15 maja 2016

[17] Chapter Seventeenth (Second Season)


Ich koniec zbliżał się szybciej, niż było to przewidziane w scenariuszu.

         Cassandra zacisnęła dłonie na kierownicy. Czuła na sobie zmartwiony wzrok przyjaciela. Starał się odciągnąć ją od tego pomysłu, jednak jego dobre chęci z góry były skazane na porażkę. Kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna już ingerować. Sprawa Malika nie dotyczyła jej odkąd Fernandez zawiesił ją w tym dochodzeniu. Ryzykowała swoją dalszą karierę zawodową, ale nie była w stanie odpędzić od siebie chęci spróbowania. Byli prawie w centrum miasta, co zdecydowanie działało na ich korzyść. Samuel zadzwonił do kilku policjantów, podając im numery rejestracyjne samochodu Zayna.

-- Jeżeli nam się nie uda, to pierwsze co robisz to wysiadasz z samochodu i spierdalasz, żeby nikt cię nie zobaczył - Willson popatrzyła na blondyna kątem oka, unosząc wysoko brew. Na początku nie do końca zrozumiała, o co mu chodzi, jednak z czasem domyśliła się, że w ten sposób ma uniknąć ewentualnych nieprzyjemności.

         W odpowiedzi jedynie skinęła głową, zatrzymując się na czerwonym świetle. Zastanawiała się, czy Zayn zorientował się już, w co tak właściwie został wmieszany. Nie zachowywał się, jakby miał świadomość bycia śledzonym. Nieustannie jechał przed siebie przypadkowymi ulicami, które tak naprawdę nie prowadziły do jakiegoś konkretnego miejsca. Wręcz przeciwnie. Cassandra miała wrażenie, jakby specjalnie oddalał się od wszystkich hoteli, restauracji, banków i tym podobnych, po prostu krążąc po centrum miasta. Nie znała Berlina tak jak Nowego Yorku czy Los Angeles, jednak zdążyła już zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół mijanych na okrągło budynków.  

         Przez cały czas nie działo się zupełnie nic ciekawego. Willson podejrzewała, że Zayn z kimś rozmawiał i ciągłą jazdą dawał sobie czas, ale na co? Tego nie potrafiła stwierdzić. Może jego pachołki właśnie kogoś mordowały w jakiejś uboższej dzielnicy. Albo dokonywały rabunku na bank. Zaczynała coraz bardziej się denerwować. Nie wiedziała już, co ma o tym wszystkim myśleć. Denerwowała się, chociaż z drugiej strony wiedziała, że niemiecka policja została postawiona w stan najwyższej gotowości, co oznaczało, że w mieście nie mogło dziać się cokolwiek, o czym oni by nie wiedzieli. Trzymali rękę na pulsie, była pewna.

         Odetchnęła z ulgą, kiedy Malik zatrzymał swój samochód. Zsunęła się nieznacznie na swoim siedzeniu - odpowiednio, żeby mogła dalej obserwować mężczyznę, ale nie na tyle, aby on mógł zobaczyć ją.

-- Cassie patrz - kobieta natychmiast odwróciła wzrok w kierunku, który wskazał Samuel. Zmarszczyła brwi, dostrzegając znajomą, męską sylwetkę, wchodzącą do budynku banku, na przeciwko którego stał samochód Malika. Otworzyła szeroko oczy. To nie było możliwe. - Pójdę teraz zadzwonić, a ty pod żadnym pozorem masz się nie ruszać z tego samochodu, rozumiesz? Malik na pewno cię rozpozna, nie ma innej opcji. Jeżeli chcesz go złapać, to musisz tu siedzieć...

-- Idź już Rossi, dotarło do nie od pierwszego razu, nie jestem kretynką - warknęła cicho, krzyżując ręce. Miała dość traktowania jej jak dziecko. Owszem, może i sama sobie na to zapracował, ale wbrew pozorom posiadała resztki rozumu, z których zaczęła ostatnimi dniami korzystać. Nie miała również zamiaru ukrywać, że to dzięki nauczce, jaką dostała poprzez zawieszenie.

