy, jaka panowała pomiędzy nimi odkąd oznajmił, że wolałby, aby odsunięto ją od sprawy Malika. Powinna w końcu zrozumieć, że razem z nim robią to dla jej dobra.

-- Jeżeli wcisną nam jakiegoś starego grata to przysięgam, że osobiście wykonam telefon do Fernandeza - mruknęła, opierając czoło o szybę. Usłyszała cichy śmiech mężczyzny, siedzącego obok.

-- Doskonale wiesz, że nic mu nie zrobisz. W końcu on też ma jakąś swoją wytrzymałość i nie będzie przymykał oczu na każde twoje głupstwo. A wiesz, jak nienawidzi kiedy podnosi się na niego głos - Cass nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała twierdząco głową. Owszem, wiedziała jak inspektor reaguje na krzyk, kierowany pod jego adresem. Zawsze wtedy zaczyna się denerwować i wyżywać na tym, kto mu podskoczył. Oczywiście, jeżeli nie jest postawiony w hierarchii wyżej od niego. Wtedy po prostu chodził cały dzień po komisariacie i pomstował na wszystkich dookoła.

         Rossi westchnął ciężko, widząc że dalsze kontynuowanie rozmowy jest bezsensowne. Willson była w zbyt tragicznym stanie - nie tylko fizycznym, ale i psychicznym - żeby chociaż trochę się na niego otworzyć i pozwolić przekonać się jeszcze o porzucenia tej cholernej sprawy.

         Taksówka po około półgodzinnej jeździe zaparkowała w końcu pod hotelem. Samuel wyjął obie walizki w czasie, kiedy Cassandra płaciła za podróż. Zaraz po tym oboje wolnym krokiem udali się do swoich pokoi. Mieli dość jak na jeden dzień.

         Rozstali się krótkim "dobranoc" i każde z nich zniknęło za drewnianymi, ciemnymi drzwiami.

~*~

I teoretycznie i praktycznie od dwu godzin jest piątek, a ja nie mogę spać, więc proszę. Rozdział został już zaakceptowany przez odpowiednie osoby, to mogę publikować xd
Z rzeczy bardziej ciekawych nie mam nic, tych mniej też, ale zwolenników Zassandra moments mogę zapewnić, że czekają na rozdział trzynasty, Spojler? Będzie się działo xD
Dobranoc,
Evansik xoxo   

4 komentarze: