Ich koniec zbliżał się szybciej, niż było to przewidziane w scenariuszu.
-- Jeżeli nam się nie uda, to pierwsze
co robisz to wysiadasz z samochodu i spierdalasz, żeby nikt cię nie zobaczył -
Willson popatrzyła na blondyna kątem oka, unosząc wysoko brew. Na początku nie
do końca zrozumiała, o co mu chodzi, jednak z czasem domyśliła się, że w ten
sposób ma uniknąć ewentualnych nieprzyjemności.
W
odpowiedzi jedynie skinęła głową, zatrzymując się na czerwonym świetle. Zastanawiała
się, czy Zayn zorientował się już, w co tak właściwie został wmieszany. Nie
zachowywał się, jakby miał świadomość bycia śledzonym. Nieustannie jechał przed
siebie przypadkowymi ulicami, które tak naprawdę nie prowadziły do jakiegoś
konkretnego miejsca. Wręcz przeciwnie. Cassandra miała wrażenie, jakby
specjalnie oddalał się od wszystkich hoteli, restauracji, banków i tym
podobnych, po prostu krążąc po centrum miasta. Nie znała Berlina tak jak Nowego
Yorku czy Los Angeles, jednak zdążyła już zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół
mijanych na okrągło budynków.
Przez
cały czas nie działo się zupełnie nic ciekawego. Willson podejrzewała, że Zayn
z kimś rozmawiał i ciągłą jazdą dawał sobie czas, ale na co? Tego nie potrafiła
stwierdzić. Może jego pachołki właśnie kogoś mordowały w jakiejś uboższej
dzielnicy. Albo dokonywały rabunku na bank. Zaczynała coraz bardziej się
denerwować. Nie wiedziała już, co ma o tym wszystkim myśleć. Denerwowała się,
chociaż z drugiej strony wiedziała, że niemiecka policja została postawiona w
stan najwyższej gotowości, co oznaczało, że w mieście nie mogło dziać się
cokolwiek, o czym oni by nie wiedzieli. Trzymali rękę na pulsie, była pewna.
Odetchnęła
z ulgą, kiedy Malik zatrzymał swój samochód. Zsunęła się nieznacznie na swoim
siedzeniu - odpowiednio, żeby mogła dalej obserwować mężczyznę, ale nie na
tyle, aby on mógł zobaczyć ją.
-- Cassie patrz - kobieta natychmiast
odwróciła wzrok w kierunku, który wskazał Samuel. Zmarszczyła brwi,
dostrzegając znajomą, męską sylwetkę, wchodzącą do budynku banku, na przeciwko
którego stał samochód Malika. Otworzyła szeroko oczy. To nie było możliwe. - Pójdę
teraz zadzwonić, a ty pod żadnym pozorem masz się nie ruszać z tego samochodu,
rozumiesz? Malik na pewno cię rozpozna, nie ma innej opcji. Jeżeli chcesz go
złapać, to musisz tu siedzieć...
-- Idź już Rossi, dotarło do nie od
pierwszego razu, nie jestem kretynką - warknęła cicho, krzyżując ręce. Miała
dość traktowania jej jak dziecko. Owszem, może i sama sobie na to zapracował,
ale wbrew pozorom posiadała resztki rozumu, z których zaczęła ostatnimi dniami
korzystać. Nie miała również zamiaru ukrywać, że to dzięki nauczce, jaką
dostała poprzez zawieszenie.
Willson
przyjrzała się uważnie swoim dłoniom, odwracając na kilka sekund uwagę od
samochodu Malika. Wiedziała, że nie uda im się go złapać. Już dawno straciła
nadzieję na to, że ten wyczyn kiedykolwiek będzie miał miejsce. Nie wiedziała,
dlaczego dalej próbuje. Z jednej strony nie chciała pogodzić się z porażką. W
końcu obiecała mu, że nie podda się i nie opuści Niemiec, jeżeli on nie wróci
razem z nią, zakuty w kajdanki. A z drugiej - chociaż nie chciała się do tego
przyznać - liczyła, że w tym całym szaleństwie znajdą choć chwilę dla siebie.