         Willson przyjrzała się uważnie swoim dłoniom, odwracając na kilka sekund uwagę od samochodu Malika. Wiedziała, że nie uda im się go złapać. Już dawno straciła nadzieję na to, że ten wyczyn kiedykolwiek będzie miał miejsce. Nie wiedziała, dlaczego dalej próbuje. Z jednej strony nie chciała pogodzić się z porażką. W końcu obiecała mu, że nie podda się i nie opuści Niemiec, jeżeli on nie wróci razem z nią, zakuty w kajdanki. A z drugiej - chociaż nie chciała się do tego przyznać - liczyła, że w tym całym szaleństwie znajdą choć chwilę dla siebie. Na zwykłą rozmowę. Bez grożenia sobie nawzajem, czy rzucania mało wybrednymi żartami. Ale czy oni byli w stanie rozmawiać ze sobą w ten sposób? Nie wiedziała. Miała tylko świadomość, że jeżeli dzisiaj nie doprowadzi do takiej konfrontacji, to może już nigdy więcej nie mieć na nią okazji.

         Z zamyślenia wyrwało ją trzaśnięcia drzwiami od strony pasażera. Podniosła się od razu, siadając normalnie w swoim fotelu. Odwróciła głowę w kierunku Samuela, mierząc go uważnym spojrzeniem. Z mimiki jego twarzy nie mogła zupełnie nic wyczytać. Chociaż, czego mogła się spodziewać? Pewnie za chwilę będzie musiała wysiąść z samochodu i schować się gdzieś, żeby Fernandez nie przyłapał jej na patrolu z Rossim. Nie chciała jeszcze i jemu narobić niepotrzebnych kłopotów.

-- Już tutaj jadą, a patrole z okolicy mają zjawić się za niecałe pięć minut - poinformował, chowając telefon do schowka. Cassandra obserwowała jego ruchy. Nie wydawał się być ani spięty, ani zaniepokojony. Niestety, na szczęśliwego również nie wyglądał. Nie lubiła takich sytuacji. Obojętność, wbrew pozorom, nigdy nie oznaczała czegoś dobrego.

-- A ja? Mam się stąd zmyć? - zapytała po chwili milczenia, przerywanej jedynie dźwiękami piosenki, lecącej z wciąż włączonego radia. Sam westchnął ciężko, wzruszając bezradnie ramionami.

-- Marc i tak domyślił się, że jesteś tutaj ze mną, a ja nie zamierzałem go oszukiwać. Nie wydawał się być z tego faktu zadowolony, ale i nie narzekał za bardzo. Rzucił coś tylko o tym, że wpędzisz go w końcu do grobu, a potem się rozłączył. Prawdopodobnie nawet tego miałem nie usłyszeć - kobieta zaśmiała się cicho pod nosem. Ułożyła dłonie na kierownicy, przejeżdżając po niej. Wzrok skupiła z powrotem na Maliku. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby teraz odjechał.

-- Fernandez to bestia, która wie o swoich pracownikach zdecydowanie za dużo - powiedziała cicho, zerkając kątem oka na samochód, parkujący zaraz obok nich. Uśmiechnęła się pod nosem, rozpoznając w nim dwóch policjantów, z którymi miała do czynienia przy okazji śmierci Samathy.

-- Wyrozumiała bestia - mężczyzna szturchnął Cassie lekko pięścią w ramie. Pokręciła z rozbawieniem głową. To niesamowite jak niewiele było potrzeba, aby chociaż minimalnie poprawić jej spaczony od kilku dni humor. Wystarczyła obecność przyjaciela, który znał ją jeszcze lepiej niż przełożony.

-- Samuel, patrz - szepnęła Cassandra, schylając się, kiedy Zayn w końcu wysiadł ze swojego samochodu. Wytężyła wzrok, obserwując go uważnie, kiedy wolnym krokiem wszedł do budynku banku. Dookoła zdążyło już się ściemnić, a nie mogła zapalić lamp w samochodzie, co dodatkowo utrudniło zadanie.