Na zwykłą rozmowę. Bez grożenia sobie nawzajem, czy rzucania mało wybrednymi
żartami. Ale czy oni byli w stanie rozmawiać ze sobą w ten sposób? Nie
wiedziała. Miała tylko świadomość, że jeżeli dzisiaj nie doprowadzi do takiej
konfrontacji, to może już nigdy więcej nie mieć na nią okazji.
Z
zamyślenia wyrwało ją trzaśnięcia drzwiami od strony pasażera. Podniosła się od
razu, siadając normalnie w swoim fotelu. Odwróciła głowę w kierunku Samuela, mierząc
go uważnym spojrzeniem. Z mimiki jego twarzy nie mogła zupełnie nic wyczytać. Chociaż,
czego mogła się spodziewać? Pewnie za chwilę będzie musiała wysiąść z samochodu
i schować się gdzieś, żeby Fernandez nie przyłapał jej na patrolu z Rossim. Nie
chciała jeszcze i jemu narobić niepotrzebnych kłopotów.
-- Już tutaj jadą, a patrole z okolicy
mają zjawić się za niecałe pięć minut - poinformował, chowając telefon do
schowka. Cassandra obserwowała jego ruchy. Nie wydawał się być ani spięty, ani
zaniepokojony. Niestety, na szczęśliwego również nie wyglądał. Nie lubiła
takich sytuacji. Obojętność, wbrew pozorom, nigdy nie oznaczała czegoś dobrego.
-- A ja? Mam się stąd zmyć? - zapytała
po chwili milczenia, przerywanej jedynie dźwiękami piosenki, lecącej z wciąż
włączonego radia. Sam westchnął ciężko, wzruszając bezradnie ramionami.
-- Marc i tak domyślił się, że jesteś
tutaj ze mną, a ja nie zamierzałem go oszukiwać. Nie wydawał się być z tego faktu
zadowolony, ale i nie narzekał za bardzo. Rzucił coś tylko o tym, że wpędzisz
go w końcu do grobu, a potem się rozłączył. Prawdopodobnie nawet tego miałem
nie usłyszeć - kobieta zaśmiała się cicho pod nosem. Ułożyła dłonie na
kierownicy, przejeżdżając po niej. Wzrok skupiła z powrotem na Maliku. Nie
mogła pozwolić sobie na to, żeby teraz odjechał.
-- Fernandez to bestia, która wie o
swoich pracownikach zdecydowanie za dużo - powiedziała cicho, zerkając kątem
oka na samochód, parkujący zaraz obok nich. Uśmiechnęła się pod nosem,
rozpoznając w nim dwóch policjantów, z którymi miała do czynienia przy okazji
śmierci Samathy.
-- Wyrozumiała bestia - mężczyzna
szturchnął Cassie lekko pięścią w ramie. Pokręciła z rozbawieniem głową. To
niesamowite jak niewiele było potrzeba, aby chociaż minimalnie poprawić jej
spaczony od kilku dni humor. Wystarczyła obecność przyjaciela, który znał ją
jeszcze lepiej niż przełożony.
-- Samuel, patrz - szepnęła Cassandra,
schylając się, kiedy Zayn w końcu wysiadł ze swojego samochodu. Wytężyła wzrok,
obserwując go uważnie, kiedy wolnym krokiem wszedł do budynku banku. Dookoła
zdążyło już się ściemnić, a nie mogła zapalić lamp w samochodzie, co dodatkowo
utrudniło zadanie.
W
końcu, kiedy Malik zginął za szklanymi drzwiami, które o tej porze powinny być
zamknięte, wysiadła z samochodu i szybkim krokiem ruszyła do środka. Słyszała
trzaskanie drzwiami, które mogło oznaczać, że niemieccy policjanci ruszyli za
nią. Wbiegła po schodach, stawiając stopę na co drugim i jedną dłonią sięgnęła
do kabury, którą miła przymocowaną do paska spodni. Musiała być ubezpieczona w
razie każdego przypadku.
Zatrzymała
się, cofając o krok, kiedy jeden z ochroniarzy uniósł broń i wycelował nią
prosto w Cassandrę. Zmrużyła oczy, sięgając po swoją. Po chwili poczuła dłoń na
ramieniu, jednak nie drgnęła nawet o milimetr. Nie mogła, musiała mieć swój cel
na oku.
-- Nie radzę - odezwał się w końcu
mężczyzna na przeciwko. - Zayn już trzyma zakładników, a jeżeli wejdziesz, albo
cokolwiek zrobisz któremuś z nas, wystrzela ich wszystkich jak kaczki -
uśmiechnął się tryumfująco, zapewne dostrzegając furię na twarzy kobiety.
Opuściła
dłoń, zaciskając zęby. Całą siłę woli włożyła w to, żeby nie zacząć wyzywać ochroniarza
wszystkimi epitetami, jakie tylko przyszły jej w tamtym momencie do głowy. Była
wściekła. Najchętniej odstrzeliłaby mu głowę bez żadnych skrupułów, ale on miał
rację. Malik z taką samą beztroską zabiłby zaraz potem innych ludzi.
Niewinnych, którzy po prostu kończyli pracę i wybierali się do domów. A ona
musiał zadbać o to, żeby dane im było do nich trafić.
Zrezygnowana,
zrobiła w końcu kilka kroków do tyłu. Mężczyzna, śmiejąc się zadowolony pod
nosem, wszedł do wnętrza budynku, zamykając za sobą szklane drzwi na klucz.
Sapnęła, wsadzając broń do kabury. Odwróciła się w końcu do osoby, która
nieustannie wbijała palce w skórę, pokrywającą jej ramię.
-- Spokojnie Cassie, nasi ludzie już
pracują nad tym, żeby dostać się do środka - kobieta zaśmiała się bez poczucia
humoru, kręcąc głową. Eric zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc, o co chodzi
Willson. Speszył się, widząc z jakim niesmakiem patrzy na niego.
-- Nasi ludzie nie jestem w stanie
zrobić nic, oprócz patrzenia na monitory swoich super nowoczesnych komputerów.
Jeżeli nie pomoże nam ktoś z wewnątrz, najlepiej ktoś kto dokładnie zna cały
plan tego popaprańca, albo on sam, to możemy sobie ewentualnie zatańczyć, albo
rozkręcić imprezę, bo te cholerne koguty są idealną kulą dyskotekową - syknęła
z nienawiścią. Rozsunęła zamek bluzy, schodząc po schodach na dół.
Dookoła
budynku zdążyła ustawić się już cała masa wozów policyjnych, karetek i straży
pożarnych. Funkcjonariusze, zarówno umundurowani i nie, biegali w tę i z
powrotem, krzycząc coś do siebie nawzajem. Pierwsze lampy uliczne zdążyły się
już zapalić, a słońce powoli całkowicie chowało się za horyzontem. Ruch
ewidentnie został zablokowany, ludzie z
kilku pobliskich domów ewakuowani. Zmrużyła ze złością oczy, kiedy wysoka
kobieta z wytapirownymi włosami weszła jej w drogę i zaczęła machać przed jej
twarzą mikrofonem, wyrzucając z siebie przy okazji całą masę pytań. Kobieta
uniosła brew, łapiąc za ramię jakiegoś chłopaka, który niósł na rękach
komputer.
-- Zajmijcie się wszystkimi
dziennikarzami, mają stąd zniknąć - rzuciła, nawet na niego nie spoglądając. On
natomiast gorliwie pokiwał głową i najszybciej jak mógł, poszedł przed siebie,
najprawdopodobniej zanieść sprzęt w odpowiednie miejsce.
Wyminęła
kobietę i towarzyszącego jej faceta z kamerą, podchodząc do samochodu, w którym
dotychczas siedziała z Samuelem. Stał on przy nim z Fernandezem. Rozmawiali, co
mogła wywnioskować z ruchu ich warg. Blondyn opierał się plecami o drzwi
samochodu, a dłonie miał wsadzone w kieszenie. Starszy z nich natomiast stał
wyprostowany z rękami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej. Stanęła
obok detektywa i wsunęła dłonie w tylne kieszenie.