         W końcu, kiedy Malik zginął za szklanymi drzwiami, które o tej porze powinny być zamknięte, wysiadła z samochodu i szybkim krokiem ruszyła do środka. Słyszała trzaskanie drzwiami, które mogło oznaczać, że niemieccy policjanci ruszyli za nią. Wbiegła po schodach, stawiając stopę na co drugim i jedną dłonią sięgnęła do kabury, którą miła przymocowaną do paska spodni. Musiała być ubezpieczona w razie każdego przypadku.

         Zatrzymała się, cofając o krok, kiedy jeden z ochroniarzy uniósł broń i wycelował nią prosto w Cassandrę. Zmrużyła oczy, sięgając po swoją. Po chwili poczuła dłoń na ramieniu, jednak nie drgnęła nawet o milimetr. Nie mogła, musiała mieć swój cel na oku.

-- Nie radzę - odezwał się w końcu mężczyzna na przeciwko. - Zayn już trzyma zakładników, a jeżeli wejdziesz, albo cokolwiek zrobisz któremuś z nas, wystrzela ich wszystkich jak kaczki - uśmiechnął się tryumfująco, zapewne dostrzegając furię na twarzy kobiety.

         Opuściła dłoń, zaciskając zęby. Całą siłę woli włożyła w to, żeby nie zacząć wyzywać ochroniarza wszystkimi epitetami, jakie tylko przyszły jej w tamtym momencie do głowy. Była wściekła. Najchętniej odstrzeliłaby mu głowę bez żadnych skrupułów, ale on miał rację. Malik z taką samą beztroską zabiłby zaraz potem innych ludzi. Niewinnych, którzy po prostu kończyli pracę i wybierali się do domów. A ona musiał zadbać o to, żeby dane im było do nich trafić.

         Zrezygnowana, zrobiła w końcu kilka kroków do tyłu. Mężczyzna, śmiejąc się zadowolony pod nosem, wszedł do wnętrza budynku, zamykając za sobą szklane drzwi na klucz. Sapnęła, wsadzając broń do kabury. Odwróciła się w końcu do osoby, która nieustannie wbijała palce w skórę, pokrywającą jej ramię.

-- Spokojnie Cassie, nasi ludzie już pracują nad tym, żeby dostać się do środka - kobieta zaśmiała się bez poczucia humoru, kręcąc głową. Eric zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc, o co chodzi Willson. Speszył się, widząc z jakim niesmakiem patrzy na niego.

-- Nasi ludzie nie jestem w stanie zrobić nic, oprócz patrzenia na monitory swoich super nowoczesnych komputerów. Jeżeli nie pomoże nam ktoś z wewnątrz, najlepiej ktoś kto dokładnie zna cały plan tego popaprańca, albo on sam, to możemy sobie ewentualnie zatańczyć, albo rozkręcić imprezę, bo te cholerne koguty są idealną kulą dyskotekową - syknęła z nienawiścią. Rozsunęła zamek bluzy, schodząc po schodach na dół.

         Dookoła budynku zdążyła ustawić się już cała masa wozów policyjnych, karetek i straży pożarnych. Funkcjonariusze, zarówno umundurowani i nie, biegali w tę i z powrotem, krzycząc coś do siebie nawzajem. Pierwsze lampy uliczne zdążyły się już zapalić, a słońce powoli całkowicie chowało się za horyzontem. Ruch ewidentnie został zablokowany,  ludzie z kilku pobliskich domów ewakuowani. Zmrużyła ze złością oczy, kiedy wysoka kobieta z wytapirownymi włosami weszła jej w drogę i zaczęła machać przed jej twarzą mikrofonem, wyrzucając z siebie przy okazji całą masę pytań. Kobieta uniosła brew, łapiąc za ramię jakiegoś chłopaka, który niósł na rękach komputer.

-- Zajmijcie się wszystkimi dziennikarzami, mają stąd zniknąć - rzuciła, nawet na niego nie spoglądając. On natomiast gorliwie pokiwał głową i najszybciej jak mógł, poszedł przed siebie, najprawdopodobniej zanieść sprzęt w odpowiednie miejsce.