-- Ściągnęli już jakiegoś dyrektora,
głównego zarządcę, kogokolwiek? - zapytała cicho, nie chcąc ryzykować
nieprzyjemnych słów ze strony swojego przełożonego. Zerknęła na niego kątem
oka, ale niestety nie udało jej się odgadnąć, w jak podłym jest nastroju.
-- Zadzwonili po głównego dyrektora,
obiecał być tu w przeciągu kilku minut - mruknął w końcu, opierając się o
samochód, tak jak Samuel. Skinęła lekko głową, nie pytając o nic więcej. Nie
chciała ryzykować.
~*~
-- Jeżeli ktokolwiek będzie chciał tu
wejść, przystaw mu broń do skroni. Nie chcę zbędnego balastu - rzucił Malik,
wchodząc do budynku. Podstawiony przez niego ochroniarz skinął głową, nie
odzywając się nawet słowem. Mulat popatrzył za siebie przez ramię i uśmiechnął
się jednym kącikiem ust, kiedy zobaczył Cassandrę, biegnącą w kierunku wejścia.
Mimo wszystko, bawiło go to jak bardzo ta kobieta była przewidywalna. Pomimo
zawieszenia, ryzykując swoją 'świetlaną' karierę zawodową, poleciała za nim jak
ćma do światła.
Wsunął
dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, ruszając wolnym krokiem przed siebie.
Wszyscy pracownicy, którzy byli jeszcze w banku, zostali wyłapani i zamknięci w
jednym pomieszczeniu. Zeszłej nocy on sam, osobiście podłożył kilka ładunków
wybuchowych, a Jenkins prawdopodobnie stał już w skarbcu, ewentualnie dochodził
na miejsce z kilkoma swoimi pachołkami, którzy nie odstępowali go na krok.
Popatrzył w jedną z kamer, monitorujących hol i skinął ledwo zauważalnie, dając
tym samym znak Harry'emu, że ich plan jest dalej aktualny.
Wszedł
do windy, naciskając guzik z najwyższym piętrem i oparł się ramieniem o ścianę,
czekając aż zawiezie go w wybrane miejsce. Wzrok skupił na zamkniętych,
metalowych drzwiach, starając się nie zwracać uwagi na spokojną melodię, która
została puszczona przez głośnik, zamontowany w rogu pomieszczenia. Nienawidził
jej.
Wysiadł,
od razu kierując się do pierwszego lepszego gabinetu, z którego mógł popatrzeć
na miasto. Usiadł przy biurku, układając na niego skrzyżowane w kostkach nogi i
rozłożył się w dość wygodnym krześle. Wyjął z kieszeni telefon, wybierając
numer policji. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc wypracowaną formułkę w języku
niemieckim.
-- Z detektywem Fernandezem, proszę
połączyć - rzucił luźno, wystukując wolną dłonią rytm przypadkowej piosenki o
plastikowy podłokietnik. Usłyszał szmery po drugiej stronie słuchawki, jednak
nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Spodziewał się tego. Nie mieli innego
wyjścia, jak robić dokładnie wszystko, co im każe.
-- Słucham - w słuchawce rozbrzmiał
zachrypnięty, zmęczony głos mężczyzny. Uśmiech na twarzy Zayna powiększył się
nieznacznie, a w kącikach jego ust pojawiły się drobne zmarszczki.
-- Dobry wieczór, Marc - zaśmiał się
cicho, słysząc serię przekleństw, kierowanych pod jego adres. Zasłonił się
ręką, marszcząc brwi, kiedy pomieszczenie, w którym przebywał, został
oświetlony przez nieprzyjemny błysk reflektorów helikoptera policyjnego. -
Wydawało mi się, że ucieszysz się słysząc mój głos - dodał, z powrotem rozsiadając
się w fotelu. - Chciałem was serdecznie przeprosić za zachowanie mojego
znajomego przy wejściu. Nie miejcie mu tego za złe, po prostu wykonywał swoje
zadanie, zlecone przeze mnie.
-- Lepiej mów od razu, czego chcesz i
skończ tą całą szopkę - przerwał mu Fernandez. Po tonie głosu można było od
razu zauważyć, że jego zdenerwowanie z każdą chwilą stawało się coraz większe,
a on zniecierpliwiony.
-- Będę rozmawiał tylko z Cassandrą, z
nikim innym - powiedział twardo. Wcale nie zamierzał tak tego rozegrać. Po
prostu, rzucił pierwszym, co przyszło mu do głowy. Nie miał już możliwości
wycofania się z tego żądania.
~*~
Cassie
wytężyła wszystkie zmysły, kiedy usłyszała słowa swojego przełożonego. Na
świecie mogła istnieć w tamtym momencie tylko jedna osoba, budząca w nim
wściekłość, którą nieudolnie starał się zamaskować pod maską opanowania, którą
dotąd nosił na twarzy.
-- Dlaczego? - zapytał ciszej.
Otworzyła szeroko oczy, kiedy z zatroskanym wzrokiem podał jej komórkę. Ujęła
ją niepewnie, przykładając mozolnie do ucha. Chociaż chciała konfrontacji z
Malikiem, to na pewno nie w taki sposób miała ona przebiegać. Liczyła raczej na
to, że będzie miała możliwość porozmawiania z nim twarzą w twarz i po krótkim
przygotowaniu do tego, ale na pewno nie tak.
-- Słucham? - mruknęła w końcu, kiedy
po drugiej stronie słuchawki nikt nie raczył się odezwać. Najpierw usłyszała
ciche westchnienie, a później skrzypnięcie, prawdopodobnie, krzesła biurowego.
-- Witaj aniołku, jak tam twoje samopoczucie?
- w głosie Mulata, poza beztroską, nie można było dopatrzeć się żadnej innej
emocji.
-- Powiedz czego chcesz Zayn, wypuść
tych wszystkich niewinnych ludzi i wyjdź z budynku, nie bądź głupi. Jesteś w
Niemczech, tutaj nie ma kary śmierci - powiedziała cicho, odchodząc kilka
kroków na bok. Nie chciała, żeby Marc i Samuel ją słyszeli.
-- Z tego co wiem, zależy ci na mojej
śmierci. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego w tym momencie wspomniałaś akurat
o tym szczególe. Może ci zależy, co Willson? Chciałabyś zbawić cały świat i
mnie przy okazji, czy mnie przede wszystkim? - zapytał z rozbawieniem, a
kobieta poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
-- Chcę spokoju Malik. Te wszystkie
gierki już dawno przestały być zabawne. Mów czego chcesz, wypuść ludzi, zbierz
łupy i zniknij w końcu z mojego życia raz na zawsze - wysyczała po chwili
milczenia, zaciskając wolną dłoń w pięść. Musiała poczuć jak paznokcie wbijają
się we wnętrze jej dłoni, żeby zapanować nad żalem, jaki do niego poczuła. Chociaż nie powinna. I to właśnie
dlatego kazała mu znikać. Chciał się zemścić; nieprzyjemność za nieprzyjemność.
W duchu liczyła, że jednak jej się udało, bo to oznaczałoby, że zależy mu
chociaż odrobinę.
-- Za czterdzieści pięć minut chcę
helikopter. I papiery potwierdzające oczyszczenie mnie ze wszystkich zarzutów
na całym świecie. To wszystko, bez żadnych sztuczek, wystarczy żebym dał ci
święty spokój. Masz moje słowo, aniołku - i rozłączył się, zostawiając ją z
jednym, wielkim mętlikiem w głowie, który przez kilka następnych godzin miał
zostać niepoukładany.
~*~
Niesprawdzony, nie podoba mi się, nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć.
Dobranoc i do następnego,
Jesica xox
A mi się podoba, choć mógłby być dłuższy. Masz mega talent do pisania
OdpowiedzUsuń