         Wyminęła kobietę i towarzyszącego jej faceta z kamerą, podchodząc do samochodu, w którym dotychczas siedziała z Samuelem. Stał on przy nim z Fernandezem. Rozmawiali, co mogła wywnioskować z ruchu ich warg. Blondyn opierał się plecami o drzwi samochodu, a dłonie miał wsadzone w kieszenie. Starszy z nich natomiast stał wyprostowany z rękami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej. Stanęła obok detektywa i wsunęła dłonie w tylne kieszenie.

-- Ściągnęli już jakiegoś dyrektora, głównego zarządcę, kogokolwiek? - zapytała cicho, nie chcąc ryzykować nieprzyjemnych słów ze strony swojego przełożonego. Zerknęła na niego kątem oka, ale niestety nie udało jej się odgadnąć, w jak podłym jest nastroju.

-- Zadzwonili po głównego dyrektora, obiecał być tu w przeciągu kilku minut - mruknął w końcu, opierając się o samochód, tak jak Samuel. Skinęła lekko głową, nie pytając o nic więcej. Nie chciała ryzykować.

~*~

-- Jeżeli ktokolwiek będzie chciał tu wejść, przystaw mu broń do skroni. Nie chcę zbędnego balastu - rzucił Malik, wchodząc do budynku. Podstawiony przez niego ochroniarz skinął głową, nie odzywając się nawet słowem. Mulat popatrzył za siebie przez ramię i uśmiechnął się jednym kącikiem ust, kiedy zobaczył Cassandrę, biegnącą w kierunku wejścia. Mimo wszystko, bawiło go to jak bardzo ta kobieta była przewidywalna. Pomimo zawieszenia, ryzykując swoją 'świetlaną' karierę zawodową, poleciała za nim jak ćma do światła.

         Wsunął dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, ruszając wolnym krokiem przed siebie. Wszyscy pracownicy, którzy byli jeszcze w banku, zostali wyłapani i zamknięci w jednym pomieszczeniu. Zeszłej nocy on sam, osobiście podłożył kilka ładunków wybuchowych, a Jenkins prawdopodobnie stał już w skarbcu, ewentualnie dochodził na miejsce z kilkoma swoimi pachołkami, którzy nie odstępowali go na krok. Popatrzył w jedną z kamer, monitorujących hol i skinął ledwo zauważalnie, dając tym samym znak Harry'emu, że ich plan jest dalej aktualny.

         Wszedł do windy, naciskając guzik z najwyższym piętrem i oparł się ramieniem o ścianę, czekając aż zawiezie go w wybrane miejsce. Wzrok skupił na zamkniętych, metalowych drzwiach, starając się nie zwracać uwagi na spokojną melodię, która została puszczona przez głośnik, zamontowany w rogu pomieszczenia. Nienawidził jej.

         Wysiadł, od razu kierując się do pierwszego lepszego gabinetu, z którego mógł popatrzeć na miasto. Usiadł przy biurku, układając na niego skrzyżowane w kostkach nogi i rozłożył się w dość wygodnym krześle. Wyjął z kieszeni telefon, wybierając numer policji. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc wypracowaną formułkę w języku niemieckim.

-- Z detektywem Fernandezem, proszę połączyć - rzucił luźno, wystukując wolną dłonią rytm przypadkowej piosenki o plastikowy podłokietnik. Usłyszał szmery po drugiej stronie słuchawki, jednak nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Spodziewał się tego. Nie mieli innego wyjścia, jak robić dokładnie wszystko, co im każe.

-- Słucham - w słuchawce rozbrzmiał zachrypnięty, zmęczony głos mężczyzny. Uśmiech na twarzy Zayna powiększył się nieznacznie, a w kącikach jego ust pojawiły się drobne zmarszczki.

-- Dobry wieczór, Marc - zaśmiał się cicho, słysząc serię przekleństw, kierowanych pod jego adres. Zasłonił się ręką, marszcząc brwi, kiedy pomieszczenie, w którym przebywał, został oświetlony przez nieprzyjemny błysk reflektorów helikoptera policyjnego. - Wydawało mi się, że ucieszysz się słysząc mój głos - dodał, z powrotem rozsiadając się w fotelu. - Chciałem was serdecznie przeprosić za zachowanie mojego znajomego przy wejściu. Nie miejcie mu tego za złe, po prostu wykonywał swoje zadanie, zlecone przeze mnie.

-- Lepiej mów od razu, czego chcesz i skończ tą całą szopkę - przerwał mu Fernandez. Po tonie głosu można było od razu zauważyć, że jego zdenerwowanie z każdą chwilą stawało się coraz większe, a on zniecierpliwiony.

-- Będę rozmawiał tylko z Cassandrą, z nikim innym - powiedział twardo. Wcale nie zamierzał tak tego rozegrać. Po prostu, rzucił pierwszym, co przyszło mu do głowy. Nie miał już możliwości wycofania się z tego żądania.

~*~

         Cassie wytężyła wszystkie zmysły, kiedy usłyszała słowa swojego przełożonego. Na świecie mogła istnieć w tamtym momencie tylko jedna osoba, budząca w nim wściekłość, którą nieudolnie starał się zamaskować pod maską opanowania, którą dotąd nosił na twarzy.

-- Dlaczego? - zapytał ciszej. Otworzyła szeroko oczy, kiedy z zatroskanym wzrokiem podał jej komórkę. Ujęła ją niepewnie, przykładając mozolnie do ucha. Chociaż chciała konfrontacji z Malikiem, to na pewno nie w taki sposób miała ona przebiegać. Liczyła raczej na to, że będzie miała możliwość porozmawiania z nim twarzą w twarz i po krótkim przygotowaniu do tego, ale na pewno nie tak.

-- Słucham? - mruknęła w końcu, kiedy po drugiej stronie słuchawki nikt nie raczył się odezwać. Najpierw usłyszała ciche westchnienie, a później skrzypnięcie, prawdopodobnie, krzesła biurowego.

-- Witaj aniołku, jak tam twoje samopoczucie? - w głosie Mulata, poza beztroską, nie można było dopatrzeć się żadnej innej emocji.

-- Powiedz czego chcesz Zayn, wypuść tych wszystkich niewinnych ludzi i wyjdź z budynku, nie bądź głupi. Jesteś w Niemczech, tutaj nie ma kary śmierci - powiedziała cicho, odchodząc kilka kroków na bok. Nie chciała, żeby Marc i Samuel ją słyszeli.

-- Z tego co wiem, zależy ci na mojej śmierci. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego w tym momencie wspomniałaś akurat o tym szczególe. Może ci zależy, co Willson? Chciałabyś zbawić cały świat i mnie przy okazji, czy mnie przede wszystkim? - zapytał z rozbawieniem, a kobieta poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przechodzi nieprzyjemny dreszcz.

-- Chcę spokoju Malik. Te wszystkie gierki już dawno przestały być zabawne. Mów czego chcesz, wypuść ludzi, zbierz łupy i zniknij w końcu z mojego życia raz na zawsze - wysyczała po chwili milczenia, zaciskając wolną dłoń w pięść. Musiała poczuć jak paznokcie wbijają się we wnętrze jej dłoni, żeby zapanować nad żalem, jaki do niego poczuła. Chociaż nie powinna. I to właśnie dlatego kazała mu znikać. Chciał się zemścić; nieprzyjemność za nieprzyjemność. W duchu liczyła, że jednak jej się udało, bo to oznaczałoby, że zależy mu chociaż odrobinę.

-- Za czterdzieści pięć minut chcę helikopter. I papiery potwierdzające oczyszczenie mnie ze wszystkich zarzutów na całym świecie. To wszystko, bez żadnych sztuczek, wystarczy żebym dał ci święty spokój. Masz moje słowo, aniołku - i rozłączył się, zostawiając ją z jednym, wielkim mętlikiem w głowie, który przez kilka następnych godzin miał zostać niepoukładany.

 ~*~

Niesprawdzony, nie podoba mi się, nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć.
Dobranoc i do następnego,
Jesica xox

1 komentarz:

  1. A mi się podoba, choć mógłby być dłuższy. Masz mega talent do pisania

    OdpowiedzUsuń